Druga ojczyzna (Verne, 1901)/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Druga ojczyzna |
Wydawca | „Ziarno” (tygodnik) |
Druk | A.T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Helena S. |
Tytuł orygin. | Seconde Patrie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
„Licorne“ mała korweta o dziesięciu armatach, pod angielską flagą, była w drodze z Sydney (Australia) do przylądku Dobrej-Nadziei. Komendant, porucznik Littlestone, dowodził załogą z sześćdziesięciu ludzi. Zwykle, okręt wojenny nie zabierał pasażerów, „Licorne“ jednak miała upoważnienie zabrać na pokład rodzinę angielską, której ojciec z powodu zdrowia, musiał powracać do Europy. Rodzina ta składała się z pana Wolston, mechanika-konstruktora, jego żony, Merry Wolston, z dwóch córek: Annah i Doll, jedna ośmnaście a druga czternaście lat. Był jeszcze syn, James Wolston, który mieszkał w Capetown z żoną i małem dzieckiem.
Przed sześcioma tygodniami, w miesiącu kwietniu 1816 roku Licorne opuścił port Sydney i opłynąwszy południowe wybrzeża, skierował się na północowschód oceanu Indyjskiego.
Porucznik Littlestone dostał rozkaz z admiralicji, poszukiwania, bądź na wybrzeżu zachodnim Australii, bądź na wyspach sąsiednich, czy pozostał kto żyjący z okrętu Dorcas, zaginionego bez wieści przed trzydziestu miesiącami.
Nie wiedziano dokładnie o miejscu rozbicia tego okrętu, choć nie zachodziła żadna wątpliwość katastrofy, ponieważ porucznik i trzech ludzi znalezieni na morzu, przywiezieni zostali do Sydney, jako jedyni ocaleni na dużej szalupie. Co do kapitana Grenfield, majtków, pasażerów, między innymi córki pułkownika Montrose — nie było nadziei odnalezienia ich, po opowiedzeniu przez porucznika o strasznem rozbiciu okrętu.
Jednak rząd Wielkiej Brytanii chciał, aby poszukiwania nie ustawały, tak na oceanie Indyjskim, jako też w stolicach morza Timor.
Tam była wielka ilość wysp, rzadko nawiedzanych przez okręty handlowe; należało zwiedzić te, które były w okolicach, gdzie prawdopodobnie zaginął Dorcas.
To też skoro okrążono przylądek Loenwin, na południowo-zachodnich kończynach Australii, Licorne skierował się na północ.
Po bezowocnem zatrzymywaniu się przy niektórych wyspach Sondy, korweta zawróciła z powrotem do Przylądku.
Wtedy to, korweta, uszkodzona gwałtownemi burzami, musiała szukać bezpiecznego odpoczynku, dla naprawienia braków.
Dnia 8 paźdz., chłopiec z gniazda bocianiego sygnalizował ziemię — prawdopodobnie wyspę — której na najświeższych mapach wcale nie było. Porucznik Littlestone skierowawszy ku tej ziemi, znalazł schronienie w głębi zatoki przy jej wybrzeżu wschodniem, dobrze osłoniętej od wichrów, i przedstawiającej doskonałą głębokość do zarzucenia kotwicy.
Załoga wzięła się zaraz do roboty.
Kilka namiotów ustawiono u stóp wzgórza. Zorganizowano obóz ze wszelkiemi ostrożnościami, gdyż mogło być, iż to wybrzeże zamieszkiwali lub odwiedzali dzicy a wiadomo, że mieszkańcy wysp na Oceanie Indyjskim używają bardzo złej a zasłużonej sławy.
Otóż Licorne od dwóch dni stał w zatoce, kiedy rano 10-go października, dwa strzały armatnie ze strony zachodu, zwróciły uwagę komendanta i załogi.
Dwa te wystrzały zasługiwały na odpowiedź, i Licorne odpowiedziała trzema salwami.
Porucznikowi Littlestone pozostało teraz tylko czekać cierpliwie. Okręt jego w naprawie nie mógłby wypłynąć z zatoki i dotrzeć do krańca północno-wschodniego. W każdym razie nie wątpił on, że salwy korwety były słyszane, wiatr bowiem wiał od morza i uważał za prawdopodobne przybycie jakiego statku do przystani.
Umieszczono strażników na masztach. Wieczorem morze było puste na północ — puste także w tej stronie, która dotykała wejścia w zatokę.
Trzy dni upłynęły bez żadnej zmiany... Wprawdzie, zerwała się straszna burza, bałwany biły wysoko na dwa piętra, Licorne jednak była bezpieczna w swej cichej zatoce.
13 października kilka strzałów armatnich dało się słyszeć z tej samej strony, co pierwsze.
Na tę salwę, dawaną co 2 minuty regularnie Licorne odpowiedziała siedmioma strzałami w takich samych odstępach czasu. A że te powtórne salwy nie wydawały się bliższe, niż pierwotne, komendant wywnioskował, że okręt z którego pochodzą, nie zmieniał miejsca postoju.
Tego dnia około czwartej popołudniu, porucznik chodząc po wybrzeżu z lunetą, spostrzegł mały statek, z dwoma ludźmi, prześlizgujący się pomiędzy skałami. Ludzie czarni, mogli być tylko krajowcy z rasy malajskiej lub australskiej. Obecność ich wskazywała, że ta część wybrzeża była zamieszkałą.
Łódka zbliżała się jednak — rodzaj kajaka. — Pozwolono mu na to. Lecz skoro był już nie więcej, niż o trzy węzły od korwety, dwaj czarni dali się słyszeć, lecz w narzeczu zupełnie nie zrozumiałem.
Porucznik Littlestone i jego oficerowie powiewali chustkami, podnosili ręce dla pokazania, że nie mają broni. Kajak pomimo to nie okazywał chęci większego zbliżenia. Po chwili, oddalił się szybko i znikł za skałą.
Nadeszła noc, porucznik Littlestone naradzał się z oficerami o konieczności wysłania wielkiej szalupy dla zwiedzenia wybrzeża północnego. Rzeczywiście, położenie wymagało wyjaśnienia. To nie dzicy strzelali z armat rano. Nie było wątpliwości, że na zachodzie wyspy był okręt może uszkodzony, który żądał pomocy.
Postanowiono zatem zrobić wycieczkę i nazajutrz szalupa miała być już spuszczona na morze o godzinie dziewiątej rano, kiedy pomocnik Littlestone zatrzymał całą czynność.
Na skraju przylądka ukazał się, nie kajak, ani piroga, jakiej używają dzicy, lecz lekki statek nowoczesnej struktury, łódź, objętości piętnastu ton. Skoro zbliżyła się do Licorne, wywiesiła pawilon biały i czerwony.
Dwóch mężczyzn weszło na pokład korwety, i dało się poznać.
Byli to szwajcarowie: Jan Zermatt i starszy syn jego, Fritz, rozbitki z okrętu Landlord, o których od dwunastu lat nie było wieści.
Anglicy przyjęli ojca i syna z najwyższemi oznakami przyjaźni. Następnie, na propozycyę obydwóch, czynioną porucznikowi Littlestone, ażeby udał się na pokład łodzi, tenże przystał z ochotą.
Nie można się dziwić, że pan Zermatt przedstawił z dumą komendantowi Licorne najpierw dzielną swoją towarzyszkę, następnie czterech synów. Budzili oni podziw postawą wyniosłą, inteligencyą twarzy i zdrowiem kwitnącem.
Miło było patrzeć na tę dzielną rodzinę.
Następnie przedstawiono porucznikowi Littlestone, Jenny Montrose.
— Co to jest za ziemia, na której od lat dwunastu zamieszkujecie, panie Zermatt?... zapytał porucznik.
— Nazwaliśmy ją Nową Szwajcaryą, odpowiedział pan Zermatt, i mam nadzieję, że jej ta nazwa zostanie...
— Czy to jest wyspa, komendancie?... zapytał Fritz.
— Tak... wyspa na oceanie Indyjskim, której niema na mapach.
— Nie wiedzieliśmy, czy to wyspa, — odezwał się Ernest, — gdyż w obawie niemiłego spotkania, nie opuszczaliśmy nigdy tej części wybrzeża.
— Bardzo słusznie, ponieważ my widzieliśmy krajowców... odpowiedział porucznik Littlestone.
— Krajowców?... rzekł Fritz ze zdziwieniem.
— Ma się rozumieć, potwierdził komendant. Wczoraj... w rodzaju pirogi... raczej kajaka...
— To byliśmy ja z bratem, odpowiedział Jack śmiejąc się. Uczerniliśmy twarze i ręce, ażeby uchodzić za dzikich...
— A dla czego?
— Bo nie wiedzieliśmy, z kim będziemy mieli doczynienia, komendancie; twój okręt, mógł być okrętem piratów!
— Oh! co znowu — rzekł porucznik Littlestone, okręt jego królewskiej mości króla Jerzego III!...
— Uznaję to — odpowiedział Fritz, — lecz wydało nam się, że lepiej wrócić do Felsenheim, a potem przybyć razem.
Jenny szczęśliwa była nad wyraz, skoro dowiedziała się, że nazwisko pułkownika Montrose nie jest obce porucznikowi Littlestone. A nawet, przed udaniem się Licorne na morze Indyjskie, dzienniki zawiadomiły o przybyciu pułkownika do Portsmouth, potem do Londynu. Lecz od tego czasu, kiedy rozeszła się wieść, że pasażerowie okrętu Dorcas zginęli wszyscy, oprócz porucznika i trzech majtków przywiezionych do Sydney, można sobie wystawić rozpacz nieszczęśliwego ojca, na myśl, że córka jego śmierć znalazła w tej katastrofie.
Dorówna jej chyba radość, skoro się dowie, że jego Jenny nie zginęła przy rozbiciu Dorcas.
Jednak łódź gotowała się powrócić do zatoki Zbawienia, gdzie państwo Zermatt chcieli ofiarować gościnę porucznikowi Littlestone. Wszakże porucznik pragnął ich zatrzymać do wieczora. Potem, kiedy zgodzili się przepędzić noc w przystani, ustawiono trzy namioty u stóp skały: jeden dla czterech synów, drugi dla ojca i matki, a trzeci dla Jenny Montrose.
Wtedy historya rodziny Zermatt mogła być ze szczegółami opowiedziana od przybycia do lądu Nowej-Szwajcaryi. Nic dziwnego, że komendant i oficerowie wyrazili życzenie zwiedzenia małej kolonii.
Po wyśmienitym obiedzie, podanym na pokładzie Licorne, państwo Zermatt, czterej ich synowie i Jenny pożegnali komendanta Littlestone i udali się na spoczynek do namiotów, w głębi nad zatoką.
A kiedy zostali sami, pan Zermatt czuł się w obowiązku powiedzieć swojej żonie:
— Moja droga Betsie: trafia nam się sposobność powrócenia do Europy, ujrzenia współrodaków i przyjaciół... Lecz trzeba uważać, że nasze położenie zmieniło się bardzo... Nowa Szwajcarya nie jest już wyspą nieznaną... Inne okręty nawiedzą ją niebawem...
— Do czego prowadzisz?.. zapytała pani Zermatt.
— Do zdecydowania, czy powinniśmy lub nie — korzystać z tej sposobności....
— Mój drogi mężu — odpowiedziała Betsie — od kilku dni zastanawiam się nad tem i oto do jakiego wniosku przyszłam: Po co opuszczać ziemię, na której jesteśmy szczęśliwi?.. Po co nawiązywać stosunki, które oddalenie zerwało? Jesteśmy już w wieku, w którym pragnie się spokoju, a mielibyśmy narażać się na długą i niebezpieczną podróż morską?..
— Ah! kochana żono — zawołał pan Zermatt całując Betsie — tyś mnie zrozumiała!.. Tak, byłoby to prawie niewdzięcznością względem Opatrzności, opuszczać naszą „Nową-Szwajcaryę.“ Lecz nie tylko o nas idzie... Nasze dzieci...
— Nasze dzieci?.. odpowiedziała Betsie. Jeżeli pragną wrócić do ojczyzny, ja to rozumiem... Młodzi są... przyszłość przed nimi... i choć nieobecność ich sprawi nam głębokie zmartwienie, wypada zostawić im swobodę.
— Masz racyę Betsie, ja tak samo myślę...
— Niech nasi synowie odpłyną na korwecie Licorne, mój drogi... a pewna jestem, że powrócą...
— A w dodatku, trzeba myśleć o Jenny — rzekł pan Zermatt. Nie można zapominać, że pułkownik Montrose od dwóch lat powrócił do Anglii. Bardzo naturalnie, że chce ona także powrócić do ojca...
— Z wielką boleścią przyjdzie nam się rozstać z tą, która stała się naszą córką. — odpowiedziała Betsie. Fritz ma dla niej głębokie uczucie... uczucie podzielane!.. Lecz my nie możemy rozporządzać przyszłością Jenny!..
Państwo Zermatt rozmawiali długo i późno dopiero w nocy zasnęli.
Nazajutrz, po opuszczeniu zatoki, okrążeniu przylądka Wschodniego, wejściu w zatokę Zbawienia, łódź wysadziła na ląd przy ujściu potoku Szakali porucznika Littlestone, dwóch oficerów, rodzinę Zermatt, i rodzinę Wolston.
Anglicy doznali tego samego uczucia podziwu, jakiego doznała Jenny Montrose, kiedy pierwszy raz przybyła do Felsenheim.
Pan Zermatt przyjmował swoich gości w posiadłości zimowej; wpierw jednak pokazał im pałac Falkenhorst, willę Prospect-Will, folwarki Waldegg i Zuckertop i pustelnię Ebefurt.
Porucznik Littlestone i oficerowie nie mogli dość nachwalić się pomyślności tej Ziemi Obiecanej, która była dziełem odwagi, inteligencyi, i wspólnej rozumnej pracy rodziny rozbitków, wyrzuconych na tę wyspę przed jedenastu laty...
To też przy końcu obiadu, podanego w wielkiej sali Felsenheim, nie omieszkali pić na cześć osadników Nowej-Szwajcaryi.
Przez ten dzień, pan Wolston, jego żona i dwie córki mieli sposobność zaprzyjaźnić się z państwem Zermatt. Nie można się tedy dziwić, że wieczorem, przed rozstaniem, pan Wolston, któremu stan zdrowia nakazywał kilkotygodniowy pobyt na stałym lądzie, odezwał się w te słowa:
— Panie Zermatt, czy pozwolisz mi być szczerym?
— Bardzo proszę.
— Życie, jakie pędzicie na tej wyspie, wydaje mi się rozkosznem... Czuję się zdrowszym wśród tej pięknej natury, i gdybyś się na to zgodził, uważałbym się za szczęśliwego, żyjąc na waszej Ziemi Obiecanej...
— Niech pan o tem nie wątpi, panie Wolston, odpowiedział z pośpiechem pan Zermatt. Oboje z żoną będziemy zachwyceni, z przyłączenia pana do naszej małej kolonii... Wreszcie ja i moja żona postanowiliśmy zostać do śmierci na Nowej-Szwajcaryi, która stała się naszą drugą ojczyzną...
— Hura! Nowa-Szwajcarya! wykrzyknęli współbiesiadnicy.
— I niech żyją ci, którzy chcą na niej mieszkać!.. dodali Ernest i Jack.
Fritz nie przemówił ani słowa, Jenny milczała ze spuszczoną głową.
Potem, kiedy goście powrócili na pokład Licorne i kiedy Fritz został sam z matką, uściskał ją, obawiając się przemówić. Lecz widząc jak jest zmartwiona, że syn jej najstarszy myśli odjechać:
— Nie... matko!.. zawołał klękając przed nią, – nie!.. nie opuszczę was!..
A Jenny, która wtedy do nich przyszła, powtórzyła, rzuciwszy się w objęcia pani Zermatt:
— Przebacz... przebacz... jeżeli ci przyczynię boleści... ja, która kocham cię jak matkę... Lecz... tam... mój ojciec... czy wolno mi się wahać?..
Pani Zermatt i Jenny zostały razem, a kiedy skończyły rozmawiać, zdawało się, że Betsie zrezygnowana była na rozstanie.
Pan Zermatt i Fritz weszli w tej chwili, a Jenny zwracając się do pana Zermatt:
— Ojcze mój, rzekła – pierwszy raz go tak nazwała — pobłogosław mnie, jak matka już pobłogosławiła!.. Pozwól mi... pozwól nam jechać do Europy... Dzieci wasze powrócą, nic ich z wami nie rozłączy... Pułkownik Montrose, ma dobre serce, on będzie chciał spłacić dług za swoją córkę!.. Niech Fritz jedzie do niego, do Anglii!.. Powierz nas jedno drugiemu! Syn twój odpowiada za mnie, ja odpowiadam za niego!..
Uradzono ostatecznie co następuje, ze zgodą komendanta Licorne:
Na miejsce pozostającej rodziny Wolston, wsiądą na pokład korwety, Fritz, Frank i Jenny w towarzystwie Doll, młodszej panny Wolston, która połączy się z bratem w Capetown i razem z nim, jego żoną i dzieckiem powróci do Nowej-Szwajcaryi. Co się tyczy Ernesta i Jacka, ci nie mieli zamiaru opuszczać rodziców.
Misya kapitana Littlestone była spełniona, najpierw dla tego, że odnalazł Jenny Montrose, jedyną pozostałą przy życiu z pomiędzy pasażerów okrętu Dorcas, następnie, ponieważ wyspa Nowa-Szwajcarya przedstawiała doskonały punkt wypoczynku na oceanie Indyjskim. Otóż pan Zermatt, który ją posiadał, na mocy iż pierwszy tu wylądował, pragnął ofiarować ją Wielkiej Brytanii, a komendant Littlestone przyrzekł doprowadzić do skutku tę sprawę.
Było tedy do przewidzenia, że Licorne powróci objąć wyspę w posiadanie. Wtedy przywiezie Fritza, Franka, Jenny Montrose, w Capetown zabierze James’a Wolston, siostrę jego Doll, żonę i dziecko. Fritz, za zgodą państwa Zermatt, zabierał z sobą papiery potrzebne do zawarcia małżeństwa — nie wątpiono bowiem o przyzwoleniu pułkownika Montrose — a nawet przypuszczano, że zechce on towarzyszyć młodemu małżeństwu do Nowej-Szwajcaryi.
Zaczęto zaraz robić przygotowania. Kilka dni jeszcze, a Licorne będzie gotowa wypłynąć z tej zatoki wybrzeża zachodniego, której nadano jej imię.
Jenny pragnęła zawieźć pułkownikowi Montrose niektóre przedmioty, dzieło jej własnych rąk podczas dwuletniego samotnego pobytu na Skale ognistej. Fritz zajął się tem i obiecał czuwać nad całością, jak nad skarbem.
Pan Zermatt powierzył synowi wszystko to, co przedstawiało wartość handlową i mogło być zamienione na pieniądze na targach Anglii; perły zebrane w wielkiej ilości, korale, gałkę muszkatułową, strąki wanilii, czem napełnił kilkanaście wielkich worków.
Za pieniądze ze sprzedanych produktów, Fritz kupi materyałów potrzebnych dla kolonii — wyprawi je pierwszym okrętem, którym przybędą przyszli osadnicy Nowej-Szwajcaryi.
Z drugiej strony pan Zermatt porobił niektóre zamiany z komendantem Littlestone. W ten sposób zaopatrzył się w kilkunaście beczek wina i wódki, odzież, bieliznę, amunicyę, mianowicie tuzin baryłek prochu, kul i śrutu.
Jednocześnie komendant Licorne zobowiązał się doręczyć rodzinom tych pasażerów, którzy zginęli, pieniądze i przedmioty zebrane na pokładzie Landlorda.
Było tego kilkanaście tysięcy piastrów, naszyjniki, pierścionki, zegarki złote i srebrne, cały bagaż drogocennych błahostek zbytku europejskiego.
Co do dziennika, jaki pan Zermatt pisał regularnie od dnia przybycia na wyspę, Fritz miał go zabrać do Anglii, i ogłosić drukiem, ażeby zapewnić Nowej-Szwajcaryi godne miejsce w nomenklaturze geograficznej.
Przygotowanie te skończono w przeddzień odjazdu. Wszystkie wolne od zajęć chwile porucznik Littlestone spędzał z rodziną Zermatt. Spodziewano się że zanim rok upłynie, komendant powróci objąć wyspę urzędownie w imieniu Wielkiej Brytanii.
Wtedy, z powrotem korwety Licorne rodzina Zermatt połączy się, aby się już nigdy nie rozłączać.
Przyszedł nakoniec 19 października.
W przeddzień już korweta opuściła zatokę Licorne i zarzuciła kotwicę w jednem z zagłębień wyspy Rekina.
Smutny dzień dla państwa Zermatt, dla Ernesta i Jacka, z którymi Fritz, Frank i Jenny mieli się nazajutrz rozłączyć, smutny i dla państwa Wolston, ponieważ córka ich odjeżdżała także.
Pan Zermatt próbował ukryć wzruszenie, lecz mu się nie udało. Betsie zaś i Jenny płakały w swoich objęciach.
Skoro dzień zawitał, szalupa odwiozła pasażerów na wyspę Rekina. Państwo Zermatt, Ernest i Jack, państwo Wolston i starsza ich córka towarzyszyli odpływającym.
Tam to, przy wejsciu do zatoki Zbawienia zamieniono ostatnie pożegnania! Nie mogło być mowy o listach, ponieważ nie istniał żaden sposób korespondencyi pomiędzy Anglią i Nową Szwajcaryą.
Nie! mówiono tylko o powrocie jak najprędszym... Potem wielka łódź Licorny zabrała Jenny Montrose, Doll Wolston, Fritza i Franka, i dostawiła ich na pokład.
W pół godziny potem korweta podniosła kotwicę i pchana lekkim wiatrem północno-zachodnim, wypłynęła na pełne morze, pożegnawszy trzema wystrzałami armatniemi, flagę Nowej-Szwajcaryi.
Ernest i Jack odpowiedzieli trzema strzałami z wysepki Rekina.
W godzinę później, wysokie maszty Licorne zniknęły po za ostatniemi skałami przylądka Zawiedzionej-Nadziei.
- ↑ W rozdziale III przeważa pisownia „Wolston”, w kolejnych jest to „Wollston”. Zespół Wikiźródeł podjął decyzję o jednolitym zapisie „Wolston”, zgodnie z francuskim oryginałem.