Błąd Abbé Moureta/Księga trzecia/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Błąd Abbé Moureta
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Artur Gruszecki
Tytuł orygin. La faute d'Abbé Mouret
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

— A teraz zupa zanadto już gorąca — narzekała Teuse, wracając z kuchni z miską, w której utkwiona stała łyżka drewniana.
Stanęła przed księdzem Mouretem, zaczynając jeść ostrożnie na koniuszku łyżki. Chciała go rozweselić, wyrwać z tego milczącego przygnębienia w jakiem go widziała. Od kiedy powrócił z Paradou, twierdził że już jest zdrów, nie skarżył się nigdy; często nawet uśmiechał się w taki słodki sposób, że ludzie z Artodów utrzymywali, iż choroba jakby podwoiła jego świątobliwość. Ale przychodziły na niego napady milczenia; zdawał się wić w jakichś torturach, natężając całą swą siłę, by ich nie zdradzić. W niemem konaniu tem, złamany, ogłupiały, pastwą był okropnej wewnętrznej walki, której gwałtowność uwidoczniał jedynie pot udręczenia występujący na jego twarzy. Wtedy już Teuse nie odchodziła ani na chwilę, ogłuszając go nawałem słów, dopóki nie powrócił mu zwolna jego zwykły, łagodny wyraz twarzy, oznaka zwycięztwa nad buntującą się krwią. Tego rana, stara służąca przeczuwała napad gwałtowniejszy jeszcze od tamtych. Zaczęta dużo mówić, nie przestając uważać na gorącą łyżkę, która piekła jej język.
— Doprawdy, że trzeba żyć w takim kraju wilków jak ten, żeby coś podobnego zobaczyć. Czyż po wsiach porządnych żeni się kto kiedy przy świecy? Już z tego widać, że wszyscy ci Artodowie, to nic szczególnego... Ja w Normandyi widziałam takie wesela, że na dwie mile w koło ludzie byli poruszeni. Przez trzy dni się jadło. I proboszcz do tego należał i burmistrz także, a nawet na weselu jednej mojej kuzynki byli strażacy. A jak szła zabawa!... Ale zrywać księdza z łóżka przed wschodem słońca i brać ślub wtedy, kiedy kury jeszcze śpią, to niema sensu! Na miejscu księdza proboszcza byłabym odmówiła... Dalibóg, nie wyspał się ksiądz proboszcz, a może jeszcze i przeziębił się w kościele i teraz niezdrów. Trzeba dodać, że przyjemniejby było zwierzętom ślub dawać niż tej Rozalii i jej hołyszowi z ich bachorem, co krzesło jedno powalał... To źle, że mi ksiądz proboszcz nie powie, co mu jest. Przyrządziłabym co gorącego... dobrze? Proszę mi powiedzieć?
Odpowiedział słabo, że niczego nie potrzebuje, tylko trochę powietrza. Oparł się właśnie o drzewo zesłabły, zdyszany.
— Dobrze, dobrze, proszę sobie robić wszystko po swojemu — mówiła znowu Teuse. Śluby dawać, jak się niema siły, i jak się ma z tego chorować. Wiedziałam, że tak będzie, jeszcze wczoraj mówiłam.. Tak samo, żeby ksiądz proboszcz mnie słuchał, toby tu nie siedział, kiedy powietrze od kurników księdzu szkodzi. Porządnie śmierdzi w tej chwili. Nie wiem, co tam panna Dezyderya znowu poruszyła. Ona śpiewa sobie, dla niej wszystko jedno, dostaje piękniejszych rumieńców... Aha, chciałam księdzu proboszczowi powiedzieć. Robiłam co mogłam, żeby ją wyprowadzić ztamiąd, kiedy buhaj zabrał się do krowy. Ale ona do księdza podobna, upór ma taki, że!... Całe szczęście że dla niej to niema znaczenia. Cała jej uciecha, to zwierzęta z małemi... No, niechże ksiądz proboszcz ma rozum. Odprowadzę księdza proboszcza do pokoju. Położy się ksiądz, odpocznie sobie trochę... Nie chce ksiądz proboszcz? No, to tam gorzej, proszę się sobie zamęczyć! Żeby już tak wszystko w sobie dusić, do ostatniego tchu!
Połknęła ze złości dużą łyżkę zupy, nie zważając, iż może sobie poparzyć gardło. Stukała drewnianą rączką o miskę, pomrukując, mówiąc sama ze sobą.
— Widział kto takiego człowieka? Prędzej zdechnie, niż żeby jedno słowo powiedział... A niech sobie milczy! I tak wiem ja dosyć. Nie trudno reszty się domyśleć... Tak, tak, niech sobie milczy. Tem lepiej.
Teuse była zazdrośna. Doktór Paskal musiał z nią prawdziwą walkę stoczyć, by zabrać od niej chorego, kiedy osądził, że będzie zgubiony, jeśli pozostanie na probostwie. Musiał jej tłomaczyć, że dzwon wzmaga jego gorączkę, te święte obrazy, których pełno było w pokoju, sprowadzają mu halucynacye, te ostatecznie, potrzebował zupełnego zapomnienia, otoczenia odmiennego, w któremby się mógł odrodzić w spokoju nowej egzystencyi. Ona kiwała głową i twierdziła, że nigdzie „drogie dziecko“ nie znajdzie lepszej od niej dozorczyni. Nakoniec zgodziła się jednakże, zniosła to nawet, że zabrano go do Paradou, chociaż się sprzeciwiała, kiedy doktór zrobił taki wybór i była nim do żywego dotknięta. Z gruntu też nienawidziła Paradou. Najbardziej obraziło ją milczenie księdza Moureta o czasie który tam spędził. Często, napróżno się wysilała, by go wyciągnąć, na rozmowę. Wreszcie dzisiaj, rozdrażniona jego bladością i że tak uparcie cierpiał bez słowa skargi, wywijając łyżką niby kijem, zawołała:
— Jeśli księdzu proboszczowi było tam tak dobrze, to najlepiej powrócić. Jest tam osoba, co zapewne lepiej odemnie księdza proboszcza dopilnuje.
Pierwszy to raz ośmieliła się wystąpić z taką bezpośrednią przymówką. Cios był tak ostry, że ksiądz aż krzyknął lekko, podnosząc swoją zbolałą twarz. Poczciwa dusza Teuse poczuła wyrzuty.
— Bo też to — mruknęła — wina tego wuja Paskala. Już ja mu nagadałam. Ale ci uczeni, to za nic od swego nie odstąpią. Są między nimi i tacy, coby zabili człowieka, żeby mu potem w ciało popatrzeć... Ja bo zła byłam taka, że nawet nikomu powiedzieć o tem nie chciałam. Tak, to moja zasługa, że nikt nie wiedział gdzie ksiądz proboszcz jest, takie mi się to wydawało szkaradne. Kiedy ksiądz Guyot ze Saint Eutrope, co zastępował księdza proboszcza przez ten czas, odprawiał tu mszę w niedzielę, ja mu bajałam historye, przysięgałam, że ksiądz proboszcz jest w Szwajcaryi. Ja nawet nie wiem, gdzie to jest Szwajcarya... Nie chcę księdzu proboszczowi robić przykrości, ale ta choroba to pewnie ztamtąd. A teraz ładnie się ksiądz proboszcz wyleczył! Żeby byli księdza proboszcza zostawili przy mnie, jabym z pewnością nie ośmieliła się go bałamucić.
Ksiądz Mouret, pochyliwszy mów czoło, nie przerywał jej. Usiadła na ziemi, o parę kroków od niego, aby się starać spotkać z jego oczami. Mówiła macierzyńskim tonem, uradowana uprzejmością, z jaką zdawał się jej słuchać:
— Nigdy ksiądz proboszcz nie chciał słyszeć historyi księdza Caffin. Jak tylko zaczynam, zaraz ksiądz proboszcz mi przerywa... Otóż ksiądz Gaffin, w naszych stronach, w Canteleu, miał dobrą biedę. A przecież był to święty człowiek i złoty miał charakter. Tylko widzi ksiądz, on był bardzo wybredny, lubił delikatne rzeczy. Tym sposobem, kręciła się koło niego jedna panna, córka młynarza, umieszczona na pensyi przez swoich rodziców. Koniec końców, stało się, co się stać musiało, rozumie ksiądz proboszcz co mówię, prawda?... Otóż gdy się rzecz rozeszła, cała okolica oburzyła się na proboszcza. Czatowano na niego, by go ukamienować. Uciekł do Rouen płakać przed arcybiskupem. I wysłano go tutaj. Niemałą karą dla biednego człowieka było życie w tej dziurze... Później słyszałam o tej dziewczynie. Wyszła za handlującego wołami. Bardzo jest szczęśliwa.
Teuse ucieszona, że mogła wreszcie tę historyę opowiedzieć, zachęcona tem, że ksiądz się nie ruszał, przybliżyła się i mówiła dalej:
— Ten kochany ksiądz Caffin, nie był dumny względem mnie, mówił ze mną często o swoim grzechu. Mimo to musi być teraz w niebie, ręczę! Może leżeć spokojnie ot tam pod trawą, bo nigdy nikogo nie pokrzywdził... Ja nie rozumiem, dlaczego tak potępiają księży za ten grzech. To takie naturalne! Nie jest to pięknie, zapewne, są to brudy, które muszą gniewać Pana Boga. Ale zawsze lepiej to zrobić, niż kraść. Wyspowiadać się przecież można i już!... Proszę księdza proboszcza, czyż nie prawda, że jak się czuje szczerą skruchę, to pomimo wszystko będzie się zbawionym?
Ksiądz Mouret wyprostował się był zwolna. Najwyższym wysiłkiem zapanował nad swoją męką. Blady jeszcze, rzekł pewnym głosem:
— Nie wolno nigdy grzeszyć, nigdy, nigdy!
— A ja powiem — zawołała stara służąca — że ksiądz jest zanadto dumny! Niedobra to jest takie rzecz, duma!... Ja na miejscu księdza proboszcza nie trzymałabym się tak sztywnie. Trzeba porozmawiać o swojej biedzie, a nie tak odrazu rwać sobie serce na kawałki, trzeba oswoić się z rozłączeniem! To sobie przejdzie powoli, stopniowo... Tymczasem ksiądz proboszcz nawet nie wymówi nigdy imienia ich. Nie pozwala ksiądz proboszcz o nich mówić, jakby pomarli. Od czasu powrotu księdza nie śmiałam dać żadnej wiadomości o nich. Otóż teraz będę gadała, jat się czego dowiem, to powiem, bo widzę przecież dobrze, że to milczenie księdza zamęcza.
Spojrzał na nią surowo, podnosząc palec, by jej nakazać milczenie.
— Tak, tak — mówiła dalej — mam stamtąd wiadomości, bardzo często nawet, i powiem je księdzu proboszczowi... Najprzód owa osoba jest akurat taka szczęśliwa jak i ksiądz.
— Proszę milczeć — rzekł ksiądz Mouret, i z wysiłkiem wstał, by odejść.
Teuse wstała również, zagradzając mu drogę swojem ogromnem cielskiem. Rozgniewana, wołała:
— A co? Już ksiądz proboszcz zaczyna swoje!... Ale musi ksiądz proboszcz wysłuchać. Przecież to wiadoma rzecz, że ja za niemi wcale nie przepadam, prawda? A jeżeli o nich mówię, to dla dobra księdza proboszcza... Powiadają, że jestem zazdrosna. A ja marzę o tem, żeby tam kiedy księdza poprowadzić. Będąc ze mną, nie potrzebowałby się ksiądz proboszcz bać, że zgrzeszy... Chce ksiądz?
Odsunął ją z twarzą spokojną, mówiąc:
— Nic nie chcę, nic nie wiem... Na jutro wypada suma. Trzeba będzie ołtarz przygotować.
Odchodząc dodał z uśmiechem:
— Nie trzeba się o mnie troszczyć, moja poczciwa Teuse. Silniejszy jestem, niż się wydaję. Wyleczę się sam.
I oddalił się z miną pewną siebie, wyprostowany, zwycięzki. Jego sutanna ocierała się o rosnące wzdłuż ścieżki cząbry z jakimś łagodnym szelestem. Teuse, która stała jeszcze na tem samem miejscu, wzięła zrzędząc swoją miskę i łyżkę drewnianą. Żuła między zębami jakieś słowa ruszając co chwila ramionami.
— Zucha to udaje, myśli że jest z innej gliny ulepiony, niż wszyscy ludzie, dlatego że jest proboszczem... Co prawda twardy jest. Dla innych i tyle nie trzeba było. A ten zdolny jest zdeptać sobie serce, jak się zadeptuje pchłę. To jego Pan Bóg daje mu taką siłę.
Wchodziła do kuchni, gdy spostrzegła księdza Moureta, stojącego przed wrotami dziedzińca przy kurnikach. Dezyderya zatrzymała go, by zobaczył kapłona, którego tuczyła od kilku tygodni. Powiadał uprzejmie że bardzo jest ciężki, co wywołało radośny uśmiech dużego dziecka.
— I kapłony też depcą swoje serce jak pchłę — bełkotała Teuse już ze wściekłością. — Mają do tego powody... Ale wtedy, żadnej chwały niema z dobrego prowadzenia się.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: Artur Gruszecki.