Dola i niedola/Część I/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dola i niedola
Podtytuł Powieść historyczna
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W zamku kasztelaństwa, po owéj straszliwéj nocy, któréj ślady umiano zatrzeć bardzo zręcznie, aby uniknąć hałasu i skandalu zbyt głośnego, choć mimo największych starań długo różne i dziwne plotki i wieści chodziły, cicho było i smutno jak w grobie. Zdrada ulubieńca, dowód braku serca i charakteru z jego strony, nie wyrwały z duszy Julii ostatniego uczucia, którém żyła. Powoli podniosła się z łoża boleści, wstąpiła w nią jakaś otucha, jakaś myśl ją ożywiła, serce jéj bić zaczęło nadzieją.
Z Warszawy pani de Rive donosiła jéj o pożyciu dwojgu młodych małżonków takie rzeczy, które mogły rozbudzić na nowo dawną miłość. Adam był, wedle niéj, upokorzony, biedny, nieszczęśliwy bardzo, grał rolę fałszywą i dwuznaczną. Julia poczęła go żałować, oburzała się na Krystynę, i postanowiła wbrew pierwszym swym projektom udać się do stolicy.
Kasztelan, któremu można było wmówić i chorobę i zdrowie i kuracyę, chętnie bardzo zgodził się na wyjazd. Julia, któréj chciało się świetnie wystąpić w stolicy, potrafiła także dowieść mężowi, iż wypada im koniecznie sprzedać część majątku w Sandomierskiém, na którą trafiał się kupiec, bo ziemia ta była licha i nieintratna, kłopotliwa do zarządu, podlegała zalewom, a kapitał otrzymany opłaciłby pilniejsze długi. Kontrakt sprzedaży podsunięty został w porę, zaliczono pieniądze, a że wierzyciele nie nalegali o swe należności, można było użyć grosza na nową installacyę w Warszawie. Najęto pałac Tarnowskich, kazano go wyświeżyć, wysłano przodem dwór. Julia dobrała zręcznych wykonawców swéj woli, — i jednego poranku obiegła nagle po Warszawie wieść, że piękna kasztelanowa i niedołęga jéj mąż raczyli przybyć do stolicy, że myślą dawać wieczory, otworzyć dom, występować świetnie...
Wszystko, czém w owe czasy i zawsze pociągnąć można ludzi, obmyślane było bardzo pilnie: paradny kucharz Francuz, obstalowany z Paryża, czemu się sam kasztelan bardzo ucieszył, muzyka zamówiona, salony świeżo przyozdobione, piwnice zasposobione obficie, uprzejma gospodyni, ochocze towarzystwo.
Nigdy dom państwa O... takim blaskiem nie jaśniał, jak przy otwarciu go pierwszym balem zimowym, o którym mówiła cała Warszawa na kilka tygodni wprzódy i kilka dni po nim.
Julia wystąpiła na nim wiekuiście młoda, zawsze czarownie piękna, ubrana najsmakowniéj, bo całą garderobę nową sprowadziła z Paryża. Kolacya podana po północy, wprawiła w entuzyazm najpierwszych smakoszów stolicy; podniebienia były w zachwyceniu. Potém wypiwszy kilka koszów szampana, który w modę wchodzić poczynał, choć wedle wyrażenia generała Komarzewskiego, był tylko niezłą limonadą, grali jedni do białego dnia w karty, drudzy tańcowali do upadłego... Wybór, kwiat, śmietanka towarzystwa znajdował się tego dnia w pałacu Tarnowskich. Sam król JM. nawet na chwilę ukazać się raczył, obszedł z gospodynią cały dom, chwaląc gust przedni w jego przyozdobieniu; a że król przedewszystkiém był wyrocznią smaku, więc i dom i gospodyni weszły w wielkę modę, salon jéj stał się kat-exochen, salonem dobrego tonu.
Dowiedziawszy się o przybyciu Julii, rywalka jéj namarszczyła piękne czoło; ale gdy ją z kolei zaczęły nachodzić wieści o wspaniałém urządzeniu domu, o przygotowaniach do balu, o świetnych powodzeniach, których nie mogła być świadkiem, zagryzła usta znacząco. Próbowała z tego wszystkiego żartować, ale się to jakoś nie udawało, przyzwoitość kazała milczeć, uśmiechano się gdy szydziła, ale w milczeniu i unikając dłuższéj rozmowy, świat był widocznie za Julią. Krystyna poczuła, że upada w jego opinii.
Powołała więc zwykłego w takich razach doktora, panią de Rive, osobę dobrą i usłużną. Razem przy filiżance czekolady zasiadłszy w żółtym buduarze, zaczęły gawędzić z wylaniem się serdeczném.
— Moja droga, powiedzże mi co o Julii! ja jéj, jak wiesz nie widuję... Sama nie wiem jak do tego przyszło, ale to się doprawdy nie godzi, żebyśmy się z nią kłócić miały. Elle m’en veut, wiem to, ma może trochę słuszności, ale ja poszłam za niego... ona go już musiała dawno zapomnieć... To nieprzyzwoicie, żebyśmy dla takiego dzieciństwa wieczyście miały żyć w niezgodzie... Nie wspominała ci też o mnie?
— Nie, nigdy ani słowa...
Dites donc, ty mnie rozumiesz, vous êtes une femme superieure — szepnęła kładąc jéj na palec pierścień z soliterem, co de Rive nieco się opierając i opłaciwszy uściskiem przyjęła zarumieniona, — gdybyś, ty co masz nad nią taką przewagę, co możesz wszystko co chcesz!... spróbowała nas pojednać z sobą. Sondez la!
— A! ty nie wiesz ile razy ja sama już o tém myślałam... To trzeba koniecznie zrobić — zawołała de Rive z zapałem, — psujesz mi tylko ochotę do pracy tym prześlicznym prezentem.
— O! to od dawna w myśli przeznaczałam dla ciebie: spojrzawszy na palec, przypomnisz sobie prośbę moją... To położenie żenuje mnie; spotykając się w towarzystwach nie wiedzieć jaką rolę grać będziemy musiały. W rzeczy nie tyle mi idzie o Julię, ona jest naiwna, sentymentalna... ale o świat... Ty wiesz, jakie rozpuszczają plotki; potrzeba choć pozornéj zgody, aby im tamę położyć... To i mnie i hrabiemu szkodzi, et cela n’a pas le sens commun.
Pani de Rive doskonale weszła w przyczyny, powtórzyła to, co jéj powiedziała Krystyna, rozwlekając i rozprowadzając z prawdziwym talentem redakcyjnym, podała jeszcze parę trafnych myśli, a ostatecznie podjęła się bardzo gorąco całéj sprawy.
Tegoż dnia pani de Rive pojechała odwiedzić Julię: ale mimo zabiegów, nie potrafiła z niéj nic wydobyć o téj ciemnéj, tajemniczéj historyi Adama i pierworodnego grzechu. Hrabina była chłodna i zamknięta; pani de Rive tém bardziéj jeszcze podbudzona do działania trudnością, postanowiła szturmem zdobyć zaufanie.
Usiadła przy niéj, wzięła ją za rękę i odezwała się po cichu:
— Julio droga, miałam kiedyś twe serce i ufność spodziewałam się, żeś mi ich nie odebrała... Mówmy z sobą otwarcie i szczerze. Ludzie nie wiedzieć co plotą, pytają mnie, sądzą, żem lepiéj uwiadomiona niż jestem w istocie; ja nic im odpowiedzieć nie umiem, chcąc stanąć w twojéj obronie... Mów mi, jakeście się rozstali z Adamem?
— Jak? bardzo prosto — odparła rumieniąc się Julia. W Paryżu powierzyłam nad nim opiekę dobréj przyjaciołce, która mi go zbałamuciła... Pokochał ją czy nie, ale uwiedziony, ożenił się.
— A ty? spytała de Rive, wpatrując się w nią bacznie.
— A ja, — rzekła prawie wesoło, ale z wysiłkiem Julia — cóż? ja sobie zostałam na boku starą opuszczoną Aryadną. Cóż chcesz? zdaje mi się, że mam już parę siwych włosów: los ten spotkać mnie musiał! Krzysia się farbuje, dłużéj potrafi być młodą, ja nie; nie mówmy o tém.
— Owszem, droga moja, mówmy o tém — przerwała pani de Rive — mówmy. Ja widzę, żeś ty ostygła, i bezpiecznie już téj rany dotknąć możesz.
— Ja! o! zupełnie! odparła z udanym chłodem i przymuszonym śmiechem, który zwiódł nawet przebiegłą kobietę.
— Więc dla tego, żeby światu odebrać pastwę, powiedz mi — dodała Francuzka — czy nie należałoby wam zbliżyć się, tobie i téj biednéj hrabinie?
— Biednéj? cóż się jéj stało? spytała Julia.
— O! nie mówmy na teraz o niéj — z pewnym rodzajem wzgardy odegranéj dość zręcznie odparła przyjaciołka. Jest biedną, bo... ty mnie rozumiesz... nie jest czystą i spokojną na sumieniu, mówiła de Rive. To rzecz fatygująca, spotykać się, stronić od siebie, nie mówić, nie spojrzeć śmiało, udawać, że się nie widzi. Mnie się zdaje, że dla was obu lepiéjby było choć powierzchowną przywrócić zgodę?
Julia, któréj to było właśnie najgorętszém pragnieniem, któréj serce biło na samą myśl podobną, potrafiła się wszakże utrzymać na pozór chłodną, i odparła po chwilce zastanowienia:
— Rzecz to jest małéj wagi, moja kochana de Rive. My kobiety, gdy chcemy, gdy potrzeba, umiemy ocierając się o siebie nie widzieć siebie, niewiele nas to kosztuje... Ja nie bardzo pragnę zgody, któraby mnie postawiła z innych względów w położeniu fałszywém; ale cóż sądzisz! przecięż ja pierwszego kroku do nich uczynić nie mogę. Krzysia bądź co bądź, jako przyjaciołka od lat dziecinnych, znalazła się względem mnie niegodnie — elle m’a manqué.
— Ale serce! ale passya! ona kochała!
— Nie mówmy o tém; dosyć, że zdradziła.. że... Zresztą — dodała z uśmiechem przymuszonym Julia — są przecię pewne konwenanse socyalne: ja mam niby prawo się gniewać — no! więc potrzeba, ażeby mnie przeproszono.
I uśmiechnęła się jeszcze wpatrując w pośredniczkę. Pani de Rive, która była u szczytu radości, że traktowanie się powiodło, rzuciła się ją ściskać uszczęśliwiona.
— A! tyś prawdziwy anioł! zawołała; ty masz słuszność zupełną... Vous ètes adorable! elle doit faire une amande honorable... i zrobi to... pozwól, każ, decyduj, ja mogę wam usłużyć, uczynię jakby od siebie, z własnego domysłu krok jaki.
— Ja? ale nie, nie każę, nie proszę, nie chcę, nie! nie! przerwała Julia, domyślając się wszystkiego i chcąc mieć po sobie przewagę.
— Ale pozwolisz?
— Rób jak chcesz i co ci serce dyktuje.
— Ale dajesz mi słowo — gorąco dodała de Rive — że nie uczynisz nowego skandalu?
— Co za myśl! z uśmiechem przerwała kasztelanowa, ruszając ramionami; na cóżby mi się to przydało? Ja pragnę spokoju, chcę się bawić, chcę ludzi, świata, roztargnienia.
— A! to dobrze, ja namówię Krzysię, ona jest upokorzona: pewnam, że się na wszystko zgodzi, i że ci ją przywiozę.
— Stój, kochana de Rive, czekaj! ja się muszę namyślić. Nie czyń tego bez oznajmienia mi wprzódy: chcę być przeproszoną przy świadkach.
— Julio! na cóż ci to?
— Dla tego, że Krzysia powiedzieć gotowa, iż ja ją sama o przebaczenie prosiłam... Zresztą potrzebuję dla miłości własnéj jakiejś nagrody za upokorzenie.
Tym sposobem zawarte zostały preliminarya traktatu przez zręczną panią de Rive, która trzy razy jeździła, powracała, łagodziła obie strony, i przywiodła je do spisania przymierza... Nakoniec naznaczono na widzenie się obu pań urzędową godzinę.
Jedna tylko staruszka starościna zaborska miała być z razu przytomna odwiedzinom i pojednaniu; ale wedle punktów kontraktu powinna się była oddalić po preliminaryach, i zostawić przyjaciołki sam na sam, dla dokonania zgody.
Krystyna przyjąwszy nieco uciążliwe warunki, tryumfowała, nie wiedząc, że Julia równie z tego była szczęśliwa. Z obu stron odegrywano dobrze jedną ze scen téj komedyi wiekuistéj życia, w któréj bardzo często wszyscy się oszukują wzajemnie.
Krystyna nie domyślała się wcale, że przyjazd Julii do Warszawy miał tylko na celu zbliżenie się do ukochanego:
Pierwsze kroki były zrobione, reszta pójść miała łatwo.
Gdy już termin został wyznaczony, piękna pani przy rannéj swéj kawie, kazała przywołać posłusznego małżonka.
— Powiem ci niespodziewaną nowinę — rzekła: — dziś jadę do kasztelanowéj i godzę się z nią uroczyście. Musiałam przecię raz to skończyć; położenie było nieznośne i nieprzyzwoite... Pozostaje nam między sobą określić rolę twoją względem jéj domu. Nie możesz tam nie bywać kiedy niekiedy; imię twe, stosunki dawne czynią to koniecznością nawet. Ale mój drogi...
Adam patrzał na nią zdziwiony, chłodny. Pogłaskała go pod brodę:
— Proszę cię nie zbliżać się zbytecznie... bez wspomnień czułych, bez poufałości dawnych... Wiesz, iż mam w wysokim stopniu przymiot zazdrości... O Julię zazdrosną będę więcéj niż o kogokolwiekbądź. Choć pochlebiam sobie, żeś jéj dla mnie zapomniał, nie zniosę podziału, fałszu i czułości odgrzewanych. Będę szpiegowała, oszukać się nie pozwolę. Jesteś uprzedzony, à bon eniendeur salut! Za najmniejszą dwuznaczną nawet czułością dla niéj, jedziemy na wieś, a twoja karyera skończona i zamknięta.
Adam słuchał tych groźb, i w końcu aż się uśmiechnął.
— Proszę cię — rzekł zimno — coż ty myślisz, żem rycerzem, Koloandrem, czy jakim romansowym pasterzem arkadyjskim?
— Tak... ale wspomnienia!
— Moje oczy zwrócone są naprzód, przed siebie, nie po za mnie — odparł Adam. Kto się plącze przypomnieniami, ten nie może postąpić śmiało naprzód... Całe twoje dziesięcioro przykazania było przynajmniéj zbyteczne, a nie mówię już jak nieprzyzwoite!
Krystyna błysnęła oczyma.
— Nieprzyzwoite? Menagez vos expressions, mon cher, dodała; — ja nie popełniam nigdy nic nieprzyzwoitego... sachez le bien... Żartujesz z rzeczy, która dla mnie wcale nie jest śmieszną... Radzę jeszcze raz nie próbuj mnie oszukać, bo się nie dam, ani wielkiemi słowy, ani słodkiemi wyrazami.
— Wiem o tém — rzekł Adam z uśmiechem — próbować nie myślę. Zresztą spodziewam się przecię, że wierzysz mi, iż cię kocham.
— Dość — przerwała Krystyna — nie lubię być głaskaną jak pieski kiedy burczą... Co mi po słowach! nie przekonasz mnie niemi; jam powinna czuć, że mnie kochasz...
Adam zbliżył się i pocałował ją w czoło.
— A! jakżeś ty głupi! zawołała Krystyna, śmiejąc się i ruszając ramionami. Przekonywam się, że twoja sława dowcipu trochę jest przechwalona: zaczynasz być naiwnym!
Adam prawie się uczuł obrażonym, zaczerwienił się; ale pomyślawszy nieco, ochłonął, spuścił głowę i ostygł... Krystyna postrzegła, że go obraziła, i chciała to zaraz naprawić. Uśmiechnęła się, poklepała go po twarzy i dodała:
— Jesteś niezrównany, doprawdy; to wzór najlepszego z mężów! ideał kochanka!
— A gdybym ja ci powiedział, że to są słowa?..
— No! tobym cię raz jeszcze pocałowała — ziewając odparła hrabina. Idź, ubieraj się; po południu, ale po mojéj wizycie, pojedziesz najprzód do kasztelana, potém zameldujesz się do niéj, ona cię pewno nie przyjmie... A moje przestrogi życzę zapamiętać! i zachować się grzecznie a zimno.
Adam rozśmiał się tylko.

Dokończenie w tomie trzecim.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.