<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom III
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rok ubiegły dla wielu był nieszczęśliwy, ale nikomu się tak nie dał srodze we znaki jak tym biednym państwu Adolfowstwu.... Za pośrednictwem pułkownika przyjęty znowu i przygarnięty pod domową strzechę, pan Adolf w początkach zdawał się na drodze do poprawy.
Wychodził regularnie do biura swojego, i wracał mniéj więcéj w tych godzinach, w jakich z niego powinien był wychodzić. Dla żony stał się nader powolnym barankiem, całował ją w rękę i mówił: — Moja duszko! — a choć czasem wódkę od niego czuć było, tłómaczył się zawsze tém, że go jeden ze zwierzchników częstował, i byłby go obraził wymawiając się; tak, że choć miał wstręt do spirytualiów, cnotliwszym i wstrzemięźliwszym względem starszych okazywać się nie mógł.
Tak był przytém układny i powolny, iż żona tolerowała małe od regulaminu zboczenia. Parę razy wypadły mu z kieszeni karty — ale te, zaklinał się, służyły tylko do kładzenia kabały w chwilach nudy biurowéj, gdy nic do roboty nie było. Nie mogła go na czémś zbrodniczém pochwycić żona, nie buntował się wcale, pokornego udawał, i życie było znośne.
Pensyi swéj wprawdzie nigdy ani grosza nie przynosił do domu, powiadając, że stare spłaca długi; niekiedy z kassy domowéj pani Siennickiéj szarpnął coś na nieprzewidziane, gwałtowne wydatki; ale potém w ręce całował. Basię bardzo kochał, i żonie mawiał, że lepszéj nad nią kobiety w świecie nie ma.
Trwał ten stan błogi przez kilka miesięcy, gdy w czasie niebytności w domu pana Adolfa zjawił się raz starozakonny poważny mąż, grzeczny, układny, niechcący pani przeszkadzać, dowiadujący się o jéj męża tylko. Pani Siennicka nalegać na niego zaczęła, aby się jéj zwierzył z interesem, jaki miał do męża, a poważny starzec zeznał w końcu, iż mały pieniężny rachunek był do uregulowania. Coraz niespokojniejsza zażądała wiedzieć co to było, i wyszedł na jaw weksel, wcale poważny, na którym ze zdziwieniem niemałém ujrzała podpisaną i siebie — chociaż wcale o nim nie wiedziała.
Na jéj wykrzyknik nieostrożny, poważny mąż odparł z uśmiechem, że gdyby na wekslu podpis okazał się wątpliwym, natenczas sprawa pana Adolfa mogłaby go zaprowadzić przed kratki sądu kryminalnego i t. d.
Po bliższém rozpatrzeniu się i rozmówieniu okazało się, że nie jeden ten weksel istniał, ale było ich kilka — niestety! — a wartość prawie przechodziła szacunek kamieniczki....
Nie zapłacić ich, ratować mienia odrobinę dla Basieczki, nie można było inaczéj, tylko oddając na łup sprawiedliwości winowajcę....
Siennicka wpadła w rozpacz, w gniew, zaczęła płakać, a gdy pan Adolf się zjawił i miał się rzucić jéj do nóg, najprzód mu wymierzyła policzek taki, że twarz od niego stanęła w płomieniach.
Jak się potém ta nieszczęśliwa sprawa załatwiła, Bogu jednemu i pani Adolfowéj, oraz poważnemu mężowi starozakonnemu wiadomo było; ubita jednak została, nowym jakimś układem zamknięta, a pan Adolf częściéj teraz jeszcze wódką trącił, ale był żony sługą jak najpokorniejszym.... W domu zaszły zmiany radykalne, ogromne: z dwóch potraw obiad zszedł na jedną polewkę i mięso z przystawką małą czasami. Połowa mieszkania została odnajęta, Adolf musiał dla siebie zadowalać się małą, niewygodną izdebką, sama pani chodziła w starych sukniach, w trzewikach nienowych, w chustce często zamiast czepeczka.
Ów dawny, mający do elegancyi, do dobrego tonu pretensye kawaler, co jadał w piérwszych restauracyach, dbał o krój tużurka i robił ofiary dla rękawiczek — wedle wyrażenia pospolitego — skapcaniał nagle; umysłowo ociążał, podupadł na duchu, stał się milczącym, a że w tym stanie upadku wszyscy od niego stronili, rad nierad wlókł się do domu i tu drzemał, stękał, a niekiedy (były wypadki, gdy kucharkę wysłano na miasto) musiał małe w kuchni pełnić posługi. Gdy się wzdragał, jéjmość na niego wpadała z gniewem.
— Patrzaj go! gagatek! A coś to lepszego odemnie? Mogę ja w kuchni robić, a ty nie? Ty! cobyś kajdanki już nosił, żeby nie miłosierdzie moje?
Familiant! patrzaj-no go? twoja familia w turmie!
Wnet pan Adolf pokorniał i wołał już tylko:
— No, cicho, cicho! będziesz krzyczała aż kto posłyszy!
W domu pomimo tych oszczędności było coraz a coraz ciężéj, a niekiedy chleb i mięso na borg brano. Siennicka gdy była sama, oczy wypłakiwała. Adolf ze stoicyzmem znosił skutki swojéj lekkomyślności, zawsze tylko znajdując, że temu wszystkiemu niegodziwa familia była winna. On sam czuł się czystym jak nowonarodzone dzieciątko.... Na dobitkę w tém nieszczęściu wszyscy się z miasta byli porozjeżdżali. Siennicka nie miała nikogo oprócz panny Gertrudy, która użalić się tylko nad nią mogła, pomódz jéj nie była w stanie.
Księżny Adamowéj, hr. Laury, Lamberta, naostatek siostry rodzonéj i jéj męża nie było w Warszawie. Nierychło się tu nawet dowiedziano o śmierci staruszki. Adolf który zawsze do biura chodził, gdzie go dla kalligrafii tylko cierpiano, przyniósł raz wieść od pułkownika na ulicy schwyconą o zgonie hrabiny Laury.
Do Zdzisława, który powrócił, Adolf nie chciał, żona jego udać się nie mogła: dopiero gdy Aniela się ukazała w Warszawie i brat ją zobaczył paradującą świetnym ekwipażem, przyszedł przed żoną narzekać na familię znowu.
— Pani hrabina, gdzie-to! żebyś widziała jaki ekwipaż, jakie rumaki! Służba paradniejsza niż my.... a ja w dziurawych bótach, piechotą. Otoż to sprawiedliwość!
— Milczałbyś! zahałasowała pani Siennicka: gdybyś był statkował, pewnieby ci się też nie tak źle działo....
Adolf ręką rzucił i plunął. Żeby się choć poskarżyć i wypłakać, choć spróbować czy się co nie da wyzyskać, poszła raz sama jéjmość do hrabiny Zdzisławowéj.
Ale tu przystęp był trudny. Służący go najprzód odmówił zupełnie, gdyż jak powiadał, osób tego — stanu nie przyjmowano. Zmiękczony poszedł z nazwiskiem, a hrabina Aniela naznaczyła termin przyjęcia nazajutrz o takiéj godzinie gdy — męża nie było.
Wyczekawszy się tego dnia w przedpokoju, z oczyma łzawemi weszła pani Adolfowa, i zimno bardzo przyjęta, opowiedziała smutne swe dzieje.
— Pani jesteś sama winna losowi swemu, odezwała się zimno Aniela: jak można było wychodzić za człowieka, którego własna rodzina wyrzec się była zmuszona? Ja jestem jego siostrą, znam go najlepiéj, a nie mogłam z nim zachować stosunków....
— Wszystko to prawda — odparła Siennicka — pani moja, trzeba mieć litość i nad winnymi. Adolf, pewnie nie anioł, ani ja go bronię, ale w teraźniejszéj biedzie.... o! dużo mu się rogów przytarło. I on już nie ten co był.
Aniela wiedziała dobrze o stosunkach dawnych Siennickiéj, nie cierpiały się od lat wielu, lecz mimo to umiała ją cenić hrabina, i myślała teraz, że z biednéj téj kobiety mieć szpiega w obozie przeciwnym możeby nie szkodziło.
Przez pannę Gertrudę mogła ona wiedzieć coś o księżnie, zanieść tam co było potrzeba i przynieść. Bała się tylko nieprzyjaznego usposobienia pani bratowéj.
Chcąc ją sobie pozyskać, po admonicyi wstępnéj, zaczęła się litować, przygarniać ją, i w końca dała jéj do zrozumienia, że mogłaby jéj być pomocą, gdyby na jéj życzliwość rachować było można. Siennicką położenie czyniło pokorną, powolniejszą niż kiedykolwiek była....
I tak z wolna, małym w początku datkiem zawiązany pewny przyjazny stosunek zbliżył dwie dawne nieprzyjaciółki. Wymagała tylko Aniela, aby brat o tém wcale nie wiedział.
Uradowana Siennicka tą zmianą w usposobieniach Anieli, odgadła wprędce co ją spowodowało.
— Jużbym i dyabłu (panie Boże odpuść) służyła, aby się zbyć biedy, — czemuż nie jéj?
Z kobiecą ciekawością zaczęła się domyślać pani Adolfowa co to na dnie tego wszystkiego leżeć mogło — ale nie dobadała od razu.
Adolfowi musiała powiedzieć, że jéj wcale nie przyjęto, co dało mu powód wykrzyknąć pięść podnosząc ku górze:
— O! ta familijka kochana!!
Nie był takim niewolnikiem żony i domu nieszczęśliwy Siennicki, ażeby mu czasem się niewolno było przechadzać po większych miasta ulicach. Jakież było jego zdumienie, gdy raz idąc bokiem i pod domami, aby dawni znajomi nie widzieli jego podartych bótów i zszarzanych łokci, postrzegł jadącą powozem odkrytym księżniczkę Martę, inaczéj mówiąc markizową C...etti.
Widok jéj zdumiał go nadzwyczajnie, poruszył, nie mógł zrozumieć co ona tu robi i jak się przybyć ośmieliła. Zarazem żywo mu się przypomniała owa miluchna, trzpiot Józia, do któréj miał jeszcze resztkę słabości.
— Jeżeli ta tu jest, to i tamta być musi, bo żeby bez Józi się obejść mogła — to chyba nie może być.
Mocno zapragnął choć z daleka zobaczyć tego śmiejącego się buziaka, tak różnego od twarzy zasępionéj żony, na którą codzień patrzeć musiał. Ale jakże się było pokazać teraz przed tą śliczną w stanie takim, do jakiego był nieborak przywiedziony!...
Westchnął i powlókł się do domu na skromny obiad, którego nie było czém zastąpić, bo ostatnie wypadki pozbawiły go zupełnie kredytu.
Korciała go jednak Józia.
Wróciwszy do swéj izdebki, poddał analizie surowéj swą garderobę i obówie, na wszelki wypadek — i znalazł w głębinach komody niespodziane skarby, łatwo się dające odświeżyć i mogące nabyć pewnéj fizyognomii. Żony oka nie uszło, że dni następnych przyodział się staranniéj. Zawołała na niego:
— Cóż to? jegomość na jakie serduszko myśli polować?
— A daj ty mi pokój! już mi one bokiem wylazły — niegrzecznie odpowiedział Adolf, i wyszedł.
Rachuba jego nie była mylna: w istocie markizowa potrafiła Józię uniewinnić, i tak jak co chciała wmawiała ojcu, i ją mu narzuciła. Józia była w Warszawie, w téj chwili już mocno zajęta pewnym artystą, który jéj portret malował. Dowiedzieć się o mieszkaniu księcia Ignacego łatwo było. Adolf począł krążyć w pewném oddaleniu, pewien, że żywego temperamentu Józia ukazać się musi w ulicy. Gdy się spotkali, panna poznawszy go, zarumieniła się i lekko krzyknęła, nie okazując wcale sentymentu: obejrzała go od stop do głowy. Wiedziała już o nim co tylko można było się dowiedzieć; wydawał się jéj śmiesznym, jak każdy człowiek, któremu się — nie udało.
— Uwolniła pana jéjmość z niewoli? poczęła parskając.
— W któréj ja dla miłości panny Józefy siedziałem!
— A śliczna była miłość, kiedyś waćpan był żonaty?
— Cóż to przeszkadza jedno drugiemu!
— A mnie o tém pan nie powiedziałeś nic! pogroziła mu.
— Bo panna się nie pytała!
Tak wszczęła się walka na słowa, ale bez żółci. Józia była nadto dobra, aby się gniewać mogła; ale dawnego wielbiciela napowrót do łask przypuścić nie myślała. Zajmował ją zbytnio artysta, u którego pozowała do portretu do gorsu....
Adolf nie domagał się też zawiązania dawnych stosunków, tylko tak — dobréj przyjaźni, i gdyby się co trafiło przepisywać dla księcia.
Z tego rozśmiała się panna Józefa i poszła.
Baczna na wszystkie ruchy męża, Adolfowa, która nie wiedziała o powrocie markizowéj, śledząc podejrzanego, trafiła na tropy.
— Słuchaj-no ty — powiedziała mu wieczorem — jeżeli myślisz znowu się zwąchać z tą paskudną twoją Józką, o któréj wiem, że tu jest.... pamiętaj, że z domu precz pójdziesz, separacya i na bruk.... mrzéj sobie z głodu.
— Dajże mnie pokój z Józią — rzekł zmieszany Adolf — ja teraz nie do umizgów, a ona tam już ma jeśli nie dwóch to jednego.
— Ej! pilnuj się! dodała żona.
— Dosyć, że ona wszystko musi wyszpiegować! mruknął do siebie pan Adolf.
Mimowolnie wpadłszy na trop markizowéj, Siennicka, która teraz była w dobrych już stosunkach z hrabiną Anielą, przy pierwszéj bytności napomknęła o Marcie....
— Wiem, że tu jest z ojcem — odparła pani Zdzisławowa, — ale nikt u niéj i ona u nikogo nie bywa....
Skończyło się na tém; lecz Aniela poczęła myśleć zaraz, czyby z tego jakiéj dla siebie korzyści wysnuć nie mogła?
Całe towarzystwo usuwało się od markizowéj z powodu jéj pierwszéj ucieczki i późniejszego tak bardzo rychłego z mężem rozstania. Księżna Adamowa nie lubiła jéj dawniéj. Lambert nie mógł się z nią spotykać — nie byłożby to, myślała, arcydziełem, gdybym ja ją potrafiła zrehabilitować, wprowadzić w świat, i — tym sposobem przykrość wyrządzić Lambertowi, przekorę Elizie?
Wielkiéj ważności nie mogło to mieć, ani znaczenia: lecz zdało się hr. Zdzisławowéj, że dowiodłoby jéj siły i zręczności!
Na przeszkodzie stało to jedno, że markizowa takiéj boleści była przyczyną dla nieboszczki hr. Laury — lecz z drugiéj strony, wszak ona ją niegdyś aniołem zwała? Uniewinnić oskarżonego anioła — wrócić mu dawną aureolę.... mogło do pewnego stopnia pamięci nieboszczki być miłém....
W istocie szło o to, aby zrobić coś na przekorę wszystkim....
Życie księcia Ignacego było smutne, on sam obracał się w tych kołach co dawniéj, obcował z uczonymi, pisał memoryały — poważni ludzie bywali u niego, wieczorami ukazywała się markizowa, kobiety nigdy tu widać nie było.
We drzwiach kościoła spotkała się hrabina Zdzisławowa, zawsze pobożna bardzo, z księciem Ignacym, który tak był roztargniony, że jéj albo nie postrzegł, albo nie poznał, a może nie śmiał zaczepić.
— Jak się książę ma? szepnęła mijając go Aniela.
Stanął stary i bardzo żywo pochwycił ją za rękę, którą całować zaczął; łzy mu się w oczach zakręciły.
— O jakże dawno, dawno! nie widzieliśmy się z sobą! głosem smutnym mówiła hrabina — a od tych czasów cośmy przeżyli! co przecierpieli!
Książę ręką się w piersi uderzył....
— A! mości książę! co ja przecierpiałam!
— Co ja! westchnął stary — a nie weźmiesz mi pani za złe, gdy powiem o niéj, o mojéj biednéj męczennicy — co ona!!
— Słyszałam! szepnęła Aniela — i niech mi książę wierzy, mam najżywszą dla niéj sympatyę.
Księciu oczy poweselały, drgnął i powrócił do całowania jéj rąk.
— Dobra pani Anielo! zawołał — za to słowo jak ja ci jestem wdzięczny! To biedne dziecko, zwiedzione, zawiedzione — uciekło tu, właśnie tu, gdzie tyle wspomnień przykrych, a świat tak uprzedzony, gdzie ją nowe męczeństwo osamotnienia czeka....
Poruszył ramionami, wzniósł oczy ku niebu.
Ktoś nadchodzący przerwał tę rozmowę, lecz nazajutrz książę Ignacy był u drzwi hrabiny młodéj. Zrobiło to wrażenie w domu, bo i Zdziś, i jego matka, nawet pan Stanisław cieszyli się zawsze, gdy stare jakie imię znane wyczytali na wizytowéj karcie.
Aniela podrosła w ich oczach.
Stary książę bawił krótko. Zdzisław natychmiast mu oddał wizytę, i — obyczajem dorobkowiczów — zaprosił na obiad.... Mieszkali jeszcze państwo Zdzisławowstwo razem ze starymi, chociaż już się dla nich osobny dom urządzał; obiad był wystawny, wyborny, a książę hrabiemu Stanisławowi opowiadał o analizie spektralnéj, co pomiernie bawiło go, uśmiechał się jednak i potrząsał głową na linie Frauenhofferowskie, i tak dopłynęło do końca obiadu.
Po obiedzie hrabina Aniela zabrała starego księcia na kanapkę.
— Ale to nie może być — odezwała się do niego, — aby się ta biedna Marta nudziła pozbawiona towarzystwa.... Na to coś trzeba radzić — i doprawdy, ja sądzę, że poradzimy.
— Radź pani, z duszy jéj będę wdzięczen, rzekł książę ściskając jéj rękę. Nawet ze strony pani ten krok będzie miał wielkie znaczenie, znaczenie przebaczenia umarłéj, któréj byłaś dziecięciem.
— Hrabina Laura zawsze ją uniewinniała — dodała Aniela mijając się z prawdą, bo chyba milczenie jéj mogła wziąć za rozgrzeszenie.
— Temu biednemu dziecku tak potrzeba opieki, rady, przyjaciółki, dodał książę; a w czyjeż ręcebym ją rad powierzyć, jeżeli nie w jéj....?
Po cichu naradzała się długo Aniela z księciem, który wyszedł z téj rozmowy uradowany, szczęśliwy....
Spotkanie się z markizową następnego dnia było dosyć oryginalne. Książę czekał na Anielę, zabawił chwilę, gdy córka wyszła, i wymknął się zostawiając je same.
Mała pani, zawsze z tą samą twarzyczką dziecięcą, wcale nie skłopotana, owszem śmiało i wesoło wyszła na powitanie hrabiny. Ojciec ją uprzedził, że z nią otwarcie być może i powinna.
Markizowa też nie taiła się z niczém.
— Ja prawdziwie nie wiém — mówiła, jakby się chwaląc, do hrabiny — czy kto tyle przebył awantur co ja w tak krótkim czasie. Najprzód się ten Włoch we mnie zakochał, a był wcale ładny, małom go widywała, wydał mi się zupełnie inaczéj niż potém się okazało. Ta ucieczka! o któréj mówić nie chcę.... i straszno było, i czasem śmiesznie. Ciągła obawa pogoni, szpiegów. Dopiero odetchnęliśmy w Wenecyi. Tu było kilka dni szczęśliwych, żem się doskonale trzpiotała i bawiła....
Potém zaraz jakeśmy po ślubie pojechali do niego.... Proszę hrabiny, nie mogłam nic wziąć w usta, takiemi mnie obrzydliwościami karmili, a on się jeszcze gniewał....
Nie było sposobu wytrzymać, bo jeszcze i cygara takie palił, że gdy mnie całował po nich, mdło mi się robiło....
Więc — za nic w świecie z nim żyć w tych lochach, na oliwie, niepodobna było....
I teraz ja — nie wiedzieć co, ani wdowa, ani mężatka.... a tak mi nudno, że gdyby nie ta poczciwa Józia moja....
Hrabina zaczęła pocieszać to dziecię, które paplało, wzdychało, i przyznawało się teraz, że dalekoby wolało hrabiego Lamberta, niż Włocha.
Aniela zacięła usta.
Rozmowy na seryo poprowadzić z nią nie było podobna. Od tych użaleń nad swym losem przeszła do pokazywania swoich bardzo pięknych koralów, do sukienek; przyznała się, że radaby mieć towarzystwo, ale nie nadto poważne.
Aniela dla niéj musiała na chwilę stać się dziecinną jak ona. Z godzinę zabawiały się tak, i w końcu dowiedziała się hrabina, że książę starać się ma o rozwód, a ona gotowa jest wyjść za mąż.
— Tylko żeby już raz tak wyjść, dodała, aby żyć można i żebyśmy się kochali. Musi być piękny mężczyzna, młody i wesołego temperamentu....
Więcéj się od niéj nic nie dowiedziawszy, Aniela pożegnała ją, przyrzekła bywać, i wyjechawszy od niéj, zadumała się nad tém, czy taka istota z pustą główką była winna choć błądziła? a potém czy możliwém było wprowadzić ją w świat nie odkrywając jéj nicości?
Aniołek ten był podobniejszy do ptaszka, niż do zstępującego z niebios cherubina....
Nie wiedziała jeszcze hrabina, że w rozmowie poufałéj z Józią, ptaszyna ta szczebiotała daleko wyraziściéj się wygadując o życiu, o sobie i świecie. W salonie tylko milczenie ją zbawić mogło.
Przy pierwszéj też bytności nie było mowy o tém, że z nudów markizowa prosiła o lekcye muzyki, którą lubiła bardzo, i że metr fortepianu przychodzący od trzech miesięcy, już był z nią w stałéj korrespondencyi, a Józia mu rozmaite schodki i drzwiczki pokazywała, któremi niekiedy przybywał i wysuwał się niepostrzeżony....
Markizowa uważała to intermezzo za rzecz małéj wagi, ale dosyć zabawną.
Odwiedziny księcia natychmiast były wiadome wszystkim, hrabia Zdzisław rozpowiadał o nich szeroko; a że w mieście wie się o każdym kroku osób należących do tak zwanego towarzystwa — bytność hrabiny u markizowéj nie pozostała długo tajemnicą.
Uderzyło to, że pani Zdzisławowa pierwsza czyniła krok do rehabilitowania téj, która tak boleśnie postępowaniem swém dała się czuć rodzinie hr. Laury. Tłómaczyć to mógł każdy jak się komu podobało, na złą i na dobrą stronę; sądzono jak kto był usposobiony dla obu pań, dziwili się bez wyjątku wszyscy.
Księżna Adamowa śmiejąc się mówiła z ironią swą zwykłą:
— Ale to bardzo piękny przykład przebaczenia, wyrozumiałości.... dowód dobroci serca.... bo wychowanka hr. Laury ucierpiała wiele z powodu markizowej, a potrafiła darować winy i zatrzeć wspomnienie przeszłości. To bardzo wspaniale!!
I uśmiechała się dwuznacznie.
Matka księżny mówiła otwarciéj:
— Ma w tém jakąś rachubę, nie zrobiła tego bez celu!!
Słowem różnie, ale wiele mówiono o tém. Domy ściślejszéj obserwancyi oburzały się przeciwko temu, ażeby dwa razy rozwiedzioną w tak prędkim czasie chcieć oczyszczać i w świat wprowadzać.
Niejedna z tych pań, która ani razu się nie rozwodząc wprawdzie, w rozmaitych bywała kompromitujących jawnie stosunkach, najgłośniéj przeciw skandalowi protestowała.
Krok śmiały pani Zdzisławowéj sprawił to, że jéj jednozgodnie przyznano energię wielką i prorokować zaczęto wielkie w świecie znaczenie i wpływy; ciekawi zaczęli się skupiać około Zdzisia, który też zyskał na powadze, jakiéj nie miał dotąd i wcale się o nią nie starał.
Ponieważ pani Aniela słyszeć się z tém dała, że córka księcia, nieszczęśliwie uwiedziona przez niegodnego jéj człowieka, wkrótce z więzów małżeńskich zupełnie wolną się być spodziewa, młodzież i młodością jéj, i majątkiem, i imieniem przynęcona, ruszyła się szukając sposobów zbliżenia do księcia Ignacego, wyprzedzając się kto pierwszy tam dobieży i zajmie stanowisko pretendenta.
Pani Zdzisławowa nastręczała się mimo swéj woli jako pośredniczka, otoczono więc ją kołem, a że dom obiecywał się być przyjemnym, gdy hr. Zdzisław własne otworzył salony, gdy ogłoszono, że będą przyjmowali w soboty, cisnął się kto żył, aby mieć prawo wnijścia. Zdziś dobroduszny i obojętny byłby szeroko zaraz rozwarł podwoje dla wszystkich bez wyjątku ludzi dobréj woli; — pani wcale inaczéj mieć chciała zagospodarowany salon swój i pierwszego dnia zapowiedziała mężowi, iż lista osób, które przyjmować będą, pod jéj pójdzie kontrollę.
— Ty u siebie możesz bawić się, przyjmować, bratać z kim chcesz, odezwała się do męża: co do mojego salonu, proszę bardzo, abyś mi nie narzucał nikogo nie spytawszy, bo — przejmę go tak, że drugi raz odpadnie mu ochota wciskania się do nas....
Jeżeli dom nasz ma mieć znaczenie, a mnie idzie o to, aby je pozyskał, przystęp do niego musi być trudny, obostrzony, i żadne żywioły dwuznaczne wstępu do mnie mieć nie będą.
— Bardzo ładnie — rzekł Zdziś, — ale proszę cię, między nami mówiąc, jeżeli już księżniczkę będziesz przyjmowała, po tym skandalu jaki ona zrobiła, nie powinnaś być trudną dla innych.
— Sąd twój, mój hrabio — odezwała się Aniela — nadzwyczaj jest powierzchowny i płytki. Księżniczka była ofiarą, była uwiedzioną, jest nieszczęśliwą, nie można dozwolić jéj upaść zupełnie, ratować ją, imię, nawet majątek, który reprezentuje, jest obowiązkiem.... Inaczéj się sądzi o jakiéjś tam szlachcianeczce, która sobie pozwoli coś podobnego; inaczéj o dziedziczce wielkiego domu....
Zdziś się zadumał trochę, a że miał różne stosunki, chodził po różnych kątach i słuchał plotek, dodał po cichu, zbliżając się do żony:
— Powinienem cię przestrzedz, że Marta, którą ty rehabilitujesz, już od czasu jak jest tu, zawiązała romansik z metrem muzyki.... i to — bardzo intime.
Aniela się zarumieniła, mocno.
— To plotka! zawołała — a gdyby i tak było, tém większym obowiązkiem jest ją ocalić póki czas.
— Jeżeli cię to bawi — mruknął Zdziś — ocalaj! ja nic przeciwko temu nie mam. Zdaje mi się jednak, że ta cicha woda należy do kategoryi tych, które zawsze brzegi będą wyrywały!!
Pani Zdzisławowa nie chciała nawet odpowiedzieć na to.... i już wychodząc z pokoju odezwała się tylko do męża:
— Proszę wierzyć, że ja wiem co, jak i dla czego robię! i być o to spokojnym!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.