Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Bractwo Wielkiej Żaby
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1929
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Fellowship of the Frog
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXIII.
Żaba w nocy.

John Bennett wyszedł z komórki, którą przekształcił na ciemnię. W każdej ręce trzymał kwadratową kasetę.
— Ello, proszę cię, nie rozmawiaj ze mną teraz, — rzekł, — bo pomieszam te dwa filmy. To, — potrząsnął prawą ręką, — jest zdjęcie pstrągów, zdaje się naprawdę cudownie! Człowiek, który ma akwarjum z pstrągami, pozwolił mi je sfotografować przez szkło naczynia, a dzień był słoneczny i wspaniały.
— A to drugie, ojczulku? — zapytała Ella.
— Ach, to jest zepsute, — rzekł Bennett z ubolewaniem. — Trzysta metrów filmu zepsute. Może przypadkiem coś się nawet sfotografowało, ale nie mogę ryzykować i narażać się jeszcze na koszta wywołania. Schowam sobie ten film, a jeżeli będę kiedyś bogaty, zrobię sobie tę przyjemność i zaspokoję swoją ciekawość.
Zaniósł kasety do domu i miał właśnie zamiar nalepić na nich etykietki z napisami, gdy pod oknem rozległ się wesoły głos Dicka Gordona. Bennett wstał szybko i wyszedł do niego.
— No, kapitanie, cóż słychać?
— Dostałem! — zawołał Dick radośnie, potrząsając trzymaną w ręku kopertą. — Jest pan pierwszym kinofotografem, który otrzymał pozwolenie robienia zdjęć w Ogrodzie Zoologicznym, ale musiałem się wysokim personatom kłaniać, żeby ten dokumencik wydostać.
Blada twarz Bennetta zarumieniła się z zadowolenia.
— To wspaniale, — rzekł. — Nie robiono przecież jeszcze zdjęć w Ogrodzie Zoologicznym, a Sileński obiecał mi bajeczną sumę, jeżeli mu przyniosę ten film.
— Ta bajeczna suma jest już w pańskiej kieszeni, mr. Bennett, — uśmiechnął się Dick.
— Bardzo to ładnie z pańskiej strony, kapitanie Gordon.
— Wiedziałem przecież, że interesują pana zdjęcia zwierząt.
John Bennett powrócił do swego biurka z sercem znacznie lżejszem, niż zazwyczaj. Przygotował karteczki, zwilżył gumę i zawahał się. Potem wstał i wyszedł do ogrodu.
— Ello, czy nie przypominasz sobie, w której z tych dwóch kaset był film z pstrągami?
— W prawej, ojczulku.
— I mnie się tak zdaje, — rzekł Bennett i powrócił do pokoju. Ale gdy nalepił etykietkę, znowu ogarnęły go wątpliwości. Nie pamiętał, z której strony stolika stał, kładąc na nim kasety. Potem wzruszył ramionami, zapakował kasetę z pstrągami i ruszył na pocztę.
— Niema jeszcze wiadomości od Ray’a? — zapytał Dick. Ella potrząsnęła głową. — Co ojciec pani sądzi o tem?
— Nie mówi o nim nigdy, a ja nie wspomniałam też przy mm o fakcie, że od ostatniego listu Ray’a minęło tyle czasu. A czy pan nic o nim nie słyszał? Wyobrażam sobie zawsze, że pan jest wszechwiedzący. Czy schwytał pan człowieka, który zabił mr. Maitlanda?
— Nie, — rzekł Dick. — Ale pragnąłbym rzeczywiście być wszechwiedzącym. — Przez cały ten czas myślę ciągle o jednem...
Ella spojrzała na mego, ale natychmiast spuściła powieki. Twarz jej pokryła się rumieńcem, a głos drżał, gdy zapytała:
— O czem pan myślał, kapitanie Gordon?
— O tobie, — rzekł Dick. — Tylko o tobie. Czy kochasz mnie tak jak ja ciebie, i czy zechcesz zostać moją żoną?
John Bennett długo czekał tego dnia na lunch. Wyszedł zobaczyć, gdzie jest córka, i spotkał Dicka, który w krótkich słowach opowiedział mu wszystko. Na twarzy starego Bennetta widniał ból. Dick położył mu dłoń na ramieniu i rzekł:
— Ella zaręczyła się ze mną i nie cofnie swego słowa, cokolwiekby się stało, czegokolwiekby się dowiedziała.
John Bennett z Horsham podniósł wzrok ku twarzy Dicka.
— Ale pan, czy pan nie cofnie swego przyrzeczenia, czegokolwiekby się pan dowiedział?
— Ja wiem, — rzekł Dick z prostotą.
Ella Bennett miała tego dnia wrażenie, jakby stąpała po obłokach. Wszystkie obawy pierzchły wobec szczęśliwości, którą odczuwała.
Ojciec poszedł do Dorking, a gdy wrócił, miał znowu twarz przygnębioną.
— Będę musiał wyjechać do miasta, kochanie, — rzekł. — Od dwóch dni czekał na mnie list, a tak mię ostatnio zajęły te fotografje, że omal byłbym zapomniał o swoich innych obowiązkach.
Przed wyjazdem Bennett nie odszukał jej w ogrodzie, aby się z nią pożegnać, a gdy powróciła do domu, ujrzała, że odjechał w takim pośpiechu, iż nie zabrał nawet swojej kamery.
Ella nie obawiała się samotności, gdyż nawet w czasie, gdy Ray mieszkał jeszcze w domu, nieraz spędzała noc sama. Wypiła herbatę i zasiadła do pisania długiego, szczęsnego listu do Dicka. O jakieś sto metrów od domu była skrzynka pocztowa. Ella postanowiła zaraz wysłać list. Wieczór był piękny, a gdy przechodziła, ludzie stali przed domami i rozmawiali. Ella wrzuciła list do skrzynki, powróciła do domu, zaryglowała furtkę i zasiadła z robótką przy stole, aby popracować trochę przed snem.
Myśli jej powracały ciągle do Ray’a.
Na stole stała lampa naftowa, rzucająca niewielki krąg światła. Reszta pokoju tonęła w ciemnościach. Ella zakończyła właśnie robotę i wsadziła igłę do poduszeczki, gdy wzrok jej padł na drzwi, prowadzące do kuchni.
Zamknęła je poprzednio. Teraz drzwi te otwierały się wolno, cal za calem.
Przez chwilę Ella siedziała na miejscu, znieruchomiała ze zgrozy, potem zerwała się i podbiegła do drzwi.
— Kto tam! — zawołała.
Na tle ciemnego prostokąta drzwi ukazała się postać, której widok zdusił krzyk w jej gardle. W wąskim czarnym płaszczu postać ta wydawała się olbrzymia. Twarz i głowa ukryte były za ohydną maską z gumy i miki. Światło lampy odbijało się od wielkich szkieł przed oczyma, wypełniając je niesamowitym ogniem.
— Nie krzycz i nie ruszaj się! — rzekł zamaskowany, a głos jego brzmiał, jakby szedł z wielkiej dali. — Nic ci złego nie zrobię.
— Kto pan jest? — wybełkotała Ella.
— Ja jestem Wielka Żaba, — rzekł nieznajomy. Przez wieczność całą stała Ella jak skamieniała, niezdolna do ruchu. Przybyły zaczął znowu mówić: — Ilu mężczyzn kocha cię, Ello Bennett? — zapytał. — Gordon i Johnson i Wielka Żaba, a ten kocha cię najwięcej.
Urwał, jakby czekał na odpowiedź. Ale Ella nie była w stanie mówić.
— Mężczyźni pracują dla kobiety i gniją dla kobiety, a poza wszystkiem, co czynią, czy to jest uczciwe, czy nieuczciwe, stoi kobieta, — rzekł „Żaba“. — Dla mnie kobietą jesteś ty, Ello.
— Ale kim pan jest? — zdołała wykrztusić dziewczyna.
— Jestem Wielka Żaba, — powtórzył, — a imienia mego dowiesz się, gdy je sama ode mnie usłyszysz. Chcę cię posiadać. — Widząc przerażenie w jej oczach, podniósł rękę. — A ty przyjdziesz do mnie dobrowolnie!
— Pan jest szalony! — zawołała Ella. — Nie znam pana. Jakże mogę... ach, ach, co za straszna myśl... błagam, niech pan odejdzie!
— Nie odejdę zaraz, — rzekł „Żaba“. — Czy chcesz mię poślubić, Ello?
— Nie!
— Czy chcesz zostać moją żoną, Ello? — powtórzył.
— Nie! — Ella odzyskała nieco panowania nad sobą.
— Dam ci wszystko, czego...
— Choćby mi pan dał wszystko złoto ziemi, nie poślubię pana!
— Dam ci coś jeszcze cenniejszego, — głos jego stał się łagodniejszy, ledwo dosłyszalny. — Daruję ci życie ludzkie.
Myślała, że mówi o Dicku Gordonie.
— Daruję ci życie twego brata.
Przez sekundę cały pokój wirował w oczach Elli, a ręka jej mimowoli sięgnęła po krzesło.
— Jak pan to rozumie?
— Daruję ci życie twego brata, który siedzi w więzieniu w Gloucester, skazany na śmierć, — rzekł „Żaba“.
Ella ścisnęła poręcz krzesła z najwyższym wysiłkiem.
— Mój brat? — wybełkotała.
— Dzisiaj jest poniedziałek, — rzekł „Żaba“. — W środę brat twój umrze! Daj mi słowo, że przyjdziesz, gdy cię zawezwę, a uratuję go.
— Co on zawinił?
— Zabił Lewa Brady’ego.
— Brady’ego?
„Żaba“ skinął głową.
— To kłamstwo! — wybuchła Ella. — Mówi pan to, żeby mię nastraszyć!
— Czy zgadzasz się zostać moją żoną?
— Nigdy! Nigdy! Raczej umrzeć! Pan skłamał!
— Jeżeli mnie będziesz potrzebowała, wezwij mię. Wystaw w swojem oknie białą kartkę, a uratuję twego brata.
Ella padła twarzą na stół, ukrywszy twarz w ramionach.
— To kłamstwo, to kłamstwo! — łkała.
Nikt nie odpowiedział, a gdy podniosła głowę, nikogo nie było w pokoju. Chwiejnym krokiem weszła do kuchni. Drzwi, prowadzące do ogrodu, były otwarte. W ciemności nocy nie słychać było kroków. Zdobyła się jeszcze na tyle siły, by zaryglować drzwi i wejść na górę do swego pokoju, poczem padła zemdlona na łóżko.
Światło dzienne zaglądało przez okno, gdy Ella odzyskała przytomność. Całe ciało bolało ją, ale patrzała na swoje przeżycie z większym spokojem. Człowiek ten chciał ją tylko nastraszyć.
Ubrała się szybko i pobiegła do miasta, aby zdążyć na pociąg poranny.
Dick i Elk siedzieli właśnie przy śniadaniu, kiedy weszła, a pierwsze spojrzenie powiedziało im, że przynosiła złą wiadomość.
— Niech pan nie odchodzi, mr. Elk, — rzekła, gdy inspektor zrobił ruch, jakby chciał wstać. — Musi się pan wszystkiego dowiedzieć.
Jak mogła najzwięźlej opisała przeżycie ubiegłej nocy, a Dick słuchał ze wzrastającym gniewem.
— Ray skazany na śmierć? — zapytał niedowierzająco.
— To kłamstwo!
— Gdzie, powiada pani, ma się Ray znajdować? — zapytał Elk.
— W więzieniu w Gloucester.
— W Gloucester? — powtórzył Elk wolno. — Siedzi tam jakiś skazany na śmierć włóczęga, niejaki... niejaki... — Wysilał myśl, aby sobie przypomnieć, — ... Carter, — rzekł wreszcie. — Tak, Carter, włóczęga, zabił innego włóczęgę, Phenana.
— Ale to oczywiście nie ma nic wspólnego z Rayem, — rzekł Dick i uścisnął dłoń Elli. — Ten potwór chciał cię tylko nastraszyć. Kiedy ma się odbyć to stracenie?
— Jutro! — łkała Ella, która straciła już poprzedni spokój, gdy znikła konieczność panowania nad sobą.
— Kochanie moje, nie płaczże, Ray znajduje się najprawdopodobniej na kontynencie, — pocieszał ją Dick. Gdy rozmowa doszła do tego punktu, Elk uważał za wskazane wynieść się dyskretnie.
Elk nie był tak niezłomnie jak Dick przekonany, że „Żaba“ chciał tylko nastraszyć Ellę. Zaledwie przyszedł do swego biura, zadzwonił na jednego z urzędników.
— „Rekord“, — rozkazał krótko. — Wszelkie szczegóły, dotyczące niejakiego Cartera, skazanego na śmierć w więzieniu w Gloucester. Fotografja, odciski palców i protokół śledztwa w sprawie zbrodni.
Po dziesięciu minutach urzędnik powrócił z małą teczką.
— Fotografji jeszcze nie dostaliśmy, — rzekł. — W wypadkach morderstw dostajemy raporty od policji prowincjonalnej dopiero po straceniu.
Elk zaklął pod adresem policji prowincjonalnej i począł przeglądać papiery. Niewiele mu one powiedziały. Wzrost i waga skazańca odpowiadały mniej więcej Ray’owi. Znaków szczególnych nie podano, tylko uwagę: „Krótka broda“.
Elk zerwał się z miejsca. — Krótka broda? — Ray Bennett zapuszczał sobie przecież z jakiegoś powodu brodę? — Ach, co tam, — rzekł głośno i rzucił kartkę z odciskiem palca na biurko. — To niemożliwe!
Było to niemożliwe, a jednak...
Wziął z biurka blankiet telegraficzny i napisał:

„Dyrektor więzienia J. K. M. w Gloucester, bardzo pilne. Nadesłać przez umyślnego fotografię Jamesa Cartera, znajdującego się u was pod zarzutem morderstwa. Do Dyrekcji Policji, wydział sprawozdawczy. Umyślnego wysłać najbliższym pociągiem. Bardzo pilne!“

Pozwolił sobie podpisać to nazwiskiem prezydenta policji. Po wysłaniu telegramu powrócił znowu do tabeli z rysopisem. I nagle odkrył uwagę, której pierw nie dostrzegł: „Na prawem przedramieniu ślady od szczepienia ospy“. To było niezwykłe. Większość ludzi miała szczepioną ospę na lewem ramieniu. Odnotował to sobie i powrócił do oczekującej go pracy.
W południe nadeszła z Gloucester odpowiedź telegraficzna, że fotografja została wysłana. To było przynajmniej zadowalające. Ale gdyby się okazało, że to był Ray, co począć? W głębi serca Elk modlił się żarliwie, aby wszystko to wyjaśniło się jako podstęp Żaby.
Przed pierwszą spotkał Dicka, który zaprosił go na lunch do klubu. Kiedy Elk przyszedł (tym razem niezwykle punktualnie), zastał Ellę w nastroju prawie wesołym. Dick Gordon nie zmarnował przedpołudnia.
— Spodziewam się, — rzekł Dick, — że moja nieobecność nie była dla pana przeszkodą w pracy?
— Nie, — odparł Elk. — Miałem dziś bardzo zajmujący ranek. W East End znowu grasuje ospa, — ciągnął po chwili, — i słyszałem w dyrekcji, że cały personel ma być poddany ponownemu szczepieniu. Jeżeli jest rzecz na świecie, której nie znoszę, to tego szczepienia. Sądzę, że w moim wieku jest się już niewrażliwym na bakcyle.
Ella uśmiechnęła się. — Biedny mr. Elk, współczuję z panem. Kiedy Ray owi i mnie szczepiono ospę przed pięciu laty podczas wielkiej epidemji, było z nami kiepsko. Ze mną coprawda nie tak jeszcze kiepsko, jak z Ray’em. Prawie przez dwa tygodnie musiał nosić rękę na temblaku.
Odwinęła rękaw bluzki i pokazała trzy małe blizny na prawem przedramieniu.
— Doktór powiedział, że lepiej szczepić tutaj, gdzie nie jest to tak widoczne. To niezły pomysł, prawda?
— Tak, — rzekł Elk wolno. — I brat pani też ma w tem miejscu szczepioną ospę?
Ella skinęła głową potakująco i zapytała stropiona: — Co się panu stało, mr. Elk?
— Ach, połknąłem znowu pestkę oliwki, — rzekł Elk. — Nie rozumiem, dlaczego nie zacznie ktoś wyjmować pestek z oliwek. — Spojrzał przelotnie w okno. — Ładny dzień wybrała pani sobie na wizytę, miss Bennett. — I rozpoczął długi wywód krytyczny na temat klimatu angielskiego.
Elk zdawał się czekać z niecierpliwością końca lunchu. Ella miała pojechać do domu Gordona, aby obejrzeć katalogi, które Dick zamówił telefonicznie do mieszkania na Harley Terrace.
— Czy nie zechciałby pan wstąpić do biura? — zapytał Elk.
— Niechętnie! Uważa pan to za konieczne?
— Poprosiłbym pana o dziesięć minut rozmowy, — mruknął Elk przez nos. — Najwyżej kwadrans.
— Możemy przecież pomówić w klubie. <
— Racja, nie pomyślałem o tem, — mruknął Elk. — Czy nie ma tu salonu dla pań? Zdaje się, że go zauważyłem w przejściu, a miss Bennett nie będzie chyba miała nic przeciwko temu?
— Ależ, oczywiście, — rzekła Ełla. — W podróży godzę się na wszystko. Zaprowadź mię do salonu dla pań, Dicku.
Gdy Gordon powrócił, detektyw siedział z papierosem w ustach, wsparłszy łokcie na stole.
— O co idzie, Elk? — zapytał Dick, siadając obok niego.
Elk utkwił wzrok w oczach Dicka.
— Człowiekiem skazanym na śmierć w Gloucester jest Ray Bennett, — rzekł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Marceli Tarnowski.