<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Pochodzenie Romans i Powieść
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVIII.

Pani Verniere, uderzona ostatniemi słowy Daniela Savanne, słuchała z natężoną uwagą.
— Tak pan sądzisz — rzekł Robert po chwili milczenia. — Przyjąć interesa brata! Interesa przedsiębiorstwa, które nie istnieje.
— Czemu nie? — odparł urzędnik. — Alina, pańska synowicą, wniosłaby place i dwadzieścia pięć tysięcy franków dla rozpoczęcia odbudowy starej fabryki.
— Co to znaczy dwadzieścia pięć tysięcy franków — zawołał Robert. — Budynki kosztować będą przeszło sto pięćdziesiąt tysięcy franków, a machiny dwieście tysięcy. Dla odbudowania fabryki i wprowadzenia jej w ruch, tak jak była czynna, potrzeba byłoby co najmniej pięćset tysięcy franków, włączając w to kapitał obrotowy. Otóż wyznaję przed panem, panie sędzio, że jeśli żona jest bogatą, ja jestem biedny i nie mogę rozporządzać żadnym kapitałem. Żałuję tego bardzo, gdyż z radością przyjąłbym kombinacyę, pozwalającą zapewnić przyszłość mej synowicy i utrzymać firmę, którą brat mój potrafił wyróżnić zaszczytnie wśród największych przemysłowców... Ale to kwestya pieniędzy, a w tem położeniu przyznaje pan, że jest ona niemożebną..
Daniel Savanne spoglądał na Aurelię, a spojrzenie jego zdawało się mówić:
— No, pani... Pani, co jesteś bogatą, co przed chwilą okazywałaś taką życzliwość dla swej synowicy... czy nie przetniesz tej kwestyi?..
Aurelia zrozumiała wybornie błaganie, zawarte w tem spojrzeniu.
— Dasz pan mężowi memu dwadzieścia cztery godzin do namysłu — rzekła z uśmiechem.
— I owszem, pani — zawołał Daniel, pomyślawszy, że wygrana jest rzecz, skoro pani Verniere widocznie się nią zajęła.
— Ona się do tego weźmie — rzekł do siebie Robert Verniere.
Projekt, podany przez sędziego śledczego, nęcił go wielce i chętnie by go przyjął na swoją korzyść.
Ale strzegł się popełnić tę nieostrożność.
Użyć na odbudowanie fabryki pieniędzy, skradzionych bratu, czyż nie byłoby to niezawodnie obudzić podejrzeń żony i wzniecić ich w umysłach innych?
Tysiąckroć lepiej byłoby wyznać swe ubóstwo i pozostawić Aurelii czynienie wkładów.
Przytem był to sposób dostania się do pieniędzy żony, których dotąd potrafiła tak skutecznie bronić przeciw niemu.
Daniel Savanne zabrał głos.
— Alina ma dopiero lat ośmnaście — rzekł. — Musimy zwołać radę familijną, dla pilnowania jej interesów.
— Będę pana prosił o zajęcie się tem — odparł Robert — bo ja, jak panu wiadomo, nie mam żadnych stosunków w Paryżu.
— Niech pan będzie spokojny, ja się wszystkiem zajmę.
Zbliżała się godzina obiadu.
Daniel Savanne poprosił gości, aby wrócili do salonu, gdzie mieli się znajdować Filip de Nayle i Henryk.
Rzeczywiście, młodzi ludzie byli już w salonie.
Filip i Henryk zawarli z sobą szybko znajomość i dziś byli już dla siebie jakby dawni koledzy.
Henryk, starszy od Filipa, delikatnie go wybadał i przekonał się z otrzymanych odpowiedzi, że pasierb Roberta Verniere posiada umysł prawy i inteligencyę świetną, i natychmiast uczuł się ku niemu pociągnięty bardzo żywą sympatyą.
Filip również doznawał dla Henryka podobnego uczucia.
W ten sposób zawiązała się między nimi trwała przyjaźń.
Dość było pani Verniere spojrzeć, aby się o tem przekonać, i ucieszyła się z tego wielce.
Oznajmiono, że obiad został podany.
Matylda, opuściwszy pokój Aliny, którą pozostawiła w śnie wzmacniającym, przybyła do pokoju równocześnie z ojcem i jego gośćmi, i pośpieszyła ich uspokoić co do zdrowia swej przyjaciółki.
Szybka podróż, odbyta przez Roberta i jego rodzinę, oraz wzruszenia dnia, czyniły dla wszystkich niezbędnem prędki odpoczynek.
O godzinie dziewiątej Aurelia dała znak do odjazdu i powróciła do hotelu z mężem i synem.
Pomimo zmęczenia spała źle, snem gorączkowym i niespokojnym.
Filip również spędzał noc bezsennie.
Słodka i smutna twarz Aliny zapełniła jego myśl i stała się miłem widziadłem.
Wstał o świcie.
Matka, usłyszawszy, że chodzi w sąsiednim pokoju, wstała również, ubrała się śpiesznie i przyszła do niego.
— Moje drogie dziecko — odezwała się doń — chciałabym z tobą porozmawiać poważnie.
— Jestem na twoje rozkazy, mamo — odrzekł młodzieniec, nieco zdziwiony. — Ale wyznąję, że mnie trochę zaintrygowałaś.
— Zrozumiesz mnie zaraz... Usiądź tu przy mnie i przygotuj się do odpowiedzenia mi wprost szczerze i rozważnie, jak przystoi mężczyźnie.
— Więc chodzi o coś bardzo poważnego, moja mamo? — zapytał.
— Tak, chodzi o twoją przyszłość.
— O moją przyszłość! — powtórzył młodzieniec.
— Bo twoja odpowiedź albo mnie utrwali w powziętym projekcie, albo każę mi go się wyrzec..
— Cóż to za projekt?
— Dowiesz się, ale odpowiedz mi najpierw...
— To zapytaj mnie, mamo, czemprędzej.
— Twoje studya w szkole sztuk i rzemiosł w Châlons uważasz jako prawie już ukończone?
— O! ukończone zupełnie.. Przez połączenie praktyki z teoryą, otrzymałem już wykształcenie gruntowne... jako rysownik i mechanik znam wszystko, co można umieć.
— Jesteś tego pewien?
— Tak i moje przekonanie podzielają profesorowie, którzy powiedzieli mi w chwili mego wyjścia ze szkoły, że, gdybym zechciał objąć kierownictwo jakiego przedsiębiorstwa technicznego, mógłbym to śmiało uczynić...
— A tybyś się nie wahał?
— Ani minuty.
— Jesteś jeszcze bardzo młody.
— Co to szkodzi, skoro się nauczyłem myśleć i zastanawiać...
— Ale ażeby rozkazywać?
— Kiedy się umie być posłusznym, to umie się i rozkazywać.
Pani Verniere ciągnęła dalej:
— Więc gdybym ja ci zaproponowała spółkę z mechanikiem, zasłużonym wynalazcą, cobyś na to odpowiedział?..
— To zależy...
— Od czego?
— Gdyby chodziło o spółkę z cudzoziemcem, naprzykład z niemcem, odmówiłbym stanowczo...
— I jabym ci nic podobnego nie zaproponowała... chodzi o przedsiębiorstwo we Francyi...
— We Francyi?
— I to pod Paryżem.
Filip drgnął.
Odrazu zrozumiał myśl matczyną.
— A! — rzekł. — Mama ma na myśli odbudowanie fabryki pana Ryszarda Verniere.
— Być może...
— A spólnikiem, którego mi wybierasz, jest mój ojczym.
— A gdyby tak było?..
— Powiedziałbym, mamo, że przyjmuję z radością i wdzięcznością... Mam wiarę w wiedzę i talent męża twojego,.. Rozmawialiśmy z sobą o mechanice... Z niego pierwszorzędna siła... Z nim i ja się wybiję... A przytem,..
Filip zatrzymał się, opuszczając głowę, rumieniąc się.
— A przytem? — podchwyciła Aurelia. — Dlaczego przerwałeś? Czy nie masz zaufania do mnie?
— O! mamo, najzupełniejsze...
— To dokończ..
— A przytem będę mógł często widywać moją kuzynkę — wyszeptał Filip, rumieniąc się znów jak dziewczyna.
Aurelia zrozumiała natychmiast, a raczej odgadła miłość, rodzącą się w sercu syna.
Chciała jednak zniewolić do wyznań.
— Zatem — spytała — Alina Verniere, twoja kuzynka, sprawiła na tobie wrażenie bardzo żywe?
Filip, podnosząc oczy, na chwilę spuszczone, odpowiedział:
— Nauczyłaś mnie, mamo, abym nic nie ukrywał przed tobą!.. Powiem ci więc otwarcie, co się dzieje w mojej duszy... Gdym patrzył na Alinę, uderzyła mnie nie boleść, nie jej straszne położenie, zrządzone przez zbrodnię... Ale jej słodka twarz, jej spojrzenie anielskie... cała jej postać, która roztacza wdzięk nieprzeparty... Czułem, jak serce moje zostało ku niej pociągnięte, i gdyby mi teraz kto powiedział, że już jej nie zobaczę nigdy, zdawałoby mi się, że żyć przestanę.
Filip, wymawiając te ostatnie słowa, zbladł.
Pani Verniere przyciągnęła go ku sobie i ucałowała go z macierzyńską czułością!
— Nic ci nie przeszkodzi widywać się z Aliną — rzekła de niego czule — nic ci nie przeszkodzi jej kochać, a ja uczynię wszystko, co zależy odemnie, ażeby drogie dziecię podzieliło twą miłość.
— O! mamo! mamo! jakaś ty dobra!.. Jakim ty mnie czynisz szczęśliwym! — zawołał młodzieniec z wybuchem radości. — Nigdy cię dość nie będę kochał za całe szczęście, jakie mi dajesz!
— Największem mem szczęściem jest widzieć cię, szczęśliwym! — odparła Aurelia, całując znów syna. — Teraz skończone już, o co nam chodziło... muszę cię opuścić.
I pani Verniere zapukała do drzwi męża.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.