<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Gabryel Savanne zamknął po za sobą drzwi od ulicy i zbliżył się, kłaniając, do odźwiernej.
Na ulicy Miromesnil pełniła ona takie obowiązki, co i w fabryce Saint-Ouen. Oficer marynarki niezawodnie miał już sposobność ją widzieć, gdy bywał często w owym domu.
Ale przez ośm lat Weronika bardzo się zmieniła, bardzo zestarzała.
Nie poznał jej.
— Czy jest pan Ryszard Verniere? — zapytał ją.
— Pan Verniere zapewne pracuje jeszcze w swoim gabinecie i nie wiem, czy będzie mógł pana przyjąć — odpowiedziała.
— Przyjmie mnie z pewnością, bądź pani przekonana... Niech tylko pani oznajmi mu moje nazwisko.
— Kogóż mam oznajmić? — Kapitan okrętu Savanne.
— Niech pan będzie łaskaw wejść do mego pokoju — rzekła Weronika. — Przepraszam, że pana nie prowadzę natychmiast do pana Verniere, ale takie mam polecenie.
— Dobrze... poczekam cierpliwie.
Gabryel, mówiąc to, wszedł do izby odźwiernej, a Weronika udała się jednocześnie do gabinetu przemysłowca.
Marta patrzyła nieśmiało na oficera marynarki, którego mina wspaniała imponowała jej, pomimo jednak nieśmiałości, przysunęła mu krzesło i rzekła:
— Niech pan siada... Babcia zaraz wróci...
Twarzyczka inteligentna, wejrzenie wyraziste i grzeczność małej dziewczynki uderzyły Gabryela Savanne.
A przytem w rysach dzieciny jakby odnajdywał niewyraźnie inne rysy, znane i ukochane niegdyś.
Podał rękę dziecku, które ją ujęło natychmiast.
Przyciągnął je do siebie i chciał wypytać, gdy ukazała się Weronika.
— Proszę pana — rzekła. — Pan Verniere już pana oczekuje.
Gabryel wyszedł z izdebki, poprzedzany przez odźwiernę.
Właściciel fabryki stał już na progu gabinetu.
— Ty!.. Tak, to ty!.. — zawołał, otwierając ramiona.
Gabryel rzucił się ku niemu i obaj ucałowali się w wzruszeniem.
Weronika natychmiast się oddaliła dyskretnie i wróciła do swej izbebki, gdzie zasiadła do jedzenia wraz z wnuczką.
Ryszard Verniere pociągnął oficera marynarki do swego gabinetu i znów ucałowali się w nieprzepartem wzruszeniu przyjaźni braterskiej.
Kochali się jeszcze w szkole, a lata powiększyły to przywiązanie i wzajemny szacunek.
— Gabryel... mój drogi Gabryel... A! to ty! — powtarzał bezustannie Ryszard z radością. — Po tylu latach nieobecności. — A! jakim szczęśliwy, że cię znowu widzę.
— A ja także, przyjacielu mój, najlepszy przyjacielu, mój drogi Ryszardzie! — odpowiedział kapitan, nie mniej wzruszony, niż przemysłowiec. Wszak zjesz ze mną obiad, nieprawdaż?
— I owszem, skoro tego sobie życzysz.
— Brawo! Jakże ci jestem wdzięczny, żeś mi sprawił taką niespodziankę. O ilu rzeczach mamy z sobą do pomówienia.
— Tak, o wielu, a przynajmniej ja.
— Pomówimy obszernie.. Szkoda tylko, że będziesz miał lichy obiad. Nie uprzedziłeś mnie, miałem jeść sam. Ale kucharka już musi na to poradzić, ażebyśmy nie umarli z głodu. Pozwól mi ją uprzedzić.
— Czyń, co chcesz, ale to zbyteczne! Jestem pewny, że twój obiad zupełnie wystarczy.
— Lepiej niedowierzać!
Ryszard nacisnął dzwonek elektryczny.
Potem przysunął fotel do kominka, na którym płonął silny ogień, i rzekł do swego przyjaciela:
— Siadaj.
Usiadł naprzeciw niego na fotelu przy kominku i wszczął rozmowę tem zapytaniem:
— Oddawna jesteś w Paryżu?
— Od kilku dni — odpowiedział Gabryel.
— A jednak Henryk, twój syn, z którym widziałem się onegdaj, nic mi o tem nie mówił.
— Nie wiedział, żem przyjechał.
Ryszard spojrzał na swego przyjaciela z widocznem zdziwieniem i miał go na nowo zapytać, gdy drzwi od gabinetu otworzyły się i ukazała się służąca Magdalena, śpiesząc na wezwanie pana, dzwonkiem elektrycznym.
— Moja kochana, mam niespodziewanego gościa — rzekł do niej przemysłowiec — zrób tak, żeby obiad nie był za mały.
— A to przyrządzę kuraka po myśliwsku i ugotuję raków, które mam w lodzie... Czy będzie dość?
— Dobrze.
Magdalena odeszła.
Ryszard nawiązał rozmowę, zapytując:
— Czem się to dzieje, żeś nie uprzedził syna i żeś się z nim nie zobaczył jeszcze po przyjeździe. Miał on lat szesnaście, kiedyś odjechał; odtąd myśli ciągle o tobie, mówi tylko o tobie, a wyrósł na mężczyznę, którego przecie pilno byłoby ci powitać i powinszować mu postępowania, które ja i brat twój wychwalaliśmy w listach do ciebie, przyznając mu rzadkie przymioty duszy i serca?
Te słowa, a raczej ton, jakim zostały wyrzeczone, zdradzał pewną wymówkę.
Gabryel to uczuł i odpowiedział:
— Cierpiałem, żem nie poszedł do syna zaraz po przyjeździe, ale nie mogłem i nie chciałem.
— Nie chciałeś?
— Nie.
— Dlaczego?
— Zaraz zrozumiesz... Dotąd nikt nie wie o mej obecności w Paryżu.
Zdziwienie Ryszarda wzmogło się.
Zapytał:
— Więc nie widziałeś się z bratem?
— Tak samo, jak i z synem.
— Po tak długiej nieobecności? Nie rozumiem.
— Zrozumiesz...
— Przynajmniej byłeś na grobie swej żony?.. Biedna twoja Janka umarła, przywołując cię, w półtora roku po twym odjeździe!..
Łkanie wydało się z piersi oficera marynarki, na jego spalonych od słońca i wiatrów morskich policzkach potoczyły się grube łzy.
Milczał, ale te łzy za niego mówiły.
Nie, nie był na cmentarzu.
Ze zdziwieniem patrzył przemysłowiec na swego przyjaciela.
Miał przeczucie nieszczęścia...
— Więc cóż się to dzieje? — wyszeptał bardzo wzruszony — jaką bolesną tajemnicę masz mi odkryć?
Kapitan westchnął.
— Zaraz dowiesz się o wszystkiem — wyrzekł wreszcie posępnie.
— Mów, mów prędko, bo przeraza mnie twoje milczenie!
Oficer uścisnął konwulsyjnie ręce Ryszarda.
— Przychodzę szukać u ciebie pociechy — wyjąkał — a zarazem wyspowiadam ci się z winy...
— Z winy... przedemną!
— Ze zbrodni.
— To niepodobna!.. — zawołał inżynier. — Ty?.. cóż znowu! Tyś nie popełnił zbrodni!..
— Niestety!
I Gabryel pochylił głowę, jakby przygnieciony zbyt ciężkiem brzemieniem.
Ryszard Verniere podchwycił:
— Nie! nie! nie!.. nie wierzę ci! ty byś miał popełnić zbrodnię, ty, człowiek bez winy, którego kochałem i szanowałem!.. Ty, którego uczciwość jest przysłowiową! Nie, to niepodobna!
— A jednak ja postąpiłem jak człowiek bez honoru! Postąpiłem jak nędznik!..
Ryszard Verniere pomyślał z niepokojem, czy jego przyjaciel nie został dotknięty raptownym obłędem.
— A ja sądzę — odezwał się — że to wszystko urojenie, że to, co uważasz za zbrodnię, jest poprostu drobnostką.
Gabryel Savanne potrząsnął głową.
— Nie! — odparł — zbrodnia jest zbrodnią. Posłuchaj mnie.
I głosem, urywanym, drżącym, zaczął opowiadać:
— W roku 1883, jak muszę ci to przypomnieć, mieszkałem w Paryżu, pracując w sztabie głównym ministeryum marynarki.
— Tak.
— Janina, biedna moja żona chora była już od dwóch lat, a choroba ta nas oddzielała od siebie. Nie przekroczyłem jeszcze tego wieku, w którym zmysły nieraz mają przewagę nad rozsądkiem.
Miłostki sprzedajne zawsze budziły wstręt we mnie. Napotkałem na drodze swej młodą dziewczynę. Skromna, niewinna, zarabiała na życie przy matce.
Dla mnie, człowieka żonatego, ojca rodziny, to dziecko powinno było być święte. A jednak przestałem panować nad sobą.
Popełniałem podłości za podłościami, kłamstwa za kłamstwami, kryłem się nawet z nazwiskiem przed mą ofiarą; nie wiedziała, kto jestem, nawet wtedy, gdy po kilku miesiącach została moją kochanką.
Gabryel Savanne przerwał sobie na chwilę i otarł pot z czoła.
Ryszard słuchał go w milczeniu.
Kapitan ciągnął dalej:
— Musiałem wyjechać do Tulonu i zabrałem kochankę z sobą, odrywając ją bez litości od matki, z którą już może nigdy nie miała się zobaczyć.
W Tulonie, po ośmiu miesiącach pobytu, otrzymałem rozkaz udania się do eskadry Wschodniej.
Kochanka moja miała zostać matką. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem ogrom mej winy, zawstydziłem się sam siebie.
Ale co mogłem uczynić. Nie wolno mi było dać swego nazwiska mojemu dziecku, mającemu się narodzić.
Rozkaz odjazdu, nadeszły raptownie, nie pozostawił mi czasu do zapewnienia chleba powszedniego temu dziecku i matce, ale liczyłem jednak, że na pierwszym dłuższym przystanku napiszę do Francyi i przedsięwezmę kroki rzeczywiście niezbędne.
Na nieszczęście rozchorowałem się podczas przejazdu morzem i na przystanku nie mogłem wysiąść na ląd.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.