Capreä i Roma/Księga I-sza/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Capreä i Roma
Podtytuł Obrazy z piérwszego wieku
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1860
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na commons
Inne Cała księga Isza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



X.

Twarz Tyberyusza na chwilę rozpromieniła się błyskiem ogni dalekich.
— Stało się — rzekł po cichu — żal mi łysego... zaprawdę, ale sam sobie zgubę gotował?
Bogowie winni byli Cezarowi tę zemstę nad niewiernym sługą z błota dźwignionym.... Złóżmy ofiarę fortunie zwycięzkiéj.... albo nie, czekajmy Macrona... tak lepiéj! Gwiazdy na niebie... czas spocząć i rozweselić się nieco...
Twarz jego, znowu pokonana, przybrała wyraz zimnéj obojętności, a ktoby ją teraz ujrzał, aniby się domyślił, że przed chwilą błyskała ogniem zemsty nasyconéj i radością dziką, tak wszystkie swe uczucia przywykł był jedną zimną maską pokrywać.
Nikt z dworu, prócz Cajusa może, nie wiedział znaczenia zapalonego na wybrzeżu ognia, a Caligula umyślnie tając co odgadł lub wyśpiegował, przybył w téj chwili wskazując starcowi stos zażegnięty.
— Ojcze — rzekł — oto znak jakiś!
— Gdzie? — spytał Tyberyusz obracając się obojętnie.
— Tam, na brzegu Campanii... ten ogień zapalony na górze.
— Dla czegoż to ma być znakiem? — odparł stary zimno — wieśniacy zebrali suche gałęzie latorośli winnéj i bawią się gdzieś przy ognisku...
Cajus zaciął usta.
— Ale to jak pożar wygląda!
Tak, pali się Gaurus! — rozśmiał się Tyberyusz... ludzie zapalili, Bogowie zagaszą... Zawołać Priscusa; czas spocząć po trudach myślenia i pracy.
T. Caesonius Priscus był jednym z najulubieńszych, najzaufańszych dworaków Tyberyuszowych; od lat kilku Cezar go był cale nowém dostojeństwem przyodział, dał mu: officium a voluptatibus, urząd posługacza rozkoszy, a Priscus, choć rycerz rzymski [1] nie wahał się przyjąć obowiązku i sprawiał gorliwie, naprzód w Rzymie, potém w swobodniejszéj od oczów ludzkich Caprei.
Pod jego zarządem były wyrostki Cezara, dziewczęta, które wybrano do zabaw i posług przy ucztach, wymysły nowych rozkoszy i troska o znalezienie niespodzianych rozrywek dla zużytego starca.
Priscus dowodził tą kohortą nierządnic, gachów i zepsutych dzieci, które wnętrza odległych willi kryły w sobie; on przez wysłańców swoich coraz to nowe ofiary dla Cezara zdobywał, pieniędzmi lub siłą, coraz nowe wymyślał widoki, aby obumarłe zmysły rozbudzić i strute życie napoić choć krótkim szałem. Ten nikczemny potomek dawnego rodu, dziś podły służebnik zepsutego pana, wyglądał jeszcze, mimo urzędu jaki piastował, na Rzymianina starych czasów. Był to mężczyzna młody jeszcze, rysów twarzy bardzo pięknych, zbudowany silnie, oczów wesołych i jasnych, wielkiéj dumy w wejrzeniu; rozpusta nawet, o którą się ocierał, któréj służył, nie wygasiła w nim ostatków młodości. Zużycie tylko wczesne widać było za dnia w zsiniałych już lekko powiekach, wymokłéj twarzy, zniewieściałym uśmiechu i łzawém wejrzeniu.
Wezwany, stawił się zaraz Priscus, i razem z nim ukazały się w portykach zapalone lampy, które tysiącem świateł obwiodły galerye i kolumny. Wzdłuż drogi wiodącéj ku morzu, po nad balustradami mozajkowanych wschodów, na górach i w dolinach, jakby czarodziejską dłonią duchów, razem zapaliły się płomyki lamp niezliczonych. Widok wyspy, która tak zapłonęła cała na jedno skinienie, na samą myśl Cezara, był zachwycający. Białe marmury, bronzy lśniące, oblane na wpół cieniami przezroczystemi wieczora, na pół gorącém światłem lamp i pochodni, dziwnie pięknie malowały się na iskrzącém już od gwiazd niebie, w eterach, w których się zdawały zawieszone.
Ale twarz Tyberyusza była, jakby na przekór wesołemu obrazowi, smutną i posępną; znać umyślnie przybrał ją tą szatą, aby mu nie wykradziono z duszy wrażenia, którego doznawał.
— Gdzież jest Thrasyllus? — spytał — gdzie Graeculi? gdzie się podział Atticus? chodźmy...
— Dokąd rozkażesz? Panie?
— W dolinę, do gaju Wenery... niech tam zastawią ucztę wieczorną.... chcę by i Thrasyllus w niéj uczestniczył... i ty Cajusie... i wy wszyscy... Nie będzie nas ani za mało, ani zbyt wielu...
Spojrzał tylko na Priscusa, który zaraz pochód otworzył.
Cajus Caligula, dwaj Grecy retorowie, Zenon i Theodoros, Thrasyllus, poszli za Cezarem, którego wyzwoleńcy wzięli na ręce z przenośném siedzeniem, rodzajem octophorum lekkiego, i drogą schodzącą w dolinę unieśli ku wskazanemu ustroniu.
Wszystkie te wille Tyberyuszowe, rozsiane po wyspie, połączone z sobą były szerokiemi drogami, wysadzanemi białą i wzorzystą marmurową mozajką. Miejscami zniżały się one powolnie na dół, lub szerokiemi wschody wiodły na skał wierzchy, przesuwając między zaroślami i gajami, drapiąc nad gór szczyty i rozdzielając na liczne gałęzie. Jedną z tych dróg właśnie, Tyberyusz, niesiony na ramionach swych ulubieńców, zstępował powoli w dolinę, w któréj gaj i wille Wenery położone były. Miejsce to, jedno z najczęściéj zwiedzanych przez niego, znajdowało się w osłonionéj zewsząd górami głębi i zasadzone umyślnie gajem pomarańcz, fig, kasztanów, powiązanych z sobą rzuconemi na ich gałęzie latoroślami winnemi. Do jednego z boków góry przyparta willa maleńka z żółtego marmuru afrykańskiego, wisiała nad zieloną doliną i gajem. Budowniczy oparł ją na wykutych w skale pilastrach i starał się uczynić tak przezroczystą i lekką, jakby nie z kamienia, a z trzcin ją i drzewa układał. Wschody z obu stron spartego na kolumienkach wnijścia, obwieszone bluszczami, wiodły przez małą sień do wspaniałego atrium; w środku jego, na posadzce różowéj biła srebrzysta fontanna, któréj bronzową podstawę zdobiła postać nimfy przegiętéj lubieżnie i wyrzucającéj z ust wodę, rozbijającą się o konchę, którą trzymała w dłoni.
Z ganku budowy téj widać było całą dolinę, zamkniętą szczelnie stromemi skały i jak kosz zieloności i kwiatów, napełnioną całą krzewy i woniejącemi zioły. W pośrodku tylko łączka opasana chodnikami marmurowemi, tworzyła jakby arenę tego cyrku.
Wszystko to oświecone już było pozawieszanemi wśród drzew lampami, misternie poumieszczanemi w gałęziach, ale jeszcze puste... Ptacy tylko, zbudzeni światłem, szczebiotali na swych gniazdkach. W górze, strop téj rozkosznéj sali Cezara stanowiło sklepienie szafirowe nieba włoskiego, wysadzane gwiazd tysiącem...
W głębi domostwa, którego obszerne atrium, to jest piérwszy podwórzec wewnętrzny, ostawiony kolumnami do koła, ze trzech stron otaczała wykuta skała, już widać było po za wodotryskiem krzątające się sługi i przysposabiających ucztę wieczorną; ale Cezar i jego biesiadnicy nie wprzód zasiedli, póki w małych bocznych izbach łaziebnych, ciała i sukni nie przygotowali do uczty. Tuż niżéj były te kąpiele zawsze gotowe, w których odzież i wodę i niewolników podostatkiem znaleźli.
Tymczasem we wspaniałéj sali jadalnéj, obwieszonéj lampami bronzowemi, wystawiającemu po większéj części nagie i swawolne postacie satyrów i faunów, ulubione staremu rozpustnikowi, zastawiono już stoły i siedzenia a raczéj łoża do wieczerzy.
Tricliniarches, z podwładnymi sobie structorami, porządkował naczynia i zapowiadał porządek, jakim półmiski podawać miano, a za gęstą zasłoną, dzielącą od małych bocznych izdebek, zakryci fleciści greccy, gotowali się pieśnią i rozkosznemi dźwięki towarzyszyć spełnianym czaszom.
Po chwili rozsunęła się w głębi ciemna zasłona i Tyberyusz, obmyty, oblany wonnościami, okryty szeroką suknią, którą zwano Synthezą [2], w różnokolorowe i złote szytą wzory — ukazał się na progu. Zwiędły wieniec lauru na jego skroni zastąpiła przepaska purpurowa ze złotem, rodzaj korony, używanéj przy pijackich biesiadach. Twarz jego jednak w téj nowéj aureoli wcale się nie zmieniła i wyglądała tak ponurą i dziką, niedocieczoną i tajemniczą jak wprzódy. Ani wesela ani niepokoju nie było widać na niéj, jakieś znużenie tylko i obojętność szyderską.
Za nim w świeże przybrani szaty, w wieńcach, pokazali się z kolei wezwani biesiadnicy, Cajus ze swém zżółkłém obliczem i dzikim wzrokiem, który niewolniczo pełzał, spotykając Tyberyusza oko; spokojny Thrasyllus, w nieco z pyłów oczyszczonéj odzieży i wieńcu z prostych liści dębowych, dwaj retorowie greccy i Hypathos w lekkiéj przezroczystéj tunice białéj, z twarzą zawsze smutną, czołem zasępioném, choć ustom na gwałt musiał się kazać uśmiechać.
Triclinium, to jest troiste łoże Cezara, w głównym rogu sali było przysposobione tak, aby zeń całą przestrzeń i wszystkich wygodnie mógł widzieć gości. Młodzi niewolnicy pomogli mu umieścić się na miękkich poduszkach, na których obok siebie wskazał miejsce jedno Thrasyllowi, drugie pozostałe (choć na nie chciwie Cajus poglądał) oddał Hypathosowi, sadząc go u boku swego. Dzieciak z widocznym wstrętem i obawą przysiadł się nieśmiało, spuszczając oczy łzawe, a starzec w czarne włosy jego wyschłe swe palce i dłoń pomarszczoną zanurzył.
Cajus siadł, obok mając Priscusa i Valeryusa Aster, który towarzyszył niegdyś Tyberyuszowi na wygnanie. Był to dobrze podżyły mężczyzna, wielkiéj otyłości i znać szczęśliwego stanu zdrowia, bo różowe jego policzki od sąsiedztwa wszechwładnego pana nie pobladły wcale, a oczy patrzały obojętnie na świat, który mu najlepszym zdawał się światem. Cezar cenił go i szacował za to właśnie, że w nim głupotę znalazł, posłuszeństwo i dobry humor, tak wielkie, tak nieograniczone, iż na każde zawołanie Aster śmiał mu się, jadł, zapijał, swawolił jak posąg ożywiony nie człowiek czujący, nigdy nie namarszczył się, nie uląkł nigdy, a czaszy magistralnéj, choćby dziesięćkroć, nie odmówił. Żartował z Astera, Aster przyjmował żarty, nawet krwawe i bolesne, nigdy się nie poskarżył, a co lepsza, pewnym mógł być Tyberyusz, iż go ten człowiek nie zdradzi, bo nigdy nie zrozumié i nie odgadnie. Pochodził on ze staréj rodziny plebejuszowskiéj, ale go łaska Cezara, któremu ochoczo dotrzymywał na biesiadach, podniosła aż do miejskich godności.
Wprawdzie imienia ich tylko używał, nigdy nie pełniąc obowiązków. Cezar, dla wygodnéj jego głupoty, wziął go téż z sobą do Caprei.
Na trzeciém łożu legł Coccejus Nerva... gdyż retorowie greccy znikli w małéj izbie obok, do osobno zastawionego spiesząc stołu i mając się dopiéro na zawołanie ukazać, gdyby Tyberyuszowi przyszła chętka pogwarzyć lub posprzeczać się z nimi, zadając im nierozwikłane jakie pytanie.
Coccejus Nerva konsul, który sam pozostał na łożu usunioném nieco, był postacią wśród tego towarzystwa odznaczającą się wyrazem twarzy prawie martwym ale poważnym.
Wiek ten ucisku i niewoli zmuszał wszystkich kryć się z uczuciem, kłamać twarzą; ale tu znać było, że nie bojaźń, tylko stoicka moc charakteru, oblicze konsularne czyniła tak wspaniale pogodném. Piękne rysy twarzy jego, czoło nieco łyse, oczy ciemne, ogniste, usta małe do zbytku i milczące, zdobił ten spokój, z jakim sztuka starożytna, jako wyłączném swém piętnem i cechą, Bogów pogańskich malowała i rzeźbiła. Rzekłbyś że chciała nieustannie poprawiać co niedorzeczne psuły baśnie, czyniąc bóstwa, którym przypisywano dziwaczne namiętności, chłodnemi i zobojętniałemi. Wszystko téż co (greccy artyści szczególniéj) ubóstwić i podnieść chcieli, otaczali tym spokojem i majestatem, którego pragnął świat pogański, ale doścignąć nie mógł... Dla tego może przyoblókł weń wszystkie swe ideały. Nerva miał właśnie tę twarz piękną rzymskiego posągu, białą, uciszoną, chłodną. Cała jego postać zresztą równie była wspaniałą, ubior ciemny, a obwinięty togą, którą zwykłym obyczajem do uczty na ramie zarzucił — przypominał figury rzeźbione na sarkofagach.
Na konsularném miejscu zasiadłszy (tak piérwsze zwano) Tyberyusz, podniósł purpurą opasaną głowę i spójrzał długo po współbiesiadnikach otaczających stoły; — zimny wyraz wszystkich twarzy go uderzył.
— Na Bachusa! — rzekł — nie wiedzie się nawet w uczcie! — cóżeście tak ponurzy... wy wszyscy? tak zamyśleni? U stołu wszak trosk życia pozbyć potrzeba i choć na chwilę odpocząć... Aster... a tobie co?
— Mnie? — podchwycił z gotowym uśmiechem Valerius — mnie boski Cezarze? nic, chyba to żem przez dzień cały słońca mojego nie oglądał!
— E! pochlebca! — odparł Tyberyusz pół-szydersko — muszę ci za to greckim wierszem zapłacić.
I począł epigrammat Platona:

Asteras eisatreis Aster emos...[3]

Valerius dobrze zrozumiał czy nie, ale schyliwszy się począł wielbić naukę, dowcip i łaskę pana, który do niego raczył zastosować wiersz tak rozkochany.

— Czyj wiersz? — spytał Cezar — Thrasyllu?
— Boskiego Platona! — odparł filozof...
— A kto z was potrafi nam go przełożyć po rzymsku, jeżeli podobna naszéj mowie schwycić delikatny odcień helleńskiéj? sprobujcie!
Wszyscy zamilkli, nie było tam tak wprawnych szermierzy i w końcu sam Cezar począł powoli przekładać, oglądając się jakie uczyni wrażenie.

Stella meus, stellas dum suspicis, ipse utinam sim
Caelum, oculis ut te pluribus aspiciam...[4]

— Aleś ty Cezarze niebem i Jowiszem, a jam najmniejszego prochu z gwiazd jasnych nie godzien przywdziać imienia! — zawołał uniesiony Aster.
— To prawda, że dziwna jakaś igraszka losu tego byka gwiazdą przezwała! — rozśmiał się starzec. — No! świeć-że nam rad nie rad Asterze!
— Któż przy tobie jasnym się wyda! — zawołał Aster zmięszany, nie wiedząc, czy dziękować, czy jeść, bojąc się, by jadło mu nie uciekło — cóż ja biedny?
Rozmowę tę przerwało w samą porę wejście posługujących dziewcząt z orszaku Priscusa; oczy Tyberyusza skierowały się ku nim.
Jedne z nich niosły półmiski, drugie dioty (naczynia do wina i wody) amfory, czasze kryształowe i kratery, pełne już wina z wodą ogrzanego, które przy uczcie pijano, posypane po wierzchu liśćmi róży i jaśminu.
Były to dobrane urodą dzieweczki, ledwie wyszłe z dzieciństwa, porwane gdzieś rodzicom i wyuczone służyć za obrazek lubieżny dla starca, na zabawkę biesiadnikom.
Strój ledwie je osłaniał, tak był krótki i przejrzysty, jątrzył tylko wzrok, nic nie ukrywając przed nim — złożyły się nań tkaniny wschodnie, tak delikatne jak mgła, szyte rękami jakiejś niewolnicy Arachny w złote i purpurowe desenie... Ręce, ramiona, stopy dziewcząt nagie, zdobiły kolce złote, znaki niewoli razem i błyskotki, nasadzane drogim kamieniem... Priscus tak umiał dobierać, że w licznym orszaku ani dwóch twarzy, ani dwóch obliczów podobnych sobie wyrazem nie było — każde odznaczało się inném pochodzeniem i charakterem.
Nie mało to trudu i zabiegów kosztowało zręcznego dostarczyciela, który pierwociny każdéj przywożonéj niewolników gromady oglądał i po całym świecie znanym miał swoich wysłańców. Na twarzy jednéj znać było ród grecki, a profil przypominał piękne stare medale; druga z dalekiéj przygnana Armenii, czarnym włosem i okiem a śnieżną ramion białością przedstawiała lud ów piękny, zhołdowany Rzymianom; trzeciéj typ judejski, smętny ale czarowny, zachwycał tajemnicą i tęsknotą, patrzącą z głębi czarnéj, w łzach pływającéj źrenicy; nawet czarna ethiopka, od któréj hebanowego ciała odbijały jaskrawo koralowe naszyjniki, uśmiechała się wśród grona tego, białemi jak kość słoniowa ząbkami.
Wszystkie piękne były w swoim rodzaju, a tak dobrane i wyuczone każdego ruchu, ażeby artysta mógł podziwiać w każdéj z osobna i wszystkich razem niezmierny smak nauczyciela, co je ułożył do uśmiechu, obrotu każdego, przyklęknienia, biegu i nieruchomości, do połączenia się w grupy malownicze i rosypania[5] na skinienie; tak, by z kolei każda uwydatnić się mogła.
Ruchy ich, pomimo to, zdawały się swobodne, niewymuszone, dobrowolne i chwilami tylko zdradzało wahanie i drżenie myśl co nad niemi czuwała...
Cezar długo oczyma wodził po nich; przebiegając wszystkie z kolei uważnie, ciekawie i mierząc je wejrzeniem znawcy... potém westchnął głęboko, czoło zasępione, usta zamknięte pokryły wrażenie, jakiego doznał. Cajus téż pożądliwą ścigał je źrenicą, przyglądając się z namiętnością, która krwią oczy jego zażegła...
I Hypathos spozierał ukradkiem ku nim, ale smutnie jakoś i łzawo...
Zmuszony czy naiwny uśmiech dziecinnego wesela wyjaśniał wszystkie te twarzyczki biednych niewolnic, którym łzawego oblicza nie godziło się i w męczarniach przed panem okazać.
Piérwsze danie sprzątniono prędko, bo wszyscy głodni byli prócz Cezara, a antecaenium [6] mało kto z nich kosztował.
Pocillatorki, roznoszące czasze, przybiegły, ofiarując je biesiadnikom.... Sam Tyberyusz, ogłosiwszy się uczty modimperatorem, wyrzekł, że pięćkroć pięć czar magistralnych za zdrowie jego wychylić będą musieli.
Sam téż, rozpocząwszy od libacyi, wprędce spełnił ametystowy krater, który poszedł z rąk do rąk.
Nikt odmówić go nie śmiał, nawet surowy Nerva, ani filozof Thrasyllus... Cajus ochoczo do ust przyłożył napój i wychylił duszkiem do kropli.
Wino powoli rozjaśniało twarze, Cezar zarumienił się mocno, oko mu błysnęło, rozpoczął igraszki. Odezwały się flety i pieśni greckie za zasłoną, przywołano retorów, gdyż Tyberyusz poczuł ochotę do rozprawy z nimi.
— Zeno, ty co wszystko umiész — rzekł śmiejąc się — nawet to, czego cię w Atenach nie uczono, powiedz mi, jakim trybem śpiewały Ulissesowi Syreny? Tyś musiał się tego kędyś dobadać!
— Eheu! Cezarze! Syreny musiały najprzedniejszym śpiewać trybem, a jest-że wdzięczniejsza mowa i tryb śpiewu nad Dorycki?
— Pochlebca! — szepnął Priscus do Cajusa — Doryckim mówią na Rhodos, a wyspę tę ukochał Cezar.
Znać zrozumiał cel odpowiedzi Tyberyusz, bo i sam śmiać się począł wesoło, a obróciwszy ku Hypathosowi, jął go namiętnie całować. Dziecię owe śliczne, splamione dotknięciem sprośnego kozła (tak niekiedy od nazwiska Caprei Tyberyusza zwano) zniosło to jak męczeństwo, napróżno usiłując straszliwych pieszczot uniknąć.
Potem kazano tańczyć dziewczętom, śpiewać Grekom i Cezar wreszcie zażądał od starego garbatego retora, aby mu sposobem Doryckim zaskakał... Musiał biedak posłuchać, gdy tymczasem tanecznice, za danym znakiem, szarpały go i podrzucając nim jak piłką, podawały sobie nieszczęśliwą igraszkę.
Wtém, gdy się tak zabawiają wesoło, a Aster, trzymając się za boki, śmieje z Greka, niepomny, że jutro to samo spotkać go może — oko Tyberyusza padło na posłanie, i rożek kartki pargaminowéj, wystający z pod poduszek, uderzył czujnego a niespokojnego władzcę... Drżącą ręką pochwycił go, wysunął... była to zapisana karta... goście pobledli wszyscy....
Skąd tam na triclinium dlań zgotowaném mógł się znaleźć ten zwitek? — kto go rzucił? co on zawierał? — nikt odgadnąć nie umiał... truchleli jednak wszyscy na widok tajemnicz ego[7] pisma....
Tyberyusz przeczytawszy rozśmiał się dziko, a kartę schował starannie; potém chwyciwszy dłonią czaszę podaną, spełnił ją duszkiem ochoczo, poglądając po twarzach przytomnych, którzy w niepewności nie wiedzieli jaki nadać wyraz licu.
Zwitek ten, podrzucony tak zręcznie przez zuchwałego jakiegoś dworaka, był jednym z najkrwawszych epigrammatów przeciwko Cezarowi, i zawierał dwuwiersz ten sławny:

Fastidit vinum, quia jam sitit iste cruorem
Tam bibit hunc avide, quam bibit ante merum.[8]
Brzydzi się winem, bo krwi teraz żąda....
I pije ją tak chciwie, jak wprzódy pił wino....

— Nie prawdaż Aster? tybyś był ciekaw... — rzekł po chwili Tyberyusz — wiedzieć com to za śliczny wiersz odkrył pod moją poduszką.... Szkoda że anonym, nagrodziłbym autora....
— Ja? na Herkulesa... nie, Cezarze boski... nigdy nie byłem ciekawym, a wiersz dla mnie rzecz obojętna, choćby był Homerowy — wolę rybę....
— Ryba też zdrowsza — szepnął Tyberyusz. — Lecz Priscus, którego pieczy powierzono tu wszystko — dodał zwracając się do niego — radby może się dowiedzieć czém mnie przywitano? On przynajmniéj znać to powinien.
— Cezarze! klnę się na święte imie twoje i Augusta... nic nie wiem i jestem niewinny.
— A jednak poetęby tego poznać warto! — szeptał Tyberyusz — nie dopuściłbym ażeby zginął tak marnie jak ten głupi Luterius Priscus, który doprawdy nie miał się czego zabijać! Przeczytajcie, dystych niepośledni!
I rzucił na stół kartę poglądając znowu po twarzach; ale nikt tknąć jéj nie śmiał prócz Cajusa... Ten wlepił w nią oczy, przeczytał ciekawie, wstrząsł się z wyrazem oburzenia i plasnął w dłonie.
— O straszna zbrodnia! zemsty Furyj godna! oczom nie wierzę! — zawołał.
— Tak Rzym płaci Cezarom za ofiarę ich życia i trudy — odparł chłodno Tyberyusz. — Ale wiersz nie tak zły, chociaż zarzuciłbym mu to:

quia jam

nie eufoniczne wcale!
Jako artysta i poeta, Tyberyusz nawet gniewem wrąc dopatrzył w wierszu wadę i z zimną o niéj krwią mówił;
— Jużciż — dorzucił — wolę ten inny:

Asper est immitis....[9][10]

Znacie go zapewne? — spytał wiodąc po twarzach wzrokiem.... — Ah! Ah! co poetów w Rzymie... mnie nie licząc! — I rozśmiał się dziko.
Ta komedya, odegrana zręcznie, wyczerpała w końcu siły, ruszył się nagle odpychając Hypathosa, ruchem gwałtownym zrywając z siedzenia.... Ręka jego znak dała tylko, a biesiadnicy rozproszyli się wszyscy, prócz Cajusa, który zrozumiał, że mu kazano pozostać.
— Podli! — rzekł po cichu Tyberyusz — milczą! Gniotę ich, zabijam, męczę, szydzę i nikt nie śmie wydać jęku, wyrzec słowa, a podrzucają mi karty w nocy i czyhają z nożami.... Nie! to już nie są Rzymianie, Cajusie! nie! dla nich potrzeba jarzma niewoli i kar jeszcze straszniejszych! Głupcy! jakby mi ich słowa bolały?...
Priscus i ty, dójść powinniście, kto tę ramotę podrzucił.... I tu więc nawet, w Caprei mojéj knują zdradę przeciwko ojcu ojczyzny... tu, gdziem tylko dopuścił wybranych. To jakiś Sejanowy gaszek... chciał mnie przebić tą iglicą! Ale mu się nie udało....

quia jam....

nieszczęśliwe!!







  1. Swetoniusz.
  2. Sukni tych tylko do uczt rozpasanych używano.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Fragment jednego z epigramatów Platona (V-IV w. p.n.e.), zachowanych w dziele Diogenesa Laertiosa (z III w. n.e.) Żywoty sławnych filozofów w ks. III — poświęconej Platonowi, rozdz. XXIX; fragment ten w zapisie bez transkrypcji: ἀστέρας εἰσαθρεῖς Ἀστὴρ ἐμός...
  4. Przypis własny Wikiźródeł Jest to w rzeczywistości przekład Muretusa, renesansowego francuskiego humanisty z XVI w. (Henry Wellesley, Anthologia polyglotta, str. 92).
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rozsypania.
  6. Rodzaj śniadania, przekąski przed wieczerzą.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – tajemniczego.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Jest to fragment Żywotów Cezarów Swetoniusza, ks. III poświęconej Tyberiuszowi, rozdz. 59.
  9. Swetoniusz.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Fragment ten pochodzi z tego samego rozdziału Żywotu Tyberiusza (ks. III, rozdz. 59 Żywotów Cezarów) co poprzedni i stanowią części jednej całości, więc faktycznie Tyberiusz Kraszewskiego nie przywołuje innego wiersza, lecz inny fragment tego samego; początek jednak tego wiersza brzmi: Asper et immitis (breviter vis omnia dicam?).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.