Żydzi (Gomulicki, 1866)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Gomulicki
Tytuł Żydzi
Pochodzenie Poezje Wiktora Gomulickiego
Wydawca Księgarnia A. Gruszeckiego
Data wyd. 1866
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŻYDZI.


Chór.

Rozproszony, jako chmura piasku,
Na atomy rozbita orkanem,
Dni swe wlecze bez szczęścia i blasku
Naród, ongi najpierwszy przed Panem.
Wszędy krótką przebywa gościną,
U cudzego grzejąc się ogniska —
Mąż nań każdy plwa pogardy śliną,
Każde dziecię kamieniem nań ciska!


Głos pierwszy.

Niechaj będzie przeklęty!
Niech go piekło pochłonie!
Najgorsze życia mety
Osiadły w jego łonie!
Pokorę nosi w twarzy,
Gdy goni za korzyścią,
Lecz oko mu się żarzy
Tajoną nienawiścią.

Strzeż się, gdy go u nogi
Ujrzysz w prochu, jak żmiję —
Gdy się pozbędzie trwogi,
Żądło ci w serce wbije!


Głos drugi.

Próżno dla niego słońce i wiosna
Zmieniają łąki w kobierce,
W dziewiczych piersiach pora miłosna
Próżno przebudza serce;
Ni skarb miłości, ni czar przyrody
Nie znęcą go swą pieszczotą —
Pieniężne tylko czuje on głody,
A słońcem dla niego — złoto!


Głos trzeci.

Ludzkość, wśród zdarzeń foli,
Ciągle się doskonali
W formach i duchu —
A on, ufny w swe prawa,
Zastygnąwszy jak lawa,
Drzemie w bezruchu.
Gdy losów burza wrząca
Ludy ze świata strąca,
Jak kwiat z ogrodów,
Nieśmiertelnym się czyni
Ten sfinks wschodniej pustyni!
Mumja narodów!


Chór.

Cóż dostatki! cóż zmysłów wygoda!
Gdy parjasem naród i sierotą!
Martwy klejnot wesela nie doda,
Nie ogrzeje, chociaż świeci, złoto.
O narodzie z oczyma łzawemi,
Co swój żywot wleczesz w poniewierce!
Choćbyś posiadł cala rozkosz ziemi,
Robak smutku będzie gryzł twe serce!


Mściciele Boga.

Chrystus ze spiekłą wargą,
Z obwisłemi ramiony,
Skarży się cichą skargą:
„Czyż nie będę pomszczony?“...

Jęk Zbawcy słyszą wierni
I świętym gniewem płoną —
„ACh! za koronę z cierni,
Ognia płaćmy koroną!“

Wyrok spełnić wypada;
Drżyjcie, izraelczyki —
Oto dla was biesiada:
Stosy, miecze i stryki!


Jak psy zabite trwogą,
Niechaj giną oprawcy! —
A uśmiechnie się błogo
Smutne oblicze Zbawcy...


Czerń średniowieczna.

Hep! hep! ławą za żydem!
Chwytaj i depcz i wal!
To zielsko dla nas wstydem,
Niech je wypleni stal!

Żyd jest ludzkości klęską,
Rodzicem jego — czart;
On wiedzę czarnoksięzką
Z Talmudu czerpie kart.

Niech zczeźnie żydów władza!
Na stos! na pień! na sznuf!
Ich to klątwa sprowadza
Pożogi, głody, mór...

Walczą milczkiem, obłudnie,
W zemście nie szczędząc sił:
W Trydencie trują studnie,
Z których lud wierny pił...


Chleb święty, ciało boże,
Kradną, by sycić gniew,
I w hostjach topią noże,
Z pod których tryska krew...

Drwią z tortur, drwią z cierpienia,
Z łamanych nóg i rąk,
Bo szatan w cień ich zmienia,
Żeby nie czuli mąk...

To zielsko dla nas wstydem,
Niech więc je wytnie stal —
Hep! hep! ławą za żydem!
Chwytaj i depcz i wal!


Szatan w habicie mnicha.

Słyszysz, trzodo nieszczęśliwa,
Swych jagniątek smutne jęki?
Wilk drapieżny je porywa,
Na stracenie i na męki.
Ślepe jego oczy
Na pogróżki nieba —
Krew niewinną toczy,
Bo mu krwi potrzeba!

Słyszysz, ludu, jęki dziatek,
Które rzeza nóż żydowski?
Pochwycone z łona matek,
Bez chrztu idą przed sąd boski.


Dla zbójcy — mało
Sprawić katusze...
Umęczył ciało,
Zabija duszę!

Pókiż będzie kraj nasz miły
Ta ofiara plamić krwawa?
Czyli nie dość ją stwierdziły:
Lwów, Sandomierz, Kraków, Rawa?
Żywą posoką
Przelana czara...
Oko za oko!
Za zbrodnię — kara!


Chór.

Łatwiej ścierpi losów urąganie,
Kto się z nędzą zbratał od kolebki —
Lecz tyś hańbą napiętnował, Panie,
Lud, co bywał i wielki i krzepki.
Choć przed rzymskim schylił się on kaskiem,
Chwały jego nieszczęście nie zmniejsza —
A im żywszym świeci przeszłość blaskiem,
Tem obecność łzawsza i czarniejsza!


Śmieszek.

Mośki, Abramki, Szmule,
Nie warci łzy ni łezki —
Lud, co jada cebule,
W sam raz do humoreski.

Nosy krzywe, garbate,
Twarze jak faunów maska,
Najlepiej odziać w szatę
Komicznego obrazka.
Wiek przesadnej idyli
Pogląd na żyda skrzywił —
Najtrafniej go cenili:
Kaniowski i Radziwił.
I dziś, niech własną wolę
I wstyd wyrzuci z łona,
Gotową znajdzie rolę:
Polskiej szlachty bufona!


Klasyk.

Próżno w formę piękną, grecką,
Chciałbym zamknąć żyda,
Zawsze, zawsze go zdradziecko
Typ semicki wyda!...
Nie wyrzeźbią zeń i mistrze
Marsa, ani Feba —
W czem świadectwo jest najczystsze,
Że nim gardzą nieba.
Ukochawszy lud Hellady
I potężną Romę,
Bóg im w licach bóstwa ślady
Zostawił widome;
Lecz żydowskie twarze, czoła,
Budzą wstręt i trwożą —
Bo nie czytasz w nich nic zgoła,
Tylko — klątwę bożą!


Fatalista.

Izraela lud krąży w bezładzie,
Jako gwiazda wypadła z orbity;
I przebiega życiowe błękity,
Innym ludom będąc na zawadzie.
Myśliciele próżno łamią głowę,
By krążenia te przywieść do mety —
Nikt obłędnej nie zmusi komety,
By obroty wzięła prawidłowe.
Słońce, błyszcząc w stałych planet rzędzie,
Swego tronu nigdy nie porzuci,
Lecz kometa, co się z prawem kłóci,
Zgodę światów zawsze wichrzyć będzie.


Chór.

Czyż twej klątwy nic cofnąć nie zdoła,
Straszny Boże z mściciela obliczem?
Ust miljonem lud o litość wola,
A przebłagać nie może cię niczem!
Świat usiały Izraela kości,
Popłynęło łez tyle, krwi tyle —
Jakiekolwiek były nieprawości,
Czas im spocząć w męczeńskiej mogile!


Poeta.

Tu jęki — tam przekleństwa. Środkiem się wyłania
Naród, naksztalt wielkiego znaku zapytania...

Sprzecznych okrzyków wrzawą zgłuszony bezładną,
W wiry te sondę myśli zapuszczam aż na dno,
Nie chcąc w świątyni Prawdy cofać się przed progiem —
Bo jej bóstwo przeczyste nad wszystko mi drogiem.
Narodzie bez ojczyzny! krzewie bez korzenia!
Ja smutki twe odgadłem, pojąłem westchnienia,
I nim zbadam, czyś słusznej poddany pokucie,
Wprzód, jak bliźni bliźniemn, niosę ci — współczucie.
Grom cię pali, gad kąsa twe stopy skrwawione,
A ty idziesz wciąż naprzód i wciąż w jedną stronę;
Jakież siły potężne kryć się w tobie muszą,
Ludu niezłomny! ludu z granitową duszą!
Gdy myśli twoje śledzę, zgnębione a rącze,
Do współczucia i podziw mimowolny łączę...

W sercach poetów zawsze rodzą się najsnadniej
Tc dwa kwiaty miłości; oni też są władni
Odwróciwszy ład świata, ból płodnym uczynić,
Uświęcić potępionych, a sędziów obwinić...
Tłum poczyna inaczej. Do jarzma wdrożony,
Silę tylko uwielbia. Bezwstydne pokłony
Bije złotu Midasów, Cezarów purpurze,
I piwa na tych, co w dole; liże tych, co w górze.

Tłum ma głupie i dzikie instynkty brytana:
Drzaźni go twarz schorzała, odzież obszarpana,
Gdy czego nie rozumie, gniewnie na to warczy
I na cidze nieszczęście rzuca jad potwarczy.
Cóż za dziw, że i tego obryzgał swym jadem,
Kto mu spokój zakłócał lirem obcem, śniadem,
Kto z trwożliwem spojrzeniem, a duszą namiętną,
Kosił w twarzy tulactwa wieczystego piętno,
I kto ludzi i bogów pozbawiony wsparcia,
Żadnego nic mógł stawiać swym katom oparcia?
Olbrzym z nóg powalony, toż dla karłów gratka!

Żyd odgadł, czem uciszyć wrzawę tego światka;
Postanowił być mocnym, a moc znalazł — w złocie.
Pragnienie siły wspólnem jest każdej istocie.
Ptak silnych szpon zazdrości lwu rudowłosemu,
Lew, na skowronka patrząc, wyrzeka: ach! czemu,
Czemu stwórca mi nic dał ptasich skrzydeł siły! —

Złote blaszki żydowi życie ocaliły.

Lecz służba u Molocha nie bywa bezkarną...
Od przeczystego złota dłoń staje się czarną,
Gdy je liczy zbyt chciwie, lub innym wydziera.
Z kapłana czystej myśli, z wieszcza, z bohatera,

Żyd zmienił się — w lichwiarza; motyl w gąsienicę.
Alchemja ludów dziwne kryje tajemnice!
Zgłodniałego tułacza do zbrodni zniewala,
A potem przeciw niemu tłumów gniew zapala,
I ręką, eo w bagniska wtrąciła go szpony,
Policzkuje go za to, że jest — obłocony...

Ja nie nazwę cię świętym, ludu Izraela;
Bop, choć często przez boleść lud się wyaniela,
Ty, pod burzami losu, w proch upadłeś czołem. —
Grzesznym jesteś człowiekiem dzisiaj, nie aniołem!
Płomień krwi, próżno chłodem ziębiony stuleci,
Przepalił pierś i zmysły twych namiętnych dzieci;
Cielesność często tłumi w nich czucia rozumne —
Żyd, umierając, złoto bierze z sobą w trumnę.

Jednak miniona wielkość i świeże cierpienia
Są nimbem, który ciebie poezją spromienia.
Próżnoby też kto przeczył ci praw do szlachectwa:
Jakże stare są twoje herbowe świadectwa!
Z edeńskiego pochodzą ogrodu i z arki;
A chociaż wzgardy brzemię zgięło dziś twe barki,
I z motłochem cię tłumów zmieszały przekleństwa,
Jeden jeszcze masz dyplom: szlachectwo męczeństwa!

Gdy duch jednego rodu, przez pokoleń stopnie,
Podnosi się, aż szczytu uzdolnienia dopnie,
Tak samo duch plemienia; — im więcej lat przeżył,
Tem silniej się dojrzałą wiedzą opancerzył,
Lotną myślą oskrzydlił, wzmógł doświadczeń mocą —
I to przed młodszych duchów broni go przemocą.

„Lecz żyd jest niewdzięcznikiem! żmiją odmrożoną,
Która swego wybawcy pragnie ugryźć łono!
Żyd nas nie kocha!.. “

Jakto? Odkądże to niwa,
Piołunem siana, kwieciem lilji się okrywa?
Odkądże się kupuje miłość — nienawiścią?
Jeśli kto się ugania za serca korzyścią,
Niechaj w sobie wprzód ducha anielskiego wzbudzi,
Z braterskim pocałunkiem niech idzie do ludzi,
Krzywdy niech im odpuści, stanie się ich sługą,
I dobro im wyświadcza wytrwale a długo —
Wówczas dopiero, jeśli ów umiłowany.
Rękę, co mu ehleh niosła, pochwyci w kajdany,
Jeśli odda policzek za pocałowanie
I z nożem przeciw swemu dobroczyńcy stanie —
Taki dopiero, wedle praw ziemi i nieba,
Żmiją jest — i jak żmiję zdeptać go potrzeba!

Jednak rachunki ludów zrównane być muszą.
Za wszystko trzeba płacić; — nie złotem to duszą,
Pracą rąk albo serca gorącym porywem,
Czasem łzą... Żyd, choć cyfer przesiąknięty wpływem,
O harmonji wzajemnych wypłat zapomina.
Tak długo jest mu matką ta płaska kraina,
Której zboże go żywi, las zrąbany grzeje,
Która dzieli z nim bóle, wspomnienia, nadzieje,
Której kwiecie kołyskę jego umaiło,
A drzewa szumieć będą nad jego mogiłą —
Tak go długo jej dzieci wykarmiała praca,
I tak wiele wziął od niej — a tak mało zwraca!

Za wszystko płacić trzeba. Więc i za pól ziarno,
Co go syci, za wodę rzek, za ziemię czarną,
W której kości swe składa po ziemskiej podróży,
I za to, że w niej znalazł cichy port po burzy,
Że świąteczne szałasy buduje z jej sosen,
Że w niej przeżył zim tyle i kwiecistych wioseu,
I że tu zrzucił z ramion Dejaniry szatę, —
Za to wszystko żyd winien ziemi te i — zapłatę.

Ale wy, których serce nie wskazówek ducha,
Jeno podszeptów ślepej nienawiści słucha;
Wy, światła gasiciele! wysłańcy ciemności,
Chcący czynić bezprawie pod hasłem prawości.

Wy, co żyda, jak zwierzę, chwytacie w obławę,
Strzeżcie się! — Krwawa siejba rodzi plony krwawe!
Istnieje sąd historji. Nemezys dziejowa,
Choć pod fałdami szaty często miecz swój chowa,
Zawsze o krzywdę ludów kiedyś się upomni. —
Uniknął jej sam sprawca — doświadczą potomni.
Strzeżcie się! — a pracując dziś na dzień jutrzejszy
I na chwilę, co cierpień wam samym umniejszy,
Gardząc fałszem i światła mając pełne łono,
Czyńcie innym, jak chcecie, żeby wam czyniono!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wiktor Gomulicki.