Cyd (Corneille-Wyspiański)/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Corneille
Tytuł Cyd
Podtytuł Tragedya w pięciu aktach
Wydawca nakład tłumacza; skład
w Księgarni Gebethnera
Data wyd. 1907
Druk Drukarnia W. L. Anczyca
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Stanisław Wyspiański
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron






P. CORNEILLE’A



CYD







TRAGEDYA W PIĘCIU AKTACH

TŁÓMACZYŁ STAN. WYSPIAŃSKI









ODBITO W DRUKARNI W. L. ANCZYCA
NAKŁADEM TŁUMACZA KRAKÓW 1907
SKŁAD W KSIĘGARNI GEBETHNERA






DRUK UKOŃCZONO DNIA 4 MARCA
1907 ROKU.






OSOBY:

DON FERNAND, PIERWSZY KRÓL KASTYLII.
INFANTKA, JEGO CÓRKA.
DON GOMEZ, HRABIA GORMAS.
SZIMENA, JEGO CÓRKA.
DON DIEGO.
DON RODRYGO, JEGO SYN.
ELEONORA, TOWARZYSZKA INFANTKI.
ELWIRA, TOWARZYSZKA SZIMENY.
DON SANSZO.
DON ARIAS.
DON ALONZO.
PAŹ.


RZECZ DZIEJE SIĘ W SEWILLI.







SCENA 1.
SZIMENA, ELWIRA.

SZIMENA
Więc mówił?


ELWIRA
Że się cieszy,

że wybór twój pochwala,
że na śluby z Rodrygiem
zezwala.

SZIMENA
Więc zezwala?


ELWIRA
Mówił to, że w Don Sanszu

godnego ma rywala;
ale Rodryga więcej
poważa i szanuje.

SZIMENA
Tak tedy skłonność serca

mojego odgaduje.


ELWIRA
Co prawda, nie mówiłam,

że serce twe się skłania
więcej ku Rodrygowi.
Rzecz całą przedstawiłam,
jako niepewną jeszcze:
Że obydwaj młodzieńce
równo godni kochania.
To ucieszyło hrabię
i sam w pospiesznej mowie
wychwalał ród Rodryga;
Diega liczne zasługi,
ich przodków szereg długi.
Mówił, że go zniewala:
ród, zasługi, przodkowie.
»W pierszym rzędzie ich kładę«,
rzekł, »Kraj przez nich się dźwiga.«
Lecz spieszył się na Radę,
gdzie król i senat radzą,
komu na wychowanie
powierzą królewicza.
Don Gomez pewny prawie,
że jemu to oddadzą, —
spodziewa się zaszczytu, —
niespodziewa rywala.
Czyli się nie przelicza?
Król widząc go łaskawie
wśród rycerzy u szczytu
w wojewódzkiej opończy,
radby pewno, by gonił
za surm wojennych dźwiękiem.

Królewicz, gdy nieletni,
ojciec go będzie chronił
przed broni ostrym szczękiem.
Zaś gdy się Rada skończy,
Rodrygo ojca skłonił,
aby o twoją rękę
natychmiast hrabię prosił.
Czas więc już bardzo krótki
od przyszłości nas dzieli,
by szczęście twoje głosił, — —
w weselnym dźwięku fletni
zakończył twoje smutki.
Jeszcze się boisz o swego Rodryga?

SZIMENA
Bo wielkie szczęście los zazdrosny ściga.

Gdy człowiek naprzód dolą swą się cieszy,
już tajemnicze, niezgadnione moce
cios dlań gotują, co szczęście zdruzgoce.

(odchodzą).

SCENA 2.
INFANTKA, ELEONORA.

INFANTKA
Nareście dzieło moje

już będzie ukończone,
gdy Don Rodrygo pojmie
Szimenę pięknolicą.
Jak więc miłosne prawo
wiąże orla z orlicą.
Szczęście im się zaśmiało.
Czyli Los da rękojmię?

Don Gomez już się skłania
oddać mu ją za żonę.
Teraz Eleonoro
powinnabym się cieszyć,
że mi się tak udało
złączyć dwa wielkie rody,
żem pięknego młodzieńca
obdarzyła dziewicą,
najpierwszą z mego dworu.
Miłość ta nieodrazu
zajęła się płomieniem
takim, jak dzisiaj płonie.
Jednak, mimo oporu,
Rodryga wnet przykłonię,
Dziś serca im goreją
jednem ino pragnieniem.
Lecz, czyli mam się przyznać,
że równocześnie ze mną
(Ach! to cię będzie śmieszyć)
dziwne rzeczy się dzieją.
Twoje oczy się śmieją?
Ty może odgadujesz?
Zgadujesz?

ELEONORA
Nic trudnego.

Pewno ci się podoba
swatany rycerz młody
i żal ci swatanego?

INFANTKA
Daj rękę do mej dłoni,

przytul ją tu do serca,

czy serce moje czujesz
jak bije, silnie bije!
To może władztwo czyje?
To może tyle znaczy:
że książęce serduszko
kogoś uznawać raczy
panem, — że pokochało? —

ELEONORA
Ah, dziwię się niemało;

przelotne jakieś drżenie.

INFANTKA
O miłości! Srogi tyranie!

Amorze, wszechwładne bóstwo.
Jakżebym była wdzięczna tobie,
gdybyś, wejrzawszy w me ubóstwo,
dał wielką miłość i kochanie.
Po stopniach tronu droga do mnie.
Przybywaj, przybądź w snach wyśniony:
wiary dochowam ci niezłomnie,
Amorze, bóstwo niezbyte!
Dozwól dojść do się, upragniony,
choćby przez poświęcenie.
Krzesaj w serdeczny blask pożaru,
co w głębi serca skryte.
Przybywaj, przybądź w łunach czaru;
rwij kwiaty nierozwite.

ELEONORA
O kim księżniczko mówisz?

Za kim wyciągasz ręce?

Czyli Amora boga
wołasz w serdecznej męce?

INFANTKA
Boga, samego boga

Amora ze skrzydłami!

ELEONORA
Ależ, księżniczko droga,

twój bożek lata górnie,
wysoko ponad nami.

INFANTKA
On mój, mój, ten skrzydlaty,

co wzniesion ponad światy,
grot złoty ciska w ludzi
i dusze śpiące budzi.
Nie Rodryga mam w myśli.
Chcesz mi to wypominać?
Nie przed lada miłostką
księżniczce czoło zginać.
Miłość marna, młodzieńcza
nie wabi mnie, ni nęci.
Córka Gomeza hrabi
niech cieszy się Rodrygiem.
Dla siebie chcę rycerza,
co laurem hełm uwieńcza,
jak owi z nieba święci:
Jerzy, jak Anioł Michał,
co zabija Demona!
Takiemu dusza tęskna
pragnie być poślubiona. —

(oddalają się).

SCENA 3.
DON GOMEZ, DON DIEGO.

DON GOMEZ

Więc zyskujesz pierwszeństwo; zaś powolność króla
stawia cię na wyżynie równej prawie ze mną.
Ty masz być pedagogiem księcia.

DON DIEGO
Odznaczenie,

jakie ród mój spotkało, — wykazuje jawno,
że monarcha dług spłacił, zaciągnięty dawno, —
że zasług dawnych pomny...

DON GOMEZ
Dzisiejsze pomija.

I królowie się mylić mogą, — często mylą;
jako, że to jest ludzkie. I właśnie ten wybór
wszem w obecności całego dworactwa
dowiódł najlepiej...

DON DIEGO
Więc mówić co niema,

skoro cię to tak mocno dotknęło. — Być może,
że powolność zdziałała, co zasługa może.
Lecz władza pozostaje władzą; jest jedyna.
Skoro król mnie powierzył wychowanie syna,
trudno wnikać w powody, przyczyny, pobudki.
Król chce, — więc jego wola wszystkiem; wywód krótki.
Radbym ja o czem innem pomówić tej chwili:
ot złączmy dwie rodziny w węzeł nierozłączny.
Wszakże oba te rody to Ojczyzny duma.

Ty masz jedyną córkę, ja jednego syna;
ich małżeństwo dwa domy w przyjaźni pokuma.
Przestań się żalić na mnie, że mam uczyć księcia;
bądź łaskawy i syna bierz na twego zięcia.

DON GOMEZ
Niechaj wyższych zaszczytów ten piękny syn szuka;

zwłaszcza, gdyś nowej sławy przysporzył do dawnej.
Więc niech was wzdyma próżność tej komedyi jawnej,
jeżeli was to bawi. — Ucz, — pouczaj księcia:
jak ma rządzić poddanym krajem, jak panować,
jak ma nagradzać dobrych, a złych jak strofować.
Lecz przedewszystkiem ucz go sam wojennej sztuki
i przykład, — przykład mówię, — przydaj dla nauki:
Jak to bezsenne noce spędzać ma na koniu,
cały we stal zakuty; — jak brać wstępnym bojem
mury miast; — całą ufność mieć w ramieniu swojem.
Przykładem ucz, — a pewno będzie doskonały,
gdy na jego usługi kunszt twój oddasz cały.

DON DIEGO
Dzieje mojego życia pouczą przykładu.

Czytać je będzie książę, — naprzekór zazdrości.
Z długiego ciągu czynów nauczy się ładu,
nauczy się porządku — —

DON GOMEZ
Z czytania? — Nie sądzę.

Dzień jeden żywych trudów wart więcej niż księga.
Dzień jeden mego życia więcej niż ciąg długi
lat twoich; — dzień mój jeden więcej niż zasługi
twoje, czy czyjekolwiek. — Jeśli byłeś niegdy
pierwszy czujny, — to jestem czujny dziś i jestem pierwszy
i ramię to podporą państwa jest, — państwa ostoją.
Grenada i Aragon drży, — bo mnie się boją.
Ochroną jestem Kastylii, — bezemnie
wnetby kto inny rządził tu, inny królował.
Więc jest słuszna, bym księcia uczył i wychował.

DON DIEGO
Znam cię aż nadto dobrze i sam wiem najlepiej,

żeś jest królowi wierny w służbie i oddaniu.
Widziałem, jak walczyłeś przy mnie na zaraniu
twej sławy, — pod rozkazem moim i pod wodzą.
Rad cię widzę w tej samej mojej własnej roli. —
Gdy zaś zbyteczne zwady sprawie dobrej szkodzą
i trudno, by sprzeciwiać się królewskiej woli; —
tym byłem swego czasu, kim jesteś w twej dumie;
sam uznasz, że król obu nas rozróżnić umie.

DON GOMEZ
Co się mnie należało, dostało się tobie.


DON DIEGO
Kto rzecz wziął ponad ciebie, snać lepiej zasłużył.


DON GOMEZ
Kto jest w dziele sprawniejszy, ten godniejszy bywa.

DON DIEGO
Gdy kto odejdzie z kwitkiem, — znak to nieomylny.


DON GOMEZ
Łasiłeś się pochlebco, — danoć czegoś żądał.


DON DIEGO
Sława mych niegdy czynów była po mej stronie.


DON GOMEZ
Powiedzmy: — król starości twej robi honory.


DON DIEGO
Gdy król działa, — to męstwo nad wszystko jest miarą.


DON GOMEZ
Tą więc miarą nie tobie a mnie rzecz sądzona.


DON DIEGO
Kto czego nie otrzymał, — widocznie wart nie był.


DON GOMEZ
Nie był wart!? — Ja?! —


DON DIEGO
Z pewnością.


DON GOMEZ
Za bezczelność twoję

weź nagrodę, —

(uderza go).

DON DIEGO
Do broni! Rozpraw się z żywotem!

Wstyd w rodzie niesłychany!

(dobywa szpady).
Złóż się!

DON GOMEZ
(z dobytą szpadą)
Ty chcesz czego?

Czegóż ty chcesz dokonać tem słabem ramieniem?

(składają się).

DON DIEGO
(któremu szpada wypadła z dłoni)
O Boże, — siły uszły; — słaba dłoń, — znużona...


DON GOMEZ
Broń twą zabiorę. — Nie. — Zbyt byłbyś dumny,

próżność sycący twoją na moich trofeach.
Zabierz ją. — — Teraz księcia krwi możesz pouczać.
A zacznij twą naukę od powieści życia;
życie opowiedz twoje — i wspomnij niebawem:
jakoś wpadł ze mną w zwadę, rej chcąc wodzić jadem
języka w pustych bredniach; — czemu ja kres kładę,
zrumieniwszy policzkiem lica nazbyt blade.


SCENA 4.

DON DIEGO
(sam)
O starości okrutna, — bezwstydna niemocy!

Czyliż żyłem lat tyle, bym w hańbie dni konał?
Wojny nademną przeszły, — ostała siwizna
na mych trudów oznakę; laur dała ojczyzna, —
a laur, dzisiaj zdeptany nogą przeciwnika,
wszystką cześć mego domu w grób nędzy zamyka. —
Ojczyzno, ocalona tylekroć tą ręką,

czyliś ty dziś nie ze mną w litości nad męką,
męką twego żołnierza, męką twego syna?
Ojczyzno, tobie jeno służyłem, jedyna.
Dla cię straciłem siły i przez cię jedynie, —
jakoż dziś mnie odrzucisz, — dziś, w bolu godzinie?

(podnosi porzuconą szpadę).

Niechaj miecz, który niegdyś walczył w twej obronie,
przejdzie w inne, mocniejsze, — szlachetniejsze dłonie.


SCENA 5.
DON DIEGO, DON RODRYGO.

DON DIEGO
Rodrygo, — jestżeś mężem?!


DON RODRYGO
Każdemu dowiodę,

żem godzien twego miecza.

DON DIEGO
Ty siły masz młode!

Lecz czyliś siebie pewny, — czyliś pewny siebie?!

DON RODRYGO
Na ten miecz, jestem syn twój; jako Bóg na niebie,

ciebie godny.

DON DIEGO
O jakąż cieszę się radością,

gdy cię widzę ku ojcu tchnącego miłością;
bo tę twoją żarliwość dziś stawię na próbę,
dziś, gdy wszystko się sprzęgło na wstyd, na mą zgubę.


DON RODRYGO
Co mówisz ojcze?!


DON DIEGO
Mnie starości brzemię

zgięło. — Dziś mnie złamano, — oplwano, opluto,
cześć moją mi wydarto, — pokalano w brudzie
ohydnych słów.

DON RODRYGO
I któżby śmiał potworny?!


DON DIEGO
Ludzie!

Na ojca twego podniesiono rękę!
Musisz mię pomścić, pomścić: — policzek mi dano.
O nieszczęsna starości! — Byłbym go tym mieczem...
Lecz ramię mnie zawiodło, — ręka cios zmyliła.
Boże, toż samo ramię, — to, którego siła
lat tyle na ojczyzny służbie... — Leć, zabijaj!
Żeleźce to oddaję z nieudolnej ręki;
bierz je. Zabijaj, leć, — lub nie powracaj.
Wróg to możny, — wróg wielki, — zaszczyt ci przyniesie:
wziął chrzest na polu walki i nieraz był w pyle,
zbryzgany krwią. — — Co więcej — i to tknie twej duszy;
to nieszczęście wrogowi znacznej przyda ceny:
Ten jest...

DON RODRYGO
Któż jest, — przez litość!


DON DIEGO
To ojciec Szimeny.

DON RODRYGO
To...


DON DIEGO
Nic nie odpowiadaj. — Znam twoje kochanie.

Lecz cóż po życiu w hańbie i po dniach sromoty?
Ile droższy dla serca, tem cięższa obraza.
Tu zemstę trza wymierzyć, chociaż serce boli.
Nakoniec: znasz mą hańbę, w zemście czerp ochoty.
Tej hańby dla nas obu starczy do sytości.
Słowa nie rzeknę nad to: mścij się, mścij się synu!
I jeżeliś mnie godny, — czekam od cię czynu!
Leć, biegnij, bież coprędzej, — mścij się, mścij się doli.

(odchodzi).

SCENA 6.

DON RODRYGO
(sam)
1.Krew ścięła się od grozy:

Cios niespodziewany,
tak pewną ręką zadany.
Mnież to pomsta przypada?
W rozterce tej mój honor pada,
jeślibym śmiał za sercem biedz...
Zmartwiałem, — duch poddany
pod cios, co srogie niesie rany.
Mnież pod ciężarem lęku ledz?
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć?!
Gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
ojciec Szimeny lży rodzica!


2.W rozterce pierś faluje:
Zda się, że miłość honor zgina.
Mścić ojca muszę. — Ją utracić?
Czemże me serce mam bogacić;
czyli uczuciem, czyli dumą?
Jedyna rozpacz dziś mnie kumą:
Bo albo będę żył bez cześci,
albo mię czeka los boleści.
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć? —
gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
ojciec Szimeny lży rodzica!

3.Ojcze, — kochanko, — honor, — serce moje.
Miecz w ręce moje dano.
Czyliż na to, by zamkły się Szczęścia podwoje;
by radość moją żywotną grzebano?
Jakoż nie spełnić rozkazu rodzica,
gdy dumą pierś faluje?
Czemuż miłosnem drżeniem palą lica,
gdy zaszczyt miłość truje?
Budzi się pomsty myśl-orlica, — —
Szimeny ojciec lży rodzica!

4.Po śmierć, po śmierć, ach, biedz po czyn!
Obojgu jestem winny cześć:
Jak mściciel — zebrać klątew plon;
bezczynny — w hańbie żywot wieść.
Jakoż niewiernym być dla miłej,
jakoż niewiernym ojcu memu?
Daremno silę moje siły,
by jarzmu zdoleć straszliwemu.

Wszystko zwiększa mą winę;
gdy raz znam już przyczynę
i gdy raz znam tę zwadę,
na szalę wszystko kładę!
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć:
gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
ojciec Szimeny lży rodzica!

5.Mnież to umierać, — skoro myśl się błąka
i rozum, niezdolen rady,
memi usty młodzieńca żałość moję jąka,
wylękły przed czynem zdrady.
Ojczyzna mnie się wyprze, żem nie umiał
honoru domu bronić;
że gdy przystało, bym jak wicher szumiał,
łzym jeno umiał ronić.
Gdy ją na wieki mam utracić
niechaj Ojczyzna mi zostanie.
Gdy miłość nie chce mnie bogacić,
niech miłość kraju starczy za nię.
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć;
gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica, — —
ojciec Szimeny lży rodzica!

6.Wyzwolon umysł, myśl już wolna;
wprzód byłem pod obuchem.
Ręka do pomsty, czynu zdolna;
urosłem chwilą jedną duchem. —
Czy zginę w walce, czyli z żalu,
krew moja będzie czysta.

Ojczyzna pozna krew w koralu,
gdy zemsta rwie ognista. —
O chyżej, prędzej! — Pomsto bywaj!
Oskarżam się o zwłokę.
Już dawno winien byłem walczyć,
cóż hańbę jeszcze wlokę?! —
O Boże! Czyliż mogłem wierzyć?
Gdy się ze Szczęściem chciałem zmierzyć,
gdy tchną płomieniem piersi, lica,
Szimeny ojciec lży rodzica!



SCENA 1.
DON GOMEZ, DON ARIAS.

DON GOMEZ
Wyznaję, przyznać muszę,

żem uniósł się nad miarę.
Gdy obelżywą mową
marne mi rzucił słowo,
spłaciłem dług z powrotem.
Rzecz, skoro już się stała,
nie mówmy więcej o tem.

DON ARIAS
Przychodzę z woli króla,

w imieniu króla mówię.
Król zajął się tą sprawą
i wielce rozgniewany,
wyrzekł o tobie hrabio
że mimo twą powagę,
zasługi i znaczenie, —
choć on sam trud twój wielbi, —
znać musisz jego prawo.


DON GOMEZ
Niech król sam, jako zechce,

mem życiem rozporządzi.
Samowola go łechce,
Biada, jeśli pobłądzi.

DON ARIAS
«Jaką wymierzę karę,

przyjąć ją będzie trzeba.
Chcę, aby był posłuszny
królewskiej mojej woli.
Chcę! — Posłuszeństwa żądam.»

DON GOMEZ
W myśli jego nie wglądam.

Jestli tak małoduszny?
Ślepego posłuszeństwa
niech król nie szuka u mnie.

DON ARIAS
Mówicie hrabio dumnie,

ostrą i twardą mową. —
Czy to ostatnie słowo?

DON GOMEZ
Nie gnę przed nikim czoła. —

Jak sąd królewski padnie;
Don Fernand, jeśli zdoła,
niech po mą głowę sięgnie.
Obaczym, czy nie pęknie
strop na tronowej sali:
czyli wraz ze mną Państwo
w ruinę się nie zwali,
nad mym grobem płaczące nie klęknie?

Czyli w domowej wojnie,
gdy wstanę przed nim zbrojnie,
to hydra się nie zlęgnie,
co stu szczękami kąsa.
Przed grozy tej obliczem
król, co się na mnie dąsa,
co chce mnie zgnieść swem prawem:
król się okaże — niczem. —

DON ARIAS
Więc lżysz Majestat tronu?!

Z jakiem-że to obliczem
szedłbyś na dwór królewski?
Wszak to wyraźna zdrada.

DON GOMEZ
Sądowi memu biada!

Ja się nie lękam zgonu.
Potrafię w mocy mojej
wstrząsnąć posadą tronu;
Niech król mnie nie bezcześci;
(miłe mu tronu blaski)
bo jeźli berło pieści,
to może z mojej łaski.

DON ARIAS
W tej burzy, co nadchodzi,

wy się lękajcie gromu;
by piorun was nie spalił.
Czyście ponad rozumy?
Czy już nie znacie sromu?
Winniście łasce króla
sławę waszego Domu.


DON GOMEZ
Nie mierz mnie swoją miarą.

Jestem wyższy nad tłumy.
Gróźb serce się nie lęka,
ani nie lęka gromu.
Czyjaż go rzuci ręka?
Mogą mię losy skazać
na nędzy cierpką dolę,
lecz to zachowam zawdy:
honor i własną wolę.

(Don Arias odchodzi).
SCENA 2.
DON GOMEZ, DON RODRYGO.

DON RODRYGO
Dwa słowa hrabio.


DON GOMEZ
Słyszę.


DON RODRYGO
Don Diego ci znany?

Wszak to wiesz: jak powinien być poszanowany?

DON GOMEZ
Wiem. Być może.


DON RODRYGO
Być może? To wam i przypomnę:

jako ramię Don Diega bywało niezłomne;
Jako był rówien tobie.

DON GOMEZ
Być może — nie pomnę.

DON RODRYGO
Spojrz mi w oczy, wszak widzisz, że ogień w nich płonie.

Ogień ten po mym ojcu, pali się w mem łonie.

DON GOMEZ
Nie wiele mnie obeszło.


DON RODRYGO
Ku temu was zmuszę!


DON GOMEZ
Tak o sobie rozumiesz?


DON RODRYGO
O to się pokuszę.

Chociem młokos, jak prawda, lecz kształcę mą duszę,
bym niedorosły latmi, lata ubiegł czynem, —
by mnie ojciec mógł poznać godnym siebie synem.

DON GOMEZ
Sięgasz ku mnie, zuchwały? O próżność bez miary!

Któż ciebie widział z mieczem, byś miał tyle wiary?

DON RODRYGO
Tacy, jak ja, dwa razy poznać się nie dają.

Cios na cios. Pierwszą chwilę mistrzem sobie mają.

DON GOMEZ
Miarkuj się!


DON RODRYGO
Tak?.. Być może. Kto inny, zapewne

spieszyłby się ustąpić, żeś brwi zmarszczył gniewne.
Czyli z pod lauru, co czoło twe wieńczy,
twe oczy w śmierć skazały zapał mój młodzieńczy?


Uderzam dzisiaj śmiały w to zwycięzkie ramię;
wierzę, że śmiałość moja sile mej nie skłamie.
Ojca jeno mam w myśli, że ma być pomszczony!
Nie zwyciężono ciebie, będziesz zwyciężony!

DON GOMEZ
Odwaga! Nie od dzisiaj odgadłem ją w tobie.

Wierząc w to, że ojczyzny szczęście w niej złożone,
spokojny, córkę moją dawałem za żonę.
Znam twą miłość a jednak widzę to z radością,
żeś obowiązek twardy stawił przed miłością.
Lituję się nad tobą, młodości lituję;
zwolń mnie z nierównej walki, gdy kres jej zgaduję.
Zbyt mały zaszczyt dla mnie: pastwić się nad tobą;
abym miasto trofejem, czoło krył żałobą.

DON RODRYGO
Litość podłą przydajesz memu pohańbieniu!

Cześć odbierasz a życie me ważysz w sumieniu.

DON GOMEZ
Oddal się ztąd!


DON RODRYGO
Mów ciszej. Nie odstąpię krokiem.

Godzina mnie lub tobie śmiertelnym wyrokiem.

DON GOMEZ
Masz-li już dosyć życia?


DON RODRYGO
Trwogę znasz daremną!?

Czyli się śmierci boisz?

DON GOMEZ
Idę.

DON RODRYGO
Idź przedemną!
(wychodzą).
SCENA 3.
INFANTKA, SZIMENA, ELEONORA.

INFANTKA
Szimeno, bądź spokojna.

 

SZIMENA

Spokojna? Ja? Tej chwili,
gdy się rodzice nasi
tak nagle powaśnili?
Rodryga ojciec tak zelżony
bezwzględnie, popędliwie;
przepełnia serce moje trwogą,
że dług nie będzie niespłacony
i że Don Diega przyjaciele
zapłacą odwet zemstą srogą.

INFANTKA
Szimeno, bądź spokojna.

Sroga dwu domów kłótnia,
sroga dwu domów wojna
zakończy się weselem.
Król jest wam przyjacielem
i mocno wziął do serca
ten zatarg tak niemiły.
Znajdzie więc tyle siły,
by kres położyć zwadzie.
Obiecał nawet radzić
o tem w królewskiej Radzie.

Niech tylko hrabia Gomez
trudności nie przymnoży
i niech się, gdy obraził,
przed Diegiem upokorzy.

SZIMENA
Don Gomez, hrabia Gormas,

miałby się upokorzyć?
Któż śmiałby ojcu memu
kajdany te nałożyć?
I przed kim?

INFANTKA
Przed Don Diegem.

Wszak to ojciec Rodryga.

SZIMENA
Mój ojciec upokorzon?!

Serce się wstrętem wzdryga.

INFANTKA
Zaślepiony w swej dumie

twój umysł, lękiem strwożon,
rozpoznać już nie umie:
czem hrabia jest zagrożon?
Jakie niebezpieczeństwo
grozi mu każdej chwili
a nikt go nie przestrzega — ?

SZIMENA
Od kogo!?


INFANTKA
Syn Don Diega:

Rodrygo, który jeszcze
swej nie próbował szpady.

Rycerz pełen ogłady, —
rycerz pełen honoru,
kwiat kastylskiego Dworu.

SZIMENA
Nie będzie śmiał, — zbyt młody.

Słucham cię z przerażeniem. — — —

INFANTKA

Za ojca pozwoleniem,
by sunąć powody
mej troski i obawy, —
zanim król nie uzyska
załagodzenia sprawy, —
Rodrygo, jako więzień,
tu będzie zostawiony.
Więc możesz być spokojna,
bo będzie rozbrojony.

SCENA 4.
INFANTKA, SZIMENA, ELEONORA, PAŹ.

INFANTKA
Pobiegniesz za Rodrygiem. Najdź mi go tej chwili.


PAŹ
Hrabia i Don Rodrygo przed chwilą tu byli.


SZIMENA
Dobry Boże!


INFANTKA
Drżysz czego?


SZIMENA
Litości nad nami.

INFANTKA
Więc widziałeś ich razem?


SZIMENA
Mów, czy byli sami?


PAŹ
Przed chwilą, razem spiesząc, pałac opuścili.

Może mnie się zdawało...

INFANTKA
Co?


PAŹ
Że się kłócili.


SZIMENA
Składają się. Zda mi się — szpady w uszach dzwonią..!

Czyli ich ręce moje od ciosów osłonią!?

(wybiega)

SCENA 5.
INFANTKA, ELEONORA.

ELEONORA
Księżniczko, co jest tobie,

że ręce własne ściskasz;
w trwodze je załamujesz;
oczyma dziwnie błyskasz?
Czy mnie ty okłamujesz,
udając raz wesołą —
to znowu nagłym smutkiem
marszcząca brew i czoło?

INFANTKA
Ja dziwną mam nadzieję:

jakąś nadzieję straszną.

W królewskim dyjademie,
w mych szat królewskim stroju —
uwierzysz? — mnie za ciasno. —
Ja nie wiem na co czekam,
gotowam pragnąć złego!
I dzieło, co jest moje,
com sama go pragnęła,
cieszę się, — że los zwleka
pozornie wbrew mej woli.
Czy los tak igra może
z tem, co człowieka cieszy,
z tem, co człowieka boli?
Dopiero blizkie były
młodych obojga śluby, —
już domy się zwaśniły.

ELEONORA
O czem księżniczko mówisz?

Kogóż to masz na myśli?
Czyli Rodryga znowu?

INFANTKA
Los dziwne koła kreśli.

I to mnie zastanawia;
to naraz mnie zadziwia,
i naraz mnie zabawia.
Nadzieję mam okrutną
i tę ci wyznać muszę:
że w walce tej Rodrygo
zabije Don Gomeza!

ELEONORA
Jak możesz pragnąć tego?

INFANTKA
Pragnę, na moją duszę!

Mówiłam: sama nie wiem
dlaczego pragnę złego?

(wychodzą).

SCENA 6.
DON FERNAND, DON ARIAS, DON SANSZO.

DON FERNAND
Co?! Hrabia mnie zadziwia.

Mówisz, że nieposłuszny,
że w gniewnym słów porywie
przyjął cię opryskliwie?
Prośbie mej się sprzeciwił,
a groźbę za nic ważył?
Tem hrabia mnie znieważył,
że nie wiem dokąd zmierza
w zamiarów swych zapędzie.
Liczyć nań już nie mogę.
Straciłem w nim żołnierza.
Upłynie czasu wiele,
nim inny go zastąpi,
nim jemu równy będzie.
Niechaj mnie zwą tyranem, —
nie będzie praw mych burzył,
uznać mnie musi Panem.
Przyganię, jak zasłużył.
Łagodnym byłem zrazu,
przemocy nie użyłem; —
teraz nic mnie nie wstrzyma,
bym nie wydał rozkazu:

Niechaj go straż poima.
Sądzon będzie do razu.
Ta głowa, co się dumnie
ponad koronę wznosi,
upokorzyć się musi,
choć setne laury nosi.

DON SANSZO
Bo może nazbyt nagle

rygor nań przykry spada, —
jeśli Don Gomez hrabia
tak szorstko odpowiada.
Lepiej byłoby może
ostawić rzecz czasowi?

DON FERNAND
Don Sanszo, milcz! — W tym sporze,

jeźliś niebacznie stanął
po stronie Don Gomeza,
jesteś przeciw — królowi.

DON SANSZO
Przez litość jednak proszę,

pozwól się za nim wstawić.

DON FERNAND
Słucham. — Jakaż to litość

i jakie to wstawianie?

DON SANSZO
Nie błagam o to, Panie,

byś karał go łaskawie;

lecz pozwól, by się rycerz
mógł po rycersku sprawić:
z bronią w ręku. Los wtedy
gdyby dlań był pomyślny, —
zamiast ludzkiego sądu
dałby — ułaskawienie.

DON FERNAND
Miarkuj się. — Lecz wybaczam

młodej odwadze, śmiałej.
Jako król, mam w pamięci
myśl o Ojczyźnie całej:
tej jeno służę Sprawie.
Tej krwi szanować muszę,
co mej Ojczyźnie służy.
Jak sternik nawę wodzi
wśród mętnej morskiej burzy.
Na słowa twe żołnierza
mówię odpowiedź króla:
Ktokolwiek mnie posłuszny
pod mą się skłania wolę,
ten może ufać pewny,
że swej nie szkodzi sławie.
że równo mnie dosięga
cios, który weń uderza.
Toż samo Gomez hrabia, — Lecz więcej nie mówmy,
nad ważniejszą się sprawą teraz zastanówmy:
Wieść ta, chociaż niepewna, wieść to wielkiej miary:
Dostrzeżono okrętów nam wrogich sztandary,
jak nocą w gardło rzeki pełzały bezczelnie.
Wypadnie czujność zdwoić.


DON ARIAS
Moc twoja i siły

znaną Maurów potęgę przed tobą skłoniły.
Zwyciężon tyle razy, Maur, już serce traci;
nie tak się łatwo z nami zwycięztwem wzbogaci.

DON FERNAND
Zazdrość ich jadowita tem się zapaliła,

że niegdy Andaluzję dłoń ta przykłoniła
pod władzę mą; że berło zawładło tym krajem.
Kraj ten ich chciwym oczom, dziś straconym rajem.
Powód to był jedyny, bym w Sewilli tworzył
stolicę, żebym tronu podstawę położył
tu dla całej Kastylli; bym z blizka stąd badał,
jakieby Maur na przyszłość podstępy zakładał.
Abym go z blizka śledził i głosząc orędzie,
zamysł ledwo poczęty w puch rozbijał wszędzie.

DON ARIAS
Obawy Wasze próżne.


DON FERNAND
A próżność w ufności.

Zbyteczna ufność sama ściąga gromy.
Wam chyba nie od dzisiaj bieg rzeczy wiadomy,
że pełnem pędząc morzem, sama morska fala
ich okrętom aż tutaj dopływać pozwala.
Gdy jednak ledwo pierwsze mam o tem nowiny,
nie chcę nadmiernym gwałtem ściągać na się winy,
iżem zbyteczną trwogą w noc gród wstrząsnął cały.
Starczy wysłać zdwojoną straż w przystań na wały.
Starczy zdwojona czujność...


SCENA 7.
DON FERNAND, DON ARIAS,
DON SANSZO, DON ALONZO.

DON ALONZO
Hrabia padł.

Wnet syn Don Diega hańbę rodu zmazał.

DON FERNAND
Odkąd mi znany cios ciężkiej zniewagi,

wyrządzonej domowi zacnego rycerza,
gdym hrabiemu Don Diega przeprosić rozkazał,
gdy hrabia do słów moich nie przykładał wagi
i nie spieszył się wcale Don Diega przeprosić, —
co więcej: bardziej hardo głowę począł nosić,
w butności swej nie przyjął mnie za pośrednika,
przewidywałem koniec: znalazł przeciwnika,
co go prześcignął w gwałcie dumnej samowoli. —
Ale cóż to za wrzawa?

DON ALONZO
To Szimena woła,

by ją do cię wpuszczono. Rozpaczą wiedziona,
skargę przed króla niesie. Prosto tutaj zmierza.
Biegnie tuż Don Diego, o syna strwożony.

DON FERNAND
Niechaj wejdą. Rycerzy moich wódz stracony.

Dziś, gdy go potrzebuję w tak niepewnej chwili;
gdy trzeba, aby wszyscy w chorągwie spieszyli,
hrabia padł. — Czyja wina; i kto tutaj błądzi,
gdy Ojczyzna w nieszczęściu, niech rzecz Bóg sam sądzi.
Któż z ludzi tylu klęskom grożącym podoła?


SCENA 8.
DON FERNAND, DON ARIAS, DON SANSZO,
DON ALONZO, DON DIEGO, SZIMENA.

SZIMENA
Królu, sprawiedliwości!


DON DIEGO
Sprawiedliwy królu!


SZIMENA
Do nóg twoich przypadam, w żalu, w nędzy, w bólu.

Najznaczniejszy z rycerzy twych dla cię stracony.
Wysłuchaj oskarżenia!

DON DIEGO
Wysłuchaj obrony!


SZIMENA
Skarzesz, Panie, junaka, skarcisz szalonego!

Ojca mojego zabił!

DON DIEGO
Pomścił Ojca swego!


SZIMENA
Winien jesteś poddanym całe serce twoje!


DON DIEGO
Słusznej pomsty nie karać!


DON FERNAND
Powstańcie oboje.


SZIMENA
Panie, krew ojca przed memi oczami

płynie z okropnej rany! Litości nad nami.
Nad ojcem, nad rycerzem, który razy tyle
zyskał zwycięztwo bitew w niezrównanej sile.

W boju winien był zginąć, nie z ręki Rodryga.
Przybiegłam, darmo ręka głowę stygłą dźwiga.
Wybacz boleść.

DON FERNAND
Odwagi córko. W twej żałobie

twój król, gdy brakło ojca, ojcem będzie tobie.

SZIMENA
Panie! — —


DON FERNAND
(zwracając się do Don Diega)
Odpowiedź twoja Diego?


DON DIEGO
Jestem winny.

Na mój rozkaz jedynie — syn był tutaj czynny.
On jedynie mój rozkaz i wolę wykonał.
W woli mej bezlitośny byłem dla cię synu;
sam nie byłbyś się nigdy rwał do tego czynu.
Jeśli Szimena żąda kary sprawiedliwej, —
ja będę ukarany, syn zostanie żywy.
Oddam żywot bez żalu, gdy cześć ocalona;
przyjmę, jaka mi dola będzie przysądzona.

DON FERNAND
Sprawa jest wielkiej wagi, więc na pełnej Radzie

rzecz rozważać będziemy o dwu domów zwadzie.
Tymczasem, nim rzecz jasno będzie rozsądzoną,
Szimena pójdzie do dom, pod Sansza osłoną.
Don Diego pozostanie; — słowom jego wierzę.
Niech mi znajdą Rodryga, gdziekolwiek się kryje.
Złożę sąd. Sprawiedliwość, jak słuszna, wymierzę.





SCENA 1.
DON RODRYGO, ELWIRA

ELWIRA
Wszelki duch Boga chwali!

Kogo widzę?! — Rodryga?
Wszedłeś niepostrzeżony?
Królewska straż cię ściga.

DON RODRYGO
To los mój, klnę się Bogiem.

To los mój opłakany.

ELWIRA
Czyli przed domu progiem,

cień hrabi niepomszczony,
nie wzbronił wnijścia tobie,
zabójco przeklinany?
Szimena w łez żałobie,
gnie się w nieszczęściu srogiem.
Czyli się tu chcesz chronić,
gdy już cię mają chwytać?

Źleś wybrał tu schronisko;
przekleństwo jeno tylko
i łzy cię będą witać.

DON RODRYGO
Niedbam, czy straż mię ściga,

czy kiedy mnie pochwycą;
nieszukam tu schroniska
ani się cieniów boję,
choćby mar sto wzbraniało
przystępu w te podwoje.
Hrabia padł moim wrogiem.
Bo tak mój honor kazał,
bym straszną czyniąc krzywdę
rodzica krzywdę zmazał.
Straszniejsza moja dola
niżeli kaźń, więzienie.
Nad szczęściem mści się wola,
ściga mnie przeznaczenie.
Niestraszni mi królowie,
ich sługi i ich miecze,
gdy wszędzie kędy wstąpię
rozpacz się za mną wlecze.
W rozpaczy błędnem kole
ja, — ojca jej morderca,
przychodzę giąć mą wolę;
niebłagać przebaczenia,
gdy klątwę mam na czole,
lecz w litość skłonić serca:
niech życie weźmie moje.
Przynoszę je w ofierze.

Za łzy, nieszczęście swoje
niech je tym mieczem bierze.

ELWIRA
Ukryj się. — Widzę moją panią.

Don Sanszo tutaj idzie za nią.

DON RODRYGO
(odchodzi)

SCENA 2.
SZIMENA, DON SANSZO, ELWIRA.

DON SANSZO
Krwi za krew winnaś żądać,

w słusznym płonąca gniewie;
twych łez skarżące prawo
czekaniem zbyt łaskawą
mordercy dolę znaczy.
Nim król go sam doścignie,
ty winnaś ścigać raczej.
Pozwól mi być twym sługą.
Chciej przyjąć miłość moją.
U stóp twych składam kornie
i serce me i zbroję.
Przyzwól to jedno słowy.

SZIMENA
Król przyrzekł strzedz mej sprawy;

nie chcę obrażać sędzię.
Rozum czekać mi każe.

DON SANSZO
Czekać zbyt długo będzie.

Ja działać już gotowy,

zachęcon, żądny sławy,
zdwojoną zyskam siłę.

SZIMENA
Usługi twe, — choć miłe,

na dzisiaj nieprzyjęte.
Spamiętam i rozważę.
Dziś jeszcze krwi niepragnę:
to łez mych prawo święte.
Gdy dłoń, co winnych ściga,
co mi przyrzekła prawo,
nie sięgnie wnet Rodryga,
zbyt będąc nań łaskawą, —
wtedy przypomnę twoją
gotowość walki krwawą.

(Don Sanszo odchodzi).

SCENA 3.
SZIMENA, ELWIRA.

SZIMENA
Płaczcie me oczy nieszczęśliwe!

Za jakąż, jakąż karę?
Zbyt może długo, nazbyt długo
oglądałyście szczęście żywe?
Połowa mego życia
ostała w ciemnym grobie.
Żywota reszty marne
w cmentarnej mrą żałobie.
Płaczcie me oczy biedne:
kiry przed wami czarne;
łzy dla was ino jedne.
W umyśle pełnym trwogi
stoczyłam walk niemało.

Rodrygo dla mnie drogi,
śluby zapowiedziane:
wspomnienie mi zostało
straszne, — niezapomniane.

ELWIRA
Snać ulgi nie znajdujesz

we łzach, — choć strugą płyną?

SZIMENA
Elwiro, czy nie czujesz,

żem ulgi niespragniona;
że cieszę się tym żalem,
co łzami bucha z łona?
Płaczcie me oczy biedne,
me oczy nieszczęśliwe.
Łzy dla was ino jedne.
Nadziei dla mnie nie ma,
ulgi, ni ukojenia.
Dopokąd myśl mą nęka
Kochanie to straszliwe.

ELWIRA
Kochasz go i miłujesz?


SZIMENA
Rzec: Kocham, — to za mało.

Uwielbiam: mało jeszcze.
Oddałam mu się całą,
myślą się o nim pieszczę.
Radosne to kochanie
było mnie kołysało,
gdy klęska na mnie spada
i szczęście precz zabiera.

W umyśle pełnym trwogi
stoczyłam walk niemało;
wszakci był dla mnie drogi,
śluby zapowiedziane:
wspomnienie mi zostało
straszne — niezapomniane.

ELWIRA
Czyliś już umyśliła,

co czynić ci wypadnie?

SZIMENA
To serce niegodziwe

myśl moją zemście kradnie.
To miłość, znowu miłość,
co mną okrutna, — władnie.
Cóżem to ojcu winna,
czylim już zapomniała?
Czyżbym nad łzy bezsilne
nic więcej dlań nie miała?
Miłość to niegodziwa
na honor mój nastaje.

ELWIRA
Posłuchaj, może serce

w uczuciu swem niekłamie?
Dziś twoja myśl w rozterce,
dziś ból ją srogi łamie.
Lecz czas uśmierza bole.

SZIMENA
Ja w nieszczęść żyję kole.

O sławo, moja sławo,

we wstydzie się rumienię:
nadto zwlekałam długo.

ELWIRA
I cóż zamierzasz czynić?


SZIMENA
Co każe przeznaczenie.

Pomna Rodzica chwały,
jak ojciec mój, — chcę słynąć.
Gdy dom się chwieje cały,
chcę pomścić go i zginąć!


SCENA 4.
SZIMENA, ELWIRA, DON RODRYGO.

DON RODRYGO
Pragniesz mnie ścigać, — nie trudź się daremno.

Masz mnie przy sobie...

SZIMENA
Rodrygo przedemną?

Rodrygo w moim domu?

DON RODRYGO
Słuchaj, coć powiada

skazaniec, twojej karze i zemście powolny.
Nieoszczędzaj krwi mojej.

(podaje jej swój miecz).

SZIMENA
Przestań, zamilcz. Biada!


DON RODRYGO
Chwilę...

SZIMENA
Ostaw mnie samą.


DON RODRYGO
Niech odpowie szpada.


SZIMENA
Precz! Krew Rodzica do noża przyschnięta

o swoje prawa klnie. — Córka pamięta,
co zabitemu winna.

DON RODRYGO
Moją głowę.

Przyschła doń jego krew: ostrze gotowe.
Uderz...

SZIMENA
Nie moje mścić się będzie ramię.


DON RODRYGO
Uderz.


SZIMENA
Szukając zemsty sercu memu skłamię.

Pamiętać?! Zbrodnia! — Ty żyjesz za długo.
Jakiejże pomsty krwi stałam się sługą?
Jestem niewolna w myśli, niewolna w mym czynie:
jakoż mścić się i kochać na jednej godzinie?
Oddal się, — znieść nie mogę, żałość serce łzawi.
Niech cię własne sumienie mordercy zadławi.

DON RODRYGO
Pojdę, jeżeli każesz; jeźli każesz, wrócę.

Radbym w twych oczach skończyć zbyt żałośne życie.

Lecz nie sądź, bym przez miłość i czułość ku tobie,
jak tchórz, żałował spełnionego dzieła.
Gniew działa nazbyt szybko, ojciec mój cześć traci;
któż więc, jeżeli nie ja, odwetem zapłaci?
Zbrodnię uważać muszę, za czyn mój zasługi.
Gdybym nie był dopełnił, zabiłbym raz drugi.

SZIMENA
Moja nieszczęsna miłość i czułość ku tobie,

nie pozwoli mnie podłej szukać dla cię kary.
Skrzywdziłeś mnie, zyskując honor w mej żałobie.
Mam więc twej śmierci wołać, równej żądna miary?
Żegnaj mi, mścić się muszę, obowiązek srogi!
A jednak, mimo krzywdę, ty mnie jesteś drogi;
Co przeciw tobie pocznę, chcę by los to zwalił;
chcę, by mimo pościgu Bóg ciebie ocalił.

DON RODRYGO
Miłości! działasz cuda!


SZIMENA
O nędzo straszliwa!


DON RODRYGO
Tak nas przygnębia ojców waśń niepowściągliwa.

Któżby śmiał był pomyśleć?!

SZIMENA
Któżby śmiał był wierzyć?!


DON RODRYGO
Bodajżem nie znał życia.

SZIMENA
Lepiej było nie żyć.


DON RODRYGO
Los to pewno nas ściga, — to Bóg nam zazdrości.


SZIMENA
Gdzie owe dnie przepadłe pogody, radości?

Żegnaj mi.

DON RODRYGO
Bywaj zdrowa. Może śmierć łaskawą

ześle los. Utraciłem już do szczęścia prawo.

SZIMENA I ELWIRA
(oddalają się).


SCENA 4.
DON RODRYGO, DON DIEGO.

DON DIEGO
Nareście! Niebo pozwala cię spotkać.


DON RODRYGO
Niestety.


DON DIEGO
Syn mój winien się oprzeć był czarom kobiety.


DON RODRYGO
Niemów mi więcej ojcze, czylim co powinien.

Com był winien, spełniłem! I coż mi zostało?
Li śmierci szukam teraz za nagrodę całą.

DON DIEGO
Nie na to czas. Co inne mówić tobie spieszę.

Sądzę, że kilku słowy ognia z ciebie skrzeszę:

Król twój, ojczyzna twoja żądają pomocy!
Wieść, że okręty wroga widziano tej nocy
na naszej rzece, ta wieść jest prawdziwą.
Maurowie zniszczą miasto grabieżą straszliwą,
jeźli kto nie pochwyci tej chwili ster w dłonie,
by ratować tę nawę, którą fala chłonie.
Zewsząd lamenty słychać, płacz i narzekanie:
Bo któż Maurów nawale oprzeć się jest w stanie?
Król i Dwór w tej nagłości potracili głowy
i temu masz zawdzięczyć, że wyrok surowy
jeszcze niewykonany, że nikt cię nie ściga. —
Hańbą dla mego rodu byłoby więzienie.
Zjednałem więc przyjaciół moich — w sprzysiężenie,
by cię wydobyć z kaźni, gdybyś był schwytany.
Miałem ich w pogotowiu. Lecz dziś inne plany
obmyślam, by przyspieszyć twoje ocalenie.
Miast, byś domową wojną imię, ród niesławił;
spiesz na przyjaciół czele, byś Ojczyznę zbawił!
I właśnie tak się zdarza, że pięciuset męża,
którzy w sprawie mej hańby dobyli oręża,
zaprzysięgło się ująć za krzywdę mą zgodnie.
Przeto gdzieindziej zwrócę zapęd ich i miecze,
niech wstrzymają ćmę Maurów, co na nas się wlecze.
Ty staniesz na ich czele, na śmierć pojrzysz zblizka,
albo przydasz laur nowy do sławy nazwiska.
Padniesz na polu walki, lub zwycięzcą wrócisz.
Tak tem najlepiej zawiść i zazdrość ukrócisz.
Dziełem wielkiem król skłoni się do przebaczenia.

Czynem wielkim Szimenę zmusisz do milczenia.
Ale czas chyżo bieży, — tracę go na słowa;
bodaj się już spełniło to, o czem tu mowa.
Chcę, byś chyżo pospieszył. Chodź ze mną tej chwili
a zobaczą niebawem i Król i Ojczyzna,
że odzyskają w tobie, co w hrabi stracili!





SCENA 1.
SZIMENA, ELWIRA.

SZIMENA
Elwiro, czyli to może

pogłoski, wrzawa fałszywa,
że się Rodrygo znów sławą
wybawcy Ojczyzny okrywa?
Dłoń, co mi ojca wzięła
Ojczyzny zbawicielką?
Okrył się mówisz sławą?

ELWIRA
I jeszcze jaką wielką!

Maurowie przed nim pierzchli w lot;
on łamie ich jak młot,
że precz musieli zbiedz.
Trzy godzin ledwo walka trwa,
on już zwycięzki precz ich gna.
W niewolę bierze królów dwóch.
Rozbija wszystko w puch.

SZIMENA
I cóż, że Maurów ściga precz,

gdy ojca zabił ten sam miecz.

I cóż, że Maurów dłoń ta gnie,
gdy szczęście moje wydarł mnie.
Chociażby nawet królów stu
w niewolę wziął, w kajdany skuł,
niedoli nie przebaczyć mu:
on, niegdy miłość dla mnie czuł. — —
I któż te wieści głosi?

ELWIRA
Lud.

Uważa go za cud.
Sława się szerzy z miast do miast.
Zda się że niebios sięgnie czołem,
że czołem sięgnie gwiazd.

SZIMENA
Cóż na to mówi król?

Zazdrośnie może zmarszczył brew
i skrycie waży gniew?

ELWIRA
O nie! Król wdzięczen za przysługę,

rad laurem przyjmie sługę.
Jednak Rodrygo po dziś dzień
na dworze sam niestawił się.
Don Diego zdobycz przywiódł zań,
by ją królowi złożyć w dań.
Błaga, że wart litości syn,
co Maurów wyciął w pień;
litości godzien za ten czyn,
wart zapomnienia dawnych win.

SZIMENA
Czyli jest ranny może?

ELWIRA
Nie.

Nic o tem nikt nie mówił mnie.
Może... Cóż z lic ubiegła krew?
Nikt o tem nic nie mówił mnie.

SZIMENA
Co się z nim dzieje, nie wiesz o tem?

Czy może co się stało?
Tam śmierć ich kładła w krwi pokotem;
czy jego szczęście mu sprzyjało?
Tylu poległych tam zostało?
Ty nie wiesz, czyli on z powrotem? — —
Czyli się w zgonie okrył chwałą,
czyli zwycięzkim wraca lotem?
Wyrzekłaś, żem na licu zbladła:
Miłość z rumieńców mnie okradła. — —
Lecz wstyd. Przygasaj w twarzy płomię;
wszakci żałobne noszę szaty,
żałoba w całym moim domie;
niezastąpionej płaczę straty.
Przecz z żarem igram nieświadomie;
więzień, za ciężkie pchnięta kraty,
żagiew gasnąca w ruin złomie, —
wszakże dług zemsty mam do spłaty?!
Całun żałości, strój złowrogi:
przepych dziś dla mnie cały.
Dar ten rzucają mi pod nogi
ręce, co lauru w krwi sięgały.
Jakoż się z losem serce zgodzi?
Całunie, dzierż nienawiść w sile!

Niech myśl o zemście nie przygasa,
choć serce zbudzi się przez chwilę.

ELWIRA
Pani, Infantka tu nadchodzi.


SCENA 2.
SZIMENA, ELWIRA, INFANTKA, ELEONORA.

INFANTKA
Nie myśl, Szimeno, choć się spieszy

księżniczka twoja, by cię witać,
że cię szczebiotem słów pocieszy.
Los twój bolesny i straszliwy.
Lecz, gdybyś znała serce moje,
w niem byś odgadła niepokoje:
jaką z tajemnic lica kryją,
co przemilczają moje usta,
dlaczego uśmiech niewesoły?
Przychodzę westchnąć z tobą społy,
gdy o Rodryga będziesz pytać.
Wszak wiesz to, iż dokonał cudu?

SZIMENA
Nie mnie brać udział w chwalbie ludu,

ni wspólnem wam weselu.
Was niechaj cieszy nagłość cudu;
wróg dla mnie w waszym przyjacielu.
On ci was wczora wywiódł z matni;
gdy wiara ludu weń uwierzy
i król w nim ufność swą położy,
napewno wieniec, co go zdobi,
pierwszy w szeregu, nie ostatni!

Gdy chwała cześci mu przymnoży —
któż sprawiedliwość mnie wymierzy?

INFANTKA
Szimeno! syn Don Diega

dokonał wielkich rzeczy.

SZIMENA
Już uszu mych dobiega

zla wieść, wieść niewołana.

INFANTKA
Czemu złą wieścią mienisz,

gdy wszystkim pożądana?
Czy złość jej twoja przeczy?
Rodrygo, Mars młodzieńczy,
wszak twoim był kochankiem.
Czy mściwość serce leczy?
Wszak zdobył twoje względy,
wszak w nim widziałaś rada
przyszłego twego Pana.

SZIMENA
Może być chwalon wszędy

i naród przed nim mnogi
paść może na kolana:
Był niegdy dla mnie drogi.
Dziś dla mnie kaźń i klęska,
gdy przy mnie wychwalana
dłoń wroga — a zwycięzka.
Na jedno to pamiętna,
com ojcu memu winna, —
choć serce kęs przymiera,
będę go pomstą ścigać.


INFANTKA
Dwór cały miał cię w cenie,

żeś w zemście twej namiętna,
by honor domu dźwigać,
w żądzy o kaźń Rodryga
stawała się natrętna.
Dziś czas, byś była inna.
Miałabym dla cię słowo,
lecz nie chcę cię urażać
ni mową zbyt surową, —
ni wiem, czy myśl tę nową
w umyśle chcesz rozważać, —
czy wierzysz żem życzliwa?...

SZIMENA
Księżniczko, nadewszystko

wiem to, żem nieszczęśliwa.
Gdy czułość słowo niesie,
przejęta dolą moją,
już nie natrętne rady,
lecz te, co umysł koją.
Księżniczko, mów, posłucham.

INFANTKA
Patrz, łzy w mych oczach stoją

nad waszą ciężką dolą.
Lecz, gdy chcesz zwalczyć siebie,
zwalcz siebie własną wolą!
Rodrygo, gdy niemiły,
gdy dusza nań się wzdryga,
znajdź w sobie tyle siły,
byś z duszy precz wydarła.

By miłość, co doń rwie się,
z twej woli dziś zamarła.
Gdy dla cię już stracona,
niech płomień żaru skona.
Niech, jako kwiat podcięty,
odrzucon precz, uwiędnie. — — —
Lecz miłość to żar święty;
mówiłam może błędnie;
on duszy świeci jaśnie
z nim może życie gaśnie?
Może, kto nań się zrywa,
by walczyć nieoględnie,
w porywie swym przeklęty,
jak kłos upada zżęty?
Lecz los tu się odwrócił:
ty karać chcesz winnego;
ten naszym bohaterem;
ocalił nas od zguby;
dziś król i dwór go wita
jako wybawcę swego.
I będzie pewno silnie
w tej sprawy rozsądzeniu
tej trzymać się rachuby,
by uległ złagodzeniu
wyrok dlań zbyt surowy.
Darmo więc twoja skarga
chce sięgnąć jego głowy.
Król sądząc nieomylnie,
bieg rzeczy uzna nowy;
tedy strzegł będzie pilnie,
by pęd zbyt mściwej dłoni,

twe skargi i lamenty
zamilkły z jego woli. — —
Miłości wzbroń mu swojej.
Niech boleść, ukojona
współczuciem twego króla
i twych przyjaciół grona, —
dla nas mu żyć pozwoli.

SZIMENA
Choć może w głębi piersi i litość dlań drzemie,

chociaż stanął na czele najpierwszych i dzielnych,
ocalił wam Ojczyznę, mienie, role, ziemie, —
choć przyszłość go policzy w poczet nieśmiertelnych,
choć naród go uwielbia a król pieści w chwale,
w popiele mych cyprysów, laury jego spalę!

INFANTKA
Chwalebnie było i wspaniale,

cnotliwie i szlachetnie,
dla ojca własne zdeptać szczęście.
Lecz jest szlachetność wyższa wcale,
co się we wielkich sercach budzi:
namiętność własną, mściwość, żądze
poświęcać szczęściu wszystkich ludzi.
Dość dla Rodryga będzie kary,
jak go wyrzucisz z twego serca.
Lecz wyrok króla przyjmiesz skromnie...

SZIMENA
Cokolwiek król sam rzecze do mnie,

niechętny żalu mego słuchać;

nie zdolna jestem łez potłumić,
nikt mnie nie zmusi do milczenia,
choćby chciał kupić duszę moją
wagą korony i sumienia.

INFANTKA
Szimeno, przewalcz w myśli

nim serce postanowi.
Miłość i pomsta walczą w tobie,
zmagają się w twem łonie.
Masz władzę nad obiema:
wiesz, coś jest winna ojcu twemu,
co Państwu i królowi.

SZIMENA
Po ojca mego zgonie,

wyboru dla mnie niema!

(Rozchodzą się).

SCENA 3.
DON FERNAND, DON RODRYGO, DON DIEGO,
DON ARIAS, DON SANSZO, DWÓR I RYCERSTWO.

DON FERNAND
Ścigan byłeś przezemnie a za rzeczy biegiem

wracasz mi bohaterem — ty, co byłeś zbiegiem.
We czci całej Kastylli, w sławie ród twój dawny;
lecz ty, przerosłeś wiele ojców poczet sławny,
chwałą własną sięgnąwszy aż ku mojej sławie,
iżeś mieczem przysłużył się ojczystej sprawie.
Ocaliłeś Ojczyznę, wroga precz zgoniłeś;
zanim ja byłem powstał, już ty — czynny byłeś.

Czynem w chyżości ubiegłeś mnie Pana,
w którego ręce troska Ojczyzny oddana.
Maurowie precz wyparci li twojem ramieniem.
Czyli mam dosyć mienia, dostatków i złota,
by nagrodzoną była twa dzielność i cnota
zgodnie z mą powinnością i króla sumieniem?
Królowie, jeńce dwaj, Cydem cię zwali
w obliczu mem. Noś imię: Cyd, któreć przydali.
Gdy zaś w ich obcej mowie »Cyd« znaczy: potężny, —
noś imię to rycerzu za czyn twój orężny.
Ostań postrachem Maurów: w Grenadzie, w Toledo
niechaj za twym rydwanem jeńce skute wiedą.
Dłużnym ostanę mimo, bym chciał zbyć wdzięczności.
Rówien mnie, równe prawo masz w ludu miłości.

DON RODRYGO
(głowę ma ubraną wieńcem ze świeżych gałązek lauru i dębu)
Wszystko, co byłem czynił, nie dla się, ni żołdu.

Ni wdzięczności się czuję godny, ani hołdu.
Uważam za powinność i szczęsną mą dolę,
jeźli mogę Ojczyźnie dać siły w niewolę.
Jeźli mogę Królowi wiernym służyć sługą.
Nie mierzyć chwalby danej mnie — z moją zasługą.

DON FERNAND
Chociaż czynisz powinność, li co honor każe,

nie każdy rzuci krew swą ojczyźnie w ołtarze.
Nie starczy wierny sługa. Mąż wielkiego ducha,
ten dopiero Ojczyzny skarg i wołań słucha.

Przyjm cierpliwie pochwały za twoje zwycięztwo.
Niechaj nam długa powieść — opowie twe męztwo.
Chcę sam z ust twych usłyszeć, co dotąd ocena
publicznej głosi wieści.


SCENA 4.
DON FERNAND, DON RODRYGO, DON DIEGO,
DON ALONZO, DON ARIAS, DON SANSZO,
DWÓR I RYCERSTWO.

DON RODRYGO
(rozpoczyna opowiadanie)
Ledwo zebrałem rycerstwo...


DON ALONZO
(wchodzi).
Gomeza hrabi córka posłuchania prosi.

Sprawę swoją i krzywdę przed sąd twój przynosi.

DON FERNAND
Nie chcę jej zmuszać do twego widoku.

Trzebaż, bym za dzięk cały precz gnał cię od siebie?
Ustąp zatem na chwilę.

DON RODRYGO
(ma odejść).


DON FERNAND
(skinął, aby się Rodrygo doń przybliżył).
Nim cię z oczu stracę,

przyjm uścisk mój, całunek mój, królewską płacę.

DON RODRYGO
(wyszedł).

SCENA 5.
DON FERNAND, DON DIEGO, DON ARIAS,
DON SANSZO, DON ALONZO, DWÓR I RYCERSTWO.

DON DIEGO
Jednak wiem, że Szimena...


DON FERNAND
Kocha twego syna.

Słyszałem to i mimo, że Rodryga wina
zmusza ją do ścigania go, ona niepomna
krzywdy; — miłością zda się nieprzytomna.
Więc chociaż mus jej każe wołać dlań o zgubę,
zasię kocha. Jej serce chcę stawić na próbę
Oznajmię jej, że wróg jej Rodrygo nie żyje.
Tym podstępem się dowiem, co serce jej kryje.
Wszyscy w rzekomym smutku złączycie się ze mną,
gdy Szimena ze skargą stanie tu przedemną,


SCENA 6.
DON FERNAND, DON DIEGO, DON ARIAS,
DON SANSZO, DON ALONZO, SZIMENA,
ELWIRA, DWÓR I RYCERSTWO.

DON FERNAND

Ciesz się dziecię. Nareszcie zemsta twoja syta.
Wieścią o zgonie wroga, król twój cię powita...
Rodrygo padł w tej walce, którą sława głosi.
Snać nieba wysłuchały, czego mściwość prosi.

(do Don Diega półgłosem)
Czy uważałeś: barwa jej twarzy się mieni.

Patrz, bladość wystąpiła na ognie czerwieni.


DON DIEGO
Niewątpliwie, to miłość; boleść ją zdradziła.

Snać w serce kochające, wieść ta ugodziła.

SZIMENA
Jako? Rodrygo zginął — czyli mnie to kłamią?

Czemuż mię w okrucieństwie słów, jak badyl łamią?
Jeźli wołałam zemsty, to dziś klnę się za nią!

DON FERNAND

Na los narzekasz córko? To było udanie.
Rodrygo żyw. Lecz widzę, że krzywdy niepomna,
zdradzasz, co kryje serce.

SZIMENA
Byłam nieprzytomna;

więc słów moich niesądźcie, jak były mówione.
Niegdy mię Rodrygowi dawano za żonę;
lecz śmierć ojca, zgon ojca, straszne to morderstwo
całunem krwi przesłania oczu moich żądze.
Zbyt rychle mnie pomawia król o przeniewierstwo.
Przypominam, pamiętam, com jest winna sobie:
skargę moją ponawiam, przyszłam tu w żałobie.

DON FERNAND
Teraz krzykiem chcesz w pomstę pobudzić sumienie,

ujawniła wpierw prawdę bladość i milczenie.

SZIMENA
Mnie się należy milczeć; jemu wszystko wolno!

Nademną Pan, nad wrogów Pan zgrają niewolną.

W krwi Maurów utonęła sprawiedliwość winna.
Któż żąda, bym za jego szła dzisiaj rydwanem?
Bym go, jak Maurów króle uznawała Panem?

DON FERNAND
Pomiarkuj uniesienie. Cóż zarzut mnie czynisz?

Żem z wyrokiem niespieszny, to już sąd mój winisz?
Jeślim w sądzie powolny, wzgląd to jest na ciebie.

SZIMENA
Na mnie wzgląd?! O przewrotność! O Boże na niebie!

Także twa ręka króla ma być dla mnie sroga,
że chcesz mnie za kochanka oddać mego wroga?
Czyli to z nędzy mojej czynicie igraszki:
że łzy, krzywda i skargi brane są za fraszki?
Skoro dziś w oczach króla me łzy tracą prawo,
niechaj prawo mieczowe, będzie mi odprawą.
Nie małżonka; rycerza chcę dla mej obrony;
niechaj wyzwie, w wyzwaniu niech zwalczy Rodryga, —
a zwycięzca, — powita mnie imieniem żony.
Każ głosić to orędzie.

DON FERNAND
Orędzie ogłoszę.

Ale nim to uczynię o łaskę cię proszę.
Walka dwu nadużyciem zbyt często się staje;
winny uszedł, niewinny żywot swój oddaje.
Chętnie zwalniam Rodryga od przymusu złego.
Stał się podporą tronu, stróżem Państwa mego.
Więc, jakiejkolwiek dojrzy kto w nim winy,
zawdy ja go policzę w najlepsze me syny.


DON DIEGO
Jako? Chcesz dla jednego praw burzyć porządek?

Gdy właśnie praw się trzymać wskazuje rozsądek.
Takiem rzeczonem słowem strwożyłbyś twój naród,
zachwiał rządów powagę, bezładu siał zaród.
Hrabia padł za zuchwalstwo. Niech to samo ramię,
drugi raz za tę samą ojca walcząc sprawę,
raz drugi wyzwie losu: Czy szczęście nam skłamie?

DON FERNAND
Hola! hola! Uczynię podług waszej woli.

Lecz widzę, że zbyt wielu iść chciałoby w szranki:
nazbyt ponętną wdzięczność Szimeny kochanki.
Gdy więc orędzie moje ma być sprawiedliwe,
raz tylko jeden szranków otworzyć pozwoli.
Wybierz swego rycerza. Wybierzesz jednego.
Lecz, po skończonej walce, nieżądaj niczego.

DON DIEGO
Przeciwnie; niech orędzie szranki wszerz otworzy.

Niech cała młódź rycerska tarcze wokół złoży.
Nikt nie stanie do walki. Poryw i odwaga
pod ciosami Rodryga ugnie się, zatrwoży.
Nikt więc nie wnijdzie walczyć w szranki za zagrodą.
Któż bo byłby ten śmiały?

DON SANSZO
Ja. Niech w szranki wiodą.

Oto jestem ten śmiały, raczej ten ochotny.

(do Szimeny)

Sądzę, twe słowa niebył li wybieg przelotny;
uznajesz obietnicy wagę?

DON FERNAND
Przyjmujesz go zgodna?


SZIMENA
Wyrzekłam obietnicę.


DON FERNAND
Do jutra.


DON DIEGO
Nie Panie!

Rodrygo dzisiaj jeszcze do walki tej stanie.

DON FERNAND
Zezwalam. Skoro jednak bójka ta mnie smuci,

nie będzie tam obecny nikt z mojego dworu;
ani ja pójdę patrzeć. — —

(do Don Ariasa)
Dla dozoru,

by zapasów ścisłego dopełnić rygoru,
wyznaczam sędzią ciebie. Ty przywiedziesz do mnie
Zwycięzcę. — Tu mą wolę ogłaszam niezłomnie:
mężem Szimeny będzie, kto z walki powróci.





SCENA 1.
DON RODRYGO, SZIMENA.

DON RODRYGO
Przyszedłem, by Cię żegnać.


SZIMENA
Żegnać?


DON RODRYGO
Po śmierć idę.

Szukam w tej walce zgonu, spragnionego zdawna.

SZIMENA
Zgonu szukasz? Nie walka więc, rzeź raczej jawna.

Bo nie uwierzę nigdy, by Sanszo się łudził,
aby nagłem wyzwaniem lęk był w tobie wzbudził.

DON RODRYGO
Don Sanszo, czy kto inny: walczy w twej obronie.

Wszak żądałaś mej śmierci; jak mam życia bronić?
Niech Sanszo mnie zwycięża, niech miecz grzęźnie w łonie:
dziś mnie raczej za śmiercią — nie za laurem gonić!


SZIMENA
Odkądże to Rodrygo laury rzuca wzgardą?

Wszakci dopiero po nie sięgał dłonią hardą.
Cóż, że dzisiaj o honor mój zdajesz się dbały;
ojcu wydarte laury, laury tobie dały.

DON RODRYGO
Nie szukam więcej sławy, ani mi jej trzeba;

wszak ci ta moja sława, twój gniew na mnie ściąga.
Starczy jeźli powiedzą: kochał był Szimenę.
Zginął li przez tę miłość. — To moje rozstanie...
Żywiło mnie kochanie, zabiło kochanie.

(wybiega).

SZIMENA
Rodrygo stój! Rodrygo, jeźli pamięć droga, —

Jeźli czułość kochanka uścisk mój pamięta, —
uwolń mnie od mojego obrońcy — natręta! —
Uwolń mnie od Don Sansza. —

(wybiega)

SCENA 2.

INFANTKA
1.Czyli ten ogień, którym płonę,

ten żar co serce ściska,
czyli ta łezka kryształowa, —
co u różanych powiek błyska,
znaczą czułości me stracone?
Rodrygo godzien wziąść mnie żonę.
Lecz jakoż sięgnie mojej ręki?
Wszak ci na stopniach stoję tronu,

dla mnie li tylko królewicze;
rycerzy godna pokłonu,
w poczet zalotnych ich nie liczę.
Choć dla Rodryga serce bije,
Miłość i czułość w sobie skryję:
zamilkaj serce dziewicze. — — —

2.A jednak, jednak serce puka
w książęcej mej katanie...
Czyli mam chwytać szczęście moje,
czy uśpić to kochanie?
Dziwne mnie trapią niepokoje.
Darmo wybiegu rozum szuka
wśród dziwów tej zagadki:
Rodrygo rycerz taki gładki,
Rodrygo rycerz taki sławny,
ród jego starodawny.
On, chociaż może godzien tronu,
tronu li tylko będzie sługą.
Ze sercem walczyć będę długo.
W poczet zalotnych go nie liczę.
Choć dla Rodryga serce bije,
miłość i czułość w sobie skryję.
Zamilkaj serce dziewicze. — —

3.O Boże, Boże! Szczęście moje!?
Komu w małżeństwo mnie oddadzą,
Komu oddadzą mnie w zamęźcie:
i król i stany nad tem radzą.
Zapewne króla mnie przeznaczą.
Rodrygo wliczon między wodze;

zwycięztwa jego tyle znaczą.
Ah los mnie trapi srodze.
W królewskiej rodzę się kolebie:
prawa mi każą cenić siebie.
Choć chcę Rodryga cenić wyżej,
przed się go zawsze widzę niżej,
ledwo u stopni tego tronu,
na którym obok ojca stoję,
do hołdu wzwykła i pokłonu.
W poczet zalotnych go nie liczę.
Choć dla Rodryga serce bije,
miłość i czułość w sobie skryję.
Zamilkaj serce dziewicze. — —

4.Godzien mnie. Dziwne staczam boje.
Wszakże Szimenę kocha zdawna.
Cóż, że mną szarpią niepokoje?
Ich miłość była dla mnie jawna.
Nie ja przeszkodą wśród nich stoję,
bo nawet ojca krew przelana
miłości onych nierozprzęga.
Snać jest więc miłość tą potęgą,
że aż od niebios — piekieł sięga.
Zamknięta mego losu księga.
Snać przeznaczenie samo każe,
abym ich wrogich i zwaśnionych
sama powiodła przed Ołtarze.
Dla niej się zrzekam mego Cyda,
lecz czyli serce mnie nie wyda?
W poczet zalotnych go nie liczę;
choć dla Rodryga serce bije,

miłość i czułość w sobie skryję:
Zamilkaj serce dziewicze.


SCENA 3.
INFANTKA, ELEONORA.

ELEONORA
Cóż główka zadumana?

Czy znowu zasępiona,
Księżniczko ukochana?

INFANTKA
Jestem uspokojona.


ELEONORA
I sądzę, że zupełnie.

Serce się ochłodziło
z pragnienia, co dziś zrana
jeszcze niepokoiło.
Miłość, nadzieją żyje:
z nadziei zgonem — kona.
Nie myśleć o Rodrygu,
bo sprawa to stracona.
Szimena go wyzwała,
by walczył z jej rycerzem.
W tej walce albo zginie...

INFANTKA
Alboli żyw ostanie?

Zwycięzkim dlań puklerzem
wobec Don Sansza broni
ów postrach dziś się stanie,
co Maurów przed nim goni,
co Maurów przed nim ściga

we zgrozie i popłochu,
jakby za nimi biegła
Marsowych lwów kwadryga.
Tu dla mnie się zaczyna
udręki dawna dróżka,
zła jesteś dla mnie wróżka.
Jeżeli żyw powróci...

ELEONORA
Mężem Szimeny będzie.

Wszak wiesz, że tak rzecz głosi
królewskich słów orędzie.
Nadzieja więc stracona.
Przyznaj księżniczko szczerze,
że czas, by serce zmienić.
Kochanka inna bierze.
Cóż masz się dlań rumienić?

INFANTKA
Jakiejże to nadziei

zawcześnie chcesz mi wzbraniać?
Mimo że znam orędzie,
które król ojciec głosił
przed całym swoim dworem;
to jednak, gdybym chciała
przełamać ojca wolę,
w lot rzecz mą bym zyskała
i łzami i uporem.
Amor to, nie kto inny,
podstępu by mnie uczył;
Amor, co zawsze czynny,
kochanków jest postrachem.


ELEONORA
Co słyszę? Więc królewna,

kwiat kastylskiego tronu,
Kastylskiej blask korony,
orlę, co w lotach winno
o wież potrącać dzwony;
królowi harfa śpiewna,
na górne strojna tony;
Infantka, której prawem
Królewskie ślubić rody:
myśl cudzym zwodzi gachem,
że piękny i że młody?
Szimena tu użyła
podstępu i chytrości;
Don Sansza gdy wybiera,
to dla tej świadomości,
że od Rodryga słabszy
siłą i doświadczeniem,
niesprosta mu na rękę
biegłością ni ramieniem.
Rachuba w tem się kryje,
fałszywość jej złośliwa:
by, zwiódłszy serce czyje,
zbyć trwogi w łatwym boju
i zemstę swą ukoić
w pozornych larw spokoju. —
Tak zdradą i obłudą
chce zyskać poklask dworu.
Dług, cieniom ojca winny,
zbyć chytrze dla pozoru.
I serce oszukaniem

uciszyć i upoić.
Czyliż przystało tobie
w to błędne wstąpić koło?
Przypomnieć musisz sobie,
coś winna urodzeniu.
Żeś winna iść na przekór
żądzy i uniesieniu.
Żeś z tych, którym w kościele
przy świętem namaszczeniu,
przy wielkiem dzwonów biciu,
chorałów dźwięcznem pieniu,
koroną wieńczą czoło.
Bóg dla cię ześle mężem
monarchę, księcia, króla
w purpurze, w złotogłowiu
pod gwiazd iskrzących skłonem.
Skłoni się po twą rękę
przed ojca możnym tronem.
Cóż ci rycerski sługa,
choćby i sam Rodrygo?...

INFANTKA
Sługa?! Rodrygo panem!!

Rodrygo — to potęga!!!
Choć przyklęknął kolanem
Przed ojcem i przed królem;
we szczęściu potarganem
sławę zdobywa — bólem!
Imieniem »Cyd« przydanem
gdy Maurów króle wiąże,
by z jego szły rydwanem,

dosięga głową tronu;
wart więcej czci pokłonu,
niżeli król, czy książę!
To on! Ten zdawna upragniony,
mój rycerz, Święty Jerzy!!
Wódz, na którego naród czeka!
W którego naród cały wierzy!
Kocham go, już niekryję
miłości, ni się wstydzę;
nie mojem to zadaniem
by zwodzić serce czyje.
Ogień ten wielki widzę,
gdy niem dziś sama płonę:
Żegnajcie, — bądźcie zdrowe
miłości sny szalone!
Po życie sięgnę nowe:
we szczęściu ludu mego
w bólu i łzach święcone.

(oddalają się).

SCENA 4.
SZIMENA, ELWIRA.

SZIMENA
O Boże, Boże, mocny Boże.

W rozsterce, wciąż w rozsterce.
Sama się własną wolą trwożę:
wola zabija serce.

O dolo, dolo, sroga dolo,
czyż kochać mam mordercę?
Żądze mię palą, myśli bolą;

sama się własną trwożę wolą:
w rozsterce, wciąż w rozsterce.
O Boże, Boże, mocny, Boże, —
wola zabija serce!

W tej chwili walka tam się waży;
straszliwe te zaloty:
Jeden co przydan mnie do straży,
zaś drugi serca pan i duszy
i sprawca mej sromoty.
Jeżeli walka się powiedzie,
mych łez popłyną zdroje.
Jeżeli zginie mój kochanek,
los złamie szczęście moje.
Pośrodku dwu przepaści stoję,
myśl błądzi nieprzytomnie.
Dwaj zalotnicy, walczą o mnie.
Los łamie szczęście moje.
O Boże, Boże, mocny Boże!
W rozsterce, wciąż w rozsterce,
próżno się lękam, próżno trwożę,
wola zabija serce.

ELWIRA
Walka, co trwogą cię przejmuje,

nadzieję jednak wnosi.
Wyniku walki nie zgaduję,
lecz wiem, co rozkaz króla głosi.
Rodrygo tobie się dostanie;
lub ojciec pomstę zyska.
Przyznaję, że się sprawa plącze,
nie widzę szczęścia zblizka;

lecz przeznaczenie, snać łaskawe,
nadzieją dla cię zdala błyska.
Mówisz, że w błędnem stoisz kole,
klniesz własną zlękłą myśl i wolę.
Wśród zawieruchy tej i burzy,
mimo że rozpacz serce nuży,
snać przeznaczenie zbyt łaskawe,
jednak nadzieją krasi sprawę.
Zwycięzca mężem twoim będzie.
Królewskie głosi tak orędzie.
Jeźli Don Sanszo...

SZIMENA.
Zmilcz! Przeklęcie!

Niech szpadę złamie mu nieszczęście.
Wprzódy na marach mnie zobaczy,
niż z nim idącą w zamężcie!
Don Sanszo, rycerz mój, najmita,
użyty za narzędzie
niech o zapłatę mnie nie pyta,
bo precz odprawion będzie!
Złość jeno z moich ócz wyczyta,
gniew ścigający wszędzie.
Maską pozoru byłam skryta,
biorąc go na obrońcę.
Dziś larwa fałszu ze mnie zmyta,
niech prawdy świeci słońce.
Kocham Rodryga, oń się trwożę;
ponad przepaścią stoję.
O Boże, Boże, mocny Boże.
Los łamie szczęście moje.
Gdzież tu nadzieja dla mnie błyska?

Ni zdala dostrzedz jej, ni zblizka.
Chyba już dla mnie świat zamkniony,
choć życie we mnie płonie jasno;
gwiazdy radości mojej gasną,
żywot jak sen prześniony.
Jako te mary snu złowrogie,
widzę postacie sobie drogie:
cień ojca z krwi okrutną raną.
Widzę Rodryga...

ELWIRA.
Ach Szimeno!

Szimeno, strzeż się, byś tej chwili
przez los nie była ukaraną.
Rycerze twoi się złożyli.
Szpada o szpadę iskry trąca.
Zaloty się roztrzygną krwawo.
A ty obłędna, krwi pragnąca,
strzeż się, Szimeno, wyzwać losu;
by bóstwo cię niewysłuchało,
darząc, prędkiego darem ciosu.

SZIMENA.
Elwiro! — Boże! już się stało...! — —

SCENA 5.
DON SANSZO, SZIMENA, ELWIRA.

DON SANSZO
(przyklęka)
Obowiązany, u stóp twoich miecz ten składa.

SZIMENA
O zdrajco, o zuchwały, zabójco, o biada!

Jakież szaleństwo rękę twoją wiodło?
Zabiłeś moją miłość. Czyś mniemał zwiedziony,
byś mnie mógł kiedy posiąść złamaną i podłą?
Rodrygo tylko jeden dla mnie uwielbiony.
Zabiłeś go! Wybuchaj miłości niewolna!
Jużem zapędu mego hamować niezdolna!
morderco, tobież dane pomścić ojca mego
przekór mnie, gdy zabiłeś kochanka mojego.
Rozpętaj się miłości, miłości niewolna,
jużem mego zapędu hamować niezdolna!

DON SANSZO
(powstaje)
Chciej wysłuchać —


SZIMENA
Smiesz mówić?! Zbójco bohatera,

twoja to dłoń podstępna żywot mu wydziera!

DON SANSZO
Chciej wysłuchać.
(wchodzą: Król i Dwór)

SCENA 6.
DON FERNAND, DON ARIAS, DON SANSZO,
DON DIEGO, DON ALONZO, SZIMENA, ELWIRA.

SZIMENA
(do Króla)
O Panie, dziś maskę mą rzucę.

Jedyną utraconą, miłość dzisiaj nucę.
Kochałam go, w tem wszyscy wyście mnie poznali.
I to wiecie, jakośmy wzajem się kochali.
I to, jako tę miłość chciałam mieć w ukryciu,
całe jedyne szczęście wydzierając życiu,
gdym je złożyła ojcu i zemście w ofierze,
niewiedząc czego pragnę, niewiedząc w co wierzę.
Don Sanszo za wyrokiem ma mnie wziąść za żonę:
zbyt to surowe prawo, dla mnie zasądzone.
Niechaj raczej w klasztoru zacisze skazana,
niezaznam już małżonka, ni żadnego pana!
Niech do murów klasztornych przyschną te łzy moje.
Aż kiedyś Bóg nas złączy nieszczęsnych oboje.

DON SANSZO
Gdy, po kilku złożeniach, miecz wypadł mi z dłoni;

tak rzekł do mnie Rodrygo, zbawiwszy mnie broni:
wolę nieroztrzygniętą tę walkę zostawić,
niżelibym się z tobą krwawo miał rozprawić.
Walczyłeś dla Szimeny; przez to cię szanuję.
Gdy zaś królewski rozkaz doń mnie powołuje,
idź do niej sam, opowiedz o walki przebiegu.
Twój własny miecz doręczysz jej w moim imieniu,
jako żem cię zwyciężył przy pierwszem złożeniu.
Uczyniłem, jak żądał. Słuchać mnie niechciała.
Mnie obaczywszy z mieczem nieszczęsna myślała,
żem ja Rodryga zabił.


SCENA 7.
DON FERNAND, DON ARIAS, DON DIEGO,
DON SANSZO, DON ALONZO, SZIMENA,
ELWIRA, INFANTKA, ELEONORA,
DON RODRYGO.

INFANTKA
(prowadząc Don Rodryga ku Szimenie)

Zwól by ręce księżniczki łezki twe otarły.
Żyw przed tobą, którego sądziłaś: umarły...

DON FERNAND
Żyw i tobie przeznaczon za rygorem prawa.

Od chwili tej dla niego musisz być łaskawa.
Czas, co najcięższe rany, goi i ulecza,
równo rany serdeczne, jak i rany miecza.
Jak chcesz sama, idź zrazu za klasztorne mury,
byś opłakała ojca, łzami wdzięcznej córy.
Ale za czas powrócisz, by dotrzymać wiary
twemu sercu dziewicy.

(do Rodryga)
Dla cię Wojewodo,

szlachetny Cydzie, bojem wsławiony tak młodo,
nowe obmyślam trudy; już naprzód zgaduję,
jak zwycięztw chciwa ręka Maurów chyżo szczuje.
Skoroś ich precz odgonił od naszych wybrzeży,
dziś niech w własnem ich gnieździe miecz twój postrach szerzy.
Powiedziesz zbrojne hufce. Ogniem i żelazem
kraj ich wyniszczysz cały. Przed twoim obrazem,
przed twem imieniem, »Cyda«, pierzchnie wróg struchlały.

Ufam, zwycięzki, wrócisz. Twój król na cię czeka.
Może Bóg wróci szczęście, które dziś odwleka.
Niech rozgłos surm donośny obwieści ludowi,
Żem wojsk mych województwo powierzył »Cydowi«.

(Odgłos trąb).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.