Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych/1

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Niemojewski
Tytuł Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych
Podtytuł Z 112 wizerunkami i rysunkami
Wydawca Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“
Data wyd. 1909
Druk L. Biliński i W. Maślankiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
1. PSYCHOLOGJA NOWYCH POKOLEŃ.

W ciągu czterech ostatnich wieków Jezus przeżył w umysłach ludzkich całkiem nowy okres swej kilka tysięcy lat trwającej historji. Ukazawszy się na widnokręgu XVI-go stulecia w mistycznej glorji Boga-Człowieka, zwolna zatracał wszystkie cechy bóstwa, stając się człowiekiem, by z kolei w ciągu XIX-go wieku zatracić wszystkie cechy człowieka i na początku XX-go stulecia stać się ostatecznie znowu wyłącznie Bogiem. Te jego przemiany odpowiadają ściśle przemianom rozwojowym umysłów, w których żył. One odjęły mu najpierw bóstwo, pozostawiając człowieczeństwo, następnie przywróciły mu to bóstwo, człowieczeństwo odejmując. Jezus jako Bóg-Człowiek wyrósł z religji, Jezus jako człowiek z rozbudzonego rozumu a Jezus jako Bóg z krytycznie rozpatrzonych dokumentów dziejowych.
Niewiadomo też zaiste, kiedy umysł ludzki na większy zdobył się prometeizm, czy wtedy, kiedy Jezusa z glorji boskiej rozbierał, czy też wtedy, kiedy mu ją przywrócił. W pierwszym bowiem wypadku musiał się wznieść na najwyższe szczyty bohaterstwa w obronie praw zdrowego rozumu przeciwko wielowiekowym uroszczeniom hierarchji teologicznej i ciemnym tłumom pospólstwa pod rządami tej hierarchji zdziczałego, gdy w drugim wypadku na najwyższe szczyty wolnego genjuszu badawczego w imię źródeł i niezbitych dowodów niezliczonej ilości pomników starożytnych przeciwko z góry powziętym tezom owego rzekomo zdrowego rozumu a w rzeczywistości oślepionego potężnemi sugestjami historycznej dawności.
Jezus jako Człowiek stał się dziełem Wielkiej Reformacji a lepiej powiedziawszy świetnej Epoki Odrodzenia, czyli HUMANIZMU, który wyrwał Biblję z rąk teologów i próbował sam ją czytać, nie wiedząc jeszcze, iż za mało posiada wiedzy, by tak ją zrozumieć, jak została napisana, i że dla umysłu nieprzygotowanego teksty starożytne stają się często zwierciadłami, odbijającemi oblicze psychiczne czytelnika, natomiast daleko jeszcze owemu czytelnikowi do ujrzenia w nich oblicza psychicznego autorów owych wielce starożytnych tekstów.
Przypatrzmy się psychologji pokoleń XVI-go wieku, które bóstwo Jezusowi odejmowały, nim uprzytomnimy sobie psychologję pokolenia XX-go wieku, które mu je przywraca.
Jako otwiera epokę humanizmu dla całej ludzkości wielki Polak nowym poglądem na budowę astronomiczną świata, tak dla nas przynajmniej w dziedzinie biblistyki otwiera ją wielka Polka nowym poglądem na Jezusa. Nieraz już bowiem Polska w pierwszym stawała szeregu, gdy chodziło o śmiałą wyprawę zdobywczą na nowe obszary myśli, lecz potem wlokła się na końcu pochodu cywilizacyjnego, gdy już o to tylko chodziło, by się na tych obszarach utwierdzić, zagospodarować i uczynić je własnością narodową.
Bo to z Zygmuntowskiej Polski wyszła owa charakteru pełna postać Malchjorowej z Zalasowskich Wajglowej, ośmdziesięcioletniej matrony krakowskiej, która, jak nam donosi Łukasz Górnicki, roku 1539 przez biskupa Gamrata do jego dworu na sąd porwana, z kanonikami znakomitą stoczyła dysputę. Dysputa owa daje nam wierny obraz metody racjonalizmu ówczesnego i dróg, któremi chodził. Pytana według Kreda, jeśli wierzy w Boga wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi, odpowiedziała niezmiernie podniośle: „Wierzę w Boga, który wszystko stworzył, co widzimy i czego nie widzimy; który rozumem człowieczym ogarniony być nie może, a dobrodziejstw jego i my ludzie jesteśmy pełni i wszystkie rzeczy na świecie“. Rozszerzała to potem dosyć długo, ale kolegjaci do następnych przeszli pytań: „A wierzyszże w syna jego jedynego, Jezusa Chrystusa, pana naszego, który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Panny Marji, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, trzeciego dnia zmartwychwstał“? Ona na to: „Nie miałci Pan Bóg ani żony, ani syna, ani mu tego potrzeba, boć jedno tym synów potrzeba, którzy umierają, ale Pan Bóg wieczny jest, a jako się nie narodził, tak i umierać nie może. Nas ma za syny swoje i wszyscy są synowie jego, którzy drogami od niego naznaczonemi chodzą“. Tu krzyknęli kolegjaci: „Źle mówisz, niebogo, obacz się, są proroctwa o tem, iż miał Pan Bóg posłać na świat syna swego i miał być ukrzyżowan za grzechy nasze, aby nas nieposłusznych jeszcze z ojca naszego Adama swem posłuszeństwem zjednał z Bogiem Ojcem“. Mówili nadto siła z nią doktorowie; ale im więcej mówili, tem ona w swem przedsięwzięciu uporczywiej stała, iż Bóg człowiekiem być i rodzić się nie mógł. Naleziono ją tedy bluźnierką i do urzędu miejskiego odesłano a w kilka dni potem spalono, na którą śmierć szła „namniej niestrwożona“.
W tych słowach zamknięty jest cały o trzysta lat od bohaterskiej Polki młodszy Ernest Renan, którego tu przed innymi dlatego wymieniam, iż był najbardziej utalentowany i najsilniej na umysły oddziałał. On tylko, z większą erudycją to samo, co ona, wygłosił. Może nawet nie wiedział, że i 2 jej stosu pochodził ów blask, przy którym jeszcze po trzech wiekach ŻYWOT JEZUSA tworzył, tezę jego człowieczeństwa szeroko rozwijając i nader przemyślnie uzasadniając.
Ale to nie był POSTULAT NAUKI w dzisiejszem jej rozumieniu. To był tylko postulat najszlachetniejszego racjonalizmu. Renan był jego ostatnim klasycznym apologetą. On dalej Jezusa TWORZYŁ na obraz i podobieństwo swoich ideałów, ale bynajmniej nie umiał go jeszcze na podstawie krytycznie zbadanych dokumentów dziejowych ODTWORZYĆ. Dokumenty te były jeszcze dla niego także zwierciadłami, w których własne tylko oblicze psychiczne postrzegał. Jego przepiękny ŻYWOT JEZUSA był właściwie jakąś PIĄTĄ EWANGIELJĄ dla wykwintnych sceptyków XIX-go stulecia napisaną. Jest to dalszy ciąg LEGENDY, tylko zmodernizowanej i przystosowanej do pojęć umysłów nowożytnych. Z metodami dzisiejszej nauki literackie to arcydzieło niema już nic wspólnego. Dla usunięcia jednego fizycznego nieprawdopodobieństwa Renan spiętrzył setki nieprawdopodobieństw historycznych. Oparł się na ewangielji Jana, najmniej nawet przez teologów kościoła katolickiego za źródło uznawanej. Wprowadził nas do domu cieśli Józefa w miasteczku Nazaret, które w owej epoce wcale nie istniało. Aby znaleść cień dowodu, nazwę onego Nazaretu, idąc ślepo za Neubauerem, w Talmudzie chciał wyczytać, gdzie jej wcale niema, do „zerijeh“ wraz ze swym mistrzem-hebraistą literę „nun“ dopisując, byle tylko jakieś „Nezerijeh“ otrzymać. Nie postrzegał wcale, że różne „powiedzenia“ Uczniów w Listach na „powiedzenia“ Jezusa w ewangieljach w dość niewyszukany sposób pozamieniano. Rzekome cuda Jezusa rzekomemi mistyfikacjami jego wielbicieli tłomaczył, byle tylko nie naruszyć powagi tekstu, na którym zbudował całą swoją teorję. Cudowność i niecudowność ważył, pozornie nader słusznie, na szalach fizyki, nie wiedząc, że tendencja religijna często cud ubiera w zdarzenia bardzo codzienne i całkowicie z fizyką zgodne. Za cud uważał narodzenie się Zbawiciela z Dziewicy w miasteczku judzkiem Betleem, które rzeczywiście istniało, natomiast naturalnem wydawało mu się narodzenie tegoż Zbawiciela z mężatki w miasteczku galilejskiem Nazaret, którego wtedy wcale jeszcze nie było i od którego historyczny przydomek „Nazarejczyk“ wcale nie pochodzi. Nie wierzył w zmartwychwstanie Jezusa, ale wierząc w rzekomy fakt zniknięcia jego zwłok, na IMAGINACJI Marji Magdaleny zbudował teorję wiary miljonów ludzi, zamykając oczy na doroczne zmartwychpowstawania Tammuza, Adonisa, Attisa, Ozyrysa. Piętrzył hypotezy na hypotezach, byle tylko pozór NATURALNOŚCI jakiegoś rzekomego faktu otrzymać. Chodząc dokoła Jeziora Genezaretańskiego jak autor POTOPU dokoła Jasnej Góry, z podań układał romans a z mitologji historję. Kierując się poetycznym racjonalizmem, odczytywał wielokrotny palimpsest Ziemi Palestyńskiej jak współczesny dragoman w wielkim stylu, który, zręcznie odchylając odpowiedź od pytania, z melancholijną ironją na domach jerozolimskich, niekiedy kilkuset lat nie mających, ukazuje ślad ręki Jezusowej, tłomacząc zjawisko nadzwyczajną miękkością kamienia świeżo z łona ziemi dobytego a twardniejącego dopiero na powietrzu. Prawdziwość i nieprawdziwość rzekomych zdarzeń mierzył tylko prawdopodobieństwem. Ale świat tego prawdopodobieństwa właśnie się od niego domagał i był mu za nie nieskończenie wdzięczny. Ludzkość ukształcona, przeżywając ostatnie stadja humanizmu, nie mogła się załatwić z ewangieljami jak ze zwitkiem jakichś starych szpargałów. Nowożytny DEIZM i nowożytny IDEALIZM po trzech wiekach pracy i tytanicznych zapasów W RENANOWSKICH KONKLUZJACH NAJKLASYCZNIEJ SIĘ WYPOWIEDZIAŁ. Odjąwszy Jezusowi bóstwo, opromienić go chciał wszystkiemi blaskami najszczytniej pojętego człowieczeństwa. Cierpiąc przez trzysta lat srogie nieraz prześladowania za głoszone idee, które torowały drogę nowemu światu, uczcić chciał w nim tego, który za swoją ideę poległ. Koniec rozdziału dwudziestego piątego ŻYWOTA JEZUSA cały ten nastrój w natchnionej niemal wyraża apostrofie:
„Spoczywaj w chwale, szlachetny ofiarniku! Dzieło twe zostało dokonane; rozpoczęła się już twoja boskość. Nie lękaj się, że wskutek jakiegoś błędu może jeszcze runąć wznoszona przez ciebie budowa. Stanąłeś już po za granicami ludzkiej słabości, już zaczynasz patrzeć z wyżyn niebiańskiego spokoju na skutki swej działalności. Za kilka godzin cierpień, które nawet nie dotknęły twej wielkiej duszy, zdobyłeś prawdziwą i najpiękniejszą nieśmiertelność. Przez tysiąc lat świat będzie o tobie mówił! Niby sztandar naszych sprzeczności staniesz się symbolem, dokoła którego stoczą się najżarliwsze boje ludzkości. Bardziej żywy niż za życia, staniesz się do pewnego stopnia kamieniem węgielnym ludzkości, że targnąć się na twoje imię będzie znaczyło to samo, co targnąć się na fundamenty świata“...
Ale właśnie przyszły pokolenia prometejskie, które się na owe FUNDAMENTY ŚWIATA targnęły, które je zburzyły doszczętnie i nowe miast nich założyły.
Przewartościowano wszystko: człowieka, świat, Boga. Wiek XIX-ty stał się stuleciem największego w dziejach ludzkich przewrotu umysłowego, który trwa w dalszym ciągu i nawet przypuszczać można, że jest dopiero owego przewrotu początkiem. HUMANIZM ustąpił miejsca NATURALIZMOWI. Przyrodnictwo z jednej z nauk staje się właściwie JEDYNĄ nauką a wszystkie inne teraz z niej ogólne swe zasady czerpać muszą.
My, pokolenie wyrosłe i wychowane w klimacie duchowym wtórej połowy owego nadzwyczajnego stulecia, szliśmy przedewszystkiem szlakiem wiedzowym PRZYRODNIKÓW. Teorja powszechnego rozwoju zdobyła sobie nietylko nasze rozumy, ale i nasze serca. Rozum nasz zbudował z niedostrzegalnych drobinek nie dający się ogarnąć wszechświat a serce nasze pogrążyło się miłośnie w onym wszechświecie jak w macierzystym żywiole. Zwierzę przestało być dla nas jakiemś bydlęciem i zmieniło się w oczach naszych w istotę wspólnego z nami pochodzenia. Rośliny i kwiaty ukazały się nam jako bardzo tylko odległe familjantki. A nawet tak zwana martwa przyroda nabrała życia: jeszcze lat kilka lub kilkanaście a rozłożeni na pierwiastki sami się nią staniemy. Ani jedna cząstka istoty naszej nie zginie. Wieczystość jest naszym udziałem. Z nieśmiertelności wyszliśmy i udamy się w nieśmiertelność. Wszystko, co ludzkie, stało się przyrodzonem, i wszystko, co przyrodzone, stało się ludzkiem. Przezwyciężyliśmy śmierć. Są tylko przemiany. Lęk przed dawną nicością uleciał bezpowrotnie, skoro rozwiała się jak mgła sama nicość. Niema jej. Istnieliśmy przed narodzeniem i istnieć będziemy po tak zwanym skonie. Znikła przepaść wykopana pomiędzy człowiekiem a przyrodzeniem. Syn marnotrawny wrócił do domostwa rodzicieli swoich.
Gdy tedy cała zagadka bytu, ładu i praw rządzących światem z warstatów religijnych przeniesiona została na warstaty przyrodorozeznawcze, gdy ludzkość myśląca miast nawet dobrotliwego ojca na niebiesiech ujrzała prawa nieubłagane, rządzące zjawiskami, pod któremi mogła jednak z najniższych form świata zwierzęcego przejść drogą stopniowego rozwoju na najwyższe szczeble człowieczeństwa i cywilizacji, przewidując znacznie jeszcze wyższe etapy doskonałości i śniąc nawet typ NADCZŁOWIEKA, gdy jednem słowem dziedzinę badań, poświęconą epizodycznej w dziejach ludzkości a wprost nikłej w dziejach przestworów międzyplanetarnych WIZJI Jezusa, przestał obciążać SERWITUT FILOZOFICZNY, dopiero wtedy można było zacząć mówić o istotnie naukowem w nowszem znaczeniu tej WIZJI traktowaniu. Uczony, który jej dzieje bada, nie potrzebuje dziś zastanawiać się nad pytaniami, czy Bóg istnieje, czy świat został stworzony, czy człowiek ma duszę nieśmiertelną i wolną wolę, czy istnieje życie pozagrobowe i czy Zbawiciel mógł się narodzić z Dziewicy. On tylko bada bezstronnie, JAKIE LUDZKOŚĆ W CIĄGU DZIEJÓW MIAŁA NA TO POGLĄDY, ujęte w systematy religijne. Nie chodzi mu o pogodzenie tych poglądów z wynikami dzisiejszej wiedzy ludzkiej, ale o wykrycie łańcucha rozwojowego wyobrażeń ludzkich w ogóle. Badając przeszłość, nie szuka prawdopodobieństwa, ale prawdy, choćby pozornie całkiem była nieprawdopodobna. Nie chodzi mu o to, by znaleść fakty dla teorji, ale teorję dla faktów. Spór Gamrata i Wajglowej a więc wiary ze zdrowym rozumem skończył się. Racjonalistycznie nie możemy dłużej traktować tematu, ponieważ odkryliśmy, że ów pozornie zdrowy rozum wielowiekowym podlegał sugestjom. Dziś stos musimy ustawić dla naszej dawnej psychiki i dla naszych daltonizmów, które widziały to, co widzieć chciały, skutkiem czego nie widziały tego, co rzeczywiście było do widzenia. Dziś siebie przezwyciężyć musimy, nie Gamratów. Z nimi pójdzie łatwo.
Toteż na skłonie XVIII-go stulecia w czasie Wielkiej Rewolucji orla Francja wydaje badacza, który swem znakomitem dziełem „Origine de tous les cultes“ sprawę całą na inne skierował tory. Badaczem tym jest Karol Franciszek Dupuis. Obala on ostatni dogmat, który sugestjonował zajmujących się Jezusem uczonych, dogmat: NIE BĘDZIESZ MIAŁ INNYCH BOGÓW PRZEDEMNĄ. Dzieje chrześcijaństwa włącza on do HISTORJI PORÓWNAWCZEJ KULTÓW. On bodaj pierwszy w sposób naukowy dowiódł, że cała historja Jezusa jest MITEM KOSMICZNYM. A przed nim jako badacz gotujący mu drogę kroczy znowu niepospolity — Polak. Jest nim Paweł Ernest Jabłoński (1693 — 1757), autor dzieła podstawowego do czasów Lepsiusa (1810 — 1884) „Pantheon Aegyptiorum, seu de diis eorum commentarius“, wydanego w latach 1750 — 1752 w Frankfurcie, i autor szeregu innych rozpraw. Dupuis często powołuje się na jego badania, nietylko burząc błędne wyobrażenia o zamarłym świecie starożytnym i jego bóstwach, ale dobywając z pod pyłu wieków ich świetlane postaci i ustawiając je w rzędy rodowe. Potem dopiero ruszyła wielka fala egiptologów, asyrjologów, indjanistów, archeologów, lingwistów, folklorystów, antropologów i mitologów porównawczych, którzy rozkopali całe kraje, zebrali całe muzea zabytków, odczytali starożytne pomniki najróżnorodniejszem pismem pisane a przedewszystkiem odkryli śród dziś żyjącej ludzkości zabłąkane w nasze czasy formacje cywilizacji pierwotnych, które mogli metodycznie porównywać z cywilizacjami kopalnemi.


Wiz. 1. Aleja Sfinksów w Karnaku, w górnym Egipcie. (Zdjęcie autora).

Nagle też w dziedzinie religji i w wielkiem państwie bogów stało się to, co dokonane zostało w dziedzinie przyrodnictwa. Runął dogmat o stałości i niezmienności gatunku, zwanego bogami. Wszystkie są ze sobą spokrewnione, wszystkie też rozwijają się z form niższych ku wyższym. Z świętego kamienia lub świętej rośliny rozwija się święte zwierzę, następnie przyjmuje formy człekokształtne, więc naprzykład egipskich sfinksów lub babilońskich kerubów, następnie całkiem ludzkie kształty przybiera, wciąż szlachetniejąc, aż zmienia się w abstrakcję. Po drodze wstępuje na niebo, jest gwiazdą, planetą, lub konstelacją, na ziemię zaś schodząc, zachowuje aureole lub inne cechy astralne. Odkryto śród nich nietylko walkę o byt, dobór naturalny, przystosowywanie się do warunków otoczenia, przemiany jednych gatunków w drugie, ale  poznano również ich embryologję, ich  atawizmy, ich szczątkowe organy, oraz wprost niezliczoną ilość form przejściowych, tworzących wielki łańcuch rozwojowy.


Wiz. 2. Lepienie człowieka z gliny i tchnięcie w niego tchu żywota. (Ze zbiorów art. mal. W. Trojanowskiego).

Ma tu nawet zastosowanie prawo biogenetyczne. Każdy nowo-rodzący się Bóg jest krótką rekapitulacją swego rodu. Ponieważ bóstwa żyły w umysłach ludzkich a umysły te starały się je uzewnętrznić czy to za pomocą słowa, czy też wizerunku, przeto materjał badawczy jest olbrzymi. O ile w przyrodzie odnalezienie ogniw łącznych  pomiędzy poszczególnemi gatunkami przedstawiało duże trudności, o tyle tu właśnie badacz ma ich bez liku.


Wiz. 3. Egipski bóg Tout jako święty Pawian i święty Ibis. W pośrodku święty Chrząszcz, Skarabeusz. (Wielkość naturalna, oryg. własn. aut.).

Czczony w Egipcie Baran (Wiz. 1) otrzymuje po pewnym czasie kadłub ludzki, zachowując jeszcze łeb barani, następnie dostaje także głowę ludzką a stawszy się całkiem człowiekiem, ma tylko u boku Baranka jako swój symbol. Koza i Żaba również przemieniają się w człekokształtne, zachowując głowy zwierzęce (Wiz. 2). Święty Chrząszcz (Skarabeusz) zachowuje swą formę i tylko w uskrzydlone słońce się zmienia; ale Małpa (pawian) i Ibis przyjmują formy człekokształtne (Wiz. 3).


Wiz. 4. Egipski Apis z tarczą słoneczną i rogami księżycowemi, z Teb. (Wedle Riehma „Handw. d. bibl. Alterthums“).

Pawian i Ibis są totemami boga Tout, więc bóstwo to co najmniej z dwóch linji szło, przemieniając się ostatecznie w abstrakcję, a odpowiada greckiemu Hermesowi lub chrześcijańskiemu Gabrjelowi, gdyż równie jak oni posłuje od bogów lub zwiastuje narodziny wybrańców bożych. Byk rogaty, czczony jako bóstwo, zostaje przeniesiony na niebo jako święta konstelacja, następnie z nieba wędruje znowu na ziemię, ale już na jego łbie zwierzęcym jaśnieje tarcza słoneczna, ujęta miast rogów zwierzęcych w rogi księżycowe (Wiz. 4). Niekiedy aż trzy epoki rozwojowe zostawiały swe ślady na jednej postaci bóstwa. Oto bóg księżyca Chons, głowę ma krogulca, kadłub człowieka a w górze tarczę słoneczną, ujętą z dołu w sierp księżyca (Wiz. 5). Ta symbolika tak plastyczna posiada dla nauki nadzwyczajne znaczenie, rozwiązuje nam bowiem wprost wizerunkowo kwestję „rogów“ (keran) Mojżesza, o które dotąd wre spór śród uczonych, gdyż rogi były symbolem boskości. Wedle legendy miała go jako dziecię dobyć z Nilu ulubiona córka Ramzesa II Bint-Anta (Córa bogini Anat, Wiz. 6). Na płaskorzeźbie, która ją wyobraża, widzimy nad głową tarczę słoneczną, ujętą w rogi.


Wiz. 5. Egipski bóg Chona, z świątyni w Karnaku. Ślady trzech etapów rozwojowych bóstwa. (Ze zbiorów autora).

A zatem żydzi wyobrażali sobie Mojżesza z symbolami egipskich bóstw lub bóstwom równych władców. I to egipskich, nie babilońskich, jak np. na wizerunku 7 i 8, gdzie widzimy wprawdzie dwie, lub nawet trzy pary rogów, ale bez tarczy słonecznej, gdyż podanie wyprowadza Mojżesza z ziemi egipskiej a nie z babilońskiej.


Wiz. 6. Bint-Anta, córka Ramzesa II, Wielkiego. (Ze zbiorów autora).

Michał Anioł, tworząc swego sławnego Mojżesza z rogami, wzorował się może na antykach greckich, wyobrażających Zeusa niekiedy z wypukliznami rogowemi na czole, lub też wzorował się wprost na rogatym Jowiszu-Amonie.


Wiz. 7. Cherub babiloński z dwiema parami rogów. (Z Delitscha „Babilon i Biblja“).

Przemiany w kierunku człekokształtnym szły nieraz odwrotnie, więc bóstwo zachowywało kadłub zwierzęcy a zyskiwało głowę ludzką. Znany jest powszechnie wizerunek olbrzymiego Sfinksa z Gizeh w Egipcie o kształcie lwa z głową ludzką.


Wiz. 8. Babiloński cherub o kadłubie byka i głowie ludzkiej. (Z Riehma „Handw. d. bibl. Alterth.“).

Pałaców babilońskich strzegły tak zawane Keruby (Cheruby), czyli skrzydlate byki o głowach ludzkich (Wiz. 8), które następnie otrzymują skrzydlate postaci ludzkie, zupełnie do Aniołów chrześcijańskich podobne (Wiz. 9). Zachował się też na lampkach staro-chrześcijańskich nader znamienny Sfinks  Barankowy Jezusa (Wiz. 10), wymownie świadczący, że i Jezus ulegał ogólnym prawom rozwoju.

Wiz. 9. Babiloński Cherub, przypominający chrześcijańskich Aniołów. (Z dzieła Fr. Kaulena „Assyrien u. Babylonien“).

W Talmudzie (Szabbat 119 b) znajduje się taki ustęp: „Dlaczego Mojżesz zwany był mężem bożym? Rab-Abin mówi: Od połowy ciała w dół był człowiekiem a od połowy ciała w górę był bogiem“. Jak to sobie wyobrazić?
W takich wypadkach zabytki wizerunkowe posiadają nadzwyczaj doniosłe znaczenie, uzupełniając i wyjaśniając symbolikę piśmiennictwa, tak nieraz dla umysłów dzisiejszych zagadkową. W organizmie wyznaniowym gwiezdna bogini, która już od tysiącoleci kształty ludzkie przybrała, zwana będzie jeszcze „Gwiazdą morza“. Bóstwo, które również już od tysiącoleci stało się du chem bezcielesnym, widnieć będzie jeszcze w postaci Gołębicy, a do Boga-Człowieka o nader wykształconym życiorysie ziemskim pobożni będą się zwracali ze słowami:  „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami“!

Wiz. 10. Sfinks barankowy Jezusa, z lampek staro-chrześcijańskich. (Z Malverta „Science et religion“).

Prastara cześć kamieni świadczy, jakiemi torami szła myśl religijna. Kamienie czczono albo jako spadłe z nieba meteoryty, albo jako  krzemienie, z których wskutek uderzenia pada Wiz  iskra, więc Ogień, czyli że występuje z nich Bóg. Później nastąpiło uogólnienie, czczono różne kamienie, zwłaszcza u Żydów kwitnął kult kamieni jako „Domów Bożych“ (Bet-El). Arcykapłan żydowski nosił na piersi dwanaście drogich kamieni z wyrytemi imionami dwunastu pokoleń. Do dziś dnia w Kaabie, Meksce, Muzłumanie oddają cześć meteorytowi.


Wiz. 11. Święta skała w meczecie Omara w Jerozolimie. (Ze zbior. aut.)

Do dziś dnia można też w jerozolimskim meczecie Omara za złotym parkanem oglądać święty kamień barwy szarej, szczyt góry stanowiący, który prawdopodobnie tak samo wystawał w SANCTISSIMUM świątyni żydowskiej, dokąd wchodzić miał prawo tylko arcykapłan i to raz na rok (Wiz. 11). I do dziś dnia za werset tekstu kanonicznego uchodzi ustęp z pierwszego Listu Piotra, który Chrystusa nazywa „kamieniem żywym, od Boga wybranym i uczczonym“ (11, 4). Do dziś dnia chleb i wino zamieniają się w ciało i krew Pańską. I do dziś dnia kościoły całego świata zapełnione są symbolicznemi postaciami zwierząt, na wieżach zaś kur, starożytne Bóstwo Czujności, dawnych strzeże tradycji.


Wiz. 12. Święte barki egipskie przenośne, odpowiadające żydowskiej Arce Przymierza. (Ze zbiorów art. mal. W. Trojanowskiego).

A jeżeli wspomniałem Mojżesza, wyposażonego w symbolikę astralną egipskich bóstw i bogom równych władców, a który jest także tylko ogniwem w długim łańcuchu rozwojowym, to warto spojrzeć przy tej sposobności na jedno z większych ogniw kultów Starożytnego Wschodu, dotyczące przenośnej Arki Przymierza u Żydów. Jeśli uwzględnimy starożytność i potęgę państwa egipskiego wobec plemienia koczowników, to pierzchną wszelkie złudzenia co do samorództwa Arki Przymierza w łonie żydostwa (Wiz. 12).
Atawizmy bogów czyli wracanie do form pierwotnych są również faktem i to nader znamiennym. Zdaje się, że fantazja ludzka nie była w takich wypadkach wcale kapryśną. Jeżeli Zeus zamienia się w Złoty Deszcz, by zapłodnić Danaę, to postrzegamy tu nawrot jego do formy astralnej; a jeżeli prócz tego przyjmuje kształt łabędzia, by zapłodnić Ledę, to postrzegamy tu nawrot do formy świętego ptaka; a jeżeli wreszcie rzeźbiarz daje mu w rękę piorun, to postrzegamy również ślady tego, czem ów bóg kiedyś był. Oto pierwiastki, z których w ciągu długich epok się rozwinął, nim przybrał klasycznie piękną postać Zeusa z Otricoli. Tak embryologja ukazuje nam u płodu ludzkiego szpary skrzelowe lub ogon a następnie anatomja porównawcza ślady zanikające uzębienia zwierzęcego w dziąsłach dziecka, niekiedy małpokształtne nogi, niezwykłe uwłosienie na całem ciele i t. p.
Byłby to jednak błąd, powiada Hugo Winckler, gdybyśmy mniemali, że tak wysoko w cywilizacji posunięte narody, jak Egipcjanie lub Babilończycy, istotnie za bóstwa uważały człekokształtne zwięrzęta lub ciała astralne. Przeciwnie, bóstwa już są istnieniami abstrakcyjnemi, tylko pozostały na nich ślady pochodzenia. Duch Święty jest dla chrześcijanina POJĘCIEM a nie GOŁĘBICĄ, tak samo Chrystus POJĘCIEM a nie BARANKIEM. Błędem byłoby tylko uważanie tych symbolów za przypadkową analogję, lub zwroty literackie piśmiennictwa religijnego. Są to FORMY PIERWOTNE, za pomocą których kreślić możemy linję rozwoju pojęć.
Metody nauk nowoczesnych, zastosowane do badań nad Jezusem, dadzą wyniki wprost nieoczekiwane. Pokaże się, że raz jeszcze na nim klęskę poniesie euhemeryzm, który w bogach każę doszukiwać się tylko apoteozy ludzi. Błędu tego dziś nikt już nie popełnia względem Zeusa, Pallas Ateny, Dyany, Marsa, Junony, Marduka, Tammuza, Jehowy, Allaha, ale popełnia jeszcze względem Jezusa. Bezwzględnie pewna historyczność jego bóstwa wywróci rzekomą historyczność jego człowieczeństwa, które pozostanie tylko CZŁOWIECZEŃSTWEM POJĘCIOWEM. Słusznie mówi Pfleiderer, iż należy odróżnić Chrystusa wiary od Chrystusa historji. Na pozór wyda się niemożliwem, by dało się udowodnić, że ktoś jako człowiek nie istniał, co jednak nauka nieraz już przeżyła; zbyt jednak dużo nagromadziło się dowodów, że istniał wcześniej jako Bóg zarówno w swej osobie psychicznej, jak i w swym rodzie, z którego szedł, by mniemanie takie dało się dłużej piętnować jako „hypotezę“. Odwrócą się nawet całkowicie określenia naukowe: gdy niczem nie uzasadnioną hypotezą przez długi czas zwano jego boskość, teraz na niczem nie opartą hypotezą, prócz wielowiekowej sugestji, okaże się jego człowieczeństwo.
A jako w okresie, gdy zwano całą naturę „bydlęctwem“ i wynoszono człowieka na stanowisko w całym wszechświecie wyłączne a on na tem duchowo nic nie zyskiwał, dużo natomiast tracąc i dopiero wtedy prawdziwie błysnął genjuszem, gdy się z naturą pojednał i ją uczcił, tak też i Jezus tylko na majestacie zyskać może, gdy poniżane tak długo jego kosztem CUDZE BOGI na swoje piedestały wrócą i w słonecznych rzędach obok niego staną.
Psychologja nowych pokoleń, dorósłszy do bezstronnego badania jego PRZEMIAN, zorjentuje się przedewszystkiem w psychologji pokoleń dawniejszych, które nie były jeszcze zdolne do krytycznego rozpatrywania źródeł i które nie uznawały przemian gatunków organicznych a cóż dopiero przemian gatunków bożych!

Określenie stosunku psychiki badacza do przedmiotu badania jest pierwszym czynem naukowym, od którego wszelka praca zacząć się musi. Dopiero wtedy można ocenić należycie stosunek do tego przedmiotu psychiki pokoleń dawniejszych. Gdy dokonana została rzecz pierwsza, przejść można swobodnie do rzeczy drugiej. Zorjentowawszy się w psychologji własnej jako ROZWOJOWCÓW, rozpatrzymy się w psychologji TRADYCJI EWANGIELICZNEJ. Niech Syn Nauki zbada, jak myślał Syn Legendy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Niemojewski.