Bratobójca/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Garson zaprowadził przybyłych do pokoju na pierwszem piętrze, dobrze opalonego.
Podróżny zamówił suty obiad z najlepszem winem.
Gdy garson odszedł, Robert odezwał się do Klaudyusza Grivot.
— Punktualny jesteś... Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć i dziękuję ci za to. Mamy z sobą pomówić poważnie. Jestem w błocie po uszy — muszę się wydobyć.
Majster chciał coś odpowiedzieć.
Robert nie dał mu na to czasu i ciągnął dalej:
— Potem objaśnienia... Kiedy nas obsłużą, pomówimy dowoli...
W tejże chwili garson przyniósł na tacy zamówione potrawy i odszedł.
Wtedy Grivot zagaił rozmowę:
— Więc się nareszcie zdecydowałeś?
— Tak — odparł Robert głosem ostrym i urywanym — zdecydowałem się na znalezienie sposobu, ażeby nie wegetować, ale żyć dobrze i zaspokajać wszystkie swe potrzeby, wszystkie zachcianki... Takie życie liche i zależne, jakie prowadzę oddawna, dusi mnie... Mam go dość... Nie chcę go, więcej... W Niemczech wszystko już daremne... Pchany potrzebą, robiłem głupstwo za głupstwem, i ażeby o tem wszystkiem dać zapomnieć, ażeby mieć widoki do odzyskania położenia korzystnego, muszę we Francyi zjednać dla siebie poważne stanowisko... Rozumiesz mnie... Jeżeli zdecydowałem się przyjechać do Paryża, to głównie po to, ażeby się z tobą zobaczyć...
— Ażeby się ze mną zobaczyć? — powtórzył Klaudyusz ze zdziwieniem prawdziwem czy też udanem.
Robert ciągnął dalej:
— Musisz mi wytłomaczyć jasno i żywym głosem wszystko, co mi wypowiadałeś w sposób ogólnikowy i zagadkowy w twych listach od lat dwóch. Bałeś się być zrozumialszym.
— Naturalnie.
— Przecie spodziewam się, że mi ufałeś?
— Tak... ale list może się zabłąkać... Nic na święcie niema niebezpieczniejszego nad takie szpargały...
— Ależ przy tych przesadzonych obawach, źle mnie zawiadamiałeś...
— Przeciwnie, zawsze dobrze...
— Tak, zawsze zagadki...
— Tyś zanadto domyślny, aby czytać między wierszami... Przed trzema miesiącami, to jest w ostatnim moim liście pisałem do ciebie w sposób zrozumiały: Gruszka dojrzała.
— O! to zrozumiałem wybornie... Więc fabryka mego brata, Ryszarda Yerniera, idzie jak najpomyślniej nieprawdaż?
— O, tak...
— Zatem Ryszard jest bogaty?
— Tak... W fabryce Saint-Ouen złoto zgarnia się łopatą a banknoty garściami!.. Obstalunki napływają ze wszystkich stron. Ryszard Vernier ma zawarte kontrakty przeszło na dwa miliony dostawy dla marynarki, a roboty bieżące są tak znaczne, iż musiał powiększyć personel.
— Iluż pracuje robotników?
— Stu pięćdziesięciu.
— To dość pięknie. Czy brat przeważnie pracuje nad mechaniką?
— Zrobił wspaniałe wynalazki, które mu przyniosą ogromne dochody.
— W jakich ty jesteś stosunkach z pryncypałem?
— W jak najlepszych.
— Czy ma zaufanie do ciebie?
— Bez granic.. pracuję gorliwie, jestem wzorowym majstrem, nie cofam się przed żadną robotą!.. O! potrafiłem wziąć pryncypała! Uważa mnie za główną sprężynę swego przedsiębiorstwa... Ściśle trzymam się postępowania, zakreślonego mi przez ciebie.. Wejść do fabryki, ustalić się na mocnym gruncie, widzieć wszystko, słyszeć wszystko, pojmować wszystko... Od lat dwóch wszystko widziałem, wszystko słyszałem, wszystko zrozumiałem... Niema w fabryce ani jednego zamka, któregobym zręcznie nie obejrzał, a wiesz, jak celuję w znajomości sprężyn... Przed sześciu miesiącami wykonałem kasę ogniotrwałą, podług mego własnego planu, znam więc jej mechanizm i mam do niego klucz... Pojmujesz teraz, dlaczego pisałem do ciebie właśnie przed trzema miesiącami: Gruszka już dojrzała.
— A ja ci powiadam, że jeszcze nie nadszedł czas, żeby ją zerwać.
— Zawsze wahający się, niezdecydowany!
— To nie brak stanowczości, ale wyrachowanie.
— Wyrachowanie, którego ani trochę nie pojmuję... Gdym otrzymał twój list, miałem cię za zdecydowanego aż nadto... a teraz widzę, że się bardziej niż kiedykolwiek wahasz... Na cóż ty liczysz?
Zamiast odpowiedzieć na to pytanie, Robert zagadnął:
— Dziesięć lat nie widziałem mego brata — rzekł — mówiłem ci, czem był dawniej... Jaki z niego człowiek teraz?
— Niestrudzony pracownik, obdarzony duchem wynalazczym, niepospolitym.. Serce ma doskonałe, ale szorstki, a często brutalny... baranek, przebrany za jeża...
— Więc zawsze ten sam... żadna w nim zmiana nie zaszła... Dużo ma przyjaciół?..
— Tych samych co i przed twoim wyjazdem.
— Więc zawsze przyjaźni się z rodziną Savanne?
— Tak, z Savannem, sędzią śledczym, jego córką, młodą Matyldą, która odwiedza fabrykę ze swym kuzynem Henrykiem, synem Gabryela Savanne, marynarza, to obecnie już lekarz, i powiadają, że będzie z niego pierwszorzędny okulista.
— A co się dzieje z Gabryelem Savanne, kapitanem okrętu, ojcem tego młodzieńca?
— Często słyszałem o nim, ale nie widziałem go nigdy. Zdaje się, od lat ośmiu pływa po Wschodzie.
— A jego żona?
— Umarła przed sześciu laty.
W tejże chwili drzwi się otworzyły, wszedł garson, postawił na stole resztę zamówionych potraw i wyszedł.
Robert podchwycił:
— A córka mego brata?
— Panna Alina?
— Co się z nią dzieje?
— Skończyła pensyę razem z panną Matyldą Savanne i teraz mieszka przy swojej przyjaciółce u sędziego śledczego, zimą w Paryżu, a podczas lata w majątku, który pan Daniel Savanne posiada nad brzegiem Marny, w parku Saint-Martin.
— A teraz pomówmy o tem, co mnie bezpośrednio interesuje... Czy też mówią o mnie u Ryszarda?
— Dość często.
— Któż taki?
— Twój brat... i to w przystępie złego humoru.
— Cóż mówi?
— Nic dobrego...
— Spodziewam się... ale powiedz wszystko wyraźnie.. Chcę wiedzieć szczegółowo, jaką ma brat o mnie opinię. Mów więc i nie krępuj się.
~ Skoro wymagasz... Otóż traktuje cię bardzo źle, a wśród różnych zarzutów, najbardziej ci to zarzuca, że jesteś bez ojczyzny. Wie o tem, coś robił od A do Z, że tak długo przebywałeś w Niemczech, wśród wrogów Francyi, i że sprzedałeś im swe zdolności i że korzystają oni z twoich wynalazków. To oburza jego duszę patryoty.. Pryncypał jest bardzo źle usposobiony względem ciebie.
— Ale nie może to dochodzić aż do nienawiści, jestem jego bratem... W głębi duszy musi mnie kochać...
Klaudyusz skrzywił się.
— To chyba w bardzo głębokiej głębi — rzekł — gdyż tego wcale nie okazuje.
— Może przebaczyć...
— Gdyby ci przebaczył twe usługi dla berlińczyków, to by mnie bardzo zadziwiło... Ale — dodał Grivot, zmieniając ton. — Wszystko, co mówimy, oddala nas od programu, który nakreśliliśmy i który kazał mi wstąpić do fabryki za majstra.
— Bo od tego czasu plany moje stały się bardziej umiarkowanemi...
— Jakto?
— Przed użyciem wielkich środków, zawsze niebezpiecznych, pragnę spróbować pogodzenia. Słowem, chcę usiłować, czy mi się nie uda zbliżyć w sposób przyjacielski z mym bratem.
Twarz Klaudyusza wyrażała zdumienie.
— Zbliżyć się w sposób przyjacielski?.. — powtórzył.
— Tak.
— A to myśl. Ależ w jakich warunkach?
— Brat mój bogaty, a ja nie mam nic... Natomiast jestem utalentowany, jako inżynier, jako mechanik, jako wynalazca.. Wiem, że mi zdolności nie zaprzecza.. Przed piętnastu laty miał zamiar wziąć mnie za wspólnika... Jednę tylko ma córkę... Ja mam pasierba... Wdowiec, nie ożeni się nigdy. Jeżeli twoje wiadomości, o czem zresztą nie wątpię, są dokładne, fabryka Ryszarda za kilka lat mieć będzie miliony, a majątek brata przewyższy zarazem jego pragnienie, gdyż on nie jest wcale chciwy. Stawię się przed nim, pokorny i żałujący, jak dziecko marnotrawne... Wyznaję wszystkie swe winy, wszystkie głupstwa... Bronię swej sprawy z wielkiem aktorstwem, bo wiesz, że potrafiłbym być aktorem.. Każdy grzech da się przebaczyć!.. Brat mój daje się wzruszyć... Przebacza i zarazem rozumie, jak dobrze, mogę być dlań użytecznym... Bierze mnie do siebie... Dlaczego mój pasierb nie mógłby zostać jego zięciem? Dlaczego projektowane niegdyś utworzenie spółki nie mogłoby się teraz ziścić... Tak, Ryszard jest moim bratem, a widzisz, związki krwi, cokolwiekby się gadało, są nierozerwalne.