Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Król wszedł żywo i ciężko, według zwyczaju.
Wyglądał zakłopotany i zaciekawiony, co szczególnie odbijało od zimnej sztywności królowej.
Kolory na twarzy nie opuściły go bynajmniej. Zadowolony z dobrego zdrowia, jakiego zaczerpnął z powietrzem porannem, oddychał i szedł tupiąc nogami po posadzce.
— Gdzież doktór? — rzekł — co się stało z doktorem?
— Dzień dobry, Najjaśniejszy Panie. Jak zdrowie dziś z rana? Czy czujesz się bardzo znużonym? — mówiła królowa.
— Spałem sześć godzin, tyle co mi się należy. Mam się bardzo dobrze. Umysł rześki. Ale ty jesteś nieco blada, moja pani. Mówiono mi, że posyłałaś po doktora?
— Oto jest pan doktór Gilbert — rzekła królowa, wskazując na framugę okienną, w którą wsunął się doktór.
Rozjaśniło się czoło króla natychmiast i rzekł:
— A! zapomniałem. Posyłałaś po doktora, byłaś więc słaba?
Królowa się zarumieniła.
— Rumienisz się — mówił Ludwik XVI.
Oblała się purpurą.
— Znowu jakaś tajemnica? — rzekł król.
— Co za tajemnica, Najjaśniejszy Panie? — przerwała królowa wyniośle.
— Nie rozumiesz mnie. Powiadam ci, że skoro masz swych lekarzy ulubionych, chyba nie poco innego wezwałaś doktora Gilberta, tylko ażeby...
— Ażeby co?
— Ażeby, jak zwykle, ukryć przede mną, żeś słaba.
— O! o! — odezwała się królowa z pewną ulgą.
— Tak — mówił dalej Ludwik XVI — ale bądź ostrożna, pan Gilbert jest moim powiernikiem, i co mu rozpowiesz, on mi powtórzy.
Gilbert się uśmiechnął.
— Co do tego, to nie, Najjaśniejszy Panie — rzekł.
— Masz tobie, otóż królowa psuje moich ludzi.
Marja Antonina rozśmiała się krótko i głucho, jak zwykle, kiedy ktoś chce przerwać rozmowę albo dać do zrozumienia, że ona go nuży.
— Więc — odezwał się — ponieważ to królowę bawi, powiedz mi, co mówiła.
— Pytałam doktora — przerwała Marja Antonina — dlaczego Wasza Królewska Mość posłałeś po niego tak wcześnie. Wyznaję, że obecność jego od samego rana zaciekawia mnie i niepokoi.
— Czekałem na doktora — odrzekł król chmurniejąc — ażeby znim pomówić o polityce.
— A! to bardzo dobrze — odparła królowa.
I usiadła, jakby chcąc posłuchać.
— Pójdź, doktorze — powiedział król, kierując się ku drzwiom.
Gilbert głęboko skłonił się królowej i zabierał się do wyjścia z Ludwikiem XVI.
— Dokąd idziesz, Najjaśniejszy Panie? — zawołała królowa — jakto?... odchodzisz?
— Nie o wesołych rzeczach mamy mówić, Najjaśniejsza Pani, lepiej królowej oszczędzić choć jednej troski.
— Troskami nazywasz cierpienia? — majestatycznie zawołała królowa.
— Tembardziej, moja droga.
— Proszę zostać — rzekła — ja chcę. Spodziewam się, panie Gilbercie, że mi będziesz posłuszny.
— Panie Gilbercie! panie Gilbercie! — mówił król bardzo niezadowolony.
— Cóż takiego? — zapytała Marja-Antonina.
— Ej! pan Gilbert, który miał mi poczynić różne uwagi, swobodnie porozmawiać ze mną, według sumienia, teraz, tego nie uczyni.
— Czemuż nie? — zapytała królowa.
— Bo pani będziesz obecna.
Gilbert uczynił ruch, którego królowa zrozumiała znaczenie.
— Jakim sposobem — rzekła, nalegając — narazi się na moje niezadowolenie, jeżeli będzie mówił co mu sumienie dyktuje?
— Łatwo to zrozumieć, Najjaśniejsza Pani — rzekł król — ty masz swoję politykę, a ona nie zawsze jest naszą... tym sposobem...
— Tym sposobem pan Gilbert, mówisz mi to otwarcie, Najjaśniejszy Panie, bardzo się różni ze mną w polityce.
— I tak być musi, Najjaśniejsza Pani — odparł Gilbert poważnie — Wasza Królewska Mość, zna moje pojęcia. Ale Wasza Królewska Mość może być pewna, że prawdę wypowiem z równą niezależnością przed nią, jak i przed królem samym.
— A to już coś znaczy! — rzekła Marja Antonina.
— Niezawsze to dobrze mówić prawdę — spiesznie wyrzekł Ludwik XVI.
— A jeżeli użyteczna? — napomknął Gilbert.
— Lub przynajmniej w dobrych zamiarach — dodała królowa.
— O tem nie będziemy wątpili — przerwał król. — Ale dobrzebyś Wasza Królewska Mość uczyniła — dodał — gdybyś pozwoliła doktorowi na całą swobodę słowa, której ja tak potrzebuję.
— Najjaśniejszy Panie — odparł Gilbert — skoro Jej Królewska Mość sama wyzywa prawdę, i ponieważ wiem, że umysł Jej Królewskiej Mości jest zbyt wzniosły i silny, aby się jej obawiać miała, przeto wolę mówić wobec obojga Najjaśniejszych Państwa.
— Ja proszę o to, Najjaśniejszy Panie — nalegała królowa.
— Mam wiarę w mądrość Waszej Królewskiej Mości — odezwał się Gilbert, schylając się przed królową. — Chodzi tu o szczęście i chwałę majestatu.
— Słuszna jest wasza wiara, panie Gilbercie — rzekła królowa. — Proszę zacząć.
— O cóż chodzi? — zapytała królowa, gdy ta narada improwizowana była już niejako zagajoną.
Gilbert spojrzał raz jeszcze na króla, jakby żądając jego upoważnienia do użycia całej swobody słowa.
— Zaczynaj pan, zaczynaj w imię Boże! skoro królowa tak chce.
— Otóż, Najjaśniejszy Panie — rzekł doktór — w krótkich słowach zawiadomię Waszą Królewską Mość o celu moich rannych odwiedzin w Wersalu. Przyszedłem poradzić Jego Królewskiej Mości, ażeby udał się do Paryża...
Iskra padająca na czterdzieści tysięcy funtów prochu, mieszczących się podówczas w ratuszu, nie byłaby sprawiła takiego wstrząśnienia, jakie te słowa zrządziły w sercu królowej.
— Król do Paryża! król! A!
I wydała okrzyk trwogi, który dreszczem przejął Ludwika XVI.
— A co, doktorze? czy nie mówiłem? — rzekł król, spoglądając na Gilberta.
— Król? — wołała królowa — król w mieście zbuntowanem? Szalony jesteś, panie Gilbert, ażeby radzić coś podobnego!
Gilbert spuścił oczy, jak człowiek powstrzymywany szacunkiem, ale nie odpowiedział ani słowa.
Król, poruszony do głębi duszy, obrócił się na krześle, siedząc jakby na torturach.
— Czyż podobna — mówiła dalej królowa — ażeby myśl taka powstała w głowie rozumnej, w sercu francuskiem? — Takto! czyż pan nie wiesz, że mówisz do następcy Ludwika Świętego, do prawnuka Ludwika XIV?
Król uderzał nogą o kobierzec.
— Nie przypuszczam przecież — mówiła wciąż królowa, ażebyś pan chciał odejmować królowi pomoc jego gwardji przybocznej i wojska, ażebyś usiłował wyciągnąć go z pałacu, który jest dlań twierdzą, i rzucić go samego i bezbronnego w ręce wrogów. Wszak pan nie chcesz, ażeby zamordowano króla, nieprawdaż?
— Gdybym mniemał, że Wasza Królewska Mość na chwilę pomyślałeś o mnie, iż zdolny jestem do podobnej zdrady, nie byłbym szaleńcem, ale poprostu nędznikiem. Ale dzięki Bogu, Wasza Królewska Mość tak nie sądzi. Nie, ja przybyłem, ażeby udzielić rady tej królowi mojemu dlatego, że ją uważam za dobrą, a nawet na lepszą od wszystkich innych.
Królowa skurczyła ręce na piersi z taką gwałtownością, że aż batyst zaszeleścił pod naciskiem.
Król wzruszył ramionami z lekkim ruchem niecierpliwości.
— Ależ posłuchaj go pani, na Boga — rzekł — dosyć będzie czasu sprzeciwić się po wysłuchaniu.
— Najjaśniejszy Pan ma słuszność — rzekł Gilbert; — gdyż to, co mam powiedzieć nie jest jeszcze wiadome. Wasza Królewska Mość uważasz się za bezpieczną w pośród armji pewnej, wiernej gotowej umrzeć za nią: to błąd! Pomiędzy pułkami francuskiemi połowa spiskuje z reformatorami na rzecz idei rewolucyjnej.
— Ostrożnie, mój panie! — zawołała królowa — znieważasz armję!.
— Przeciwnie, Najjaśniejsza Pani — rzekł Gilbert — ja mówię na jej pochwałę. Można szanować królowę i być wiernym królowi, kochać ojczyznę i poświęcić się za jej wolność.
Królowa rzuciła na Gilberta wzrok ognisty, jak błyskawica.
— Panie — rzekła — ta mowa...
— Tak, ta mowa razi Waszą Królewską Mość — rozumiem; — gdyż według wszelkiego prawdopodobieństwa Wasza Królewska Mość słyszysz ją po raz pierwszy.
— Trzeba się jednak będzie do niej przyzwyczaić — powiedział Ludwik XVI z tym zdrowym rozsądkiem rezygnacyjnym, który stanowił główną jego siłę.
— Nigdy! — zawołała Marja Antonina — nigdy!
— Ależ posłuchajmy, posłuchajmy! — ja uważam, że wszystko, co mówi doktór, jest bardzo rozumne.
Królowa usiadła napowrót drżąca.
Gilbert mówił dalej.
— Rzekłem więc, żem widział Paryż, a Wasza Królewska Mość nie widziała nawet Wersalu. Czy wiadomo, Najjaśniejszym Państwu, co w tej chwili Paryż chce uczynić?
— Ja nie wiem — odrzekł król niespokojny.
— Przecież nie zechce drugi raz zdobywać Bastylji — wtrąciła królowa z pogardą.
— Zapewne, że nie — odparł Gilbert; — ale Paryż wie, że jest inna jeszcze twierdza pomiędzy ludem jego i królem. Paryż zamierza zebrać deputowanych ze wszech stron i posłać ich do Wersalu.
— O! niech przyjdą! — zawołała królowa z dziką radością — będą dobrze przyjęci!
— Ależ, Najjaśniejsza Pani — odparł Gilbert oni nie przyjdą sami.
— A z kim?.
— Przyjdą z dwudziestu tysiącami gwardji narodowe].
— Gwardji narodowej? — rzekła królowa a to co takiego?
— Niech Wasza Królewska Mość nie mówi lekceważąco o tej instytucji; ona kiedyś stanie się potęgą, budować będzie i burzyć będzie.
— Dwadzieścia tysięcy? — zawołał król.
— E! mój panie — zkolei podjęła królowa — znajdziemy tu dziesięć tysięcy ludzi, którzy starczą za sto tysięcy buntowników. Zawołaj ich, zawołaj!... powiadam. Te dwadzieścia tysięcy zbrodniarzy znajdą tu swą karę i będą przykładem, jakiego potrzebuje cały ten kał rewolucyjny, który wymiotłabym w tydzień, gdyby mnie słuchano choć godzinę.
Gilbert smutno potrząsnął głową.
— O! jakże się myli Wasza Królewska Mość, albo raczej w jaki ją błąd wprowadzono! O! — pomyśl tylko, Najjaśniejsza Pani — wojna domowa wywołana przez królowę! Jedna tylko tego się dopuściła i do grobu tez poniosła z sobą straszny przydomek cudzoziemki.
— Wojna wywołana przez mnie? Jak to pan rozumiesz. Czyż to ja strzelałam do Bastylji bez wyzwania?
— E! pani — rzekł król — zamiast radzić się gwałtowności, posłuchaj naprzód rozsądku.
— Słabości!
— Słuchaj, Antonino — odezwał się kroi surowo; — nie lada jaka to sprawa, owo przybycie dwudziestu tysięcy ludzi, których trzeba będzie kazać skartaczować.
A zwracając się do Gilberta, rzekł:
— Mów pan dalej, doktorze.
— Wszystkie te nienawiści, zagrzewające się przez odległość, wszystkie te fanfaronady zmieniające się przy okazji w odwagę, cały ten wir bitwy, której rezultat niepewny, usuń Wasza Królewska Mość z przed siebie i z przed króla — rzekł doktór. — Wasza Królewska Mość możesz łagodnością powstrzymać ten prąd, który gwałtowność zwiększyć tylko jeszcze zdolna. Tłum chce przybyć do króla, uprzedźmy go; niechaj on, dziś otoczony wojskiem, jutro da dowody śmiałości i ducha politycznego. Te dwadzieścia tysięcy ludzi, o których mówimy, możeby mogły zdobyć króla; niechaj lepiej sam król zdobędzie ich, bo te dwadzieścia tysięcy ludzi, Najjaśniejsza Pani — to lud.
Król nie mógł powstrzymać znaku przyzwolenia, który Marja Antonina pochwyciła w lot.
— Ależ panie! — rzekła do Gilberta — czyż nie wiesz, co znaczyć będzie obecność króla w Paryżu przy podobnych okolicznościach?
— Słucham, Najjaśniejsza Pani.
— To znaczy: zgadzam się na wszystko.
To znaczy: dobrzeście uczynili, mordując moich oficerów, ogniem i mieczem pustosząc moję stolicę; dobrzeście uczynili wreszcie, składając mnie z tronu. Dziękuję panam, dziękuję!
I uśmiech pogardliwy przebiegł po ustach Marji Antoniny.
— Nie, Najjaśniejsza Pani — rzekł Gilbert — Wasza Królewska Mość myli się.
— Panie...
— To znaczyć będzie: było coś sprawiedliwego w boleści ludu. Przyszedłem przebaczyć; jam jest wódz i król; ja stoję na czele rewolucji francuskiej, jak niegdyś Henryk III stanął na czele Ligi. Wasi generałowie są moimi oficerami; wasza gwardja narodowa mojem wojskiem, wasi urzędnicy mojemi sługami. Zamiast mnie potrącać, idźcie raczej za mną, jeśli możecie. Wielkość moich kroków raz jeszcze dowiedzie, że jestem królem Francji, następcą Karola Wielkiego.
— Ma słuszność — smutno odezwał się król.
— O! — zawołała królowa — Najjaśniejszy Panie, przez litość! nie słuchaj tego człowieka, ten człowiek jest twoim nieprzyjacielem!
— Najjaśniejsza Pani — rzekł Gilbert — niech sam Najjaśniejszy Pan powie Waszej Królewskiej Mości, co myśli o moich słowach.
— Ja myślę, panie, — odparł król — żeś ty tylko dotąd ośmielił się powiedzieć mi prawdę.
— Prawdę! — zawołała królowa. — O! co też wyrzekłeś, Najjaśniejszy Panie!
— Tak jest — odparł Gilbert — i niechaj Wasza Królewska Mość wierzy, że prawda jest w tej chwili jedyną pochodnią, mogącą powstrzymać tron i królewskość, ażeby nie padły w przepaść.
I, wymawiając te słowa, Gilbert schylił się prawie do samych kolan Marii Antoniny.