<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Noc zapadła.
Robert z nienawiścią w sercu, powracał do Paryża, a w umyśle jego roztrojonym przesuwały się projekty zemsty.
Ale jaką zemstę wywrzeć mógł na bracie.
Myśli mąciły mu się, i gdy przybył do hotelu Nowego na placu Rzeczypospolitej, gdzie się zapisał pod nazwiskiem Fryca Lejmana, jeszcze nie powziął żadnego postanowienia.
Liczył na Klaudyusza Grivot, że on dopomoże mu radą.
W oczekiwaniu majstra, zamknął się w swym numerze. Doczekał się też go o oznaczonej porze, punktualnie o godzinie wpół do ósmej.
— I cóż? — zapytał Klaudyusz Grivot, po przywitaniu.
— A cóż! coś mi przepowiedział, to się stało!
— O! to było nieuniknione! ale nie chciałeś mi wierzyć, a teraz gorzej, bo on się będzie miał na baczności.
— Mniejsza, ja chcę się zemścić.
— Rozumiem cię i pochwalam... Ale jest zemsta i zemsta... O jakiej ty marzysz?
— O najstraszniejszej! Mam pragnienie krwi mego brata.
— E!.. Lepiej miej pragnienie luidorów i papierków niebieskich...
— Groził, że mnie zabije! Gdyby postąpił był jeszcze krok jeden, to jabym go zabił!
— A potem... piękne rzeczy! Zbrodnia nieużyteczna, która mogłaby cię zaprowadzić na plac egzekucyi, nie włożywszy grosza do twej portmonetki.
— A! gdybym mógł go zrujnować!..
— Zrujnować go to co innego!.. To byłoby logiczne; to wchodzi w naszą kómbinacyę pierwotną, ale byłoby rozsądnie i praktycznie zrujnować go na naszą korzyść. To rozumiem i do tego celu trzeba nam dążyć.
I gdy Robert poruszył się z wściekłości, Klaudyusz Grivot ciągnął dalej:
— No; mój stary kolego, nie daj się unosić nerwom. Bądź spokojny, jak ja jestem, i jak ty być powinieneś... Dziś trzeba nam powrócić do planu, który dawniej powzięliśmy, przed temi zachciankami pogodzenia braterskiego.
W piękną noc, dobrze wybraną, dostaniemy się do fabryki Saint-Onen, a potem do gabinetu tego złego brata, który tak martwi młodszego, gdzie się znajdzie kasa, dobrze zaopatrzona, do której przemówimy dwa słowa, używając mnie znanych sposobów.
Kasa wypróżniona przez noc w przeddzień grubej wypłaty, to zawieszenie wypłacalności Ryszarda Verniere, to bankructwo i ruina...
Oto zemsta i prawdziwa zemsta, a uważam ją za udatniejszą niż twoja. Cóż ty na to?..
— Ale — zauważył Robert — jeżeli przypadkiem znajdziemy w kasie byle co?
— Odkąd od lat trzech jestem w fabryce, umiałem pozyskać zaufanie wszystkich, i potrafię ja wiedzieć i odgadywać, co się dzieje dokoła mnie. Końce miesiąca są bardzo pomyślne i kasa wspaniała. Zwitki banknotów tysiąco-frankowych płyną u Ryszarda Verniere i ilekroć kasyer załatwi wypłaty, w kasie postaje mu jeszcze od 200,000 do 300,000 franków.
— Ale Ryszard odsyła je do banków, gdyż nie potrzebuje dużych sum trzymać u siebie.
— Tak, składa je w Kredycie Lyońskim.
— Więc?..
— Jakto więc?
— Po co mamy otwierać klatkę, jeżeli ptaki wyfruną?
— Tego bać się nie trzeba.. Ja jestem swego pewny...
— Wytłomacz się.
— Spadłeś tu w samą porę... teraz wpływy, o ile wiem, będą co najmniej zdwojone, i z końcem miesiąca 400,000 do 500,000 franków wpadnie w nasze łapki
Ogień gorącej pożądliwości zapalił się w źrenicach Roberta.
— Doprawdy, będzie taka suma! — zawołał.
— Tak, będzie taka suma!.. i spać będzie dwa dni i dwie noce w kasie twego brata.
— Zkądże ty o tem wiesz?
— Opieram swe rachunki na faktach.
— Na jakich faktach?
— W sobotę przyszłą mamy trzydziestego grudnia, trzydziesty pierwszy przypada w niedzielę... wypłaty i odbiór pieniędzy nastąpi trzydziestego.
W niedzielę Kredyt Lyoński, jak wszystkie banki, zamknięty jest i nie przyjmuje wkładów. Trzeba więc czekać do poniedziałku, ale ponieważ w poniedziałek będzie 1-go stycznia, czyli święto, to Kredyt Lyoński jeszcze pozostanie zamknięty.
Piękna ta sumka musi poleżeć w kasie Ryszarda Verniera aż do wtorku, gdy pryncypał oprócz może setki tysięcy franków, którą zachowa na wydatki bieżące, pójdzie oddać do banku swe pieniążki!..
— Czyś tego pewien?
— Tak się zawsze dzieje w fabryce, gdy koniec miesiąca przypadnie w sobotę lub w przeddzień święta... Czy widzisz ztąd piękny worek z czterykroć stu tysiącam franków co najmniej... Zabierasz piękny ten fundusik i zmykasz do Berlina, dokąd ja przyjadę do ciebie dopiero za parę tygodni, ażeby nie obudzić podejrzeń, jakie mógłby wywołać mój nagły wyjazd... Znajdę przez ten czas dobry powód, ażeby mnie odprawiono. Pojmujesz, że to pójdzie jak po maśle.. No, gotów jesteś?
— Tak — odparł Robert porywczo — gotówem na wszystko. Potrzeba mi zemsty, a brak mi pieniędzy, muszę mieć jedno i drugie!..
— Brawo! nareszcie jesteś takim jak dawniej... Co do podziału zaś...
— Podzielimy się jak bracia... Po połowie na każdego. Ale jak wejść w nocy do fabryki?
— Ja się tego podejmuję...
— A do gabinetu, gdzie jest kasa?
— Widziałeś kasę?
— Tak.
— Prawdziwe arcydzieło mechaniki, wynalezione przezemnie i wykonane. Dam ci do niej klucze i obeznam cię z sekretem zamków... Nie zwodziłem cię nigdy, mówiąc, żem wszystko przewidział.
— A ja powtarzam ci, że jestem zdecydowany... Którego dnia, a raczej której nocy mamy działać?
— Wieczorem pierwszego stycznia... Bez kłopotu.
— Czy brata nie będzie?
— Tego dnia zawsze jest zebranie u jego przyjaciela Daniela Savanne, sędziego śledczego... Brat twój przepędzi tam dzień i wieczór przy swej córce i powróci dopiero bardzo późno...
— Kiedy mniej więcej?
— Po północy.
— Ale odźwierna... ten buldog, gotów zawsze gryźć?
— Spać będzie przy swej małej wnuczce, którą znalazła dziś zrana... to cała historya...
— A parobek, który, jak mi mówiłeś, sypia nad stajnią?
— O! tym nie potrzebujemy się zajmować... On zgryzie takie ziarnko, że się obudzi dopiero w południe.
— Pozostaje służąca Ryszarda.
— W niedziele i w święta ma „wychodne“. Chodzi do swego syna, stolarza w Vincennes, wraca dopiero zrana.
— Więc jakby wszystko nam sprzyjało.
— Tak... będziemy mieli wolne pole do działania...
— A o której godzinie nasza wizyta?
— Między dziesiątą a jedenastą. O wpół do dwunastej czekać na ciebie będę na wybrzeżu Sekwany o pięćset jakie kroków od wejścia do doków... Przyjdź pieszo... żeby nie jeździć... i tak niepotrzebnie pokazywałeś się dziś zrana w fabryce...
— To się już stało.
— Zapewne jeździsz jeszcze na rowerze?
— Tak.
— Więc po fakcie odjedziesz z fabryki na rowerze... Czy masz przy sobie przewodnik kolejowy?
— Mam, oto jest...
Klaudyusz zaczął przerzucać kartki.
— Bruksela1 — wyrzekł.
— Bruksela? — powtórzył Robert pytająco.
— Tak. Na Brukselę pojedziesz do Berlina.
Poszukał godzin odjazdu pociągów nocnych.
— Dwunasta minut dwadzieścia! — rzekł z zadowoleniem. — Będziesz już w Belgii, gdy w Saint-Ouen spostrzegą, że kasa pusta. A teraz chodźmy na obiad.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.