Bratobójca/XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Naczelnik policyi śledczej, otrzymawszy zawiadomień nie od komisarza, za pośrednictwem, jak wiadomo, wysłanego agenta, natychmiast udał się do prokuratora.
Prokurator rzeczypospolitej mieszkał na bulwarze Saint-Germain.
Było u prokuratora przyjęcie noworoczne — wieczór.
Okna pierwszego piętra, zajmowanego w całości przez wysokiego urzędnika, jaśniały rzęsistem światłem.
Kilka karet i dorożek stało przed domem.
Na progu przedpokoju, od którego drzwi były otwarte na rozcież, znajdował się lokaj, znający wybornie naczelnika policyi śledczej.
— Proszę uprzedzić pana prokuratora, że muszę z nim widzieć się natychmiast... interes pilny.
— Idę... — odparł lokaj z ukłonem.
W tejże właśnie chwili prokurator wszedł do przedpokoju, odprowadzając jednego z przyjaciół.
Zobaczywszy naczelnika, urzędnik zrozumiał, że niezawodnie ważny wyjątkowo powód usprawiedliwia tę wizytę nocną.
— Proszę pana do mego gabinetu — rzekł do naczelnika — a ja zaraz przyjdę.
Rzeczywiście przyszedł po paru minutach i bez żadnego wstępu zapytał:
— Co się dzieje?
— Ta notatka pana objaśni.
I naczelnik policyi podał notatnik, skreślony w tych słowach przez komisarza z Saint-Ouen:
Podwójne morderstwo, kradzież i pożar w Saint-Ouen w fabryce pana Ryszarda Verniere, jednej z ofiar. Niezbędna jest obecność prokuratora i naczelnika policyi.
— Ryszard Verniere! — wykrzyknął prokurator. — Ryszard Verniere — powtórzył: — Ależ ja go znam!.. Poznałem go u Daniela Savanne, jednego z naszych najlepszych sędziów śledczych. To dwaj serdeczni przyjaciele.
— Co pan prokurator rozkaże?
— Obecność moja na miejscu zbrodni jest niezbędną i pilną... Wezmę tylko futro i zaraz panu służę.
Po chwili siedzieli w dorożce, a za nimi z rozkazu naczelnika wsiadło do dwóch dorożek kilku wprzód zawiadomionych agentów.
— Do Saint-Ouen — rozkazał naczelnik policyi.
— Nie — rzekł prokurator.
— To dokąd?
— Najprzód na bulwar Malesherbes nr. 92, śledztwo w tej sprawie prowadzić będzie pan Daniel Savanne, dobrze więc będzie, ażeby wraz z nami pierwsze odbył śledztwo na miejscu zbrodni. Jako dobrze znający nieszczęśliwego Ryszarda Verniere, da nam lepsze wskazówki niż kto inny.
Dorożki udały się na bulwar Malesherbes.
Lokaj, zbudzony dzwonieniem głośnem, podszedł do drzwi, ale nie chciał otworzyć zapóżnionym przybyszom; dopiero nadszedł i sam sędzia śledczy, usłyszawszy nieustający odgłos dzwonków elektrycznych.
— Kto tam? — zapytał.
— Naczelnik policyi.
Daniel Savanne poznał go po głosie i otworzył sam.
— Co się stało? — zawołał.
— Sprawa pilna!.. Pan prokurator czeka na pana przed domem w dorożce.
— Zaraz się ubiorę i pójdę... Racz go pan poprosić, ażeby chwilę był cierpliwym.
Rzeczywiście po bardzo krótkim czasie Daniel Savanne wyszedł na ulicę.
— Przebacz mi, kochany kolego, że ci zakłócam spoczynek — odezwał się doń prokurator — ale chodzi o sprawę strasznie ważną, a okoliczności szczególne czynią niezbędnym twój udział w śledztwie... Racz więc usiąść przy mnie.
Daniel Savanne wsiadł do dorożki na cztery osoby, gdzie się znajdował już prokurator i naczelnik policyi.
Powóz skierował się ku Saint-Ouen.
— A teraz — zagadnął sędzia śledczy — pozwól pan, że go zapytam, o co chodzi?
— Wydarzyła się potrójna zbrodnia, kradzież, pożar i morderstwo. Przed godziną zostałem uprzedzony o tem przez komisarza policyi z Saint-Ouen.
Daniel Savanne, usłyszawszy ostatnie słowa, nie mógł powstrzymać się od drgnięcia.
— Więc to do Sain-Ouen jedziemy? — zawołał.
— Tak. Wiem, że pan bardzo dobrze znasz pana Ryszarda Verniere, bogatego przemysłowca, którego fabryki znajdują się w tej miejscowości.
Żywy niepokój ogarnął Daniela Savanne.
— Rzeczywiście znam go bardzo dobrze — odpowiedział. — Przypominam, że miał zaszczyt spotkać się z panem prokuratorem u mnie. Jesteśmy z sobą wielkimi przyjaciółmi. Ale dlaczego pan mi o nim mówi?
— Bo właśnie jedziemy do niego.
Sędzia śledczy uczuł, że mu się serce ściska.
— Do niego — powtórzył — więc to u Ryszarda Verniere popełnione zostały te zbrodnie?
— Tak.
— Jemu jednak nic się nie stało, nieprawdaż?
— Zbierz pan całą odwagę, drogi panie Savanne — rzekł prokurator — cios, który panu zadam, będzie bardzo ciężki...
— Przestrasza mnie pan! Ryszard Verniere? co?..
— Jest jedną z ofiar?..
— Ranny?
— Nie żyje.
Daniel Savanne zbladł.
— Ależ to niemożebne — wyjąkał.
— Niestety, to nazbyt prawdziwe... raport komisarza policyi z Saint-Ouen nie pozostawia pod tym względem żadnej wątpliwości...
Sędzia śledczy drżał.
Pomimo zapewnienia prokuratora, nie mógł uwierzyć tak okropnemu nieszczęściu.
— Powiadam panu, że to niemożebne! — powtórzył głosem ze wzruszenia prawie niewyraźnym. — Dziś w wieczór... przed kilku godzinami Ryszard był u mnie.. Jadł obiad u mnie, a potem poszliśmy z jego córką, moją i moim synowcem, aby odprowadzić mego brata Gabryela, kapitana okrętu, na dworzec kolei lyońskiej, zkąd wyjechał o siódmej do Tulonu. Od siódmej do dziewiątej, na prośbę mojej córki i córki Ryszarda Verniere, spacerowaliśmy pieszo na bulwarach, przyglądając się wspaniale oświetlonym wystawom sklepowym... O kwadrans na dziesiątą Ryszard wziął dorożkę i odjechał do Saint-Ouen... Jestem pewny co do godziny. Ryszard spojrzał na zegarek. — Kwadrans na dziesiąta — powiedział — będę w fabryce około dziesiątej.
— A więc został ugodzony w chwili swego przybycia.
— Mój Boże!.. mój Boże!.. — wyjąkał Daniel z rozpaczą. — Cóż się więc stało? Ryszard zamordowany... On co nie miał wrogów.. Kto może być podłym mordercą?..
— Postaramy się dowiedzieć...
— I znajdziemy nędznika! — wyrzekł sędzia śledczy z wściekłością. — I jeżeli śmierć mego przyjaciela jest następstwem zbrodni, pomścimy go, przysięgam!
— To dobrze uczyniłem, wybierając pana do śledztwa w tej sprawie...
— O! tak i dziękuję panu z całego serca! Czy nie ma pan jakiego szczegółu o tej potrójnej zbrodni?
— Żadnego.
— Zdaje mi się, że pan mówił o dwóch ofiarach?
— Raport komisarza z Saint-Ouen zaznacza podwójne morderstwo...
— Któż jest drugą ofiarą?
— Nie wiem...
Daniel Savanne znajdował się w stanie gwałtownego podniecenia.
— Kradzież! Pożar! Morderstwo!.. — powtórzył głosem drżącym. — A! biedna Alina!.. Nieszczęśliwe dziecko... Jakże będę miał odwagę zwiastować jej śmierć ojca?..
Łzy potoczyły mu się po policzkach.
Ten kryzys wzruszenia nerwowego trwał kilka sekund, poczem Daniel Savanne powściągnął się i był już jak zwykle urzędnikiem surowym i chłodnym.
Nareszcie przyjechano do Saint-Ouen.
Dorożki stanęły jedna za drugą przed bramą, która pozostała nietkniętą od podwórza, gdzie się znajdował pawilon odźwiernej.
Gromadka ciekawych, wystawających przed bramą, odsunęła się na wiadomość, że przyjechał sąd! Wysiadano już z dorożek.
Naczelnik policyi szepnął do inspektora.
— Niech się pańscy ludzie rozproszą... Niech słuchają wszędzie i nie zapomną nic z tego, co usłyszą.
Komisarz i mer z Saint-Ouen, uprzedzeni o przybyciu urzędników, pośpieszyli na ich spotkanie.
Prokurator i Daniel Savanne zatrzymali się na podwórzu, gdzie sikawki, wciąż jeszcze czynne, lały strumienie wody na zgliszcza pożaru, zapalające się chwilami i gdzie liczni robotnicy, z Klaudyuszem Grivot na czele, nie przestawali lamentować.
Magloire, zobaczywszy urzędników, odsunął się trochę na stronę, nie tak daleko jednak, aby nie mógł słyszeć, co mówią.
Daniel Savanne rozejrzał się wokoło zasmuconemi oczyma.
— Co za zniszczenie! — wyszeptał.
Potem zapytał:
— Gdzie się znajduje ciało pana Ryszarda Verniere?
Komisarz wyciągnął rękę ku budynkowi, zamieszkanemu przez panią Sollier, i odpowiedział:
— Na pierwszem piętrze tego pawilonu...
Urzędnicy tam się udali.
Daniel zaledwie mógł się trzymać na nogach, idąc po schodach do żałobnego pokoju.
Gwałtowny wysiłek przywrócił mu przynajmniej pozory energii.
Zachwiał się jednak znowu, stanąwszy naprzeciw łóżka, na którym, leżał Ryszard Verniere, z odsłoniętą piersią i przedziurawioną od kuli rewolwerowej, która go zabiła.
— Odwagi, mój przyjacielu... — rzekł doń prokurator pocichu, zdejmując kapelusz.
Daniel zbliżył, się do swego przyjaciela, którego kochał serdecznie, ukląkł i ujął go za zlodowaciałą rękę.
— Biedny Ryszardzie! — wyjąkał — ty, tak dobry... tak zacny... ty, który żyłeś, po to, ażeby pracować i czynić dobrze... Biedny Ryszardzie!..
Pomimo siły woli nie zdołał powstrzymać łez.
Przeciągły jęk wydarł mu się z piersi.
Ale pamięć o obowiązku przemogła boleść.
Wstał, z oczyma już suchemi i z twarzą posępną, ale spokojną.
— Mówiono o drugiej ofiarze — rzekł prokurator — któż to?
Tym razem doktór Bordet odpowiedział:
— To odźwierna fabryczna...
— Pani Weronika Sollier? — zawołał Daniel Savanne z osłupieniem.
— Tak, panie.
— Co uczyniono z jej trupem?
— Biedna kobieta nie umarła jeszcze, ale raniona...
— Niebezpiecznie?
— O! bardzo niebezpiecznie... Wątpię, czy przeżyje swe rany...
— Czy ją badano?
— Była nieprzytomna... Prosiłem komisarza o przeniesienie jej do szpitala św. Ludwika niezwłocznie, gdzie jeden z moich kolegów, specyalista pierwszorzędny, dokaże może cudownego uleczenia...
— Oby Bóg dał ten cud! — wyrzekł sędzia śledczy. — Gdyby Weronika żyła, to niezawodnie widziała wszystko, mogłaby nas objaśnić.
Poczem, zwracając się do prokuratora, Daniel dodał:
— Jeżeli pan nic nie ma przeciw temu, rozpocznę badanie?..
— I owszem...
— Może pan raczy mi służyć za sekretarza? — zapytał pan Savanne naczelnika policyi.
Ten odpowiedział:
— Jestem zupełnie na pańskie rozkazy.
— Postawię ogólne pytania... Pan raczy notować odpowiedzi.