Czterdziestu pięciu/Tom V/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Okrzyki te, jakkolwiek szczere, oburzyły księcia.
— Ciszej, ciszej, panowie — rzekł — nie cieszcie się więcej odemnie szczęściem, jakie mnie spotyka. Kontent jestem, że żyję, to prawda; ale gdybyście mnie nie poznali, pierwszybym się nieodezwał.
— Jakto!... Mości książę — przerwał Henryk — poznałeś mnie, widziałeś, że jesteś wśród wojska francuskiego, patrzyłeś na naszę rozpacz o ciebie i pozwoliłeś nam cierpieć?...
— Panowie — odpowiedział książę — pomimo wielu przyczyn, które mi ukrywać się nakazywały, przyznaję, że nie gniewałbym się, gdybym słyszał mowę moję pogrzebowę.
— A! Mości książę.
— Nieinaczej — odparł Franciszek — jestem człowiekiem, i jak Aleksander Macedoński, prowadzę wojnę; zatem jako artysta, mam miłość własnę...
Otóż wyznaję, błąd popełniłem.
— Mości książę — rzekł Henryk spuszczając oczy — nie mów podobnych rzeczy.
— Dlaczego?... powiadają, że tylko papież mylić się nie może; a i ta nieomylność od czasów Bonifacego VII-go w powątpiewanie poszła.
— Mości książę, czy ktokolwiek poważy się dawać zdanie o tej wyprawie?
— Dlaczego nie?... Czy sądzicie, że ja sam mało sobie czynię wyrzutów, nie za to żem przyjął bitwę, ale żem ją przegrał?
— Mości książę, zatrważa nas to co mówisz.
— Niech Wasza wysokość raczy nas zapewnić, że zdrów jest...
Straszna chmura przeszła po czole księcia i pokryła je wyrazem złowrogim.
— Dawno nie byłem zdrowszy Bogu dzięki i czuję, że mi pomiędzy wami wybornie.
Oficerowie skłonili się?
— Wiele masz ludzi pod twemi rozkazami du Bouchage?... — zapytał.
— Stu pięćdziesięciu Mości książę.
— A! stu pięćdziesięciu ze dwunastu tysięcy! To porównać można z klęską pod Kannami; wiecie panowie, że zwycięzcy poślą do Antwerpii z korzec pierścieni, tylko wątpię, żeby piękności flamandzkie użyć ich mogły, chyba, że obcioszą palce kordelasami mężów. O, dyable ćwiczyły te kordelasy!...
— Mości książę — odparł Joyeuse — jeżeli nasza bitwa podobną do bitwy pod Kannami, to my szczęśliwsi od Rzymian, bośmy zachowali naszego Pawła Emiliusza.
— Na honor panowie — odparł książę — Pawłem Emiliuszem z pod Antwerpii jest Joyeuse i zapewne, twój brat du Bouchage, musiał zginąć.
Henryk uczuł ból serca z przyczyny tego obojętnego wyrażenia.
— Nie, Mości książę — odpowiedział.
— Tem lepiej — rzekł z zimnym uśmiechem — jakto! waleczny Joyeuse przeżył klęskę. Gdzież on jest, niech go uściskam.
— Niema go tutaj, Mości książę.
— A! zapewnie raniony.
— Przeciwnie, zdrów i cały.
— Ale zbiegł równie jak ja, błądzi, głodny, zawstydzony biedaczek!... Niestety! słuszne przysłowie: dla sławy miecz, z miecza krew, a z krwi łzy.
— Mości książę, nie wiedziałem o tem przysłowiu i miło mi powiedzieć Waszej książęcej mości, że mój brat miał szczęście ocalić trzy tysiące ludzi, z któremi zajmuje wielką wieś o siedm mil odległą, i że ja jestem wysłany przez niego dla wyszukania żołnierzy.
Książę zbladł.
— Trzy tysiące ludzi — rzekł — i to Joyeuse ocalił trzy tysiące ludzi? Czy wiesz, twój brat jest Xenofontem! Na honor, szczęście, że mój brat przysłał mi go, bo sam musiałbym do Francy i powracać. Niech żyje Joyeuse! on ocalił dom Walezyuszów, i słusznie powinien nosić godło „Hilaryter”.
— A! Mości książę — mówił du Bouchage dusząc się z bólu, albowiem widział, że wesołość księcia zawiść pokrywa.
— Na honor, prawda, a co Aurilly? powracamy do Francyi podobni do Franciszka I-go po bitwie pod Pawią. Wszystko stracone, oprócz honoru. A! znalazłem dewizę dla mego domu.
Ponure milczenie przyjęło te dowcipy.
— Mości książę — przerwał Henryk — racz nam powiedzieć, jakim sposobem Bóg ocalił dla Francyi osobę twoję?
— Kochany hrabio, to rzecz bardzo prosta. Bóg opiekuńczy widać ważniejszą był w tej chwili zajęty sprawą, i mnie samemu sobie zostawił; ja sam siebie ocaliłem.
— Jakto, Mości książę?
— Uciekałem.
Ten żart nieobudził najmniejszego uśmiechu.
— Tak, nie inaczej, powiedz, jakieśmy uciekali, poczciwy Aurilly?
— Każdy wie o odwadze i zna zdolności Waszej książęcej mości — rzekł Henryk — prosimy cię więc, nie rozdzieraj nam serc wyrzutami, na które nie zasłużyłeś. Najlepszy wódz pokonanym być może, samego nawet Hannibala zbito pod Jama.
— Tak — odpowiedział książę — lecz Hannibal wygrał bitwę pod Trebią, Trazymeną i Kannami, ja zaś tylko pod Coteau i Cambrésis, co jest za mało aby porównanie wytrzymać.
— Wasza książęta mość żartuje mówiąc, że uciekał.
— Bynajmniej, Bouchage, alboż jest z czego żartować?
— Czy można zrobić co lepszego panie hrabio — odezwał się Aurilly sądząc, że potrzeba przyjść w pomoc swojemu panu.
— Milcz Aurilly — rzekł książę — zapytaj cienia Saint-Aignana, czym mógł nie uciekać?
Aurilly skłonił głowę.
— Nie znacie historyi Saint-Aignana, muszę wam ją opowiedzieć; dzieli się ona na trzy grymasy.
Na ten żart, który w obecnych okolicznościach miał coś przykrego, oficerowie zmarszczyli brwi nie myśląc o tem, że się mogą narazić swojemu panu.
— Wyobraźcie sobie panowie — mówił książę nie zważając na znaki niezadowolenia, że w chwili, kiedy można było bitwę za przegraną uważać, zebrał pięćset koni i zamiast uciekać jak inni, przyszedł do mnie mówiąc:
— Trzeba się bronić.... — odpowiedziałem: — Czyś oszalał Saint-Aignan, ich jest stu przeciw jednemu.
— Chociażby było tysiąc — odparł okropnie się skrzywiwszy, ja będę nacierał.
— Nacieraj mój drogi, odrzekłem, ale ja nie myślę.
— Jednak Mości książę daj mi twojego konia, który już chodzić nie może, a weź mojego; dla mnie, który uciekać nie myślę, każdy koń dobry.
I w rzeczy samej, wziął mojego konia białego a dał karego, mówiąc:
— Książę, to biegun, który jeżeli zechcesz, z wiatrem poleci w zawody.
I odwracając się do swoich — zawołał:
— Dalej panowie, za mną! za mną ci, którzy nie chcą uciekać.
Popędził ku nieprzyjacielowi powtórnie, ale gorzej jeszcze skrzywiwszy się.
Myślał, że spotka się z ludźmi, a on spotkał wodę.
Saint Aignan i ci co z nim poszli, zginęli... to było do przewidzenia.
Gdyby ranie był usłuchał i zamiast próżnej junakieryi, uciekał, byłby siedział teraz przy stole i nie zrobił trzeciego grymasu, zapewne szkaradniejszego od dwóch pierwszych.
Dreszcz przebiegł słuchających.
— Ten człowiek nie ma serca — pomyślał Henryk. Dla czegóż jego hańbę ród wielki osłania przed wszelką sprawiedliwością?
— Panowie — rzekł Aurilly cicho, czując ile książę swoją mową złego wpływu wywierał — widzicie jak Jego książęca mość jest wzruszony i nie zważajcie na to, co mówi. Od doznanego nieszczęścia, są chwile, w których oblekanie go napada.
— Otóż — odezwał się książę wypróżniając szklankę — jakim sposobem zginął Saint-Aignan i jak ginąc ostatnią zrobił mi przysługę. Ponieważ mojego miał konia, sądzono, że ja zginąłem, a wieść ta rozeszła się nie tylko w wojsku francuzkiem ale i we flamandzkiem, które mnie ścigać przestało. Ale bądźcie spokojni moi panowie, flamandczycy nie długo cieszyć się będą powodzeniem; przyjdzie czas odwetu, a nawet krwawego, skoro uformuję straszną armię, o jakiej myślę właśnie.
— Tymczasem Mości książę — rzekł Henryk — racz przyjąć dowództwo nad powierzonym mi oddziałem; nie wypada mnie, zwyczajnemu szlachcicowi, wydawać rozkazy tam, gdzie znajduje się książę z krwi królewskiej.
— Niech i tak będzie — odpowiedział książę! — rozkazuję więc wszystkim wieczerzać, a szczególniej tobie panie du Bouchage, boś jeszcze nie zbliżył się do talerza.
— Mości książę, jeść mi się nie chce.
— Kiedy tak, panie du Bouchage, objedź stanowiska. Oświadcz dowódzcom, że żyję i proś, aby się głośno nie cieszyli, dopóki nie zajmę twierdzy, w której waleczny Joyeuse dowodzi; bo powiem szczerze, teraz kiedy uszedłem przed ogniem i wodą, więcej niż kiedykolwiek lękam się być wzięty.
— Mości książę, rozkazy twoje ściśle będą wypełnione i nikt o tobie wiedzieć nie będzie.
— A czy ci panowie z zachowają tajemnicę?... — zapytał książę.
Wszyscy skłonili się.
— A więc hrabio wypełnij moje rozkazy.
Du Bouchage wyszedł z sali.
Jak widziemy, książę potrzebował jednej chwili tylko, aby z pokonanego zbiega, stał się dumnym, przykrym i rozkazującym.
Czy stoma, czy stu tysiącami ludzi dowodzić, to zawsze znaczy rozkazywać, książę Andegaweński to samo uczynił z Joyeusem.
Nie zwykł on nigdy pytać na co kto zasłużył, ale pamiętał o prawach swoich.
Kiedy du Bouchage z największą skrupulatnością wykonywał rozkazy, Franciszek wypytywał pozostałych, a Aurilly, ten wierny cień pana, czynił to samo.
Książę dziwił się, że człowiek takiego znaczenia jak du Bouchage, przyjął dowództwo garstki ludzi i podjął się tak niebezpiecznej wyprawy.
W rzeczy samej, było to stanowisko wachmistrza, a nie brata wielkiego admirała.
U Franciszka wszystko było przedmiotem podejrzeń, a każde podejrzenie musiało być wyjaśnione.
Badał więc i dowiedział się, że główny admirał stawiając brata na czele tego małego oddziału, uległ tylko jego silnym prośbom.
Dającym księciu te objaśnienia, a dającym bez żadnego złego zamiaru, był wachmistrz żandarmów d’Aunisa, któremu du Bouchage przed chwilą odebrał dowództwo, jak książę odebrał obecnie hrabiemu.
Książę zauważył lekki cień nieukontentowania na czole wachmistrza, i dlatego badał go po szczególe:
— Jakiż w tem interes miał hrabia, że tak usilnie żądał dowództwa?
— Pragnął najprzód zrobić armii przysługę, o tem wątpić nie można.
— A potem dlaczego?
— Już niewiem Mości książę.
— Albo mnie w błąd wprowadzasz, albo sam w nim jesteś.
— Tylko to co się tyczy mojej służby, mogę dokładnie wyjaśnić Waszej książęcej mości.
— Przekonajcie się, panowie — rzekł książę, zwracając się do kilku oficerów siedzących jeszcze przy stole — miałem słuszność ukrywać się, bo w mojem wojsku są tajemnice, od których mnie wyłączają.
— Wasza książęca mość źle sobie tłómaczy moją dyskretność — odpowiedział wachmistrz — jeśli jest jaka tajemnica, to chyba ona dotyczy pana du Bouchage; może być, że służąc ogólnej sprawie, chciał być użytecznym jakiemu krewnemu lub przyjacielowi i przeprowadzić go.
— Któż jest tym krewnym, albo przyjacielem hrabiego?... powiedzcie mi, niech go uściskam.
— Mości książę — rzekł Aurilly, mieszając się do rozmowy ze zwyczajną poufałością, ja odkryję część tajemnicy, która przecież nie powinna obudzać nieufności Waszej książęcej mości. Ten krewny, którego pan du Bouchage przeprowadza...
— I cóż dalej... kończ Aurilly.
— Ten krewny, jest kobietą.
— A!... czegóż mi tego zaraz szczerze nie powiedziano?... Kochany Henryczek!.. ale to jest rzecz bardzo naturalna. Dobrze, dobrze, zamknijmy oczy i nie mówmy więcej o tem.
— Wasza książęca mość najlepiej uczyni, albowiem to jest wielka tajemnica.
— Jakto?..
— Kobieta, którą zażywają Bradamantą, ukrywa się w męzkich sukniach — rzekł Aurilly.
— A!... Mości książę, zaklinam cię; pan Henryk jest z wielkiem uszanowaniem dla tej kobiety i na niedyskretnych, mocno byłby obrażony.
— Zapewne, zapewne, bądź spokojny panie wachmistrzu, będę milczał jak grób, jak Saint-Aignan; tylko kiedy ją zobaczę, nie będę się krzywił. A! Henryk ma z sobą krewnę i to pomiędzy żandarmami... Gdzież ta krewna, powiedz Aurilly?...
— Tam, na górze.
— Jakto na górze, w tym domu?
— Nie inaczej; ale cicho... oto du Bouchage.
— Cicho!.. — zawołał książę, śmiejąc się do rozpuku.