<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Corneille
Tytuł Cyd
Podtytuł Tragedya w pięciu aktach
Wydawca nakład tłumacza; skład w Księgarni Gebethnera
Data wyd. 1907
Druk Drukarnia W. L. Anczyca
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Stanisław Wyspiański
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



SCENA 1.
SZIMENA, ELWIRA.

SZIMENA
Więc mówił?


ELWIRA
Że się cieszy,

że wybór twój pochwala,
że na śluby z Rodrygiem
zezwala.

SZIMENA
Więc zezwala?


ELWIRA
Mówił to, że w Don Sanszu

godnego ma rywala;
ale Rodryga więcej
poważa i szanuje.

SZIMENA
Tak tedy skłonność serca

mojego odgaduje.


ELWIRA
Co prawda, nie mówiłam,

że serce twe się skłania
więcej ku Rodrygowi.
Rzecz całą przedstawiłam,
jako niepewną jeszcze:
Że obydwaj młodzieńce
równo godni kochania.
To ucieszyło hrabię
i sam w pospiesznej mowie
wychwalał ród Rodryga;
Diega liczne zasługi,
ich przodków szereg długi.
Mówił, że go zniewala:
ród, zasługi, przodkowie.
»W pierszym rzędzie ich kładę«,
rzekł, »Kraj przez nich się dźwiga.«
Lecz spieszył się na Radę,
gdzie król i senat radzą,
komu na wychowanie
powierzą królewicza.
Don Gomez pewny prawie,
że jemu to oddadzą, —
spodziewa się zaszczytu, —
niespodziewa rywala.
Czyli się nie przelicza?
Król widząc go łaskawie
wśród rycerzy u szczytu
w wojewódzkiej opończy,
radby pewno, by gonił
za surm wojennych dźwiękiem.

Królewicz, gdy nieletni,
ojciec go będzie chronił
przed broni ostrym szczękiem.
Zaś gdy się Rada skończy,
Rodrygo ojca skłonił,
aby o twoją rękę
natychmiast hrabię prosił.
Czas więc już bardzo krótki
od przyszłości nas dzieli,
by szczęście twoje głosił, — —
w weselnym dźwięku fletni
zakończył twoje smutki.
Jeszcze się boisz o swego Rodryga?

SZIMENA
Bo wielkie szczęście los zazdrosny ściga.

Gdy człowiek naprzód dolą swą się cieszy,
już tajemnicze, niezgadnione moce
cios dlań gotują, co szczęście zdruzgoce.

(odchodzą).

SCENA 2.
INFANTKA, ELEONORA.

INFANTKA
Nareście dzieło moje

już będzie ukończone,
gdy Don Rodrygo pojmie
Szimenę pięknolicą.
Jak więc miłosne prawo
wiąże orla z orlicą.
Szczęście im się zaśmiało.
Czyli Los da rękojmię?

Don Gomez już się skłania
oddać mu ją za żonę.
Teraz Eleonoro
powinnabym się cieszyć,
że mi się tak udało
złączyć dwa wielkie rody,
żem pięknego młodzieńca
obdarzyła dziewicą,
najpierwszą z mego dworu.
Miłość ta nieodrazu
zajęła się płomieniem
takim, jak dzisiaj płonie.
Jednak, mimo oporu,
Rodryga wnet przykłonię,
Dziś serca im goreją
jednem ino pragnieniem.
Lecz, czyli mam się przyznać,
że równocześnie ze mną
(Ach! to cię będzie śmieszyć)
dziwne rzeczy się dzieją.
Twoje oczy się śmieją?
Ty może odgadujesz?
Zgadujesz?

ELEONORA
Nic trudnego.

Pewno ci się podoba
swatany rycerz młody
i żal ci swatanego?

INFANTKA
Daj rękę do mej dłoni,

przytul ją tu do serca,

czy serce moje czujesz
jak bije, silnie bije!
To może władztwo czyje?
To może tyle znaczy:
że książęce serduszko
kogoś uznawać raczy
panem, — że pokochało? —

ELEONORA
Ah, dziwię się niemało;

przelotne jakieś drżenie.

INFANTKA
O miłości! Srogi tyranie!

Amorze, wszechwładne bóstwo.
Jakżebym była wdzięczna tobie,
gdybyś, wejrzawszy w me ubóstwo,
dał wielką miłość i kochanie.
Po stopniach tronu droga do mnie.
Przybywaj, przybądź w snach wyśniony:
wiary dochowam ci niezłomnie,
Amorze, bóstwo niezbyte!
Dozwól dojść do się, upragniony,
choćby przez poświęcenie.
Krzesaj w serdeczny blask pożaru,
co w głębi serca skryte.
Przybywaj, przybądź w łunach czaru;
rwij kwiaty nierozwite.

ELEONORA
O kim księżniczko mówisz?

Za kim wyciągasz ręce?

Czyli Amora boga
wołasz w serdecznej męce?

INFANTKA
Boga, samego boga

Amora ze skrzydłami!

ELEONORA
Ależ, księżniczko droga,

twój bożek lata górnie,
wysoko ponad nami.

INFANTKA
On mój, mój, ten skrzydlaty,

co wzniesion ponad światy,
grot złoty ciska w ludzi
i dusze śpiące budzi.
Nie Rodryga mam w myśli.
Chcesz mi to wypominać?
Nie przed lada miłostką
księżniczce czoło zginać.
Miłość marna, młodzieńcza
nie wabi mnie, ni nęci.
Córka Gomeza hrabi
niech cieszy się Rodrygiem.
Dla siebie chcę rycerza,
co laurem hełm uwieńcza,
jak owi z nieba święci:
Jerzy, jak Anioł Michał,
co zabija Demona!
Takiemu dusza tęskna
pragnie być poślubiona. —

(oddalają się).

SCENA 3.
DON GOMEZ, DON DIEGO.

DON GOMEZ

Więc zyskujesz pierwszeństwo; zaś powolność króla
stawia cię na wyżynie równej prawie ze mną.
Ty masz być pedagogiem księcia.

DON DIEGO
Odznaczenie,

jakie ród mój spotkało, — wykazuje jawno,
że monarcha dług spłacił, zaciągnięty dawno, —
że zasług dawnych pomny...

DON GOMEZ
Dzisiejsze pomija.

I królowie się mylić mogą, — często mylą;
jako, że to jest ludzkie. I właśnie ten wybór
wszem w obecności całego dworactwa
dowiódł najlepiej...

DON DIEGO
Więc mówić co niema,

skoro cię to tak mocno dotknęło. — Być może,
że powolność zdziałała, co zasługa może.
Lecz władza pozostaje władzą; jest jedyna.
Skoro król mnie powierzył wychowanie syna,
trudno wnikać w powody, przyczyny, pobudki.
Król chce, — więc jego wola wszystkiem; wywód krótki.
Radbym ja o czem innem pomówić tej chwili:
ot złączmy dwie rodziny w węzeł nierozłączny.
Wszakże oba te rody to Ojczyzny duma.

Ty masz jedyną córkę, ja jednego syna;
ich małżeństwo dwa domy w przyjaźni pokuma.
Przestań się żalić na mnie, że mam uczyć księcia;
bądź łaskawy i syna bierz na twego zięcia.

DON GOMEZ
Niechaj wyższych zaszczytów ten piękny syn szuka;

zwłaszcza, gdyś nowej sławy przysporzył do dawnej.
Więc niech was wzdyma próżność tej komedyi jawnej,
jeżeli was to bawi. — Ucz, — pouczaj księcia:
jak ma rządzić poddanym krajem, jak panować,
jak ma nagradzać dobrych, a złych jak strofować.
Lecz przedewszystkiem ucz go sam wojennej sztuki
i przykład, — przykład mówię, — przydaj dla nauki:
Jak to bezsenne noce spędzać ma na koniu,
cały we stal zakuty; — jak brać wstępnym bojem
mury miast; — całą ufność mieć w ramieniu swojem.
Przykładem ucz, — a pewno będzie doskonały,
gdy na jego usługi kunszt twój oddasz cały.

DON DIEGO
Dzieje mojego życia pouczą przykładu.

Czytać je będzie książę, — naprzekór zazdrości.
Z długiego ciągu czynów nauczy się ładu,
nauczy się porządku — —

DON GOMEZ
Z czytania? — Nie sądzę.

Dzień jeden żywych trudów wart więcej niż księga.
Dzień jeden mego życia więcej niż ciąg długi
lat twoich; — dzień mój jeden więcej niż zasługi
twoje, czy czyjekolwiek. — Jeśli byłeś niegdy
pierwszy czujny, — to jestem czujny dziś i jestem pierwszy
i ramię to podporą państwa jest, — państwa ostoją.
Grenada i Aragon drży, — bo mnie się boją.
Ochroną jestem Kastylii, — bezemnie
wnetby kto inny rządził tu, inny królował.
Więc jest słuszna, bym księcia uczył i wychował.

DON DIEGO
Znam cię aż nadto dobrze i sam wiem najlepiej,

żeś jest królowi wierny w służbie i oddaniu.
Widziałem, jak walczyłeś przy mnie na zaraniu
twej sławy, — pod rozkazem moim i pod wodzą.
Rad cię widzę w tej samej mojej własnej roli. —
Gdy zaś zbyteczne zwady sprawie dobrej szkodzą
i trudno, by sprzeciwiać się królewskiej woli; —
tym byłem swego czasu, kim jesteś w twej dumie;
sam uznasz, że król obu nas rozróżnić umie.

DON GOMEZ
Co się mnie należało, dostało się tobie.


DON DIEGO
Kto rzecz wziął ponad ciebie, snać lepiej zasłużył.


DON GOMEZ
Kto jest w dziele sprawniejszy, ten godniejszy bywa.

DON DIEGO
Gdy kto odejdzie z kwitkiem, — znak to nieomylny.


DON GOMEZ
Łasiłeś się pochlebco, — danoć czegoś żądał.


DON DIEGO
Sława mych niegdy czynów była po mej stronie.


DON GOMEZ
Powiedzmy: — król starości twej robi honory.


DON DIEGO
Gdy król działa, — to męstwo nad wszystko jest miarą.


DON GOMEZ
Tą więc miarą nie tobie a mnie rzecz sądzona.


DON DIEGO
Kto czego nie otrzymał, — widocznie wart nie był.


DON GOMEZ
Nie był wart!? — Ja?! —


DON DIEGO
Z pewnością.


DON GOMEZ
Za bezczelność twoję

weź nagrodę, —

(uderza go).

DON DIEGO
Do broni! Rozpraw się z żywotem!

Wstyd w rodzie niesłychany!

(dobywa szpady).
Złóż się!

DON GOMEZ
(z dobytą szpadą)
Ty chcesz czego?

Czegóż ty chcesz dokonać tem słabem ramieniem?

(składają się).

DON DIEGO
(któremu szpada wypadła z dłoni)
O Boże, — siły uszły; — słaba dłoń, — znużona...


DON GOMEZ
Broń twą zabiorę. — Nie. — Zbyt byłbyś dumny,

próżność sycący twoją na moich trofeach.
Zabierz ją. — — Teraz księcia krwi możesz pouczać.
A zacznij twą naukę od powieści życia;
życie opowiedz twoje — i wspomnij niebawem:
jakoś wpadł ze mną w zwadę, rej chcąc wodzić jadem
języka w pustych bredniach; — czemu ja kres kładę,
zrumieniwszy policzkiem lica nazbyt blade.


SCENA 4.

DON DIEGO
(sam)
O starości okrutna, — bezwstydna niemocy!

Czyliż żyłem lat tyle, bym w hańbie dni konał?
Wojny nademną przeszły, — ostała siwizna
na mych trudów oznakę; laur dała ojczyzna, —
a laur, dzisiaj zdeptany nogą przeciwnika,
wszystką cześć mego domu w grób nędzy zamyka. —
Ojczyzno, ocalona tylekroć tą ręką,

czyliś ty dziś nie ze mną w litości nad męką,
męką twego żołnierza, męką twego syna?
Ojczyzno, tobie jeno służyłem, jedyna.
Dla cię straciłem siły i przez cię jedynie, —
jakoż dziś mnie odrzucisz, — dziś, w bolu godzinie?

(podnosi porzuconą szpadę).

Niechaj miecz, który niegdyś walczył w twej obronie,
przejdzie w inne, mocniejsze, — szlachetniejsze dłonie.


SCENA 5.
DON DIEGO, DON RODRYGO.

DON DIEGO
Rodrygo, — jestżeś mężem?!


DON RODRYGO
Każdemu dowiodę,

żem godzien twego miecza.

DON DIEGO
Ty siły masz młode!

Lecz czyliś siebie pewny, — czyliś pewny siebie?!

DON RODRYGO
Na ten miecz, jestem syn twój; jako Bóg na niebie,

ciebie godny.

DON DIEGO
O jakąż cieszę się radością,

gdy cię widzę ku ojcu tchnącego miłością;
bo tę twoją żarliwość dziś stawię na próbę,
dziś, gdy wszystko się sprzęgło na wstyd, na mą zgubę.


DON RODRYGO
Co mówisz ojcze?!


DON DIEGO
Mnie starości brzemię

zgięło. — Dziś mnie złamano, — oplwano, opluto,
cześć moją mi wydarto, — pokalano w brudzie
ohydnych słów.

DON RODRYGO
I któżby śmiał potworny?!


DON DIEGO
Ludzie!

Na ojca twego podniesiono rękę!
Musisz mię pomścić, pomścić: — policzek mi dano.
O nieszczęsna starości! — Byłbym go tym mieczem...
Lecz ramię mnie zawiodło, — ręka cios zmyliła.
Boże, toż samo ramię, — to, którego siła
lat tyle na ojczyzny służbie... — Leć, zabijaj!
Żeleźce to oddaję z nieudolnej ręki;
bierz je. Zabijaj, leć, — lub nie powracaj.
Wróg to możny, — wróg wielki, — zaszczyt ci przyniesie:
wziął chrzest na polu walki i nieraz był w pyle,
zbryzgany krwią. — — Co więcej — i to tknie twej duszy;
to nieszczęście wrogowi znacznej przyda ceny:
Ten jest...

DON RODRYGO
Któż jest, — przez litość!


DON DIEGO
To ojciec Szimeny.

DON RODRYGO
To...


DON DIEGO
Nic nie odpowiadaj. — Znam twoje kochanie.

Lecz cóż po życiu w hańbie i po dniach sromoty?
Ile droższy dla serca, tem cięższa obraza.
Tu zemstę trza wymierzyć, chociaż serce boli.
Nakoniec: znasz mą hańbę, w zemście czerp ochoty.
Tej hańby dla nas obu starczy do sytości.
Słowa nie rzeknę nad to: mścij się, mścij się synu!
I jeżeliś mnie godny, — czekam od cię czynu!
Leć, biegnij, bież coprędzej, — mścij się, mścij się doli.

(odchodzi).

SCENA 6.

DON RODRYGO
(sam)
1.Krew ścięła się od grozy:

Cios niespodziewany,
tak pewną ręką zadany.
Mnież to pomsta przypada?
W rozterce tej mój honor pada,
jeślibym śmiał za sercem biedz...
Zmartwiałem, — duch poddany
pod cios, co srogie niesie rany.
Mnież pod ciężarem lęku ledz?
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć?!
Gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
ojciec Szimeny lży rodzica!


2.W rozterce pierś faluje:
Zda się, że miłość honor zgina.
Mścić ojca muszę. — Ją utracić?
Czemże me serce mam bogacić;
czyli uczuciem, czyli dumą?
Jedyna rozpacz dziś mnie kumą:
Bo albo będę żył bez cześci,
albo mię czeka los boleści.
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć? —
gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
ojciec Szimeny lży rodzica!

3.Ojcze, — kochanko, — honor, — serce moje.
Miecz w ręce moje dano.
Czyliż na to, by zamkły się Szczęścia podwoje;
by radość moją żywotną grzebano?
Jakoż nie spełnić rozkazu rodzica,
gdy dumą pierś faluje?
Czemuż miłosnem drżeniem palą lica,
gdy zaszczyt miłość truje?
Budzi się pomsty myśl-orlica, — —
Szimeny ojciec lży rodzica!

4.Po śmierć, po śmierć, ach, biedz po czyn!
Obojgu jestem winny cześć:
Jak mściciel — zebrać klątew plon;
bezczynny — w hańbie żywot wieść.
Jakoż niewiernym być dla miłej,
jakoż niewiernym ojcu memu?
Daremno silę moje siły,
by jarzmu zdoleć straszliwemu.

Wszystko zwiększa mą winę;
gdy raz znam już przyczynę
i gdy raz znam tę zwadę,
na szalę wszystko kładę!
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć:
gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
ojciec Szimeny lży rodzica!

5.Mnież to umierać, — skoro myśl się błąka
i rozum, niezdolen rady,
memi usty młodzieńca żałość moję jąka,
wylękły przed czynem zdrady.
Ojczyzna mnie się wyprze, żem nie umiał
honoru domu bronić;
że gdy przystało, bym jak wicher szumiał,
łzym jeno umiał ronić.
Gdy ją na wieki mam utracić
niechaj Ojczyzna mi zostanie.
Gdy miłość nie chce mnie bogacić,
niech miłość kraju starczy za nię.
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć;
gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica, — —
ojciec Szimeny lży rodzica!

6.Wyzwolon umysł, myśl już wolna;
wprzód byłem pod obuchem.
Ręka do pomsty, czynu zdolna;
urosłem chwilą jedną duchem. —
Czy zginę w walce, czyli z żalu,
krew moja będzie czysta.

Ojczyzna pozna krew w koralu,
gdy zemsta rwie ognista. —
O chyżej, prędzej! — Pomsto bywaj!
Oskarżam się o zwłokę.
Już dawno winien byłem walczyć,
cóż hańbę jeszcze wlokę?! —
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć?
Gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
Szimeny ojciec lży rodzica!










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.