Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
WZNOWIENIE KROKÓW NIEPRZYJACIELSKICH.



W trzy dni po opisanem zdarzeniu, inna scena przygotowywała się w Luwrze.
Był to poniedziałek, dzień podpisania aktu ślubnego.
Wybiła jedenasta.
Benyvenuto wyszedł z zaniku Nesle dążąc do Luwru, z wzruszonem sercem lecz śmiałym krokiem wstępował na schody zamku królewskiego.
W sali do której go wprowadzono, zastał prewota i d’Orbeea rozmawiających z notaryuszem.
Blanka niewzruszona jak posąg, blada jak jej szaty, siedziała nic nie widząc.
Widocznie oddalili się od niej, ażeby nic nie słyszała.
Cellini przeszedłszy obok niej, szepnął tylko te wyrazy: Miej odwagę; jestem tu!
Blanka poznawszy głos jego, podniosła głowę i wydała lekki okrzyk.
Lecz nim zdążyła zapytać się swego opiekuna, już go nie było, wszedł bowiem do sąsiedniej sali.
Odźwierny uniósłszy oponę drzwi przepuścił złotnika do gabinetu królewskiego, w którym znajdowała się tylko sama księżna d’Etampes.
Oboje zmierzyli się wzrokiem; uśmiech ironii ukazał się jednocześnie na ich ustach.
— Wybornie — pomyślała Anna — lubię zwyciężać podobnych szermierzy, godny jest ażebym go nazwała moim przeciwnikiem. Lecz dziś, przyznać muszę, mam wiele nad nim korzyści i nie odniosę wielkiego zaszczytu ze zwycięztwa.
— Rzeczywiście — mówił do siebie Benvenuto, pani d’Etampes jest mężną kobietą, i nie jedna walka odbyta z mężczyzną, mniej mnie kosztowała niż ta, którą z nią stoczyć przedsięwziąłem. Bądź spokojna moja pani, użyję broni twej własnej, pokonam cię wszystkiemi siłami jakie są w mocy mojej.
Po krótkim milczeniu księżna pierwsza przemówiła:
— Jesteś pan słownym jak uważam. W południe Najjaśniejszy Pan ma dopiero podpisać akt ślubny, teraz zaledwie jest po jedenastej. Dozwól mi wytłomaczyć króla; spóźnił się, pan go wyprzedziłeś.
— Nader rad jestem księżno żem wcześniej przybył, ponieważ to mi zjednało zaszczyt pomówienia z nią, sam na sam, zaszczyt o jaki upraszałbym usilnie, gdyby nie przypadek, któremu składam dzięki.
— Dość tego mości Benvenuto, jak uważam przeciwności zmieniły pana w pochlebcę.
— Nie moje osobiste przeciwności. Uważałem zawsze za szczególną cnotę być stronnikiem pokonanych, i na dowód tego proszę pani...
To mówiąc wydobył z pod płaszcza lilię złotą, którą tego rana wykończył za Askania. Księżna krzyknęła z zadziwienia i radości. Nigdy jeszcze tak cudowny klejnot nie przedstawiał się jej oczom, żaden kwiat pochodzący z zaczarowanych ogrodów Tysiąca i jednej nocy, nie olśnił bardziej wzroku Peri.
— A! — zawołała wyciągając rękę do kwiatu — przyobiecałeś mi go wprawdzie Benvenuto, lecz przyznaję, iż nie spodziewałam się ażebyś dotrzymał słowa.
— Z jakiegoż powodu księżno nie dowierzałaś słowu mojemu? zapytał z uśmiechem Cellini, nie zasłużyłem na tak krzywdzące podejrzenie.
— O! gdyby słowo twoje odnosiło się do zemsty, byłabym pewniejszą przyrzeczenia twojego.
— Kto panią zapewnić może, że to nie jest jedno i drugie — odpowiedział Benvenuto — cofając tak rękę, że księżna nie mogła pochwycić lilii.
— Nie pojmuję pana — rzekła pani d’Etampes.
— Czy pani uważssz tę kroplę rosy — rzekł Benvenuto pokazując księżnie dyament, migocący śród kielicha kwiatów, dyament otrzymany, jak już nadmieniliśmy, ze wspaniałości interesowanej Karola V-go, wydaje się on korzystniej dla oka jak pewna umowa, która ma pozbawić Francyę Medyolanu.
— Mówisz pan zagadkami, kochany złotniku; szkoda że król jest odpowiedzialny za wszystko, bo możebym zajęła się ich odgadnieniem.
— Muszę zatem dodać dla wyjaśnienia stare przysłowie: „Yerba volant scripta manent’’; to znaczy, co napisane pozostaje napisanem.
— O! właśnie omyliłeś się kochany złotniku, to co było napisane, zostało spalonem; nie sądź zatem, że mnie zatrwożysz jak dziecię, daj mi lepiej tę lilię, która do mnie należy.
— Jeszcze chwilę pani; przedewszystkiem winienem uprzedzić, że ten klejnot będący talizmanem w moich rękach, przestanie nim być w twoich. Moja robota ma większą wartość niż się wydawać może. Tam, gdzie ogól upatruje tylko klejnot, my artyści ukrywamy myśl czasami. Czy życzysz sobie pani ażebym ci tę myśl odkrył?.. Nic łatwiejszego, dostatecznem jest poruszyć tę sprężynę. Łodyga jak pani uważasz roztwiera się, i znajdzie się w głębi kielicha w razie potrzeby nie robak szkodliwy, jak w niektórych kwiatach lub sercach fałszywych, lecz coś podobnego, może gorszego, naprzykład zniesławienie księżnej d’Etampes, własnoręcznie przez nią napisane i podpisane.
To mówiąc Benvenuto popchnął sprężynę, otworzył łodygę i wydobył bilet z świetnego kielicha.
Wtedy rozwinąwszy go zwolna pokazał pismo księżnej, bladej i oniemiałej z przerażenia.
— Nie spodziewałaś się tego pani? — rzekł z krwią zimną, składając pismo i wkładając w lilię. — Gdybyś mię pani lepiej znała, byłabyś mniej zdziwioną; rok temu ukryłem drabinę w posążku a miesiąc temu podobnież ukryłem dziewicę w posągu; dziś, cóż mogłem wcisnąć w kielich kwiatu? tylko papier, i to też uczyniłem.
— Lecz ten bilet, ten niegodziwy bilet spaliłam przecież własnemi rękami; widziałam płomień, zdeptałam popiół...
— Czy pani czytałaś bilet spalony?
— Nie, nie! a! szalona, szalona! wszakżem go nie czytała.
— Szkoda, przekonałabyś się pani, że list szwaczki wydaje tyle płomienia i popiołu co list księżnej.
— Oszukał więc mnie nikczemny Askanio!
— O pani! wstrzymaj się; nie miej nawet podejrzenia na to niewinne dziecię, które gdyby cię zresztą oszukało, użyłoby tylko broni przeciw niemu zwróconej. Nie pani, on cię nie oszukał; nie, on by nieokupił życia Blanki kosztem oszukaństwa, on sam był oszukany.
— Przez kogo?
— Przez dziecko, studenta, tego samego co ranił w pojedynku Marmagna, słowem przez niejakiego Jakóba Aubry, o którym wicehrabia musiał wspominać przed panią.

— Tak, — szepnęła księżna — przypominam sobie co Marmagne mówił, iż ten uczeń Jakób Aubry, usiłował dostać się do więzienia, ażeby pozyskać mój list od Askania.
— I wtedy pani pośpieszyłaś, lecz studenci są zwinni jak wiadomo, i nasz też uprzedził panią. Gdyś pani wyjeżdżała ze swego pałacu, czołgał się podziemną jamą do więzienia swojego przyjaciela, a gdy pani wchodziłaś, on wychodził.

— Lecz nic nie dostrzegłam?
— Trudno przewidzieć wszystko; gdyby tak było, podniosłabyś pani dywan pokrywający otwór ja, my.
— Lecz Askanio...
— Gdyś pani weszła do niego, on spał, nieprawdaż?
— Tak.
— A więc w czasie snu, Aubry, któremu odmówił oddania twojego pisma, wyjął je z kieszeni jego sukni a włożył w kopertę inne. Spojrzawszy na kopertę, byłaś pani pewną, że w tejże znajduje się twój bilet, a tymczasem spaliłaś bilet panny Gerwazy Perrety-Popinot.
— Ten Aubry, który ranił Marmagna, ten ulicznik, który się targnął na szlachcica, odpłaci sowicie za swój czyn zuchwały; jest w więzieniu i będzie powieszony.
— On już wolny i pani za to szczególniej obowiązany.
— Jakto?
— To ten sam biedny więzień, o ułaskawienie którego prosiłaś pani króla wraz ze mną.
— Jakże byłam szaloną! — szepnęła księżna przygryzając usta. Poczem spojrzawszy śmiało na Benyenuta, rzekła:
— Pod jakiemiż warunkami będę mieć zwrócone to pismo?
— Zdaje się, że dałem je pani poznać.
— Nie mam daru odgadywania.
— Będziesz pani prosić króla o rękę Blanki dla Askania.
— Dość tego, — odrzekła śmiejąc się z wysileniem — znasz pan bardzo mało księżnę d’Etampes mości złotniku, gdy mniemasz, że jej miłość ulegnie pogróżkom.
— Nie zastanowiłaś się pani nad odpowiedzią.
— Powtórzę ją jeżeli zechcesz.
— Dozwól mi pani usiąść bez ceremonii i pomówić chwilę bez ogródek — rzekł Bnvenuto z poufałością właściwą wyższym ludziom. — Jestem tylko prostym rzeźbiarzem a pani znakomitą księżną; lecz dozwól mi powiedzieć, że pomimo różności naszego położenia, jesteśmy zdolni porozumieć się wzajemnie. Nie przybieraj pani tonu monarchini, bo to na nic się ze mną nie przyda; nie mam bynajmniej zamiaru ubliżać pani, lecz chcę ją objaśnić, iż wyniosłość wcale nie jest w miejscu, bo tu nie chodzi o dumę.
— Jesteś szczególniejszym człowiekiem w istocie — rzekła Anna śmiejąc się pomimowolnie. — Mów, słucham..
— Mówiłem więc pani, że pomimo różności stanowiska w świecie, położenie nasze wzajemne jest prawie jednakie i że moglibyśmy się porozumieć i być może wyświadczyć sobie wzajemną przysługę. Oburzyłaś się pani gdym jej przełożył, ażebyś się wyrzekła Askania, to się wydawało niepodobieństwem, niedorzecznością; a przecież ja dałem przykład z siebie w tym względzie.
— Przykład?
— Tak, podobnie jak pani kochasz Askania, ja kochałem Blankę.
— Ty?
— Ja. Kochałem ją miłością jakiej raz tylko w życiu się doznaje. Byłbym jej poświęcił krew moję, życie, duszę; a jednak ustąpiłem ją Askaniowi.
— Otóż to się nazywa bezinteresowna miłość — rzekła księżna z ironią.
— O! nie naigrawaj się księżno z mojej rozpaczy; nie żartuj z udręczeń, bo wiele wycierpiałem; lecz zastanowiwszy się, pojąłem, że to dziecko nie było dla mnie przeznaczono, podobnie jak Askanio dla ciebie, słuchaj mnie pani uważnie: jesteśmy oboje, jeżeli tylko to porównanie nie obraża jej zbytecznie, przyrody wyjątkowej i dziwnej, istnienia oddzielnego, uczuć odmiennych, słowem różniących się we wszystkiem od ogółu. Oboje służymy wszechwładnemu i potwornemu bożkowi, którego cześć podniosła zacność serc naszych i stawia nas wyżej nad ludzi. Dla pani jest wszystkiem ambicya, dla mnie sztuka. Nasi bogowie są zazdrośni i chociaż o nich zapominamy, oni jednak nami rządzą zawsze i wszędzie. Pani pragnęłaś Askania jak korony; ja pragnąłem Blanki jak Galatei. Ty pani kochałaś jak księżna, ja zaś jak artysta; tyś prześladowała, ja cierpiałem. O! nie sądź pani ażebym cię spotwarzał w myśli, uwielbiam energię i sympatyzuję z twoją śmiałością. Niech ogół myśli co mu się zdaje: jestto wielkością, poglądając ze swego stanowiska, zburzyć świat dla zapewnienia stopnia i miejsca ukochanemu. Uznaję w tem namiętność silną i panującą, podziwiam charaktery zdolne do bohaterskich zbrodni; lecz jestem również stronnikiem charakterów nadludzkich, gdyż wszystko co nie jest dostępne, wszystko co nadzwyczajne, zachwyca mnie. Tak więc kochając Blankę rozważyłem, że moja przyroda dzika i gwałtowna nie zgadzałaby się z jej duszą czystą i anielską. Blanka kochała Askania, mojego łagodnego i ujmującego ucznia, moja dusza silna i surowa, trwożyłaby ją tylko.
Wtedy nakazałem mojej miłości ażeby umilkła, a gdy się jeszcze opierała, wezwałem, na pomoc boskiej sztuki i przy jej pomocy zniweczyłem buntowniczą miłość i przykułem ją do ziemi.
Przytem sztuka moja, prawdziwa, jedyna kochanka, przyłożyła lica palące do mojego czoła i doznałem pociechy.
Naśladuj mnie księżno, pozostaw te dzieci ich miłości anielskiej, i nie mieszaj ich niebiańskiego spokoju. Naszem stanowiskiem jest ziemia, jej cierpienia, walki i rozkosze. Szukaj księżno w ambicyi zabezpieczenia przeciw cierpieniom; wstrząsaj królestwami dla rozrywki, igraj z monarchami dla wytchnienia. To jest tobie właściwem i będę ci poklaskiwał. Lecz nie niwecz pokoju i szczęścia biednych niewiniątek, które się kochają czystą miłością w obliczu Boga i Maryi Panny.
— Któż jesteś rzeczywiście mistrzu Benvenuto? Nie znam ciebie, nie pojmuję.. zapytała ździwiona księżna, któż jesteś?
— Mężczyzną, panem, jak ty kobietą, panią — odpowiedział z uśmiechem złotnik i ze zwykłą sobie naiwnością; jeżeli mnie pani nie znasz, przekonywasz się teraz, iż miałem wielką wyższość nad tobą, ponieważ poznałem cię...
— Być może — odpowiedziała księżna — podług mnie kobiety kochają lepiej i gwałtownej niż mężczyźni, gdyż pogardzają, waszemi nadludzkiemi wyrzeczeniami i bronią swoich kochanków szponami i dziobem do ostatniej chwili...
— A więc będziesz się pani opierać związkowi Askania z Blanką?
— Ja chcę go kochać wiecznie...
— Niech i tak będzie. Jeżeli tedy nie chcesz pani ustąpić, strzeż się. Mam dłoń silną i mogłabyś uledz zaraz we wstępnym boju. Czy zastanowiłaś się nad wszystkiem? Stanowczo zatem odmawiasz zezwolenia na związek Askania z Blanką?
— Stanowczo — odpowiedziała księżna.
— Dobrze więc, teraz na stanowisko — zawołał Benvenuto — gdyż walka wkrótce się rozpocznie.
W tej chwili drawi się otworzyły i oznajmiono króla.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.