<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Gabryel Savanne zagadnął najpierw doktora.
— Wszak pan pierwszy opatrzył odźwierną?
— Tak, panie.
— Zechce mi pan powiedzieć swe nazwisko.
— Doktór Bordet.
— Gdzie pan mieszka?
— W Saint-Ouen.
— Czy to kula ugodziła panią Weronikę?
— Kula rewolwerowa kalibru ośmiu milimetrów... Jest to broń Lebla... To widać po ranie... Morderca użył tak zwanego rewolweru kawaleryjskiego nowego systemu... Kula stożkowata posiada wielką moc przenikania... O ile sobie zdaję sprawę, przebiła okolice orbit i wydostała się dołem czołowem z lewej strony.
— Co dowodzi — zauważył Daniel Savanne — że morderca biednej Weroniki stał na prawo od niej...
— Oczywiście.
— Czy może pan ustanowić, z jakiej odległości dany był strzał?
— Nie, panie sędzio śledczy, lecz w szpitalu św. Ludwika lepiej zbadają ranę, niż ja to mogłem uczynić tutaj, i będą w stańie oznaczyć ściśle tę odległość... Mój znakomity kolega, doktór Sermet, jest świetnym chirurgiem...
— Pójdę do szpitala św. Ludwika i posłucham objaśnień doktora Sermet.
Naczelnik policyi notował szybko.
Po chwili sędzia śledczy podchwycił:
— Czy z tej samej broni strzelano do Ryszarda Verniere i pani Weroniki?
— Nie, panie.
— Jesteś pan tego pewny?
— O! najzupełniej.
Urzędnicy, słysząc to twierdzenie tak stanowcze, drgnęli.
Doktór Bordet ciągnął dalej:
— Nie, to nie ta sama broń zabiła pana Verniere i jego odźwiernę... Nabrałem tej pewności, badając ranę właściciela fabryki... Rana ta zadana została kulą okrągłą sześcio milimetrową... Broń, z której wyszła kula, to rewolwer starego fasonu...
— Więc pan jesteś tego najzupełniej pewny?
— Tak, panie, i sekcya to wykaże... Kula, wszedłszy przez bok lewy w piersi, trochę po nad sercem, pozostała w ranie... Gdy się ją znajdzie, stwierdzi ona, co ja utrzymuję...
— Ponieważ nie z tej samej broni ugodzono dwie ofiary, zatem było dwóch morderców.
— Ten wniosek jest konieczny, i miałem go zaznaczyć w raporcie do właściwej władzy...
— Proszę, niech pan napiszę raport bardzo szczegółowy, bardzo jasny. Mieć on będzie wielką doniosłość... Już z pańskich odpowiedzi wynika pewność, że zbrodniarzy było co najmniej dwóch... Zbrodnia, popełniona dziś w nocy, musiała być obmyślaną i przygotowywaną oddawna.
Po chwili milczenia i namysłu Daniel. Savanne podchwycił:
— Mówiono o kradzieży... Czy kradzież jest rzeczywiście prawdziwą i jedyną pobudką, pod której wpływem działali zbrodniarze?
— A jakiż inny powód możnaby znaleźć dla podwójnego morderstwa i pożaru? — zapytał prokurator.
— Ja nie wiem... Szukam... — Jesteśmy wśród ciemności.
Poczem dodał:
— Chodźmy. W pokoju na dole będę odbierał zeznania.
Daniel Savanne rzucił ostatnie spojrzenie na trupa swego przyjaciela i opuścił pokój pani Sollier.
W pokoju, służącym za posterunek dla odźwiernej, agenci ustawili stół i trzy krzesła, przeznaczone dla urzędników.
Pierwsze pytanie zadał pan Savanne komisarzowi policyi.
— O której godzinie pożar zwrócił uwagę?
Komisarz odpowiedział:
— Około wpół do dwunastej pan mer i ja, powracając z Paryża, dowiedzieliśmy się o katastrofie... Kiedyśmy przybyli, ogień już dokonał — zniszczenia w większej części...
— Z tego nie wiem jeszcze, kiedy się zaczął... Czy nikt nie może mi oznaczyć godziny?.. W pobliżu przecie musiaiło widzieć tryskające płomienie i łunę na niebie... Czy wśród Judzi dobrej woli, którzy nadbiegli na wiadomość o pożarze, nie możnaby znaleźć kogo, coby nas objaśnił?
— Główny majster pana Verniere przybył jeden z pierwszych — rzekł komisarz. — Wypytywałem go już.
— Niech go wyszukają i sprowadzą.
Komisarz wyszedł, a tymczasem inspektor policyjny, którego zabrał z sobą naczelnik, nadbiegł z wiadomością dla sędziego śledczego, iż jeden z robotników fabrycznych, mający jakoby udzielić ważnych wiadomości, chce z nim pomówić.
— Wysłucham go zaraz — rzekł Daniel — niech zaczeka na me wezwanie... ale najprzód majster.
W tejże chwili wrócił komisarz w towarzystwie wspólnika Roberta.
Pan Savanne, który bywał często w fabryce, znał go z widzenia i z nazwiska.
— Pan jesteś Klaudyusz Grivot — rzekł do niego — majster w warsztatach mechanicznych Ryszarda Verniere.
Klaudyusz, jak wiemy, zbyt wiele przedsięwziął ostrożności, ażeby nie być pewnym, przynajmniej jak sądził, swej bezkarności.
Nie mógł się jednak obronić pewnemu niepokojowi, stawając przed urzędnikiem. Aktor był to niezwykłej miary.
Postawa jego była arcydziełem sztuki.
Na twarzy niepodobna było dojrzeć niczego innego po nad głęboką boleść.
— Tak, panie sędzio — odpowiedział.
— Wiem — podchwycił Daniel — żeś pan posiadał całe zaufanie pryncypała.
— Całe zaufanie, na które usiłowałem zasłużyć, tak, panie — rzekł Klaudyusz głosem nieco drżącym — i nie mogę powściągnąć niepokoju, wzruszenia, zmartwienia, gdy pomyślę, że człowiek taki, jak mój pryncypał, człowiek tak dobry, tak sprawiedliwy, tak zacny, najlepszy z ludzi, padł od kuli podłego mordercy.
— Tego mordercę, a raczej tych morderców musimy znaleźć — podchwycił Daniel. — Sprawiedliwości musi się stać zadość!.. Człowiek ten zacny musi być pomszczony!
Klaudyusz uczuł dreszcz na ciele.
— Dlaczego, mówi o dwóch mordercach? — zapytał sam siebie nędznik — cóż on wie zatem?
Słowem, przestraszył się instynktownie, lecz niczem nie okazał tego po sobie.
Daniel ciągnął dalej:
— Paneś kochał i żałujesz swego pryncypała, uczynisz zatem wszystko, co zależeć będzie od pana, ażeby dopomódz w poszukiwaniu sprawiedliwości.
— O! niezawodnie, panie sędzio, i to z całego serca!..
— Jak mi mówiono, przybyłeś pan jeden z pierwszych na widownię zbrodni?
— Niestety, nie dość jednak wcześnie, ażeby uratować pana Verniere.
— O której godzinie, spostrzegłszy pożar, przybyłeś pan do fabryki?
— Mogę panu sędziemu powtórzyć to tylko, co już opowiedziałem panu komisarzowi z Saint-Ouen.
— Powtórz pan.
— Nie mam rodziny; nie mając nikogo do odwiedzenia przy dniu nowego roku, przepędziłem cały dzień u mej gospodyni, w jej restauracyi, gdzie jadłem śniadanie, jak zwykle... Wieczorem pani Aubin zaprosiła mnie na obiad do siebie wraz z panią Weroniką, odźwierną fabryczną.
— Przepędziłeś pan wieczór z panią Weroniką! — krzyknął Daniel, przerywając Klaudyuszowi.
— Tak, panie, wraz z jej wnuczką i Magloirem.
— Co to za jeden?
— Kataryniarz, dawny żołnierz, który stracił rękę podczas wyprawy w Tonkinie, przyjaciel pani Weroniki... Zacny i godny chłopiec, klient pani Aubin, która go bardzo poważa. Byłem trochę cierpiący... Początek migreny, bo wypiłem trochę więcej niż zwykle, przy dniu nowego roku. O godzinie dziewiątej opuściłem zebranie, ażeby odpocząć...
Wróciłem do swego pokoju i położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. Nagle okno, naprzeciw mego łóżka, oświetliło się czerwonym blaskiem. Niespokojny, ’wstałem i wyjrzałem. Spostrzegłem fabrykę w ogniu.
Ubrałem się spiesznie, jak szalony pobiegłem do restauracyi, gdzie Magloire znajdował się jeszcze, jak kilku innych gości, powiedziałem im, co się dzieje, i pociągnąłem z sobą na ulicę Hordouin.
— Która godzina wtedy była? — zapytał sędzia śledczy.
— Kwadrans na jedenastą...
— Czy Weroniki nie było już wtedy u pańskiej gospodyni w towarzystwie kataryniarza Magloira?
— Nie, panie sędzio.
— Cóż dalej.
— Przyszedłszy przed bramę, w pobliżu pawilonu odźwiernej, usłyszeliśmy, jak wnuczka Weroniki wołała na babkę i krzyczała o pomoc. Wiatr rozniecał płomienie i pożar już przybrał ogromne rozmiary... Wszystko płonęło... Wejść nie mogliśmy, brama była zamknięta.
Magloire, który jest bardzo lekki i zwinny jak małpa, prosił mnie o pomoc... Kataryniarz wlazł mi na plecy, potem na parkan, zeskoczył na podwórze i otworzył nam bramę...
Ja pomyślałem zaraz o kasie i o książkach handlowych, i krzyknąłem na Magloira, że trzeba je ratować... Rzuciliśmy się wtedy do budynku, będącego w płomieniu, ażeby wykonać mój projekt, za chwilę jednak zatrzymaliśmy się, zdjęci zgrozą.
Przed nami, u nóg naszych, leżały dwa trupy: pryncypała i Weroniki. W tejże chwili dach budynku zawalił się ze strasznym łoskotem i niepodobna nam było ocalić pieniędzy i ksiąg rachunkowych...
— Nie słyszałeś pan wystrzałów?
— Nie, panie sędzio.
— Czy trup pana Verniere, leżący na bruku podwórza, znajdował się daleko od drzwi jego mieszkania?
— O trzy, a najwyżej cztery kroki.
— A trup Weroniki?
— O dwa metry od niego.
— Pan jadłeś śniadanie w niedzielę zrana u pana Verniere wraz z kasyerem?
— Tak, panie, i pryncypał, zacny i szlachetny, jak zawsze, dał każdemu z nas po dwa tysiące franków gratyfikacyi noworocznej...
— Czy pan Verniere rozmawiał z kasyerem, ile pieniędzy mogło być w kasie?
— Nie, panie.
— Kasyer Prieur objaśni nas w tym przedmiocie... Co do mnie, widocznem jest, że zbrodnia popełnioną została między godziną dziesiątą a jedenastą.. Ryszard Verniere, który się ze mną rozstał o kwadrans na dziesiątą wrócić mógł do siebie o wpół do jedenastej. Zastał złodziei w gabinecie swym, jak zapewne ograbiali kasę... Zaskoczeni na gorącym uczynku. O! bronili się niezawodnie... Jeden z nich strzelił do Ryszarda Verniere. Ten, śmiertelnie ugodzony, miał jeszcze dość siły ścigać zabójcę na podwórze, dokąd biedna Weronika, zwabiona hałasem, przybiegła mu na pomoc. Wtedy wspólnik pierwszego mordercy strzelił do odźwiernej fabrycznej... Oto, panie prokuratorze, jak odtwarzam scenę podwójnej zbrodni, i zdaje mi się, że nie jestem daleko od prawdy... Ryszard Verniere, niestety, zamilkł na zawsze, lecz Weronika Sollier będzie mogła mówić... Z pewnością znalazła się wobec jednego z morderców... a może wobec dwóch... Widziała ich, będzie więc mogła ich opisać. Oby Bóg to dał, gdyż zeznanie biednej kobiety rozwiąże tę straszną zagadkę!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.