Artur (Sue)/Tom IV/Rozdział szósty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 6.
DYPLOMATYKA. ―

Skoro pan de Serigny odszedł, wpadłem znowu w całą gorycz uwag, w których jego rozmowa na chwilę sprawiła mi roztargnienie.
Pomimo wszelkich usiłowań jakie czyniłem aby usunąć z méj myśli wspomnienie pani de Fersén, wspomnienie to nieprzestawało mnie ścigać.
Cierpiałem bardzo; lecz to cierpienie, chociaż głębokie, nie było jednak bez pewnego rodzaju lubości, któréj dotąd jeszcze nieznałem.
Przekonany byłem żem szlachetnie postąpił względem Katarzyny, żem niezasługiwał na niesprawiedliwą surowość którą mnie obarczała, i czerpałem w tém pocieszającém przekonania dumne i odważne poddanie się losowi.
Zawsze śmiało spoglądałem na najokropniejsze zmiany mego życia. Niepozostawała mi żadna nadzieja być kiedykolwiek kochanym od pani de Fersen. Zebrałem więc z religijną prawie czcią w mém sercu i w mej pamięci wszystkie ślady tej miłości zachwycającéj, jak się zachowują drogie i święte zwłoki zmarłéj istoty, aby przychodzić codziennie wpatrywać się w nie z durniejącym smutkiem, coby od nich żądać uroku tęsknych wspomnień.
Jednakże nie chcąc uledz, i mając nadzieję znaleść jakie roztargnienie w pracy, chodziłem pilnie do pana de Serigny.
Był to istotnie najwyborniejszy człowiek.
Okazał się dla mnie pełen przychylności. Uwiadomiony zapewne o zwyczajnéj mojéj powściągliwości, dał mi niezadługo dowód pochlebnego zaufania, polecając mi zrobić jasny i krótki wyciąg z jego korespondencyi dyplomatycznéj, wyciąg który miał być, w miarę mojéj pracy, codziennie przedstawiany królowi.
Trzeba jednak wyznać ze ta praca daleko bardziej wydawała się ważną, niżeli nią była w istocie, gdyż żadna kwestya polityczna nie toczyła się w ten czas w Europie. Większa część tych depeszy, w ogóle pisana bardzo złą francuzczyzną, lub stylem najoschlejszym, obejmowała prawic zwykle tylko objaśnienia błahe i nic nieznaczące względem dworów zagranicznych, objaśnienia które dzienniki nieraz nawet ogłosiły.
Nie mogłem się przekonać o tém o czém zawsze miałem podejrzenie.
Tém bardziéj zastanowiła mnie błahość korrespondencyi którą miałem przed oczyma, że niegdyś odbyłem niejako z moim Ojcem kurs prawa, i przeczytałem z nim najsławniejszych negocyatorów ostatniéj połowy siedmnastego wieku... Ponieważ nasz pradziad odbył kilka poselstw wraz z panami d’Avaux, de Lyonne i Courtin, posiadaliśmy w Lerwal duplikaty jego i ich depeszy przyznam się też, że to czytanie i te nauki uczyniły mnie bardzo trudnym.
Po niejakim czasie dowiedziano się jakowe miejsce zajmuję przy panu de Serigny, i to mi szczególniejszą powagę zjednało w święcie. Wiedziano że nieszukałem posady, oddajac się dość usilnym pracom któremi się zajmowałem, i wnoszono z tego że moja nauka miała mi koniecznie utorować drogę do jak najwyższego losu.
Kilka okoliczności, będących jedynie dziełem przypadku, tém bardziéj powiększyły to przesadzone mniemanie.
Było to na balu u księżny de Berry.
Pan de Serigny, cierpiący z powodu podagry, nie mógł się na nim znajdować Lord Stuart, wówczas ambassador Angielski, który tak usilnie błagał naszego rządu aby jak najczynniéj poszukiwać morskiego rozbójnika z Porquerolles, przyszedł mi powiedzieć iż miano już ślad tego nędznika, iż spodziewano się doścignąć go, i żądał odemnie kilku nowych objaśnień względem téj sprawy. Wział mnie pod rękę i rozmawialiśmy przy oknie przeszło półgodziny.
Niepotrzeba było więcéj aby wprawić w mniemanie, że przypuszczony byłem do tego, co nazywają tak dobrodusznie tajemnicami stanu.
To jeszcze nie wszystko: około jedenastéj, miałem właśnie wychodzić z balu, gdym się zeszedł z królem, w chwili gdy się oddalał.
Miałem już zaszczyt być mu pierwéj przedstawionym; zatrzymał się obok mnie, i rzekł do mnie ze swą zwyczajną i pełną powabu uprzejmością:
— Czytam codziennie pański rapport... bardzo jestem z niego kontent; mocno mnie zajmuje; jest bardzo treściwy, i dzięki panu, mam tym sposobem zbiór, niezadając sobie pracy zajmować się żniwem...
— Wasza Królewska Mość zanadto jest dla mnie łaskawa, — rzekłem do Monarchy, — a jéj pochwała jest łaską,, układającą na mnie nowe powinności, których będę się starał okazać godnym.
Zamiast opuścić bal, Król usiadł na kanapie stojącej w pobliżu, i rzekł do mnie? Lecz opowiedz że mi tę historyę, o któréj dopiéro przed chwilą wspomniał mi Lord Stuart; to nadzwyczaj dziwne i zupełnie podobne do romansu.
Gdy Król usiadł rozmawiając ze mną, towarzyszące mu osoby stanęły dyskretnie opodal.
Opowiedziałem więc Królowi historyę morskiego rozbójnika z Porquerolles; słuchał mnie z zajęciem, uczynił mnie kilka zapytań, podziękował jak najuprzejmiéj i oddalił się.
Skoro Król odszedł, stałem się ogniskiem, do którego skupiły się wszystkie spojrzenia; bynajmniéj tego niepojmowano; Najjaśniejszy pan już wychodził, napotyka mnie, i oto, przeszło kwadrans jeszcze trawi na rozmowie ze mną... i to jeszcze prywatnéj rozmowie...
Musiałem być koniecznie jak najznakomitszym człowiekiem.
Wiedząc że nie było śmieszniejszego jak chcieć pochlubić się swoją znakomitością po scenie podobnéj, już miałem bal opuścić, gdy postrzegłem nadchodzącą ku sobie panią de Fersen, której już nienapotykałem od niejakiego czasu; zdała mi się być tak zmieniona, tak wychudła, że widok jéj okropną sprawił mi przykrość...
Ukłoniłem się jéj, nieczekając jéj nadejścia, i odeszłem, chociaż spojrzenie jéj było błagające, i zapewne dla tego tylko przybliżyła się do mnie, aby ze mną pomówić....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz odebrałem list od niej.
Prosiła mnie w najuprzejmiejszych wyrazach abym do niéj przyszedł; usprawiedliwiając się za swoją niewdzięczność, i czyniąc kilka uprzejmych zastosowań do przeszłości.
Pierwszem mojem wzruszeniem było pójść do Katarzyny.
Lecz zastanowiłem się niezadługo, iż to widzenie się zapewne bynajmniéj nie zmieni losu mojéj miłości. Zresztą, przypominałem sobie srogie obejście się pani de Fersen, i przez głupią powagę nieprzychyliłem się do pierwszéj proźby.
Napisałem do niéj list bardzo zimny i bardzo grzeczny, w którym wymawiałem, że się do niéj nieudaję, z powodów, które powinnaby zrozumieć.
Nieodpisała mi.
Sadząc że niema wielkiéj ochoty zobaczenia się znowu ze inną kiedy nienalega, przyklaskiwałem memu postanowieniu.
Dowiedziałem się niezadługo, iż Książę otrzymał rozkaz od swego dworu powrócenia do Rossyi, i przyznam się żem się bardzo zdziwił że żona wraz z nim niepojechała.
Co do pani de V**, zaklinałem ją, w imię przyjaźni, którą mówiła iż ma dla mnie, aby niedręczyła tak srodze pana de Serigny, oświadczając jéj, że już dłużéj nie będę się przychylał do figlów jej koketeryi; że zresztą okropnie się kompromituje, i że, prędzéj czy późniéj, będzie bardzo źle na święcie przyjmowana.
Odpowiedziała mi że rozprawiam jak kwaker, lecz, że dla rzadkości czegoś podobnego, chce zacząć żyć bez cienia nawet koketeryi.
W miesiąc po tém piękném postanowieniu, przyszła oświadczyć mi z wdzięcznością że nowy ten sposób życia zdawał się jéj śmiertelnie nudnym, lecz że sprawił effekt nadzwyczajny, i że poczyniono ogromne zakłady, chcąc wiedzieć czy wytrwa lub nie, w swojém nawróceniu. Co do ministra, mówiła, ponieważ przeszedł z głupowatości rozdrażnienia zazdrosnego do głupowatości ślepego uwielbienia, ani zyskała ani straciła na tém że go już więcéj niedręczy....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Naturalnie, pogłoski rozsiewane względem pani de V***; mnie uciszyły się niezadługo, i oskarżono mnie żem ją poświęcił dumnie.
Niekiedy niemogłem się wstrzymać od śmiechu, widząc uprzedzające grzeczności jakiemi mnie otaczano, gdyż nieprzestałem pracować u pana de Serigny, jedynie z nudów i nieczynności.
Cernay, którego spotykałem niekiedy, ukrywał nadewszystko swoję zazdrość pod pozorami najdwuznaczniejszego uwielbienia. — Jesteś biegłym człowiekiem, — mówił mi, — potrzebujesz uzyskać wszelkie powodzenia i uzyskasz je. Należysz teraz do składu Rządu... żyjesz poufale z Ministrami i Ambassadorami. Król poważa cię bardzo; nic bez ciebie nieprzedsiębierze; to też, mój drogi teraz nic ci niepozostaje, tylko chcieć... bo jesteś tak zręczny!! tak przebiegły!!
— Jakto?
— No, udawaj niewiniątko! Na balu w Tullieries, gdzie miałeś pokolei dwie konferencye tak ważne, i na które tak bardzo uważano, jednę z Lordem Stuart a drugą z Królem, który zatrzymał się przy tobie, i tak długo z tobą rozmawiał, zamiast odejść, jak pierwéj chęć okazał, cóżeś zrobił jako zręcznie umiejący się znaleść? zamiast pozostać, jakby po gapiowsku zrobił niejeden i pawił się z podobnych zaszczytów, co prędzéj zniknąłeś. Była to zarozumiałość lub raczéj jeniusz!... nieobecnością tez twoją uczyniłeś zadziwiające wrażenie..
— Tajemnica tego zniknięcia jest bardzo prostą mój kochany Cernay: miałem okropną migrenę, i chciałem jak najprędzéj pójść do domu.
— Dajże Pan pokój! — rzekł Cernay z najpowabniejszą naiwnością, — nie wmówisz we mnie aby kto mógł mieć migrenę, kiedy przez całą godzinę rozmawiał z Królem....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Już piętnaście dni upłynęło jak spotkałem ostatni raz Panią de Fersen na balu w Tuilleries, gdy jeden z moich plenipotentów wszedł do mnie z twarzą przerażoną.
Chodziło o uprzedzenie klęski bankructwa, które mogło mnie przyprawić o stratę pięćdziesięciu tysięcy talarów, które sądziłem umieszczone w jednym z najlepszych bankowych domów w Hawrze. Bankructwo niebyło jeszcze ogłoszoném, lecz już groziło, już się go domyślano.
Człowiek trudniący się mojemi interessami proponował mi abym jechał z nim natychmiast, i odebrał moje kapitały tamże ulokowane.
Summa tak była znaczny; iż niewahałem się ani chwili udać się do Hawru. Pełnomocnictwo, jakkolwiek rozciągłe, niemogłoby przewidzieć wszelkich wypadków tego interessu; a w podobnych zdarzeniach, obecność osoby interessowanéj wielką nieraz ma przewagę.
Napisałem słówko do pana de Serigny, powiadając mu, że ważne powody przywołują mnie do Hawru, i zostawiłem rozkaz w domu, aby mi do tego miasta wszystkie listy odsyłano...
We dwie godziny późniéj, byłem w drodze.
Już zbliżaliśmy się do ostatniej stacyi, która poprzedza Hawr. gdy posłyszałem tentent dwóch koni pędzących w całym galopie, rozlegające się trzaskanie z bicza, i głos, który niebyt mi nie znajomy, krzyczący: — Stój! Stój!
Moi pocztylioni spojrzeli na mnie, niewiedząc co czynić... Skinąłem na nich aby się zatrzymali, i natychmiast postrzegłem nadbiegającego do portiery mego powozu kuryera pani de Fersen: koń jego, cały bielejący od piany, miał boki ostrogami poszarpane.
Człowiek ten tak był zadyszany od szybkości swego biegu, że zaledwie zdołał wy mówić te słowa, list mi oddając:
— Panie Hrabio... to od Księżnéj... O cztery godziny drogi zdołałem dogonić pana Hrabiego... nie podobna mi było więcéj dokazać.
List ten te tylko zawierał słowa:
»Córka moja umiera... umiera... W Panu tylko cala moja ufność...«
— Każecie podwoić konie na stacyach, powrócicie na pocztę, — zawołałem na pocztylionów. — A ty, — rzekłem do kuryera, — czy możesz dobiedz aż do Paryża, i kazać mi przygotować konie.
— Mogę, Panie Hrabio...
— To więc na koń!
I poczciwy chłopak cwałem powrócił do Paryża.
— Ależ Panie, — zawołał blednąc mój plenipotent, Pan nie możesz powracać do Paryża; otóż przybyliśmy do Hawru.
Spojrzałem na niego z podziwieniem...
— A to dla czego?
— Lecz to bankructwo, Panie! — zawołał. — Pomyśl Pan że godzina zwłoki może wszystko zgubić... że chodzi o ocalenie lub stracenie pięćdziesięciu-tysięcy talarów!...
Najzupełniéj zapomniałem o przedmiocie mojéj podróży... — Masz słuszność, — rzekłem mu. Jesteś zaledwie o pół-milki od Hawru, uczyń dla mnie tę grzeczność i idź tam pieszo... i ułóż wszystko jak można najlepiéj.
I rozkazywałem otworzyć portierę.
— Ależ, Fanie, raz jeszcze powtarzam, to niepodobna, — odezwał się plenipotent osłupiały; — bez Pana nic niemogę nieiuam nawet udzielonéj sobie prokuracyi... Raz jeszcze powtarzam, bez Pana obecność moja najzupełniéj będzie bezużytoczną. Dojedź Pan przynajmniéj aż do Hawru; udamy się do notaryusza, Pan mi udzieli pełnomocnictwo, a w ówczas...
Pałałem niecierpliwością. — Mości Panie, — rzekłem do niego jaknajśpieszniéj, — udasz się do Hawru bezemnie, lub wraz ze mną powrócisz do Paryża. Portiera jest otwarta: wysiadaj Pan lub pozostań...
— Ależ Panie...
— Zamykaj portierę; a ty ruszaj do Paryża, zawołałem.
Plenipotent wysiadł natychmiast, mówiąc z miną rozpaczną: — Jak się Panu podoba, lecz nic nie będę miał sobie do wyrzucenia... możesz Pan uważać te pięćdziesiąt tysięcy talarów jako najzupełniéj stracone... Przyśléj mi Pan przynajmniéj pełnomocnictwo zaregiestrowane i t. d...
Niedosłyszałem reszty jego frazy.
Konie puściły się pędem...
Nigdy w życiu niepodróżowałem tak spiesznie...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W Wersalu wydałem rozkaz alby się zatrzymać nieco opodal od bramy pałacu pani de Fersen.
Odym się do niego zbliżał, postrzegłem gruby pokład słomy na bruku.
Pomyślawszy, iż bardzo być może że czas niejakiś zabawię u pani de Fersen, a chcąc aby pobyt mój był tajemnicą, rozkazałem służącemu odprowadzić powóz do domu, i powiedziéć że zostałem w Hawrze, i że dla tego powóz odsyłam, iż chcę powrócić statkiem parowym.
Wszedłem do pałacu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.