<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
14.
Talja otrzymuje zaproszenie.

Mr. Marl musiał przejść przez bank. Spozierał po szeregu pultów, nigdzie jednak dostrzec nie mógł osoby, której szukał. Przy końcu sali było niewielkie, oddzielne zaszalowanie, opatrzone drzwiami z matową szybą, tak że ten, kto tam siedział, nie był wprost widoczny. Ale drzwi stały otworem. Podszedł bez namysłu i zobaczył siedzącą przy maszynie sekretarkę, która go obserwowała z zaciekawieniem.
— Czy pani bardzo zajęta, Miss Drummond?
— Bardzo! — odparła, nie oburzona zgoła natarczywością.
— Nie bardzo tu wesoło, zdaje się? — spytał.
— Istotnie, niebardzo! — rzekła, taksując go, niejako oczyma.
— A coby pani powiedziała tak n. p. o kolacyjce w czasie najbliższym, potem zaś przedstawieniu teatralnem?
Zmierzyła go od farbowanych włosów, aż po starannie wyczyszczone trzewiki.
— Jesteś pan, widzę, starym hulaką, ale kolacyjki takie lubię pasjami.
Rozpromienił się, a w oczach zamigotał triumf zwycięzcy.
— Może tedy „Moulin gris“? — zaproponował, pewny, że ten lokal zaimponuje jej w pełni. Ale skrzywiła wzgardliwie usta.
— Czemuż tedy nie restauracja Fried-Fish, gdzie uczęszczają wagabundy? — odrzekła. — Nie, dla mnie istnieje tylko Carlton Ritza, albo nic.
Mr. Marl zdumiał się, ale był uradowany.
— Pani jest, widzę, księżniczką! — powiedział, promieniejąc. — Tam istotnie jedzenie niezrównane. A możeby tak zaraz dziś wieczór?
Skinęła na zgodę.
— Proszę tedy przyjechać do mnie o pół do ósmej. Mieszkam Marisbury Place 79, Bayswater Road. Na drzwiach jest moja tabliczka.
Umilkł na chwilę, spodziewając się protestu, ale o dziwo, skinęła znowu głową.
— Do widzenia, ukochana! — rzucił jej od ust całusa.
— Proszę zamknąć drzwi! — poleciła, biorąc się do roboty.
Przerwano jej jednak zaraz. Tym razem weszła przystojna dziewczyna, której ramiona, aż po łokcie tkwiły w skórzanych mankietach. Stenotypistka śledziła bacznie Marla przez cały czas rozmowy.
Talja rozparła się w krześle, a przybyła, zamknąwszy starannie drzwi siadła na drugiem.
— Co cię korci, Macroy? — spytała Talja po prostacku, co nie licowało wcale z jej zwyczajnym sposobem wyrażania się.
— Kto jest ten stary puchacz? — spytała, nie po raz pierwszy, spoglądając z podziwem na koleżankę.
— Wielbiciel! — odparła spokojnie.
— Przyciągasz pani mężczyzn, ani słowa! — zauważyła Milly Macroy z zazdrością i umilkła.
— I cóż? — spytała Talja. — Nie przyszłaś pani chyba rozmawiać o miłostkach?
Milly uśmiechnęła się chytrze.
— Istotnie nie w tym celu, Drummond. Chcę z panią pomówić szczerze.
— Szczerość to moja pasja! — odparła. — Wal pani z góry!
— Wszak pamiętasz pani, że zeszłego piątku posłaliśmy listem rekomendowanym pieniądze do korporacji Sellingera?
Talja skinęła potakująco.
— Otóż, jak pani chyba już wiadomo, firma ta twierdzi, że otrzymała sam tylko papier.
— Co pani powiada? Pan Brabazon nie wspomniał mi o tem wcale! — odrzekła Talja, wytrzymując bez mrugnięcia powiek przenikliwe spojrzenie Milly.
— Włożyłam pieniądze w kopertę, a pani miałaś je przeliczyć raz jeszcze! — powiedziała Milly zwolna. — Pani tylko i ja tkwimy w tej sprawie, Miss Drummond, ja zaś mogę przysięgać, że nie ściągnęłam floty.
— A więc ja ją musiałam ściągnąć? — powiedziała Talja z niewinnym uśmiechem. — Macroy, jest to bardzo poważny zarzut, jaki pani rzucasz na niewinną, jak ja, istotę.
Podziw Milly wzrósł jeszcze bardziej.
— Jesteś pani „kuta na cztery kopyta“! — rzekła z uznaniem. — Ano, koleżanko, wyłóżmy karty na stół. Przed miesiącem, zaraz po objęciu przez panią posady, brakło w okienku dewiz zagranicznych banknotu stufuntowego.
— I cóż? — spytała Talja.
— Wiem, przypadkowo, że pani go miałaś i że banknot ten został zmieniony u Bilburego na Strandzie. Jeśli pani chcesz, mogę wymienić numer.
Talja namarszczyła brwi:
— Kogóż mam przed sobą? — spytała, udając przerażenie. — Agentkę policji kryminalnej? Źle ze mną, w takim razie!
Wyraźne szyderstwo w tych słowach zawarte, zmieszało Milly.
— Mózg pani zamarzł chyba! — powiedziała, kładąc dłoń na ramieniu Talji. — Ta sprawka z Sellingerem może mieć jeszcze niemiłe skutki i trzeba pani będzie pomocy życzliwych osób.
— I pani nie najlepiej wyjdziesz na tem! — odparła Talja chłodno. — Miałaś przecież pieniądze w ręku.
— Ale pani je wzięłaś! — oświadczyła Milly niedbale. — Zresztą nie spierajmy się. Idąc ręka w rękę, zatuszujemy rzecz. Ja gotowa jestem przysięgać, że w moich oczach została zalakowana koperta i że były w niej pieniądze.
Talja uśmiechnęła się wesoło.
— Zgoda, nie mówmy już o tem! Ale sądzę, że wyratowawszy mnie z toni, zechcesz czegoś wzamian. Co do tych pieniędzy, mogę panią uspokoić. Znalazłam na nie doskonałe miejsce. Potrzebuję często pieniędzy, a na poczcie mnożą się, wszakże, kradzieże. Przed kilku dopiero dniami czytałam długi artykuł na ten temat. Ano więc, mów pani, czego chcesz?
Milly Macroy, w dość bliskich stosunkach z klasą złoczyńców zostająca, spojrzała z większym jeszcze podziwem na Talję.
— Jesteś pani „kuta“. Ale trzeba dać pokój drobnym manipulacjom, gdyż to może popsuć rzecz naprawdę wielką, a tego ścierpieć nie mogę. Jeśli pani chcesz otrzymać udział w wielkiej flocie, powinnaś się zwąchać z ludźmi, co pracują en gros.
— Oczywiście — przyznała Talja — a jacyż to są współpracownicy pani?
Milly, nie zrozumiawszy dobrze słów Talji, odparła tajemniczo:
— Znam pewnego pana...
— Powiedzmy... człowieka! — przerwała Talja. — Słowo: pan, przypomina ogłoszenie krawca.
— Ano dobrze, — zgodziła się cierpliwa Milly — otóż znam pewnego człowieka, przyjaciela mego, który panią od pewnego czasu obserwuje i on oświadczył, że dzielna z pani dziewczyna, któraby mogła zarabiać dużo. Chciałby się z panią poznać.
— Jeszcze jeden wielbiciel? — spytała Talja, wznosząc brwi, a Milly zasępiła się zaraz.
— Nic z tego, Drummond! — rzekła stanowczo. — Rozumiesz pani! Człowiek ten jest, jak się to mówi, moim narzeczonym.
— Niechże mnie Bóg strzeże, bym miała rozdzielać dwa kochające serca! — zawołała Talja z niewinną miną.
— Nie kpijże pani! — odparła Milly czerwieniejąc. — Powtarzam, nie jest to skrobanie patyka tępym kozikiem, ale prawdziwy interes en gros!
Talja rzekła, bawiąc się nożykiem do otwierania kopert.
— A jeślibym nie przystała do waszej kompanji?
Milly spojrzała na nią podejrzliwie.
— Wyjdziemy razem po służbie i zjemy kolację.
— Same zaproszenia na kolację! — mruknęła Talja, a Milly zorjentowawszy się rzekła:
— A więc ten stary piernik zaprosił panią? A to dopiero szczęście!
Zagwizdała z podziwu, potem zaś widocznem było, że się chce z czemś wywnętrzyć, ale dała pokój.
— Zarobił on dużo przez pożyczanie na lichwę. Założyłabym się, moja droga, że za jakieś dwa tygodnie będziesz paradowała w brylantach!
Talja wyprostowała się, ujmując pióro.
— Przepadam za perłami! — odrzekła. — Dobrze Macroy, spotkamy się dziś wieczór! — potem wzięła się do roboty.
Milly stała przez chwilę jeszcze. — Proszę pamiętać, że ten pan nie śmie wiedzieć, iż wspomniałam o narzeczeństwie!
— Brab dzwoni! — zawołała Talja, biorąc notatnik stenograficzny. — O nie! Nie wspomnę o tem nawet. Nie lubię bajek.
Milly Macroy patrzyła za odchodzącą, z wyrazem zgoła nie przyjacielskim.
Mr. Brabazon siedział przy biurku, a gdy weszła podał jej kopertę zapieczętowaną lakiem.
— Proszę to doręczyć osobiście! — powiedział.
Talja skinęła głową, a spojrzawszy na adres, jęła patrzeć na bankiera z wielkiem zainteresowaniem. Czerwony Krąg miał wielu współpracowników, wśród przeróżnych sfer.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.