Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych |
Podtytuł | Z 112 wizerunkami i rysunkami |
Wydawca | Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“ |
Data wyd. | 1909 |
Druk | L. Biliński i W. Maślankiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pielgrzym polski, dotykając stopą świętej ziemi palestyńskiej, doznaje głębokiego wzruszenia. Zdaje mu się, że „wraca na młodości kraje“. Ukazują mu pole, na którem pastuszkowie otrzymali od Aniołów pierwszą wiadomość o narodzeniu się zbawiciela świata; więc rozbrzmiewają mu w duszy kolędy, które słyszał i śpiewał w dzieciństwie. Jedzie do Betleem, wchodzi do Groty Narodzenia; przypomina sobie tedy wieczory wigilijne ubiegłej młodości, kiedy wraz z rodzeństwem wypatrywał na niebie pierwszej gwiazdki, a potem rozlegał się dzwonek, biegną: choinka, tyle świeczek, stajenka, wielka gwiazda z tektury i złotym oblepionia papierem... Kroczy w Jerozolimie Drogą Krzyżową; stają mu przed oczami nabożeństwa pasyjne i słyszy w duszy owe przejmujące jęki pieśni ludu „Któryś za nas cierpiał rany“, śpiewanej w pomroce kościelnej przy żółtem świetle gromnicy, w wielkim lichtarzu na podłodze ustawionej w głowach rozłożonego krucyfiksu, na który chylą się kolejno fantastyczne cienie chłopów, by całować ręce i nogi Ukrzyżowanego. Wstępuje na uroczą Górę Oliwną, staje na miejscu, skąd on, z martwych powstały, uniósł się w niebo; lekki wietrzyk, wiejący od morza, niesie mu melodję wielkanocnego „aleluja“. Płynie błękitami Jeziora Genezaretańskiego; zdaje mu się, że ujrzy w dali na wodnem Przestworzu jasną postać tego, który zażegnywał burze i któremu znakiem on sam pospiesznie się żegnał, powtarzając „A słowo stało się ciałem“, gdy pioruny waliły obok jego domu rodzicielskiego, a szalejąca wichura kładła czuby drzew na krzaki agrestowe. Siadłszy wreszcie na szczycie Góry Tabor, śród ciszy uroczystej zapatrzony w niepokalaną kopułę nieba, zapominając o troskach swego dotychczasowego życia, doznaje sam jak gdyby Przemienienia i słyszy gdzieś przez bezmierne dale poważny głos, mówiący z kazalnicy parafjalnej: „Panie, dobrze nam tu jest! Uczyńmy trzy przybytki: jeden tobie, drugi Mojżeszowi a trzeci Eljaszowi...“
On nigdy nie miał Biblji w ręku. Nie rozmyślał nad nią kilka wieków, jak surowy Anglik lub mistyczny Niemiec. Chrześcijaństwo było dla niego raczej poezją i legendą, raczej stanem duszy i obyczajem, niż faktem realnym i dogmatem, historją i religją. Nad Żłobkiem Betleemskim umieszczał Krzyż Golgoty i nie postrzegał anachronizmu. Wszystkie zdarzenia z Historji Świętej Nowego Testamentu układały mu się w jednej płaszczyźnie, widział je właściwie w jednej jednostce czasu, żył jakąś NIEUSTAJĄCĄ TERAŹNIEJSZOŚCIĄ. Wszechprzewidywanie boże zlewało mu się w jedno z wszechrozpoznawaniem proroctw przez maluczkich i prostych, cichych i wzgardzonych. Światłość jaśniała zawsze śród ciemności a ciemności nigdy jej nie pojmowały. Rozmyślając nad tem, zdumiewał się, iż żydzi nie słuchali tak dokładnych, tak wyraźnych, tak ostrzegawczych przepowiedni. Czuł głęboko i mocno był przeświadczony, iż żyjąc w one dni byłby jak ów bogobojny Symeon z uśmiechem pewności oczekiwał przyjścia pociechy izraelskiej i w chwili spełnienia się tego, co zapowiadali prorocy, zawołał jak on: „Teraz, Panie, odpuść sługę swego w pokoju!“ Że byłby jak owa Anna Prorokini odrazu rozpoznał Nowonarodzonego, choćby po obrączce, którą malarze umieszczają nad główką Dzieciątka. Że byłby wraz z Trzema Królami dążył za Gwiazdą do Stajni Betleemskiej, by się Dzieciątku pokłonić, skoro przecież taki uczony, jak profesor Wieseler z Getyngi, znalazł w chińskich tablicach, że na cztery lata przed naszą erą błyszczała wielka gwiazda, i skoro katecheta na jednej lekcji wspomniał, że „historyczny dowód“ istnienia Jezusa znajduje się nawet u poganina Tacyta. Więc żyjąc za dni Jana Chrzciciela, byłby z nad brzegów Jordanu wraz z nim wołał: „Prostujcie drogę Pańską!“
Cała jego psychologja tak się ukształtowała, iż w perspektywie dziejowej ZAPOWIEDZIANE ZDARZENIA wyobrażał sobie jak jakieś misterjum, które, ułożone w niebie przez wyroki niezbadane, zostało następnie na ziemi tylko odegrane przez wyznaczonych z góry aktorów a rzeczą widzów było jedynie zorjentować się natychmiast w treści świętej onego misterjum i następnie przeżywać je co roku na Boże Narodzenie, Wielkanoc, Zielone Świątki i Wniebowstąpienie. Ludzie dobrzy, poddający się kornie natchnieniom bożym, odrazu wiedzieli, co czynić; ludzie źli i zaślepieni, mając oczy, nie widzieli, i mając uszy, nie słyszeli. Naiwność takiego poglądu na dzieje jest właściwa nietylko umysłom dziecięcym, ale niezliczonym pokoleniom nawet ludzi światłych, lecz wychowanych w poetycznej legendowości tak zwanego obyczaju patryarchalnego. Pogląd ten strzelał daleko po za ramy zdarzeń ewangielicznych, sięgał w epoki Starego Testamentu, w zaranie świata, w chaos, aż do twórczego „Stań się!“ Ludzie tej psychologji, znalazłszy się w dziewiętnastem stuleciu, słuchali o teorji ewolucji i zmienności gatunków nie jak o postrzeżeniu naukowem, ale jak o próbie katastrofy, mającej niby mgłę złudną rozwiać ich legendę, obalić ich obyczaj, podeptać ich najświętsze uczucia...
Ich legendę?!?
Dopiero wtedy opatrzyli się, iż rzeczywiście sami pogrążeni byli w chrześcijaństwie jak w pięknej legendzie. Że sami nowe legendy wytwarzali i rozpowszechniali z lubością. Że Prócz twórczości ludowej pojawiła się twórczość artystyczna. Że poeci i malarze przy każdej niemal sposobności podsuwali im utwory, będące nowemi przejawami owej legendy. Że uległa ona prawu modernizacji w miarę zmiany pojęć, obyczajów i kostjumów. Że właściwie nawet nie wiedzą, w jakim języku Dobra Nowina została spisana i czy są jakie rękopisy, należycie uwierzytelnione, z których czerpali drukarze od czasów Gutenberga.
I wtedy nastąpił przewrót.
Przenigdy! To wszystko nie może być legendą. To jest i musi być niezbitą prawdą historyczną. Może ono żyło w postaci legendy we mnie, w tobie, w nim, ale nie tam, nie w źródłach dziejowych, nie w dokumentach historycznych, nie w archiwach świata. Tam jest prawda, tylko trzeba do niej sięgnąć. Nastaje w psychologji owych ludzi punkt zwrotny. Przestają traktować MISTERJUM CHRZEŚCIJAŃSKIE jak legendę poetyczną i zamienić ją chcą w historję. Już wyraz „nauka“ zyskuje kredyt moralny. „Nauka nie może stać w sprzeczności z tem wszystkiem, co było tak oczywiste, tak „naturalne“! Zbrojni w „naukę“ ruszą na sceptyków i odniosą zwycięstwo!
Ale pokazało się, że nie cała „nauka“ może stanąć po ich stronie. Ze część jej bardzo poważna dostarczy nawet broni niedowiarkom. Więc natychmiast nastąpił podział nauki na „prawdziwą“ i na „podszywającą się pod miano nauki...“
Bo cóż to jest NAUKA? Co to są UCZENI?
Uczeni są przedewszystkiem ludźmi a nauka ich ludzkiem dziełem. „Uczonymi“ byli zarówno astrologowie, którzy z gwiazd przepowiadali przyszłe zdarzenia polityczne, jak i astronomowie, którzy na podstawie obliczeń przepowiadają już tylko zdarzenia astralne. „Nauką“ zaś była równie dobrze alchemja, chcąca zamieniać metale nieszlachetne na szlachetne, jaki chemja, która zachwiała dziś stałością pierwiastków. Toga akademicka pokrywała zarówno gruntownego znawcę literatury hebrajskiej Franciszka Delitscha, upatrującego w trzykrotnem powtórzeniu u Izajasza „Święty, święty, święty Pan Bóg Zastępów“ prorocze PRZECZUCIE przez monoteistów żydowskich Trójcy Świętej, jak również jego sławnego syna Fryderyka, który hebrajskie „Stworzenie“, hebrajski „Potop“ i hebrajski „Sabat“ wyprowadza z Babilonji. Zarówno tych geologów, którzy wedle całkowitego lub bodaj cząstkowego „potopu“ utworzyli wyraz DILUVIUM, jako też geologa Edwarda Suessa, który w babilońskiej wersji, zepsutej przez hebrajską, znalazł opis doskonały nie „potopu“, ale „cyklonu“...
Ogólne ciążenie LEGENDY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ oddziaływało tak samo na naukę i uczonych, jak na ludzi wiary i tradycji. Dziejowa sugestja była tak potężna, że w tym wypadku powstał całkiem specjalny stosunek hypotezy i faktu do teorji. Gdy w innych naukach jeden fakt mocen był zachwiać całą teorją i w niwecz ją obrócić, w biblistyce całe zastępy faktów nie były w stanie nawet poruszyć teorji, wyłącznie z hypotez zbudowanej. Dla uratowania Gwiazdy Betleemskiej, „zatrzymującej się“ nad stajenką, sięgano, jak już wspomniałem, aż do źródeł chińskich a swastyka na infułach VIII-go wieku ”nic nie mówiła.“ Zasada autorytetu, obalona gdzieindziej, tu siedziała po dawnemu na swym tronie, aczkolwiek jasne było, ze można jak jezuita Zumofen zbadać doskonale jaskinie fenickie i zebrać znakomite okazy epoki krzemiennej a tem samem wcale jeszcze nie odrzucać etyki objawionej na rzecz rozwojowej, lub jak jezuita Kugler znakomicie wyjaśnić księżycowy kalendarz Babilonji a tem samem wcale jeszcze nie chcieć stanąć w sprzeczności z Syllabusami.
Żyjemy w okresie przejściowym, w którym nikt właściwie nie może powiedzieć, że zupełnie już wydzielił z siebie teologa a pozostawił tylko uczonego. Żadna nawet instytucja naukowa nie może mniemać, iż wyzbyła się całkowicie dawnością nie chodzi tu tylko o jakieś ciało naukowe polskie, które jeszcze niedawno asystowało urzędowo i z insygnjami Przy koronacji cudownego obrazu Matki Boskiej; bo oto w końcu stycznia 1909 roku stała się rzecz następująca w Akademji francuskiej. Matematyk Poincaré, którego wybrano w poczet „nieśmiertelnych“, w swej mowie uroczystej powiedział, że „wszelkie poznanie ludzkie jest względne a rzeczywistości prawdziwej nie znamy“. Na to witający go członek Akademji, historyk Mason, odpowiedział, że „wyższą prawdę daje religja święta a wiedza musi uznać swą niższość wobec wiary“...
Czyż tedy, biorąc rzeczy formalnie, ów polski pielgrzym, Syn Legendy, niema prawa powoływać się także na NAUKĘ i na UCZONYCH?
Powoływanie się na POWAGI jest jednak bardzo ryzykowne. Zresztą większość uczonych posiada bardzo wąziutki Pas specjalności, po za którym jest tylko — zwyczajną publicznością. I nietylko uczony przyrodnik pozbawiony jest kompetencji np. w asyrjologji, ale tenże asyrjolog może być znakomitym znawcą języka a nie być jeszcze historjozofem, może Wreszcie być nawet urzędownie za takiego uznanym a mimo to pod względem zdolności logicznego rozumowania nie przerastać miary przeciętnej publiczności. Są książki, ba, są działy wiedzy, których czytelnicy w pierwszej przynajmniej dobie zawsze składać się będą tylko z publiczności. Wszak to zawodowi astronomowie opierali się Galileuszowi, wszak to zawodowi przyrodnicy nie chcieli uznać Darwina, wszak to zawodowi asyrjologowie tworzą opozycję przeciwko Delitschowi, Zimmernowi i Wincklerowi! Nie zaszkodzi, gdy będziemy zawsze o tem pamiętali, że to, co STARE, ma zawsze oparcie w różnych autorytetach naukowych, które bardzo często dlatego tylko.tak żarliwie występują przeciwko czemuś, co się w nauce pojawia, że jest NOWE, do czego jeszcze nie zdążyli się przyzwyczaić.
Są bowiem tematy, które dość jest przemyśleć. Ale są inne, które trzeba przeżyć. Temat Jezusowy ludzkość przeżywa wraz ze swymi uczonymi od kilku tysięcy lat. Autor to wie i dlatego rozumie, że poniekąd i te karty czytelnicy jego będą musieli z nim przeżyć...
A temat ten jest zaiste wyjątkowy. Wymaga istnej wiwisekcji na sobie samym. Chrześcijaństwo nie jest bowiem jakąś tragedją grecką, która przed wiekami umarła i którą zatem można badać z zupełnym spokojem i objektywnością. Ono żyje dokoła nas i po części w nas, dreszcze jego są nam znane i udzielają się nam, mimowoli wszystkiemi porami wchłaniamy jego atmosferę. Syn Legendy jest naszym ojcem, naszym bratem, naszym synem...
Ale też dzięki temu, że ono żyje i że sami jeszcze oddychamy jego atmosferą, możemy w wielu wypadkach nader trafnie z teraźniejszości wnioskować o przeszłości. Uczeni przez długi czas starali się poznać niejako fizjologję prachrześcijaństwa. To im jednak zaczyna nie wystarczać. I oto dr. K. H. E. de Jong stawił sobie pytanie, czy nie możnaby poznać jego — biologji? Zajął się zbadaniem starożytnych misterjów pod względem religijno-historycznym, etnologicznym i psychologicznym. A więc i uczucia historyczne muszą być naukowo zbadane! A czy byłoby to możliwe, gdyby one dla dzisiejszego człowieka tak zamarły, jak zamarło uczucie tragedji greckiej?
Chrześcijaństwo wedle ogólnie panującego mniemania opiera się fundamentalnie na żywej postaci Jezusa, nietylko jako Boga, ale także jako Człowieka. Czyż więc runie, jeżeli zniknie człowieczeństwo Jezusowe?
Na to ciekawe pytanie odpowiedział zmarły jesienią roku 1908 profesor uniwersytetu berlińskiego Otto Pfleiderer i to na kongresie — teologów. Działo się to w Amsterdamie we wrześniu 1903 roku.
Jeżeli, mówił, Jezus jako człowiek zniknie, czy tem samem upaść musi chrześcijaństwo? Bynajmniej. Gdyby bowiem chrześcijaństwo powstać miało bez Człowieka Jezusa, to chyba i żyć mogłyby bez niego.
Zdanie to jest genjalnie proste i genjalnie prawdziwe. Chrześcijaństwo może a raczej musi istnieć tak długo, dopóki będą istniały FAKTYCZNE jego podstawy.
Takie stawienie kwestji jest dla nauki bardzo ważne. Wiedza musi szukać podstaw istotnych danego zjawiska a nie zadawalniać się pozornemi lub urojonemi.
Tych podstaw faktycznych szukano skwapliwie od dawna. Szukano źródeł chrześcijaństwa zarówno w górach filozofji greckiej, jak i w nizinach ruchów proletarjackich. Wszelako po większej części dwa momenty sugestjonowały badaczów: moment tak plastycznie przedstawionego życia Jezusa i moment aureolą oblanej gminy prachrześcijańskiej.
Wyobrażano sobie, że z ideą chrześcijańską wystąpił pewien człowiek a organizację wytworzyli bezpośredni jego spadkobiercy ideowi.
Przyjąwszy to jako zasadę niemal niewzruszoną, starano się kreślić linję dalszego rozwoju. Powiadam, że zasada owa była „niemal“ niewzruszona, gdyż całe ustępstwo, na które się zdobywano, polegało na przypuszczeniu, iż naga prawda utonęła w obsłonach przelicznych mitów. Przez tych mitów pląlawę brnęło się jednak aż do IV-go wieku a wtedy przychodziła kolej na wyliczanie nagle wyrosłych „herezji“. Sięgający podobno wieku pierwszego Doceci, drugiego Gnostycy, Montamsci, Alogjanie, Sabeljanie, Ofici, trzeciego Manichejczycy, wraz z herezjami IV-go wieku, jak Arjanie, Apolinaryści etc. etc. etc. dziwne wywierają wrażenie. Jakże liczba ich była potężna, jeżeli Epifanjusz w swem dziele „Panarion“ aż 80 sekt wymienia i krytykuje! Odbiera się wrażenie, jak gdyby SECESJA przerastała ORTODOKSJĘ, która wygląda poprostu na sektę ośmdziesiątą pierwszą!
Był to też wielki postęp dla sprawy, gdy zaczęły pojawiać się głosy, że chrześcijaństwo nie jest tworem jakiegoś jednego człowieka, ale że powstało z ugrupowania się w umysłach ludzkich pewnych idei. Wszelako i takie stawienie kwestji nie może uchodzić za wystarczające. Gdy weźmiemy pod uwagę mnogość kultów starożytnych i ich zdumiewające pokrewieństwo z kultem chrześcijańskim oraz z całą jego ideologją, możemy raczej przypuścić, że nie herezje wyrosły z chrześcijaństwa, ale że chrześcijaństwo uformowało się z różnych herezji.
Sądzę, że metoda badań powinna w tym wypadku uledz radykalnej zmianie.
Kościół chrześcijański powstaje właściwie z różnych pierwiastków chrześcijańskich w chwili swej legalizacji czyli w roku 313 dzięki edyktowi medjolańskiemu. Wszystko, co się odtąd dzieje, jest jawne, legalne, urzędowe. Wszystko natomiast, co się działo przedtem, było konspiracyjne, legendowe, tajemnicze. Nie istniał KOŚCIÓŁ, lecz istniały KOŚCIOŁY, nie było chrześcijaństwa, lecz różne prądy chrześcijańskie, nie było wcale jednolitego kierunku z licznemi herezjami, ale była WIELOŚĆ kierunków równorzędnych.
Nagle ludzie, jak kilkadziesiąt lat temu we Włoszech lub w Galicji, idą wprost niemal z pod szubienicy na szczeble najwyższych dostojeństw. Miast na ławie tortur zasiadają na tronach biskupich. Otrzymują WŁADZĘ. W wielkiem kotlisku gotujących się pierwiastków ci ją przedewszystkiem w ręce swoje chwycić i w rękach swoich utrzymać potrafili, którzy przedtem, w okresie bytowania konspiracyjnego, najdoskonalej wykszałcili karne grupowanie się dokoła ośrodka prezbyterjalnego, a więc, jak zwykle, stronnictwo najlepej zorganizowane. To „stronnictwo rządzące“ staje się teraz poprostu „rządem“ a każdy, kto ślepo za niem nie idzie, zostaje uznany za „przeciwrządowca“, ponieważ zaś mamy do czynienia z formacją kościelną, więc za „heretyka“, „odstępcę“. Ideologją „rządu“ zwalcza ideologję wszelkich grup, domagających się dawnej samodzielności. Niedawni rewolucjoniści przemieniają się szybko w legalistów, legitymistów, konserwatystów a przedewszystkiem w hegemonistów. Zaczyna teraz wszystko iść bardzo prędko. Gdy medale z czasów Konstantyna Wielkiego ukazują go z pogańską Boginią Zwycięstwa (Nike) i z pogańskim krzyżem jako starym znakiem rzymskich legjonów a napis wyraźnie mówi: „dzięki TEMU znakowi będziesz zwycięzcą“, wielki ojciec kościoła Euzebjusz fabrykuje legendę, iż Konstantynowi ukazało się na niebie CHRZEŚCIJAŃSKIE znamię Golgoty i do niego stosujący się napis: „W tym znaku zwyciężysz“. Święty Hieronim ubolewa nad chaotycznym stanem rękopisów Pisma Świętego; skarży się, że przepisywacze harmonizowali teksty, że to, co znaleźli u jednego ewangielisty, przenosili do drugiego. Był to zatem nietylko wiek upaństwowienia chrześcijaństwa, ale także wiek HARMONISTÓW. Faktem jest, iż najstarsze odpisy Nowego Testamentu pochodzą z IV-go wieku. Teraz staje się jasnem i prostem, dlaczego akurat z IV-go. Upaństwowiony kościół nadał im ostateczną redakcję wedle ówczesnej swojej ideologji. Zmiany w tekstach o jakie sto lat późniejszych są liczebnie mniej znaczne i właśnie tylko pod względem dogmatycznym doniosłe.
Gdy tedy płynne teksty nagle zakrzepły w formę kanoniczną, nie mogła zakrzepnąć bądź co bądź płynna zawsze ideologją chrześcijańska. Ci, którzy teksty harmonizowali, ani nie byli w stanie usunąć z nich całej masy sprzeczności, ani może nawet ich zauważyć, ani wreszcie przewidzieć, jak będzie się dalej ŻYWIOŁOWO w łonie samego kościoła kształtowała ideologją. Toteż już niebawem zaczyna się tworzyć dystans pomiędzy dogmatami a Nowym Testamentem. Dystans ten zrazu zapełni dyalektyka. Nadejdzie jednak czas, kiedy kościół rozmiar tego dystansu zbyt wielkim ujrzy. Wtedy wyda ZAKAZ czytania Pisma Świętego. Będzie surowo wzbraniał przekładów na języki narodowe, będzie za pomocą rewizji domowych szukał egzemplarzy, będzie je nawet publicznie na stosach palił...
Już za pomocą trzech pierwszych soborów, Nicejskiego w roku 325, Konstantynopolitańskiego w 381 i Efeskiego w roku 431, załatwi sprawy swej polityki wewnętrznej i to zarówno w kierunku Składu Wiary Apostolskiej, jak i w kierunku zgniecenia secesji, czy to Arjan czy Nestorjanów. Teraz weźmie się do regulowania swej polityki zewnętrznej. Roku 391 arcybiskup Teofil spali na czele podburzonych tłumów Bibljotekę Aleksandryjską, posiadającą 700000 zwojów a w nich całą literaturę egipską, indyjską, grecką, rzymską. W roku 415 biskup Cyryl ręką tłumów sfanatyzowanych zamorduje aleksandryjską filozofkę Hypatję, córkę matematyka Teona. A wreszcie cesarz Justynjan (527 — 565) zamknie wszystkie szkoły filozoficzne greckie i chrześcijaństwo na tysiąc lat pozostanie — bez konkurencji.
Jedne teksty zniszczy, drugie poprawi, trzecie opatrzy komentarzami, co do czwartych wytworzy TRADYCJĘ ROZUMIENIA. Cofnie wstecz wiedzę. Ziemia, powiada Lelewel, znowu przybierze kształt czworokąta z górą spiczastą a ciała niebieskie, koło niej chodząc, będą dzień i noc sprawiały „a oto niebiosa słupami dźwigane, z ziemią razem czterema ścianami obwiedzione i sklepieniem pokryte, pod którem sklepieniem nad wodami, nad wszystkiemi ciałami ziemskiemi i niebieskiemi unosić się będzie Duch Boży“...
„Wystarczy sobie uprzytomnić“, powiada Vollers, „zbiorowe rezultaty myśli przeważnie helleńskiej, prace matematyków i astronomów, przyrodników i geografów, historyków i literatów i porównać z niemi sferę interesów duchowych, metodę i kierunek pracy umysłowej następnego tysiącolecia, gdy wytyczną jej miarą była kosmologja Genesis, rytuał ksiąg Lewitów, symbolika Daniela i model Namiotu. Z tego punktu widzenia zwycięstwo chrześcijaństwa kościelnego, ściślej mówiąc rzymskiego kościoła państwowego, nie jest niczem innem, jak zamurowaniem kultury krajów nadśródziemnych i zawisłych od niej północno-alpejskich. Potrzeba było całego tysiącolecia, zanim zabrano się do usunięcia gruzów i do nowej przystąpiono budowy, a dziś jeszcze jesteśmy w toku tej pracy, której końca przewidzieć niepodobna“. Jest to, wedle niego, „wypieranie starej kultury krajów nadśródziemnych przez zalew przeważnie azjatycki“. Następuje „ton katechizmu i ambony, ba! rozmyślne zacieranie i przysłanianie faktów niewygodnych“, rośnie mistrz duchowy Syna Legendy, jego wychowawca, twórca jego psychologii, jego pojmowania historji jako WIECZNEJ TERAŹNIEJSZOŚCI...
I oto jesteśmy bodaj u podstaw faktycznych dzisiejszego chrześcijaństwa. Będzie ono tak długo istniało, dopóki będzie istniał SYN LEGENDY ze swoją psychologią tradycji ewangielicznej.
A jak się przedstawiają podstawy faktyczne chrześcijaństwa pierwotnego? „Brak nam“, powiada Vollers, „wszelkich danych o pierwszej gminie jerozolimskiej, o mężczyznach i kobietach, którzy Jezusa widzieli, słyszeli, stykali się z nim i czcią go otaczali. Ani jeden głos, ani jeden wiersz od nich pochodzący nie przedostał się do nas nigdy i w żadnym języku. To, co ma pretensję do świadectw autentycznych, nie pochodzi nawet z drugiej ręki“...