Demon wyścigów/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.
„Derby“...

Dziś więc miało się rozegrać „Derby“...
Ta największa gonitwa sezonu, te złote runo dookoła którego wił się splot skomplikowanych intryg, a nawet przestępstwa i zbrodni...
Smith stał na „paddocku“ w doskonałym humorze.
Za chwilę zwycięży... A wszystko poszło znakomicie....
Co prawda, nie otrzymał obchodzącej go wiadomości, w takiej formie, w jakiej się spodziewał. Ale ta, którą otrzymał — wystarczała.
Pisała nie Irma. Jeden z drabów donosił — a kartkę przyniósł rano jakiś chłopak, — że wszystko zostało jaknajściślej wykonane, pakunek złożony na swojem miejscu — czyli Grot spoczął w gliniankach — zaś oni, dla niepoznaki i odwrócenia wszelkich podejrzeń, dopiero wieczorem do miasta powrócą...
Grot w gliniankach! Świetnie...
Och, dobrą kolację wyprawi wieczorem wspólnikom... I Irmie kupi prezent... Zasłużyła na to, a jego podejrzenia, w stosunku do osoby siostry, widocznie były niesłuszne...
Wymachując niedbale spicrutą — na pozór, jak zawsze poważny i spokojny — oczekiwał sygnału, by siąść na konia do gonitwy.
„Derby“ ściągnęło nieprzebrane tłumy. Wszędzie widać było morze głów, niespokojny, falujący tłum, skąpany w gorących promieniach czerwcowego słońca. Lecz nawet ta słoneczna kąpiel nie ostudziła zapału graczów. Spoceni, roznamiętnieni, tłoczyli się przy kasach, lub dyskutowali gwałtownie, wyszukując „fuksów“ i „pewniaki“.
— Ułatwione dziś macie zadanie! — pomyślał — Skoro „Magnus“ nie idzie! Ale za moją „Ruth“ nie wiele zapłacą...
W głowie jął obliczać zarobek... Nawet przy najniższej wypłacie, suma, którą postawił na „Ruth jest tak znaczna, że ładne kilkadziesiąt tysięcy przyniesie... Szkoda, że nie udało się zrobić „kombinacji“ z „Magnusem“ — o ileż zysk byłby większy...
„Magnusa“ oczywiście na „paddocku“ niema. Nieobecnością również świeci Błaszczyk i ludzie ze stajni Świtomirskiej. Pocóż mieli przyjść? Świtomirska zdecydowała się usłuchać jego rady i wycofała konia. Znakomicie wszystko przewidział i genjalny był, prowadząc z nią wczoraj rozmowę. Siedzi obecnie i opłakuje Grota... Oj, nie rychło dowie się o jego losie... w gliniankach...
— Wygramy, mister Smith?
Drgnął. Tak zagłębił się w swoje rozważania, iż nawet nie spostrzegł, kiedy podszedł doń Ciemniowski.
— O, yes!
— Napewno?
— Niema... żaden... konkurent...
Rozmawiali z pewnym trudem. Ciemniowski, nie władający angielskim, dopomagał sobie mimiką i ruchami rąk, rzekomy Smith, umyślnie kaleczył język polski.
— Jakto niema współzawodnika? — zdziwił się Ciemniowski — przecież „Magnus“ idzie? Rozumie... pan... „Magnus“ Świtomirskiej...
— Ooo... Nie!... — Smith szerokim gestem wskazał, że ogier Świtomirskiej na paddocku jest nieobecny....
— Nic nie znaczy! Właśnie przyszedłem panu powiedzieć, że postanowiła w ostatniej chwili go puścić i na tablicy, jako jeźdźca, wywieszono chłopca, Błaszczyka... Jedzie... Błaszczyk....
— Psia krew! — mało nie wyrwało się Smithowi. Wnet się opanował i zapytał, grając nadal swą rolę. — Jedzie... klopaka... Blaszczyk?... Impossible..
— Pojął pan?
— O, yes! I understand! A... nima... paddock?
— Bo go siodłają w stajni i ze stajni prosto do startu wyruszy...
— O o o...
— Sądzi pan — dalej wypytywał Ciemniowski — że „Magnus“ pod Błaszczykiem, może stać się dla nas groźny? Że... wygra... bez Grota?...
— I supposse not! Nie wygra... bez dobra żokiej...
— Mamy większe szanse?
— O, yes! Może... być mister... spokojna... o nasza „Ruth“...
Ciemniowski rozchmurzył swe szerokie oblicze — i odszedł całkowicie zadowolony.
Na dnie duszy Smitha, mimo, że tak przekonywał swego chlebodawcę — zrodził się nagły lęk.
Więc „Magnus“ biega? Nie usłuchała jego rady Świtomirska? Naprosił się na jazdę zapewne Błaszczyk? Czy koń pod chłopakiem nie sprawi niespodzianki?
Wnet jednak wyzbył się obawy. Jeśli „Magnus“ lepszy jest od „Ruth“ dobra jazda też coś znaczy. Smarkacz niema o niej pojęcia i pierwszy raz uczestniczy w wyścigu... Oszalała Świtomirska! Pokaże Smith, co potrafi i „Magnus“ w gonitwie nie odegra roli...
Zabrzmiał dzwonek.
Dosiadł swej klaczy i wyjechał na tor. Nic mu już teraz nie mąciło nadzieji na zwycięstwo.
Udział współzawodników w „Derby“ był nader liczny. Koni kilkanaście. Mozajka różnobarwnych kurtek i czapek żokiejskich. Jakby każdy właściciel choć najmniejszej stajenki, poczytując sobie za zaszczyt uczestniczenia w „Derby“, puszczał w niem swojego konia...
Ukazanie się Smitha na „Ruth“, wywołało, oczywiście zrozumiałe poruszenie, śród graczów.
Wiedziano już powszechnie o dziwnem zniknięciu Grota. Wiedziano, że choć „Magnus“ startuje w gonitwie — biega pod chłopcem stajennym — więc niewyrobionym jeźdźcem. W tych warunkach — wedle powszechnego mniemania — „Ruth“ zdecydowanie wysuwała się na pierwszy plan...
Smith nie był obojętny na te szepty...
Aczkolwiek stale korzyść materjalną miał na względzie — w historji z Grotem dużą rolę odegrała i podraźniona miłość własna. Najbardziej zatwardziały nawet zbrodniarz żądny jest oklasku tłumów. Oklasków i uznania. Ta cała elita, która zajmuje miejsca w lożach, ci najwyżsi dygnitarze państwowi, jacy przypatrują mu się z trybuny członkowskiej, za chwilę będą mieli na ustach nazwisko Smitha — zwycięzcy Smitha...
Wygranie „Derby“ ostatecznie utrwali jego reputację na warszawskim torze — i wtedy bezkarnie będzie on mógł „odwalać“ najprzeróżniejsze kanty. Jeśli zaś nawet Grota odnajdą w gliniankach, któż ośmieli się posądzać... o to... nieposzlakowanego anglika...
Rozejrzał się... Błaszczyka nie spostrzegł wśród uczestników. Jął tedy wraz z innemi współzawodnikami krążyć w kółko, oczekując na start — gdy wtem okrzyki wśród publiczności zwróciły uwagę Smitha.
— Kie licho?
Zdala zbliżał się od strony stajen, jeździec w nieznanych mu barwach. Kurtka stalowa i czarna czapka.
— Ach, prawda...
Teraz dopiero sobie przypomniał, że z powodu żałoby, „Magnus“ biega w kolorach Grota. Nieboszczyka Grota. W jego to kurtkę przebrał się chłopak... Ale dlaczego publiczność...
— Grot... Grot... Grot... — rozlegały się tu i ówdzie wołania.
Chłopak nadjeżdżał z pochyloną głową. Widocznie porządną miał przed gonitwą tremę. Ta publiczność, to doprawdy stado baranów. Mają wyraźnie na tablicy napisane, że ogiera Świtomirskiej dosiada Błaszczyk — a wrzeszczą o Grocie... Banda idjotów! Choć wzmianek w pismach jeszcze nie było — wszyscy wiedzą, że zniknął. Żeby też Błaszczyka przyjąć za Grota! A może dlatego wywołują to nazwisko, iż nie uczestniczy w gonitwie i ich faworyt nie wygra „Derby“?
— Oj, osły...
W tejże chwili nastąpił sygnał do startu — i Smith nie miał już czasu na dalsze refleksje.
Konie ruszyły zwartą ławą...
Smith, stary praktyk, jechał spokojnie, bez nerwów.
Mało przejęło go to, że nagle wysforowało się parę słabszych koni na czoło, odsadzając się na przestrzeń znaczną. Wiedział, że sił im zbraknie, „ustaną“ i odpadną. Mało przejęło, iż mijały go inne konie — gdy pchnie „Ruth“ — „pobije“ ona je łatwo. A „Magnus“? Ten zaplątał się pewnie gdzie w tyle i Błaszczyk nie umie z nim sobie poradzić.
Zgodnie z taktyką, od połowy dystansu powoli poprawiał miejsce.
Jest piąty, później czwarty, trzeci... Swobodnie wyprzedza następnego konia. Narożnik. Linja prosta. Na początku prostej równa się z ostatnim, przed nim, współzawodnikiem... I z tym niedługo trwa walka. Pozostawił go w tyle. Prowadzi — i pierwszy przybędzie do mety...
O to jest całkowicie spokojny. Tu i owdzie rozlegają się wołania:
— „Ruth“ wygrywa...
Ale dlaczego tak słabo brzmią te okrzyki?... Czyż poza nim kto „finish‘uje“ i się zbliża?... Toć publiczność owacyjniej powinnaby przyjąć tak zdecydowane zwycięstwo...
Smith zerknął poza siebie.
Może o kilka długości szedł „Magnus“, doganiając „Ruth“ wielkiemi susami. Coraz wyraźniejsza stawała się stalowa kurtka i czarna czapka. Pochylony nad szyją konia jeździec, wyrzucał go naprzód, energicznemi, mocnemi ruchami.
— A smarkacz przeklęty! — posłał pod adresem Błaszczyka niezbyt pochlebny epitet. — Nauczył się jeździć od Grota! Jego ruchy... Ano, zobaczymy...
Teraz i on zabrał się nie na żarty „do pracy“, ponaglając „Ruth“ do szybszego biegu, ile było siły... Daremnie...
Coraz bliższy się stawał świszczący oddech ogiera Świtomirskiej i coraz mocniej dźwięczały okrzyki, wymieniające nazwę „Magnusa“.
— Tam, do licha! Mimo tylu zabiegów, nie miałby zwyciężyć? Czyż ma mu wydrzeć triumf — zwykły chłopak stajenny?
Byłby może Smith rzucił się do jeszcze zawziętszej walki, byłby może długo walczył na „prostej“ z „Magnusem“ o palmę pierwszeństwa — gdyby w tejże chwili nie zabrzmiał głośny okrzyk, który posłyszał, nawet mimo pędu konia.
— Dzień dobry, mister Smith...
To nie głos Błaszczyka! Chłopak nigdy nie ośmieliłby się tak odezwać! Ten głos? Złudzenie...
Mimowoli odwrócił głowę.
Jeździec w stalowej kurtce, nie przestając wyrzucać „Magnusa“, patrzył na niego ironicznie... Był obecnie tuż przy jego boku i Smith dalej nie mógł się mylić. Zresztą tamten powtórzył:
— Cóż przegraliśmy, panie Grzelak!
— Grot... Niemożebne... Grot...
Halucynacja!... Przecież Grot leży w gliniankach... Grot dosiada „Magnusa“ i go obecnie wyprzedza?... Smithowi troi się chyba w oczach?...
Zwarjował?...
Ale ryk tłumów, ryk tak potężny, że zdawało się drży od niego cały mokotowski tor, udowodnił Smithowi, że nie uległ on bynajmniej pomięszaniu zmysłów.
— Grot... Grot... Grot... Wygrał... „Derby“. Bije „Ruth“, jak chce!... Niech żyje Grot!... Niech żyje Grot!... Niech żyje „Magnus“!...
Niech żyje Grot...
Grot żył. Był zdrów i cały. Był zwycięzcą.
Nic nie rozumiał.
W jaki sposób udało mu się zbiec z willi? Kto go uratował? Kto dopomógł do ucieczki? Co znaczyła otrzymana od wspólników kartka — że ładunek spoczął w wyznaczonem miejscu... Zdrada?
Teraz nie obchodziło go nic — że „Magnus“ wyprzedza „Ruth“ o parę długości. Nie obchodziło go, że „Derby“ przegrał i że Grotowi gotują żywiołową owację...
Jak błyskawice krzyżowały się myśli...
Należy ocalić własną skórę...
Przybył do celownika drugi. Sam nawet nie wiedział o tem — również dobrze mógł przyjść trzeci i czwarty...
Najchętniej w tej chwili zsiadłby z konia — i rzucił się do ucieczki. Niemożebne! Gdzież uciekać przez wyścigowe pole? Zwróci powszechną uwagę.
Co robić?
W żokiejskiej kurtce broni nie posiada. Nie może nawet stawić oporu... Acha, tak najlepiej...
Zbliży się do wag — wtedy wśród ogólnego zamieszania ucieknie. Okrzyki, oklaski, owacja dla Grota — wszyscy zajęci będą żokiejem i rozentuzjazmowani po „Derby“.. A Grot chyba przybył przed samym wyścigiem i nie zdążył opowiedzieć o swej przygodzie, gdyż inaczej...
Ale kiedy Smith, nadrabiając miną, zmięszawszy się w rząd innych współzawodników, wyjechał z toru, kierując się do ogrodzenia, gdzie znajdowały się wagi — nagle z pośród publiczności wystąpiło dwu mężczyzn, ujmując „Ruth“ za cugle...
— Par...don... pa...nowie...
— Jestem detektyw Den — rzekł jeden z nich — szczupły, przystojny mężczyzna — i chciałbym długo pogadać z panem, mister Smith... Ale po polsku... jeśli łaska, bo...
Resztę zdania zagłuszyły frenetyczne oklaski i okrzyki na cześć Grota.
Smith wyczytał w szarych oczach detektywa, że opór będzie daremny...

W parę dni później w zacisznym gabineciku Świtomirskiej, w głębokich, klubowych fotelach, zajmowało miejsce towarzystwo, składające się z trzech osób. Grot, detektyw Den — no, i oczywiście panna Tina.
Dziś na ich twarzach, nie widniał niepokój lub troska o przyszłość — rozświetlał je wyraz triumfu oraz poczucia całkowitego bezpieczeństwa.
Na stole błyszczał zdala wielki, srebrny puhar — z napisem... „Magnus“... „Derby“... „Warszawa“ — pamiątka wspaniałego zwycięstwa...
Panna Tina pierwsza przerwała milczenie, zwracając się do Grota z lekkim uśmiechem.
— Osłupiał — rzekomy Smith, gdy tak niespodziewanie pana tuż koło siebie zobaczył?
Żokiej również zaśmiał się w odpowiedzi.
— W życiu nie widziałem równie głupiego wyrazu twarzy! — odparł. — Patrzył i oczom własnym nie wierzył. Jakto Grot, który powinien leżeć w gliniankach, znalazł się obok na koniu, wygrywa wyścig? Błaszczyk zamienił się nagle w Grota? Z przerażenia przestał wyrzucać swą klacz... Ułatwiło mi to nieco wygraną, ale i tak „Magnus“ zawsze pobiłby „Ruth“...
— Nie dziwię się, że był przerażony i mniemał, że widzi zjawę nieboszczyka! Trudno mu było domyśleć się prawdy!
— Istotnie!
Teraz detektyw zabrał głos.
— Przybyliśmy w samą porę! — powtarzał raz jeszcze Grotowi szczegóły cudownego ocalenia. — Kiedy dzięki wskazówkom Malińskiego, przybyliśmy przed willę, w której pana więziono, zauważyłem, iż chyłkiem wymyka się z niej dwóch drabów, niosących jakiś pakunek. Krzyknąłem, aby się zatrzymali, lecz oni szybko zniknęli w zaroślach. Wpadliśmy do willi, dobrze jeszcze nie wiedząc o co chodzi. Z początku sądziłem, że to może zwykli złodzieje obrabowali domek, skorzystawszy z nieobecności właścicieli i wymykają się z łupem... Dopiero, kiedym ujrzał zwłoki Uszyckiego i leżącą w kałuży krwi, martwą panią Irmę, zrozumiałem...
— Ach, Irmę! — westchnienie wyrwało się z piersi Grota. — Zginęła, gdyż chciała mnie ocalić...
Nie czuł już teraz żalu do dawnej kochanki... Wspominał ją raczej z pewnem rozrzewnieniem. Zmazała całkowicie swą winę. Życie własne oddała za niego. Toć gdyby nie osłoniła go wówczas...
— Zrozumiałem — ciągnął dalej swą opowieść detektyw — że zapewne wraz z niemi znajdował się pan w willi i że to pana wynoszono. Nie tracąc chwili, rzuciłem się w kierunku, w którym w zaroślach zniknęli zbóje, dając dla postrachu, parę wystrzałów i rychło odnalazłem pana. Przestraszyli się oni pościgu, a chcąc tem łatwiej uciec, rzucili swój ciężar na ziemię, wśród krzaków, nie mając czasu krzywdy panu uczynić. Wogóle zaskoczyło ich niespodziane przybycie naszego samochodu. Posłyszawszy warkot motoru, w pośpiechu opuścili willę, zabierając jednak pana ze sobą, aby polecenie swego szefa spełnić do końca. Byli jednak już zdemoralizowani, gdyż nie przewidywali żadnego niebezpieczeństwa, a pana znacznie później mieli zamiar wynieść... i złożyć w gliniankach... Ponieważ do glinianek sporo pozostawało drogi, a moje wystrzały wpoiły w zbirów przekonanie, że to liczniejszy oddział policji ich tropi, nie pozostawało nic innego, jak pozbyć się jaknajprędzej zawadzającego im balastu i bez niego umykać. Nie wiele to pomogło, gdyż natychmiast zawiadomiłem policję, a zarządzona przez władze bezpieczeństwa obława, w przeciągu paru godzin pochwyciła zbrodniarzy.
— Wyśpiewali wszystko?...
— Powoli, niechętnie, ale wyśpiewali... Wówczas na zasadzie tych zeznań, pragnąc pochwycić głównego ptaszka, czyli pana Smitha, a naprawdę Antoniego Grzelaka — posłałem doń przez zaufanego posłańca sprytnie podrobioną kartkę, iż wszystko zostało wykonane ściśle, a ładunek spoczął w przeznaczonem mu miejscu. Sądził więc szanowny Smith-Grzelak do ostatniej chwili, nawet dosiadając konia w „Derby“, że Grot tkwi głęboko w gliniankach...
— Świetne...
— Pana Grota długo musieliśmy cucić, zanim powróciła przytomność. Stało się to dopiero nad ranem. Ale w przeciągu paru godzin całkowicie odzyskał siły i był gotów do dalszej walki... czyli uczestniczenia w gonitwie. Prosił, nalegał, aby nie aresztować Smitha przed wyścigiem... Ustąpiłem, wiedząc, że rzekomy anglik, nie poweźmie najmniejszych podejrzeń, czując się bezpieczny... Wspólnemi siłami zainscenizowaliśmy komedję... Jazda Błaszczyka w ostatniej chwili... przybycie wprost ze stajen do startu...
— Nie mogłem sobie odmówić — przerwał żokiej — tej drobnej satysfakcji! Zwykłe aresztowanie Smitha, to było dla mnie za mało! Ale pokazać mu się niespodziewanie w wyścigu, pobić go, zdruzgotać moralnie, odnieść podwójne zwycięstwo nad jezdźcem i nad... zbrodniarzem... dawało zupełny triumf... Chyba należała mi się ta mała przyjemność, za wszystkie krzywdy, jakie od niego doznałem.
— Oj, słusznie się należała! — potwierdziła panna Tina. — Ależ cóż się stanie z rzekomym Smith‘em, a właściwie Grzelakiem?
— Aczkolwiek nie on mordował, a jego wspólnicy, nie minie go słuszna kara. Dożywotne więzienie — pewne. Właściwie zasłużył on na śmierć. Tem bardziej, że z zagranicy napływają wciąż nowe rewelacje. Bardzo sensacyjnie zapowiada się proces.
— Ach, za dużo tej sensacji! — mruknął Grot, a panna Tina pokiwała smutnie główką.
Istotnie, pisma prześcigały się w podawaniu szczegółów niezwykłej, dramatycznej historii, a wśród tych wzmianek wiele było takich, które niemile dotknęły Świtomirską, ze względu na wspomnienie o nieboszczyku bracie. Oczywiście, o Irmie i Uszyckim, w pierwszym rzędzie. Modliła się więc gorąco panna Tina, aby, jaknajszybciej zakończył się ten cały rozgłos. Jakaż tu jednak była rada? Trudno dziennikom nakazać milczenie. Grot również stał się niezwykle popularny, urósł na bohatera — choć nie cieszyło go to wcale. Rozpisywano się wciąż o nim — a pochwały i zachwyty spływały, niczem lawina. Żartował nawet Den, iż jeśliby Grot porzucił dziś swój fach żokieja — łatwoby otrzymał korzystne engagement, jako „gwiazdor“ filmu.
Świtomirska umyślnie zmieniła temat rozmowy.
— Winniśmy panu wiele wdzięczności!... — rzekła ciepło do detektywa.
Ale Den nie przyjął tej pochwały.
— Nie mnie! Nie wiele pomogłem!.. Częściowo życie panu Grotowi uratowała pani Irma... głównie zaś do ocalenia przyczynił się Maliński... Gdyby nie jego informacje...
— Ach, Maliński!
— Słyszałem, że zrewanżowała mu się pani iście po królewsku!
— Et, głupstwo!
Tina nie lubiła, gdy wypominano jej hojność. W rzeczy samej, rozporządzając większemi pieniędzmi, po „Derby“, obdarzyła Malińskiego znaczniejszą sumą. Grot twierdził, że przegra on ją, lub przepije. Świtomirska, wierząc w lepsze pierwiastki natury ludzkiej mniemała, że dzięki tej pomocy, nowe rozpocznie życie.. Kto wie...
Tymczasem Den powstał ze swego miejsca. W kieszeni ciążyła mu duża, piękna, złota papierośnica — prezent od Grota — honorarjum bowiem nie chciał przyjąć.
— Muszę już odejść! — oświadczył całując pannę Tinę na pożegnanie w rękę. — Powołują mnie pilne sprawy! Sądzę, iż nie tak prędko zwróci się pani do mnie o pomoc!...
— Nigdy nie wiadomo! — zażartowała w odpowiedzi.
— Chyba za rok — również odparł żartem — gdy w waszej stajni pojawi się nowy derbista!... Do tego czasu, możemy spać spokojnie.?
— Ale może nie pojawi się nowy Smith!...
Kiedy Grot z Świtomirską pozostali sam na sam w gabineciku — długą chwilę panowało milczenie...
Znów pomiędzy nim a Tiną ciążył ten pełny niedomówień stosunek, gdy chciałoby się powiedzieć bardzo wiele, a odwagi braknie niebezpieczny temat rozpocząć.
— Cóż pan postanowił?
— Nie rozumiem? — udał zadziwienie.
— Sądziłam, iż po „Derby“ pragnie mnie pan opuścić?
— Ja?
— Oczywiście! Że pan ma swoje projekty na przyszłość...
— Hm... jeszcze...
— Właściwie najcięższe byłyby między nami rozrachunki... Wszak „Magnus“.
— „Magnus“ jest pani własnością! — serce ścisnęło mu się nieco.
— Mam tu na myśli pewne rozwiązanie zawikłanej sytuacji...
Jak ona dziś rozmawia z nim? Podział? Rozwiązanie? Zwykły obrachunek z żokiejem!... Ha, trudno...
— Jakie? — mruknął.
Tina uśmiechała się teraz filuternie. Powoli wycedziła:
— Aby wszystko pozostało... naszą wspólną własnością...
— Co?
Jeszcze nie rozumiał.
— Och, jakiś ty niemądry...
Usta jej rozchyliły się kusząco.
Grot nareszcie pojął... Porwał się z fotela, podbiegł do Tiny... i...
Resztę pozostawmy domyślności czytelnika.


KONIEC




◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
„Demon wyścigów“ był po raz pierwszy drukowany w odcinku „Wiadomości Codziennych“.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.