Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych/9
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych |
Podtytuł | Z 112 wizerunkami i rysunkami |
Wydawca | Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“ |
Data wyd. | 1909 |
Druk | L. Biliński i W. Maślankiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiara, iż posiadamy DOWODY HISTORYCZNE istnienia Jezusa jako osobistości, jest jednym z owych przesądów, które tu i ówdzie tułają się dotąd w nauce i tylko zwolna zanikać będą w miarę ustępowania sugestji, która ową iluzję zrodziła. Kto spojrzy na te „dowody” okiem, nie obałamuconem żadnemi z góry powziętemi tendencjami, tego wprost uderzy zdumiewająca ich nikłość. Gdyby w jakim innym dziale nauki badacz na takich „dowodach” zechciał oprzeć swoje twierdzenie, nazwanoby je hypotezą całkiem dowolną i niczem nie uzasadnioną. Wszystkie owe źródła, na które się zazwyczaj powołuje, są dowodami istnienia CHRZEŚCIJAŃSTWA, ale nie CHRYSTUSA.
Owe rzekome dowody historyczne istnienia Jezusa możemy podzielić na dwie kategorje: podrabiane i iluzoryczne. Wszystkich zaś świadków owej epoki podzielić możemy na miejscowo i czasowo bliższych, którzy zupełnie o Jezusie milczą, albo też teksty ich sfałszowano, następnie na miejscowo i czasowo dalszych, których zapiski żadnego świadectwa dziejowego nie stanowią.
Rozejrzymy się w tym materjale wedle porządku chronologicznego.
Na pierwszem miejscu stoi świetny pisarz z Aleksandrji Filon, żyd i obrońca żydów wobec rzymskiego cezara Kaliguli, żywy świadek owej epoki, znawca stosunków, którego synowiec Tyberjusz Aleksander był nawet w latach 45 — 48 prokuratorem Judei. „Dzieła Filona”, powiada Renan we wstępie do ŻYWOTA JEZUSA, „są dla nas nieoszacowane, albowiem z nich dowiadujemy się, jakie myśli ożywiały za czasów Jezusa ludzi, zajmujących się wielkiemi zagadnieniami religijnemi. Filon żył wprawdzie w zupełnie innej prowincji judaizmu, niż Jezus; ale i on na równi z Jezusem nie był wolny od różnych małostek, które wtedy pleniły się w Jerozolimie; Filona możemy uważać za starszego brata Jezusa. Miał już 62 lat, gdy prorok z Nazaretu dobiegał do szczytu swej działalności, a żył po nim jeszcze lat dziesięć. Jaka szkoda, że los nie zaprowadził go do Galilei! Ileż różnych a ciekawych rzeczy bylibyśmy się od niego dowiedzieli!”
Otóż tylko badacz, który wierzył w istnienie wtedy Nazaretu, mógł był wierzyć również w istnienie wtedy człowieka Jezusa i w takie czysto powieściowe zapuszczać się kombinacje. Jakże zrozumieć, że ów Filon, który znał stosunki od najwyższej góry do najniższego dołu, nic o tym „młodszym bracie” nie słyszał? On, który jako delegat żydów stawał przed cezarem, który w traktacie „De vita contemplativa” opisał szczegółowo życie i organizację Terapeutów, braci duchowych Essejczyków palestyńskich, których Graetz identyfikuje znowu z Nazarejczykami? On, który nawet „nie był wolny od różnych małostek, które się wtedy pleniły w Jerozolimie”? Jakże zrozumieć, że ów wedle Dziejów Apostolskich „żyd niektóry imieniem Apollo, rodem z Aleksandrji, Potężny w Piśmiech, nauczony w drodze Pańskiej, nauczający pilnie tego, CO SIĘ TKNIE Pana” (τὰ περὶ τοὺ κυρίου, XVIII, 24 — 25), nigdy nie zaszedł do owego „starszego brata Jezusa”? Milczenie tego świadka o Jezusie jest zbyt wymowne i nie da wytłomaczyć żadnemi frazesami. Zarówno ci tego nie wytłomaczą, którzy żywot i śmierć Jezusa przedstawiają jako ówczesny WYPADEK DNIA, jak również i ci, którzy, postrzegłszy tę niestosowność, SILENTIUM SAECULI wyjaśniają owego wypadku niepozornością.
Drugim świadkiem dziejowym owej epoki jest historyk żydowski Justus z Tyberjady, który, jak nas poucza Józef Flawjusz w swej „Autobiografji” (65), opisał wojnę Żydów z Rzymianami z lat 66 — 70. Dzieło jego nas wprawdzie nie doszło, ale żyjący w IX-ym wieku Photius jeszcze je czytał a milczenie o Jezusie tłomaczy sobie „niechęcią” tego świadka dziejowego. Trudno jednak wymagać, aby dzisiejszy historyk podzielał wysoce naiwne zdanie Photiusa. Jeżeli Justus, jak pisze Józef Flawjusz, „nałgał” o nim, mógł był równie dobrze przynajmniej „nałgać” o Jezusie; skoro jednak całkowicie milczy, to brakło mu widocznie wszelkiego wątku.
Trzecim świadkiem dziejowym, żydem i o żydach piszącym, jest Józef Flawjusz, który około roku 74 napisał „Dzieje wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom”, najdrobniejszych zdarzeń z ostatnich stu lat dziejów swej ojczyzny nie pomijając, ale ani słowem nie wspomniał Jezusa Chrystusa, następnie około roku 94 napisał „Starożytności”, gdzie w księdze XVIII, III, 3 znajduje się następująca przez obcą rękę uczyniona naiwna wstawka:
„Tego czasu był Jezus, mąż mądry, jeśli go słusznie zwać mężem, albowiem był sprawcą wielkich cudów i nauczycielem onych wszystkich, którzy radzi przyjmują rzeczy prawdziwe, a wiele ich, tak z żydów, jako i z poganów, do niego przystawało. Ten był Chrystusem. Którego z oskarżenia naszych starszych, gdy go Piłat skazał na śmierć krzyżową, nie opuścili ci, którzy go przedtem przyjęli byli i umiłowali. Albowiem się im trzeciego dnia żyw ukazał tak, jako to o nim prorocy Duchem Świętym natchnieni i inne niezliczone cuda przyszłe przepowiadali. Ale i do tego czasu rodzaj i imię chrześcijanów trwa, którzy temże imieniem od niego Chrześcijanami są przezwani”.
Ustęp ten przytacza już Euzebjusz w swej Historji Kościoła (I, 11, 7) i prawdopodobnie też w owej epoce został on sfabrykowany a może nawet przez samego Euzebjusza, który pod tym względem przypomina zupełnie i naszego mistrza Wincentego Kadłubka. Józef Flawjusz mówiący o ziszczonym Mesjaszu wygląda w tej naiwnej interpolacji tak zabawnie, jak wyglądałby święty Karol Boromeusz, gdyby w „Katechizmie Rzymskim” zamieścił równie uroczystą notatkę o przyjściu na świat Lutra i o trwaniu do tego czasu rodzaju i imienia Luteranów. Stylistycznie zaś wstawka ta brzmi zupełnie tak, jak również u Euzebjusza i także w Historji Kościoła (I, 13, 9) podany list Jezusa do toparchy Abgara tej nadzwyczajnej wprost treści:
„Błogosławiony, który we mnie wierzy, choć mnie nie widział. Albowiem o mnie jest napisane: ci, którzy mnie widzą, nie uwierzą we mnie, a ci, którzy mnie nie widzieli, uwierzą we mnie i będą żyli. Co do tego, coś do mnie pisał, abym do ciebie przybył, jest obowiązkiem moim wypełnić wszystko, względem czego zostałem posłany. A gdy to wypełnię, zostanę podwyższony do tego, który mnie posłał. A gdy zostanę podwyższony, poślę do ciebie jednego z moich uczniów, by twój ból uleczył. A także da żywot tobie i tym, którzy są z tobą”.
Czcigodny Euzebjusz i na tem nie poprzestaje, ale donosi dalej (II, 2, 2), że Piłat wystosował do cezara Tyberjusza list o Jezusie, że Tyberjusza list ten bardzo poruszył, że przedłożył sprawę senatowi, ale senat projekt uchwały odrzucił, albowiem „śród Rzymian nikt za Boga nie może być uznany, jeśli tego senat nie uradził i nie nakazał”. Toteż zabłąkał się w nasze czasy apokryficzny list Piłata, który wart jest przytoczenia ze względu na „ton” podobnych fabrykatów.
„Poncjusz Piłat Klaudjuszowi Tyberjuszowi zdrowia. Przydało się niedawno, czegom i sam doświadczył, że żydowie przez nienawiść siebie i swoje potomki srogiem zasądzeniem zatracili. Albowiem gdy ich ojcowie mieli obietnicę, że im Bóg ich miał posłać z nieba swojego Świętego, któryby królem ich słusznie był nazwan. Tegoż wedle obietnice między nas posłał, z Panny narodzonego. Mnie zaiste w Żydowskiej ziemi Starostą będącym, ślepe oświecał, trędowate oczyściał, opuchłe uzdrawiał, djabły z ludzi wyganiał, umarłe wskrzesał wiatrom rozkazował, suchemi nogami po wodach morskich chodził i wiele innych dziwnych cudów uczynił. A gdy wiele z ludu żydowskiego tego synem bożym być wierzyli, nienawiścią przeciw jemu Xiążęta Ofiarnickie zapalili się i Mistrzowie Faryzeuszów a uchwyciwszy go, dali mnie Staroście, lżąc go, czarnoksiężnikiem zwali i przeciwnym Zakonowi. Ja ich słowom uwierzywszy, na ich wolą onego ubiczowanego wydałem. Tedy oni go na drzewie ukrzyżowali a umarłego pogrzebszy, strażą dworu mego żołnierze postawili a zapieczętowawszy grób odeszli. Ale on trzeciego dnia zmartwychwstał. I tak bardzo złością pałali żydowie, iż straży mej dali pieniądze, rzekąc: mówcie, że ciało jego Uczniowie w nocy ukradli. Lecz żołnierze, choć pieniądze wzięli, ale przeciw temu mówili. Przeto objawiam tobie królowi, aby żaden tobie prawdę wiedzącemu inaczej nie opowiadał, abyś też nie mniemał, abym wierzył płonnym powieściom żydowskim, gdyż te wszystkie cuda i rzeczy, które się działy z Jezusem na ratuszu moim, czynię znajome przez teraźniejsze pisanie. Z Jeruzalem”.
Wstawka w „Starożytnościach” Józefa Flawjusza tonem i charakterem nie odbiega bardzo od tonu i charakteru obu listów powyższych. Ten sam ton i charakter mają sprzedawane dziś na odpustach kalwaryjskich „Listy Boskie”, „Listy świętego Antoniego” i t. p.
To samo stosuje się do wstawki w „Starożytnościach” (XX, IX, 1) o „Jakubie, bracie Jezusa, zwanego Chrystusem” a wreszcie (XVIII, V, 2) o „Janie Chrzcicielu”, którą Graetz nazywa w swej Historji Judejczyków „bezczelną intorpolacją, równą owej o Jezusie, uznaną za taką ogólnie”, o czem jednak na innem miejscu pomówimy.
Nasuwałoby się tylko pytanie, kto te wstawki robił i dlaczego robił? Odpowiedź jest niestety niesłychanie prosta. Gdy organizacja chrześcijańska odniosła pełne zwycięstwo, gdy otrzymała sankcję państwową, gdy skasowano różne kulty, gdy zamknięto wszystkie szkoły filozoficzne greckie, gdy gorejący ekskluzywizm chrześcijański żadnej innej nauki obok siebie nie znosił, paląc bibljoteki, niszcząc dokumenty, obalając i druzgocąc pomniki a nawet mordując ludzi odmiennego poglądu, gdy z prześladowanego stał się prześladowcą, gdy wywrócił kosmografję i gieografję, wziął się do wywracania historji. Bibljoteka Aleksandryjska została spalona, Księga Prawdy Kelsosa zniszczona a wcieleni do bibljotek chrześcijańskich historycy „uzgodnieni” z tradycją religji cichego Baranka. Ale ponieważ zwycięzcy składali się przeważnie z naiwnych fanatyków, przeto, jak słusznie powiada Graetz, fałszerstwa ich były „zgrabnie niezgrabne” i dzisiejszego historyka zmylić nie zdołają.
Czwartym świadkiem ma być Talmud. Z niesłychanie wielkiego materjału, gromadzącego się przez dwa wieki, Talmud Jerozolimski kształtuje się w latach 350 — 400 a Talmud Babiloński w latach 450 — 500. Pamiętajmy, że żydzi przeżyli dwie przerażające katastrofy, pierwszą w latach 66 — 70, która się zakończyła całkowitem zburzeniem Jerozolimy i większych miast oraz niesłychanem spustoszeniem Palestyny, drugą w latach 132 — 135, czyli w okresie ostatniej próby odzyskania niezależności pod wodzą sławnego Bar-Kochwy. O wpływie tych dwóch katastrof na tradycję i piśmiennictwo zawsze pamiętać należy. Takie katastrofy niby nożyce przecinają pasmo historji a natomiast ręką legendy snują fantastyczne podania. Następnie jest rzeczą konieczną zważyć, że istniał zakaz spisywania prawa zwyczajowego, dotyczący zarówno Halachy jak i Hagady. Sławniejsi rabini, których opinje figurują w Talmudzie, żyli i umarli mniej więcej w latach 300 — 350. A gdy powstały potężne państwa „chrześcijańskie”, stosujące względem żydów represalja, Talmud podlegał cenzurze zarówno ze strony ostrożnych żydów, jak i ze strony narzutliwych władz kościelnych. Jeżeli to należycie uwzględnimy, to zrozumiemy dopiero, że Talmud o Jezusie prawi nam właściwie tylko ZŁOŚLIWE ANEGDOTKI, BĘDĄCE ODPOWIEDZIĄ NA MNIEMANIA CHRZEŚCIJAŃSKIE. Gdy Renan, biorąc się do kompozycji Żywota Jezusa, skarżył się, że „dotąd za mało uwzględniano Talmud przy badaniu początków historji chrześcijaństwa”, i gdy przy pomocy swego przyjaciela Neubauera, uczonego talmudzisty, „sprawdzał wszystkie podane cytaty z oryginałami”, sprawa zebrania wydzielonych z Talmudu miejsc o Jezusie nie była jeszcze przez sfery naukowe poruszona. Dopiero na cztery lata przed śmiercią Renana kwestją tą poczynają się interesować żywo profesor Franciszek Delitsch, Gustaw Dalman a zwłaszcza Strack, pod którego kierunkiem Henryk Laible w roku 1890 publikuje rozprawę o Jezusie Chrystusie w Talmudzie. Przyczynkiem do HISTORJI OSOBY Jezusa te ANEGDOTKI być nie mogą. Świadczą najwyżej o nastroju panującym w tych sferach względeń PODAŃ chrześcijańskich.
Jezus ukazuje się tu nam przedewszystkiem pod różnemi kryptonimami, niekiedy nader urągliwemi. Zowią go „Ben Stada (Satda)”, albo „Ben Pantera”, czyli Syn Stady, Syn Pantery. Józef nazywa się „Paphos (Pappos) ben Jehuda” a wyraz „Paphos (Pappos)” jest pochodzenia greckiego (papias, pappias) i oznacza „ojczaszek”. „Stada (Satda)” ma oznaczać niewierną żonę. „Pantera” jest spaczonym wyrazem greckim „parthenos”, dziewica, lub „pandera”, łacińskie „lupa”, nierządnica. Piłata (Plista’a) żydzi skarykaturowali na „Lista’a” (zbój), ewangielje (dobra nowina) na „awen gillajon” (pismo grzechów). Jako typ ANEGDOTKI niechaj służy następująca (Kalla 18 b):
„Zuchwalec wedle rabina Eliezera musi być bękartem, wedle rabina Jozuego synem cierpiącej na regularność a wedle Akiby i bękartem i synem cierpiącej na menstruację. Razu pewnego starszyzna siedziała przy bramie, gdy przechodziło dwóch chłopaków; jeden miał głowę osłoniętą, drugi nie. O tym drugim rzekł rabin Eliezer: „Bękart”. Rabin Jozue: „Syn cierpiącej na regularność”. Rabin Akiba: „Bękart i syn cierpiącej na regularność”. Rzekli do rabina Akiby: „Jakże twe serce do tej dźwignąć się mogło śmiałości, byś przeczył słowom swoich towarzyszów!” A on: „Dowiodę”. Poszedł do matki chłopca, która na targu sprzedawała warzywa. Przemówił do niej: „Córko, gdy mi wyznasz rzecz pewną, o którą się ciebie zapytam, pomogę ci do osiągnięcia życia wiecznego”. Odparła: „Przysięgnij”. Tedy rabin Akiba przysiągł wargami, gdy równocześnie to w swem sercu unieważnił. Potem rzekł do niej: „Jakiego to rodzaju jest ten twój syn?” A ona: „Kiedy wstąpiłam do alkowy małżeńskiej, cierpiałam na regularność i mąż mój oddzielił się odemnie. Ale swat mój wszedł do mnie i od niego mam tego syna“. Więc okazało się, że chłopak był bękartem i synem cierpiącej na regularność. Tedy rzekli: „Wielki jest rabin Akiba”“.
Ustęp ten uchodzi za jedno z „osobistych zeznań Marji”.
Albo anegdotka z traktatu Szabat (104 b):
„Syn Stady? Był synem Pandery. — A rabin Chasda rzekł: Małżonkiem był Stada, kochankiem Pandera. — „Ale małżonkiem był Paphos, syn Jehudy, matką zaś Stada”. — Matka jego była Mirjam, czesalnica niewiast. — „Ale się mówi w Pumpeditha: S-tath da (niewierną się stała) swemu mężowi”“.
W anegdotkach tych, rzecz prosta, pełno sprzeczności. Żołnierz „Panthera” u Kelsosa pojawia się prawdopobnie jako wpływ baśni żydowskich. Dlatego nie warto się nim tu bliżej zajmować. Wedle Talmudu Jezus został stracony w Lud (Lydda) a nie w Jerozolimie. Tkwi w tem tendencja. Jako syn z nieprawego łoża nie miałby wstępu do Jerozolimy, ponieważ u Mojżesza jest powiedziane: „Nie wnijdzie mamcer, to jest z nierządnicy zrodzony, do Przybytku Pańskiego” (5 Mojżesz XXIII, 2). Wedle Gemary Babilońskiej wypada, że śmierć Jezusa nastąpiła o sto lat wcześniej, niż głosi tradycja chrześcijańska. Wedle jednej wersji talmudycznej Jezus został ukamienowany, wedle drugiej powieszony. Po opisie formy procesu o bluźnierstwo jest dodane tytułem przykładu w obu Gemarach: „Tak też postąpiono z Ben Stadą w Lud” i „ukamienowano go przed podwórcem sądowym”, gdy w Talmudzie Babilońskim ten końcowy frazes brzmi: „Powieszono go w wigilję święta Paschy”. Laible słusznie całkiem powiada, że jeśli gdzie Talmud „bajał” (gefabelt), to tu na pewno. Czytamy w Talmudzie, że Jezus był kulawy, ponieważ nie udały mu się czary, że za karę przebywa w piekle, w „gotującem się błocie” i t. p. Zdaje się tedy, iż nazwanie tych rzekomych relacji o Jezusie jedynie ZŁOSLIWEMl ANEGDOTKAMI żadną nie grzeszy przesadą.
Od tych świadków żydowskich przejdźmy do rzymskich. Świadectwa ich są już późne, gdyż pochodzą z początku II wieku.
Na pierwszem miejscu wypada wymienić Plinjusza Młodszego, który około roku 102 naszej ery pisze do imperatora Trajana list treści następującej:
„Solenne jest dla mnie wszystko, Panie, z czem wedle mego sądu winienem do ciebie się zwracać. Któż bowiem lepiej może mną pokierować, gdy się waham, lub niewiedzę moją objaśnić? Nigdy nie byłem czynny przy badaniu Chrześcijan: przeto nie wiem, co i jak zwykło się karać, lub śledzić. Niemało też głowiłem się, czy ma być stosowana jaka różnica wieku, czy nie należy wyróżniać starszych, którym odpuszczałoby się winę, czy temu, który wogóle był Chrześcijaninem, nie jest pożyteczne przebaczać, czy też samo imię, przy braku zbrodni, karać należy za zbrodnie z samem imieniem związane. Tymczasem względem tych, których przedemną jako Chrześcijan stawiano, takiej trzymałem się zasady postępowania. Pytałem ich, czy są Chrześcijanami. Wyznających badałem drugi i trzeci raz, karą grożąc: zatwardziałych kazałem więzić. Nigdy też nie wątpiłem, że cokolwiek byłoby, coby wyznawali, karać należy bezwarunkowo zatwardziałość i nieugięty upór. Byli inni podobnego obłędu, których jako obywateli rzymskich do stolicy poleciłem odesłać. Wkrótce przez samo badanie, jak się to dziać zwykło, różne rodzaje się zarysowały, odmienne od siebie przestępstwem. Brało się bezimienne doniesienie zawierające wiele nazwisk. Tych, którzy przeczyli, że są lub byli Chrześcijanami, gdy pod mojem przewodnictwem do bogów się modlili i do twego wizerunku, gdy prócz tego podobizny bogów przynieść kazałem, by ofiary z kadzidła i wina składali, prócz tego bluźnili Chrystusowi, których nic do Chrześcijan istotnych, jak mówiono, zapędzić nie mogło, mniemałem, iż wypuścić mogę. Inni, przez donosiciela wymienieni, za Chrześcijan się podawali prędko się wyrzekłszy; byli wprawdzie, lecz odpadli, ten przed trzema laty, ów przed laty wielu, lecz żaden dawniej, niż przed dwudziestu. Ci wszyscy cześć oddawali zarówno twemu posągowi, jak i podobiznom bogów, a Chrystusowi bluźnili. Wyznawali przytem, iż najwyższą ich winą czy błędem to było, iż zwykli rano przed wschodem słońca schodzić się i Chrystusowi niby Bogu modlitwę (carmen) odmawiać, wzajemnie wiązać się przysięgą (sacramento) nie w celu dokonania jakiejś zbrodni, lecz by nie popełniać kradzieży, zbójectwa, cudzołóstwa, wiarołomstwa, zaparcia. Po dokonaniu tego mieli zwyczaj rozchodzić się i znowu się zbierać dla przyjmowania posiłku, prostego i nienagannego; co nawet po edykcie moim czynić zaniechali, gdy wedle mandatu twego zakazałem to jako mające charakter związków. Za bardziej potrzebne uznałem po zbadaniu dwóch niewolnic, które zwano dyakonissami, by prawdy szukać także przy pomocy tortur. Nic innego nie znalazłem, prócz przesądu obłędnego, bezmiernego. Przeto po skończeniu badania do ciebie po radę się uciekam. Widzę bowiem, iż rzecz warta jest rady, zwłaszcza z powodu liczby zagrożonych. Wielu bowiem różnego wieku, wszelakiego stanu, obojej płci w niebezpieczeństwie jest i będzie. Nietylko bowiem na miasta (civitates), ale na osady i wsie wpływ tego przesądu jest rozszerzony; co zdawałoby się możliwem zahamować i naprawić. Pewnie starczy wznowić nabożeństwa w opustoszałych już niemal świątyniach a święte obrzędy dawno zaniechane przywrócić i karmienie zwierząt ofiarnych, na co dotąd bardzo rzadko nabywca się trafiał. Łatwo stąd wnosić, jak wielki tłum ludzi dałby się uratować, gdyby istniało miejsce skruchy”. Cezar odpisał, by ujawnionych Chrześcijan karać, ale ukrytych nie tropić.
List ten tylko dowodzi, że chrześcijaństwo istniało a nawet dość było rozszerzone, że modliło się do Jezusa jako Boga, ale o człowieku ani słowem nie wspomina; jeżeli przeto tak poważni pisarze, jak Hühn, list ten zaliczają do rzędu „pozachrześcijańskich świadectw istnienia Jezusa”, to chyba nie popełnia się przesady, gdy się podobne widzenie rzeczy zalicza do przesądów naukowych.
Z kolei występuje świadek za najważniejszego uchodzący, największa jako historyk powaga, bo wielki Tacyt. Mniej więcej w tym samym czasie, co Plinjusz Młodszy, bo około roku 100, pisząc „Dzieje roczne”, taką w księdze piętnastej a w rozdziale czterdziestym czwartym podaje o Jezusie wiadomość:
„Atoli ani pomoc ludzka, ani szczodrobliwy łask frasunek, ani błagania bogów zatrzeć nie mogły hańby i powszechnego mniemania, iż ten pożar (Rzymu) był dziełem Nerona. Przeto na zatłumienie wieści podemknął winowajców i najwytworniejszemi mękami dręczyć kazał, których dla (!) zbrodni nienawisnych gmin (vulgus) Chrześcijanami nazywał. Początkiem imienia tego Chrystus, który za panowania Tyberjusza od prokuratora Pontskiego Piłata na śmierć skazany. Potłumiony (!) na on czas szkodliwy zabobon znowu wybuchnął, nietylko w żydowskiej ziemi, kędy się to złe wylęgło, lecz w Rzymie samym, gdzie wszystkie zewsząd szkarady i sromoty cenę i przytułek mają. Schwytano naprzód tych, którzy tę wiarę wyznawali, a za wydaniem niezmiernej liczby towarzyszów, nie tak o podpał miasta, jako raczej o nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu przekonano”.
Jest rzeczą ciekawą, DLACZEGO TACYT NIE WSPOMINA O CHRYSTUSIE W KSIĘDZE SZÓSTEJ, OPISUJĄC PANOWANIE TYBERJUSZA I MAJĄC ZATEM DO TEGO WŁAŚCIWĄ OKAZJĘ, ALE W KSIĘDZE PIĘTNASTEJ, OPISUJĄC WYBRYKI NERONA, WIĘC OKOLICZNOŚCIOWO? I dlaczego zginęła akurat ta część księgi piątej, w której mógł był o Chrystusie wspomnieć? Tacyt jest zbyt klasycznym pisarzem i tak lubi rzecz każdą na właściwem traktować miejscu, iż lekko tej kwestji pominąć niepodobna. Jasne jest przeto, iż nie podaje wiadomości o Jezusie na podstawie jakiegoś dokumentu urzędowego z czasów Tyberjusza, ale z wersji gminnej, ujawnionej indagacyjnie w czasach Nerona: gmin nazywał tych ludzi Chrześcijanami, indagowani zaś opowiadali o Chrystusie i o jego skazaniu na śmierć przez Piłata za panowania Tyberjusza. Gdyby nawet jakaś późniejsza ręka wstawiła w tekst słowa „Początkiem imienia tego Chrystus, który za panowania Tyberjusza od prokuratora Pontskiego Piłata na śmierć skazany”, to nieopatrznie pozostawiła słowa „których gmin dla zbrodni nienawisnych Chrześcijanami nazywał” i że ich „nie tak o podpał miasta, jako raczej o nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu przekonano”. Jeżeli przytacza się Tacyta jako świadka historyczności Jezusa, dlaczego nie przytacza się go zarazem jako świadka, iż chrześcijanie byli „nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego”? Nie można z pomiędzy zeznań wybierać tych, które są dla nas wygodne, a odrzucać te, które są niewygodne. A rzecz ta jest warta bliższego zastanowienia.
Rzymianie byli pod względem religijnym największymi tolerantami, jakich znał ówczesny świat. Przyjmowali do swego panteonu wszystkich bogów. W Rzymie szerzył się kult Izydy, kult Mitry a nawet germańscy kapłani mieli swoje kolegjum. Każde wyznanie, każda religja i sekta cieszyła się w Rzymie zupełną swobodą, dopóki się nie ujawniły nadużycia, jak wśród kapłanów Izydy, lub zakusy hegemoniczne, jak śród Chrześcijan. Gorejący ekskluzywizm wywołał represalja. Dzieje Apostolskie dostarczają nam ciekawych faktów. Szaweł prześladuje Chrześcijan. Zaledwie się przemienił w chrześcijańskiego Pawła, już czytamy o nim: „Naleźliśmy tego człowieka zaraźliwego i wzbudzającego rozruchy wszystkim Żydom po wszystkim świecie i wodza rozruchu sekty Nazareńczyków (Dzieje Apost. XXIV, 5). Za panowania cezara Klaudjusza znowu w Rzymie wybuchają tumulty przez Chrześcijan wzniecane o Chrystusa. Za Nerona wprawdzie miasta nie spalili, jak to uczciwie zaświadcza Tacyt, ale znowu wszystkim dali się we znaki. A może to fałsz? Bynajmniej. Rzymianie nader trafnie odgadli ducha nowej sekty. Niebawem miała ona zniszczyć wszystkie inne formacje, zawładnąć państwem, zburzyć starą cywilizację, pogrzebać naukę. Chrześcijaństwo chwyciwszy pełną władzę nad stosunkami, przez okrągłe tysiąc lat trzęsło światem, wypełniając dziejami swemi całe średniowiecze, cofając wstecz całą cywilizację, nie dając się niczemu rozminąć, tłumiąc natomiast wszelki opór mieczem, stosem i interdyktem. Władcy oporni w worku pokutników po trzy dni stać musieli u bram Namiestnika Chrystusowego, błagając przebaczenia, uczeni za wyniki swych badań szli na śmierć w płomieniach, kacerze na długich łańcuchach tańczyć musieli dokoła ognisk okropny taniec śmierci, inkwizycja cały genjusz ludzkości w kamiennym chciała utrzymać zastoju. Ten chrześcijański „vulgus”, który dorwał się do władzy, był istotnie „nieprzyjacielem rodzaju ludzkiego”. To zaświadcza historyk Tacyt, ale nie to, że istniał człowiek Jezus i że został przez prokuratora Piłata za panowania Tyberjusza na śmierć skazany. Zaświadcza, iż „vulgus” to mówił, ale nie zaświadcza, iż posiadano w tej sprawie wiadomość urzędową. Gdy chodzi o prawo ewolucji, chrześcijaństwo nie wierzy namacalnym dowodom naukowym; ale gdy chodzi o istnienie Jezusa, chwyta się rozpaczliwie Tacyta, wybiera z niego to, co mu jest wygodne, nie dowód, ale pozór dowodu, czyni to bezkrytycznie, naiwnie, niemetodycznie, uczeni zaś przez wieki nie mają odwagi zaprzeczyć temu, lub wreszcie sami poczynają — źle widzieć.
Do jakiego stopnia śród rzymskich historyków bałamutne o Jezusie krążyły wieści, wykazuje następny i bodaj ostatni świadek a mianowicie Swetonjusz, który również mniej więcej w tym samym czasie, co Plinjusz Młodszy i Tacyt, w „Życiu Klaudjusza” taki fakt zanotował:
„Wygnał (Klaudjusz) z Rzymu żydów, ustawiczne rozruchy czyniących z poduszczenia Chrestosa (impulsore Chresto”).
Aż nadto dobrze wiadomo, że w mowie gwarowej łaciny i greczyzny mieszano „i“ z „e“, więc „Virgilius“ i „Vergilius“, „Christos“ i „Chrestos“. Swetonjusz mniemał najoczywiściej, że Jezus żył za czasów Klaudjusza i że stawał się powodem rozruchów! Dało to powód niektórym do mniemania, iż Swetonjusz mówi o jakimś uczniu Jezusa, który zwał się Chrestos. Hypotezą ta nie wyszła, jak się zdaje, po za sfery prawowierne.
Prócz świadków powyższych przytacza się jeszcze niekiedy dwóch, zmarłego około roku 166 Lukjana i zmarłego około roku 180 Kelsosa, obu piszących po grecku. Obaj jednak nawet przez żądnych świadectw obrońców człowieczeństwa Jezusa jako świadkowie nie są brani poważnie, aczkolwiek pod innym względem muszą interesować żywo każdego historyka.
Oto są owi ŚWIADKOWIE HISTORYCZNI, na których się zwykle powołuje. Jest zaiste rzeczą zdumiewającą, na jak słabych podstawach opierała się hypotezą INKARNACJI HISTORYCZNEJ Jezusa. Gdyby z takimi świadkami wystąpiono przeciw INKARNACJI TEOLOGICZNEJ, cały świat odrzuciłby podobne świadectwa jednogłośnie.
Ale bo też cały świat żył przez wieki w klimacie duchowym Syna Legendy. O inne świadectwa mu chodziło. Chował z czcią św. Obrzezki (10), św. Gwoździe, św. Gąbkę, św. Prześcieradło, w którem złożono Jezusa do grobu, św. Ciernie, znacznie mniej dbając o Św. Pismo, którego czytać i przekładać nie pozwalano, egzemplarze odbierano, układano w stosy i palono. Toteż historja zanotowała dziwne zdarzenie, dające dużo do myślenia, bo przecież św. Pismo także jakiś dowód stanowić miało.
W maju 1844 roku w klasztorze św. Katarzyny na Górze Synaj badacz Tischendorf ujrzał w pośrodku książnicy klasztornej kosz, którego zawartość miała właśnie pójść do pieca. Wiedziony szczęśliwym instynktem poszukiwacza rzadkich rękopisów sięgnął ręką w głąb kosza i wydobył około stu kart pergaminowych, w których bez wielkiego trudu rozpoznał jeden z najstarszych odpisów Biblji, a jak się później okazało, rzeczywiście najstarszy. Brakowało jednak całości. W roku 1853, gdy przybył na Synaj powtórnie, poszukiwania jego nie dały żadnego wyniku. Za to w roku 1859 odnalazł brakujące 346 kart. Część nieznaczna egzemplarza znajduje się obecnie w Lipsku, reszta w Petersburgu. W rzędzie najstarszych rękopisów jest to właściwie jedyny odpis kompletny. Po nim idzie Kodeks Watykański, któremu brak zakończenia Listu do Żydów, obu Listów do Tymoteusza, Listu do Tytusa i Apokalipsy Jana. Pochodzi również z IV-go wieku, kilka stron jest nawet pisanych tym samym charakterem, co znaleziony przez Tischendorfa Kodeks Synajski (grecki). Do V-go wieku należy Palimpsest Paryski a z końca tego wieku pochodzi znajdujący się w Londynie Kodeks Aleksandryjski, któremu brak wielu kart. Wszystkie te odpisy przewyższa wartością Codex Sinaiticus graecus. Jest to bądź co bądź rzeczą znamienną, że chrześcijaństwo, które przechowuje całe zbiory św. relikwji nader fantastycznej autentyczności, najstarszy i najlepszy odpis ksiąg swoich otrzymuje dopiero w latach 1844 — 1859 i to przypadkiem, bo już miał iść do pieca. Zakonnicy klasztoru św. Katarzyny na Synaju żyli też niezawodnie więcej świętą legendą, niż świętemi tekstami, teofanją, niż logjami.
Może też teraz zdołamy należycie rozważyć najstarsze echo opinji oficjalnej kościoła o wartości tych tekstów w stosunku do tradycji, czyli legendy. Echo to dobiega z połowy II-go wieku. Papias, biskup Hierapolisu w Małej Frygji, zmarły około 165 roku, takie w swych „Mowach“ wygłasza zdanie:
„Nie pominę ci także śród tych moich objaśnień i tego, czego się nauczyłem od starszyzny i dobrze mam w pamięci. Nie ci mnie cieszą, którzy wiele opowiadają, jako to dużo takich jest, ale ci, którzy uczą prawdy; także nie ci, którzy przypominają przykazania obcych, lecz ci, którzy przekazują, co przez naszego Pana wierze było dane a z prawdy się wywodzili i z niej szli. Ani też, gdy przyjdzie jakiś człowiek i łączy się ze starszyzną, nie sprawdzałem słów starszyzny: co Andrzej powiedział, co Piotr, albo Filip, co Tomasz, Jakób, Jan i Mateusz, lub inny jaki uczeń Pana naszego. Albo co Aryston, lub też Jan ze starszyzny. Sądziłem bowiem, że korzyść odniosę NIETYLE Z ICH KSIĄŻEK, ILE Z ŻYWEGO I CIĄGŁEGO SŁOWA“.
Jakże dziwnie odbijają te proste i szczere słowa Syna Legendy z II-go wieku od słów „historyka kościoła“ Euzebjusza, który już „kanon“ tych lekceważonych przez Papiasa książek zna, dzieląc pisma Nowego Testamentu na pewne i niepewne, te zaś na użyteczne i nieużyteczna!
Euzebjusz umarł mniej więcej w dwieście lat później, niż Papias, bo około roku 340. Papias był biskupem, był powagą. Postrzega to Euzebjusz, przeto stara się oględnie wykazać, iż był to umysł prostaczy...
Papias powiada, że „Mateusz napisał w języku hebrajskim logje a ci i owi tłomaczyli je, jak umieli“. Następnie wspomina o cennych zapiskach Marka wedle nauk Piotra. Zmarły około 202 roku Ireneusz wie już prócz tego o ewangielji Łukasza i Jana a zmarły około roku 254 Orygenes wie już niemal wszystko, co Euzebjusz. Jeden Hieronim, zmarły w roku 420, uskarża się na chaos panujący w rękopisach.
Jeżeli uwzględnimy najstarszą opinję oficjalną kościoła, którą wyraża Papias, nie interesujący się KSIĄŻKAMI, jeżeli przyjmiemy, że redakcje TEOFANJI EWANGIELICZNYCH w swej nader kunsztownej formie są owocem pewnego ustalenia się stosunków i rozwoju piśmiennictwa, uniezależnionego od ustnej propagandy, jeżeli zestawimy ze sobą dwa takie dokumenty, jak Józefa Flawjusza „Dzieje wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom“ i „Dzieje Apostolskie“, opisujące jedne czasy a tak różnie, jeżeli uwzględnimy dwa olbrzymie wstrząśnienia konwulsyjne Ziemi Palestyńskiej z lat 66 — 70 i 132 — 125, które musiały bezwarunkowo oddzielić stary, ginący świat od nowego, rodzącego się, jeżeli odsuniemy na bok Apokalipsę Jana i to nawet nie ze względu na przypuszczalną trafność obliczeń Morozowa doby jej powstania, ale głównie ze względu na jej co do Jezusa czysto poetyczną a nie historyczną treść, która w danym wypadku żadnego nam nie daje materjału do naszych badań, to w rezultacie pozostaną „Listy“ a chociaż badacze dość jeszcze powszechnie zaliczają je właśnie do piśmiennictwa później powstałego, mimo to, wnikając w ich treść, można wykazać, że stanowią odmienne od ewangielicznych a starsze świadectwo.
Już wyżej zaznaczyłem jaskrawą zbieżność dwóch faktów, że najstarsze odpisy ewangielji pochodzą z IV-go wieku i że uznanie chrześcijaństwa za religję państwową także nastąpiło w IV-ym wieku.
Ten czwarty wiek nie narodził, ale ukształtował Jezusa w formie ewangielicznej. Nie zdawał sobie wcale sprawy z przepaści, jaka się utworzyła pomiędzy Jezusem Ewangielji a Jezusem Listów.
Nie pogrążymy się w owych Listach metodą badań lingwistycznych i krytyczno-porównawczych z innemi źródłami, co już tyle razy i bodaj tak doskonale zostało zrobione, ale metodą prostą owej przez Anatola France’a w „Mistycyzmie i wiedzy“ przypomnianej modlitwy: