Artur (Sue)/Tom I/Sąd Literacki o Arturze, przez pana Sainte-Beuve

<<< Dane tekstu >>>
Autor Saint-Beuwe
Tytuł Sąd Literacki o Arturze, przez pana Sainte-Beuve
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SĄD LITERACKI
O ARTURZE.
PRZEZ
PANA SAINTE — BEUVE



Pokolenie dowcipne, dumne, niedowierzające i wszystkiém przesycone, które tak rozszerzyło się w świecie modnym od lat dziesięciu, maluje się doskonale, to jest: aż do przerażenia, w ogóle romansów Fana Eugeniusza Sue. Lord Byron był ideałem: przetłumaczono go prozą; upowszechniono; zażywano go codziennie w małéj dozie. Wiele osób w pismach Eugeniusza Sue nie są inne. Odłudzenie systematyczne, niedowierzanie najzupełniejsze, gadaninę zarozumialców salonowych, o towarzyskości i religijności, pretensye arystokratyczne wrodzone młodym demokratom i tym, co się nagle dochrapali majątków, ta mania rozrządzania wszystkiém i hulania z zimną krwią; nieokrzesane grubiaństwo, tuż przy najwytworniejszém ułożeniu, wyraził to wszystko mocno, a nieraz z poetyckiém uniesieniem w swych osobach. Rodzaj ten najdokładniejszy, i ze swojemi odmianami, jeśli by zaginął kiedyś, znalazł by się znowu w jego pismach; i takim to sposobem, jak powiedziałem, przedstawia środkującą cześć romansu we Francyi.
Nie czyniąc się odblaskiem ani echem nikogo w szczególności, dozwolił sobie pożyczać natchnień z rozmaitych próbek będących teraz w modzie, i odmalował z nich cóś w swoim guście. Słowem, gamma tegoczesnego romansu jest u niego najkompletniejszą, a nade wszystko żaden ton zanadto górę biorący innych tonów nieprzygłusza.
Czy naturę prawdziwą, prawną towarzystwo zdrowe, skreślił pan Eugeniusz Sue? Nie koniecznie, i sam dobrze wié o tém. Lecz śmiem zapewnić, że to jest towarzystwo rzeczywiście istniejące. Ludzie zacni, żyjący tylko w obrębie swéj rodziny, ludzie myślący, mający swoje regularne zatrudnienia, osoby światowe bardzo przyjemne, a które nie chcą aby je cokolwiek raziło, mogą powiedzieć: »Gdzież można znaleść podobne osoby? Istnieją, tylko w tegoczesnych dramatach i romansach.» Niezaprzeczam, że niekiedy wyrażenia są za nadto przesadzone i zagmatwane; lecz biorąc najlepszy podług mnie, najbieglejszy i najbardziej wyrafinowany z pomiędzy romansów obyczajowych Eugeniusza Sue, ARTURA naprzykład, powiadam że główna osoba jest prawdziwą, i że nie jednego mamy Artura za dni naszych.
Przede wszystkiém, niechaj mi wolno będzie uczynić uwagę, którą miałem sposobność nieraz czynić w tych czasach, w których literatura i towarzystwo w takiém są zamięszaniu, w którém życie artysty i życie człowieka światowego zdają się bezustannie jedne na drugie zamieniać. Jeśli jest rzeczą oklepaną powtarzać, że literatura jest piętnem towarzystwa, nie mniéj dodać należy że towarzystwo staje się także dobrowolnie obrazem i tłumaczeniem literatury. Każdy autor, mniéj lub więcéj wpływ wywierający i będący w modzie, tworzy świat autorów który go kopiuje, przedłuża, a nieraz jeszcze przewyższa w przesadzie. Dotknął się, zwracając na niego swe postrzeżenia, punktu dotkliwego, a wszyscy inni biorą sobie za punkt honoru, rozwijać go jeszcze bardziéj i czynić jeszcze podobniejszym. Lord Byron odgrywał od dawna tę rolę wpływania na innych, ileż to szlachetnych wyobraźni, rażonych jednym z jego pocisków, wykształciło się na wzór jego! Potém nastąpiła koléj na kobiéty; napadła je na prawdę mania ubiegania się z pierwowzorami, zaledwie dostrzeżonemi Indyany i Lelii. Przypominam sobie żem był świadkiem, pewnego wieczora, w domu, do którego zgromadzało się najlepsze towarzystwo, dramatu domowego, wielce nieprzewidzianego, a który usprawiedliwiał wszystkie dramaty Dumasa. Pewien urzędnik opowiadał mi, że, zmuszony kazać pochwycić kobiétę zamężną uciekającą z kochankiem, nic niemógł z niéj wymódz, podczas badania, jak tylko całe karty Balzaka, które mu dosłownie powtarzała. Za czasów d’Urfego pewne towarzystwo niemieckie zaczęło żyć na wzór pasterzy Ligniońskich. Jest tu zawsze sposobność powiedziéć, chociaż tak mało nawet są Meandrami: O życie! a ty Meandrze, który z was dwóch naśladował drugiego?
Wiele z pomiędzy osób pana Eugeniusza Sue jest więc prawdziwych w tym sensie iż, przynajmniéj chwilowo, mają wzory lub kopie w otaczającém nas towarzystwie. Lecz aby śmieléj wystąpić z moją krytyką, skoncentruję ją całą na ARTURA, który jest romansem najzupełniéj dystyngowanym i w którym wiele można pochwalić, tak co do znajomości moralnéj jak i kształtu. Artur, obdarzony wszelkiemi przymiotami urodzenia, majątku, dowcipu i młodości, Artur, obdarzony rzadką potęgą przyciągającą i nieocenionym darem jednania sobie miłości, odziedziczył wcześnie, po ojcu odludku, toczącego i dokuczającego potajemnie robaka, niedowierzanie; niedowierzanie sobie i innym. Zabójcze nauki tego ojca zbyt oświeconego i posiadającego nieubłagane doświadczenie, są, wedle mego zdania, aż nazbyt prawdziwemi (mówię w ogólności) jest to La Rochetuacauld rozwiniony i uczuty, jestto Machiawel domowy; wiele stronnic rozdziału pod tytułem: Pojedynek tchną nawet odludkowatą wymową. Lecz ta nauka gorzka, ten wycisk, niejako popiół życia, które ten ojciec nierozsądny umierającą ręką zasiewa w sercu swego syna, zwolna, potrochu, zaprawi je jadem.
Ten sceptycyzm gryżąco-niszczący, dystylowany kropla po kropli w świeże naczynie, znajdzie się na dnie wszystkiego. Nim opuścił zamek ojcowski, Artur kochał swoję kuzynkę Helenę, ubogą lecz piękną, tchnącą godnością i czystością obyczajów, a która go także nawzajem kochała.
Coraz to bardziéj nią się zachwyca, oboje pojmują się wzajemnie, niepowiedziawszy sobie tego; potém następuje wyznanie: mają się połączyć ślubnym związkiem. W téj chwili okropna myśl przeszywa duszę Artura; przypominają mu się posępne przestrogi ojca; zaród niedowierzania zaczyna w nim nabierać życia: nie jest że igrzyskiem udania pochodzącego z interessowności? Jegoż to istotnie, lub jego majątek, kocha Helena? I Artur nagle rani to czułe serce młodéj dziewicy, bez litości, z najohydniejszą krwią zimną. Ale to dopiéro pierwszy akt, Artur przybywa do Paryża; znał już wyższe towarzystwo Londyńskie, i od pierwszego dnia niema już dla niego nic nowego w naszym eleganckim świecie. Ileż to zajmujących i powabnych portretów mężczyzn i kobiet: pan de Cernay, pani de Pënâfiel! Ta, zachwycająca postać, kobiéta będąca w modzie, którą zarówno oczerniają jak jéj nadskakują, zniewala niezadługo Artura. Od pierwszéj sceny wyznania, które sama mu czyni, (podobnie jak niegdyś uczyniła Helena), niedowierzanie jego, dotąd tak grzeczne, wybucha prawie po brutalsku; to się jednak daje wynagrodzić; jest kochany, wierzy temu, jest szczęśliwy: dni słoneczne następują po sobie. Wtém, nagle, wśród największego szczęścia. to niedowierzanie nieuleczone, ta obawa stania się dudkiem, powraca jeszcze zajadliwszą, i jak gdyby kopnięciem nogi, obala bożyszcze. Ten gatunek zbrodni ponawia się jeszcze dwa razy; a raz, już nie z powodu miłości kobiéty, lecz przyjaźni dla mężczyzny. Rozbiory które poprzedzają i tłumaczą te szalone przebudzenia samolubstwa są doskonale wywiedzione i psychologia ich bardzo jest delikatną szczególniéj w pierwszym przypadku. »Było to nakoniec wiekuiste pasowanie się pomiędzy mojem sercem, które mi mówiło: Wierz, — kochaj, miéj nadzieję..., i moim rozumem, który mi mówił: Wątp, — pogardzaj, — i lękaj się» Niemogę wskazać w przelocie wszystkiego co jest doskonale oddaném i dobrze uczułem w postrzeżeniach i zdaniach świata, tu i owdzie rozrzuconych[1]. Sam Artur, wyjąwszy okrutne jego chwile, posiada najdoskonalsze ułożenie i najpowabniejsze serce; a jednakże, jak Vaudrey w la Vigie, jak najmniéj dobry z pomiędzy bohaterów autora, ma w sobie cóś ohydnego; niepodobna postępować za nim aż do końca bez doznania gromiącego wrażenia; po recytywie i gdy go widzimy niepoprawionego, staje się trudnym do zniesienia[2]. Bo niedosyt: jest aby osoba i charakter były prawdziwe, aby miały prawo być odmalowanemi. Pan Eugeniusz Sue wybaczy mi, że mu całą moję myśl wykryję. Nie, nigdy nie jest dozwolono sztuce ludzkiéj być w ten sposób prawdziwą; gdyby nawet obiekt był żyjący, rodzaj towarzyski uosobistniony przed oczyma, będzie to, i wtedy nawet, jeśli tak wyrazić się podobna, sztuka wbrew naturze. Wielcy i wiekuiści malarze, którzy, nie trzeba o tém wątpić, aby także złego nieznali, Shakspeare, Moliere, czyż je kiedykolwiek malowali w tych wyrafinowaniach wyjątku, w tak wyrachowaném zepsuciu? Złe zajmujsz to miejsce, zarazem pierwsze i szczególniejsze, w ich obszernych obrazach? Zdrowa natura nie jestże tuż obok, czyż nie krzepi i niepociesza? Artur nieurodził się złym. lecz stał się złym. Otóż to, co Bossuet mówi o bohatérach historycznych, powiem to z większą słusznością o bohatérach poematowych lub romansowych: »Zdala od nas bohatérowie nieludzcy! Zdołają może wymusić uszanowanie i przywłaszczyć sobie podziwienie, jak zwykle wszystkie przedmioty nadzwyczajne, lecz niepozyskają serc dla siebie. Gdy Bóg utworzył serce i wnętrzności ludzkie, wlał w nie najpierwéj dobroć, jako właściwy charakter natury boskiéj, lub aby była niejako cechą téj dobroczynnéj ręki z któréj pochodzimy. Dobroć miała niejako stanowić grunt naszego serca, i miała być zarazem pierwszym powabem, któryby w nas istniał, do zniewalania dla siebie innych ludzi... Serca pozyskują się tym kosztem.» Co tutaj przetłumaczę w ten sposób: prawdziwa chwała sztuki ludzkiéj prawnéj, nabywa się tym kosztem.
Nie jestto może powiedziéć że dobre bardziéj niżeli złe stanowi grunt ludzkiego życia; wszystko jest tylko zamięszaniem i mięszaniną. Nie tylko złe znajduje się obok dobrego, lecz nieraz jedno z drugiego wypływa. Sztuka była nadaną i wynalezioną właśnie dla tego, aby dopomódz na wstępie temu co jest zamięszaném, aby naprawić i zrobić perspektywę, aby przyozdobić i zakryć, mniéj lub więcéj bawiącemi malowidłami, ściany więzienia. Można miéć przed sobą do czynienia wiele postrzeżeń głębokich, które są niejako trucizną: rozmięszaj je nieco wodą a zrobisz z nich kolory; i te to kolory należy przedstawić innym, a truciznę zachować dla siebie. Filozofia może być oschłą i wycieńczoną, sztuka nie powinna nią być nigdy. Nawet pozostając wierną, przyodziewa i ożywia wszystko; na tém jéj urok zależy; trzeba aby powiedziano o niéj; To jest prawdziwe, a jednak aby to niebyło prawdziwe.
Najprzód za młodu, pisząc, jeśli już wysadzamy się na gorzką ironię, chcielibyśmy przygasić wszelką prawdę, powiedzieć wszelkie złe, które odgadujemy, ogłosić je wobec nieba i towarzystwa, z pogardą i gniéwem. Późniéj, postępując daléj w życiu, widzimy że niemożemy dosyć jeszcze powiedziéć, że sam grunt rzeczy zawsze się z rąk naszych wyślizga, że to niepotrzebnie nazbyt naciskać. Wolniejemy wówczas; zezwalamy, wiele powiedziawszy, owinąć się jeśli możemy, w łaskę i miłosierdzie, w pewien gatunek jeszcze idealnego złudzenia. Zobaczcie Colombę Merimego; cała ironia w niéj się przysłoniła, i stała się znowu niejako dziewiczą.
Pan Eugeniusz Sue wié o tém równie tak dobrze, a może jeszcze i lepiéj jak my, on, co w samymże nawet Arturze, w dwóch miejscach wykazał nam powody pierwszeństwa, które nadaje Walter Skotowi nad Byronem; on, co nam powiada jeszcze przez usta swego bohatera, że: »jeśli świat przenika prawie zawsze uczucia fałszywe i występne, nigdy ani na chwilę niewątpi o uczuciach naturalnych, prawdziwych i wspaniałomyślnych.» Pan Eugeniusz Sue niezaprzecza że istnieją uczucia dobre, zaprzecza raczéj ich powodzenie na tym świecie. Dozwolił nam zresztą ścigać wszelkie przeistoczenia myśli w tym przedmiocie; w Brularcie Atar-Gulla, wyraził gwałtowne zawiedzenie się, posunione aż do wściekłości przeciwko ludzkości całéj; w Zsaffi Salamandry odmalował wyrachowaną ironię, która pragnie wszystko zwiędlić. Byłoż istotnie jego celem, jak oświadcza w przedmowie de la Vigie, wyprowadzić, wywieść z samychże krytyk, które by przeciwko niemu napisano, i zmusić partyę liberalną i filozoficzną do uznania, że niemasz szczęścia dla człowieka na téj ziemi, skoro mu wydrą jego złudzenia? Każdy przyzna, że było to puszczać się drogą bardzo manowcową, aby odbudować na nowo swe złudzenia; jestto uderzać zbyt mocno, aby mu powiedziano: Nieposuwaj się tak daleko. Niebezpieczna metoda, kazać chodzić ilotowi pijanemu niezachwianym krokiem w przytomności Spartanina, aby w tymże sprawić odrazę do pijaństwa!
Trzeba przede wszystkimi być dobrym Spartańczykiem, aby być niezawodnie uleczonym. Bądź jednak co bądź, w przedmowie ARTURA,... a pierwéj jeszcze w przedmowie Latreaumonta, autor gotów jest prawie żałować, i uczynić odwołanie; nie wierzy już w zupełne złe, ani w jego nieuchronny tryumf nad dobrem; z wznioślejszego punktu, z którego teraz rzeczy sądzi, »złudzenia występku wydają mu się, jak mówi, zarównie teraz wymagające, jak niegdyś wydawały mu się wymagającemi złudzenia cnoty.« Autor zbliża się niezawodnie do swéj dojrzałości elektycznéj i sceptytycznéj. Te postępy, to sprostowanie, które ukazują się już z taką szczerością w Arturze, powinny być korzystnemi dla Pana Eugeniusza Sue, w przyszłych romansach obyczajowych, które wyjdą z pod jego pióra. Nieprzestając malować smutnych rzeczywistości, o których jest przekonany, będzie przynajmniéj w nich unikał zbytecznéj przesady; jego sposób pisania, w samych nawet szczegółach, zyska większą ścisłość i jedność stylu.

Saint-Beuwe.





  1. Rozmowa pomiędzy Arturem a Panem de Cernay: w pierwszéj części, ładna pogadanka na prima sera, w drugiéj części.
  2. Na próżno Autor sądzi przy końcu że się poprawił, podczas swego szczęśliwego pożycia z Maryą; zabrakło mu jedynie czasu, aby znowu i ten związek zerwał, rok albo dwa, a zaręczam że Artur byłby się obszedł z tą Maryą, jak się obszedł z Katarzyną, Małgorzatą i Heleną.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.