Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897)/XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi
Data wyd. 1897
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt mille lieues sous les mers
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXX.

Morze Śródziemne podczas czterdziestu ośmiu godzin.

Morze Śródziemne, morze błękitne per excelentiam, „morze Wielkie” Hebrajczyków, „morze” Greków, „mare nostrum” Rzymian, otoczone drzewami pomarańczowemi, aloesami, kaktusami, sosnami morskiemi, pachnące wonią mirtów, zamknięte wśród stromych gór, przesiąknięte przezroczystem i balsamicznem powietrzem, ale nieustannie nurtowane ogniem ziemi, jest prawdziwem polem bitwy na którem Neptun i Pluton wydzierają sobie jeszcze panowanie nad światem. Tu właśnie, jak powiada Michelet, na brzegach i na wodach tego morza, człowiek orzeźwia się w jednym z najpotężniejszych klimatów kuli ziemskiej.
Mimo wszystkie te zalety, tylko w przelocie widziałem ową kotlinę, której powierzchnia ma cztery milijony kilometrów kwadratowych. Nie mogłem nawet korzystać z osobistych wiadomości kapitana Nemo, gdyż zagadkowa ta istota, ani razu nie ukazał się podczas całej drogi odbywanej z nadzwyczajną szybkością. Obliczyłem, że blizko sześćset mil Nautilus płynął pod wodą, i że na całą podróż użył tylko dwie doby. Dnia 16-go lutego z rana opuściliśmy wody Grecyi, i d. 18-go o wschodzie słońca już przebyliśmy cieśninę Gibraltarską.
Oczywistem było dla mnie, że to morze Śródziemne niepodobało się kapitanowi Nemo, zapewne dla tego, że było otoczone lądami od których uciekał. Jego fale i wichry przynosiły mu zbyt wiele wspomnień, jeśli nie zbyt wiele żalów. Nie miał już tutaj owej swobody ruchów, owej niepodległości, jaką mu dawały oceany – a jego Nautilusowi było zaciasno między zbliżonemi brzegami Afryki i Europy.
To też pędziliśmy z szybkością dwudziestu pięciu mil morskich na godzinę, czyli dwunastu mil czterowiorstowych. Zbytecznem byłoby nadmienić, że Ned-Land z wielkim żalem zrzec się musiał swoich projektów ucieczki. Opuścić Nautilusa w takich warunkach, byłoby to wyskoczyć z pospiesznego pociągu na kolei żelaznej. Zresztą nasza maszyna tylko w nocy wypływała na powierzchnię, żeby odnowić zapas powietrza, i kierowała się jedynie według wskazówek bussoli i szybkomierza.
Z wnętrza też morza Śródziemnego widziałem zaledwie to, co podróżny siedzący w wagonie pospiesznego pociągu, widzi z krajobrazów uciekających przed jego oczyma, to jest dalekie widnokręgi zamiast pierwszych planów, które migocą jak błyskawice. Wszelako Conseil i ja mogliśmy zauważyć kilka ryb Śródziemnych, które niezmierną siłą pletw swoich przez pewien czas utrzymywały się na wodach Nautilusa. Czatując przy szybach salonu. dostrzegliśmy kilka ciekawych okazów – i dzięki naszym notatkom, możemy w krótkich słowach opowiedzieć historyę naturalną ryb tego morza.
Z różnych ryb je zamieszkujących, jedne dokładnie widziałem, inne zaledwie spostrzegłem, nie mówiąc o tych które szybkość Nautilusa ukryła przed naszemi oczami. Niechże mi więc wolno będzie wyliczać je według tej przypadkowej klasyfikacyi. Będzie to najdokładniejszym wyrazem moich dorywczych spostrzeżeń.
Pośród masy wód jaskrawo oświeconych strugami elektrycznemi, przesuwały się wężykowatym szlakiem niektóre z owych minogów jeden metr długich, które są wspólne wszystkim niemal klimatom. Ryby ostroryjkowate, różnobarwne, z gatunku rajów, szerokie pięć stóp, z białym brzuchem, z szaropopielatym i centkowatym grzbietem – płynąć zdawały się być kaszmirowemi chustkami, które wiatr unosił. Inne raje pędziły tak szybko, że prędzej zasługiwały na nazwę orłów, które im dali starożytni Grecy, niż na wzgardliwe przezwiska szczurów, ropuch i nietoperzy, któremi je częstują rybacy nowocześni. Niemniej szybko przebiegały żarłoczne tchórze, tak przezwane od nieprzyjemnej woni jaką wydają, długie stóp dwanaście, będące szczególniej postrachem nurków. Lisy morskie, ośm stóp długie, obdarzone nader delikatnym węchem, ukazywały się jak duże niebieskawe cienie. Dorady z rodzaju leszczaków, niektóre mające przeszło trzynaście decymetrów, występowały w stroju srebrzysto-błękitnym, otoczonym jasnemi paskami, które jaskrawo odbijały od ciemnego ich płetw koloru; ryby poświęcone Wenerze, z oczami osłonionemi złocistą powieką; gatunek te wielce ceniony, mieszka we wszystkich wodach, słonych i słodkich, w rzekach, jeziorach i oceanach, we wszelkich klimatach, znosi wszelkie temperatury, a starożytnością swego rodu sięga epok geologicznych stworzenia, i zachował całą swoją piękność z owych czasów. Wspaniałe jesiotry, długie dziewięć do dziesięciu metrów, szybkobiegi, potężnym ogonem uderzały w szyby salonu, ukazując brzuch niebieskawy z brunatnemi plamkami. Podobne one są do żarłaczy, którym jednak siłą nie dorównują, i spotykają się na wszystkich morzach. Gdy się zbliży wiosna, lubią wpływać na wielkie rzeki, walczyć z prądami Wisły, Wołgi, Dunaju, Padu, Renu, Loary i Odry; żywią się śledziami, makrelami, łososiami i miętusami. Chociaż należą do chrząstkowatych, mają jednak mięso delikatne; jedzą je świeże, suszone, marynowane i solone, a niegdyś wnoszono je tryumfalnie na stół Lukullusa.
Z tych jednak przeróżnych mieszkańców morza Śródziemnego, najkorzystniej przy wypłynięciu Nautilusa na powierzchnię, zbadać mogłem ryby należące do sześćdziesiątego trzeciego rodzaju kościstych. Byłyto skarpie-tuńczyki z grzbietem czarno-błękitnym, brzuchem srebrzysto-pancernym, po bokach złotem połyskujące. Powiadają o nich, że płyną za okrętami, poszukując chłodnego cieniu pod ogniem zwrotnikowego nieba; jakoż rzeczywiście biegły za Nautilusem, jak niegdyś towarzyszyły okrętom Lapérousé’a. Przez długie godziny współzawodniczyły szybkością z naszum przyrządem. Nie mogłem dość nadziwić się tym zwierzętom, prawdziwie stworzonym do szybkiego biegu; małe mają główki, ciało gładkie i wrzecionowate, u niektórych dłuższe niż trzy metry, skrzela piersiowe obdarzone znaczną siłą, ogonowe widłowatego kształtu. Płyną zwykle trójkątem, jak pewne stada ptaków, których szybkości dorównują — i z tego powodu starożytni mówili, że są obeznane z geometryą i strategią. A jednak nie umieją się wymknąć Prowansalczykom, którzy wysoko je cenią jak niegdyś mieszkańcy Propontydy i Italii, i biedne te a tak szacowne ryby, na oślep tysiącami wpadają w sieci marsylskie.
Dla pamięci zanotuję jeszcze te ryby śródziemne, które Conseil i ja za ledwie mogliśmy spostrzedz. Byłyto białawe drętwy, które przebiegały jak nieujęte wyziewy pary; węgorzo-mureny, węże od trzech do czterech metrów, ozdobione barwą zieloną, niebieską, i żółtą; miętusy-wittinki, których wątroba uchodzi za przedziwna potrawę; tasiemce, które pływają niby delikatne włókna porostów morskich; ryby liry lub świstacze, których pyszczek ozdobiony jest trójkątnym i zębatym brzeszczotem; ryby-jaskółki, płynące z szybkością ptaków, których otrzyma nazwę; ryby skrzelowate, z czerwoną głową, których płetwy grzbietne ozdobione są cienkiemi prążkami; kozy-ryby z gatunku śledzi, upstrzone piętnami czarnemi, szaremi, brunatnemi, niebieskiemi, żółtemi i zielonemi, wrażliwemi na srebrny dźwięk dzwonków; pyszne płaszcze, istne bażanty morskie, z żółtawemi płetwami nacentkowanemi brunatno, i nakoniec gromada przedziwnych barwen czerwonych, istnych ptaków rajskich Oceanu, za które Rzymianie płacili pod dziesięć tysięcy sestersów od sztuki, i na których śmierć patrzyli przy stole biesiadniczym z okrucieństwem, śledząc zmiany ich barw od czerwonego cynobru aż do trupiej bladości.
A jeżeli nie mogłem zauważyć ani rogatnic, ani kolcobrzuchów, ani rybojeżów, ani koników morskich, ani kołowców, ani barwen pospolitych, ani stynek, ani gładkoustych, ani sardeli, ani innych głównych przedstawców rzędu bokopławków, ryb płaskich jak flądry, języczki, skarpie wspólne Atlantykowi i Śródziemnemu morzu, wina to szalonej szybkości, z jaką Nautilus pędził przez te bogate wody.
Co do ssących zwierząt morskich, zdaje mi się żem przy Adryatyku dostrzegł dwa lub trzy potfisze, opatrzone płetwą, grzbietną z rodzaju wyrzucających wodę nozdrzem, pospolicie przez rybaków zwanych dmuchaczami; kilka delfinów z rodzaju krągłogłowych właściwych morzu Śródziemnemu, i mających liczne jasne prążki na przedniej części głowy — i wreszcie kilkanaście fok czyli cieląt morskich, trzy metry długich, z białym brzuchem a czarną na grzbiecie sierścią, znanych pod nazwą mnichów i rzeczywiście mających postać Dominikanów.
Conseil dostrzegł żółwia sześć stóp szerokiego, z trzema podłużnemi i kańciastemi skorupami. Żałuję żem nie widział tego płazu, z opisu bowiem Conseila wniosłem że to musiała być lutnia, gatunek bardzo rzadki. Co do mnie, zauważyłem tylko kilka żółwi z podłużną skorupą.
Ze zwierzokrzewów podziwiałem przez kilka sekund wspaniale badyle pomarańczowe, które czepiały się szyb salonu. Byłato cieniutka tkanka, rozrastająca się w nieskończone gałęzie, zakończone delikatną koronką tak subtelną, że najbieglejsza prządka nic podobnego uprząśćby nie mogła. Na nieszczęście, nie mogłem złowić tego przedziwnego okazu, i zapewne nie zobaczyłbym już ani jednego zwierzokrzewu śródziemnego, jeśliby pod wieczór dnia 16-go Nautilus nadzwyczajnie nie zmienił biegu. Okoliczności były następujące.
Przebywaliśmy podówczas drogę między Sycylią i brzegami Tunisu. Na tej przestrzeni ściśniętej między przylądkiem Dobrym i cieśnina Messyńską, dno morza nagle prawie podnosi się w górę. Tam utworzył się prawdziwy wał forteczny, ponad którym było zaledwie siedmnaście metrów wody, gdy z każdej jego strony głębokość wody przechodzi sto siedmdziesiąt metrów. Nautilus przeto musiał manewrować bardzo ostrożnie, żeby się nie potknąć o tę podmorską rogatkę.
Pokazałem Conseilowi na mapie morza Śródziemnego miejsce, które zajmowała ta długa rafa podwodna.
— Z przeproszeniem mojego pana, zrobił uwagę Conseil, ta rafa jest prawdziwem międzymorzem łączacem Europę z Afryką.
— Tak, mój chłopcze — odpowiedziałem, zamyka ona w zupełności cieśninę Libijską, a sondowania Smitha dowiodły, że dwa lądy były niegdyś połączone między przylądkiem Roco i przylądkiem Furina.
— Bardzo wierzę — rzekł Conseil.
— Powiem ci jeszcze — dodałem — że podobne rogatki istnieją między Gibraltarem i Cuenta, i w czasach geologicznych zupełnie zamykały morze Śródziemne.
— Ach! — wtrącił Conseil — gdyby jaki wybuch wulkaniczny wysunął znów te rogatki na wodę!
— Nie jest to prawdopodobnem, Conseilu.
— Niech jednak mój pan pozwoli mi dokończyć: jeśli to zjawisko rzeczywiście się ukaże, będzie to nie mały kłopot dla p. Lessepsa, który z takim mozołem przebija swoje międzymorze.
— Przyznaję, ale powtarzam ci że to zjawisko się nie ukaże. Gwałtowna potęga sił podziemnych nieustannie się zmniejsza. Wulkany tak liczne w pierwszych dniach świata, zwolna gasną; cieplik wewnętrzny słabnie, temperatura dolnych warstw kuli ziemskiej zniża się znacznie w ciągu wieków, a zniża ze szkoda naszego globu, gdyż ten cieplik, to jego życie.
— Jednakże słońce…
— Słońce nie wystarcza, Conseilu. Możeż ono dać cieplik trupowi?
— Prawda że nie może.
— Owóż, mój przyjacielu, ziemia z czasem stanie się tym oziębionym trupem. Niepodobna będzie na niej mieszkać, i w istocie będzie niezamieszkana jak księżyc, który oddawna stracił swoje ciepło żywotne.
— Za ileż to wieków? — spytał Conseil.
— Za kilka set tysięcy lat, mój chłopcze.
— W takim razie — odpowiedział Conseil, będziemy jeszcze mieli dość czasu do ukończenia naszej podróży, byle tylko Ned-Land nam nie bruździł.
I Conseil uspokojony zabrał się znów do studyowania głębin, których Nautilus dość blizko dotykał biegnąc z umiarkowaną szybkością.
Tu, na gruncie skalistym i wulkanicznym, rozwijała się cała flora żyjąca: gąbki, holoturye i cydyppy, ozdobione czerwonawemi mackami i wydające blade światło fosforyczne; beroesy, pospolicie znane pod nazwą ogórków morskich, oblane migotliwym blaskiem słonecznego widma; włosieńce chodzące, metr szerokie i zaczerwieniające morze swoją purpurą; drzewiaste euryale, nadzwyczajnej piękności paprocie na długich łodygach; znaczna liczba jadalnych jeżowców najrozmaitszych odmian, i wreszcie aktynie zielone na pniu szarawym i z brunatnemi krążkami, które niknęły w oliwkowych warkoczach ich macek.
Conseil szczególniej zajął się badaniem mięczaków i stawowatych, a chociaż ich wyliczenie jest dość suche, nie chcę martwić poczciwego chłopca opuszczeniem jego osobistych spostrzeżeń.
W oddziale mięczaków wymienia liczne muszle złożone, piersiokształtne, spondyle ostrygowate, zwane pospolicie oślą stopą i gromadzące się stosami jedne na drugich; muszle trójkątne, skrzydłopławki trójzębne, z żółtemi płetwami, i przezroczystemi skorupami; bokoskrzelne pomarańczowe, jaja centkowate czyli upstrzone zielonawemi centkami; aplizye znane pod nazwą zajęcy morskich; dolabelle, mięczaki mięsiste, umbrelki z klasy brzuchopełzów, uszka morskie, których muszla wydaje perłową macicę nader poszukiwaną; petonkle, muszle złożone płomykowate; anomije, muszle skamieniałe, które mieszkańcy Langwedocyi przekładają podobno nad ostrygi; muszle podwójne białe i tłuste, z gatunku tych których jest wielka obfitość przy brzegach Ameryki północnej i których mnóstwo sprzedaje się w New-Yorku; nagrzebyki przykrywkowe rozmaitych barw; ślimaki kamieniste kryjące się w szczelinach skał, mięczaki bardzo przyjemnego pieprzykowatego smaku; muszle zwane sercem Wenery, owalne, dwuskorupne, wydęte u góry i kształt serca mające; cynlije nastrzępione bąbelkami szkarłatnemi; mięczaki mięsiste z zagiętym końcem muszli, podobne do lekkich gondoli; muszle koronowate, karyatydy z muszlą w kształcie wężownicy; szare tetydy, z rodzaju miękozwierzów, centkowane białe i pokryte frendzlowatym płaszczykiem; solidy, podobne do małych ślimaczków, mięczaki pełzające na grzbiecie; pacierzyczki z owalną muszlą płowej barwy; nadbrzeżniki, popielniki, skalniki mieszkające we wnętrzu skał; blaszecznice, ćwieczki, pandory, i t. d.
Co do stawowatych, Conseil w notatkach swoich bardzo słusznie podzielił je na sześć klas, z których trzy należą do świata morskiego. Są to klasy skorupiastych, śrubowatych i obrączkowatych.
Skorupiaste dzielą się na dziewięć rzędów, a najpierwszy z tych rzędów obejmuje dziesięcionogów, zwierzęta których głowa i jama piersiowa są z sobą spojone, a przyrząd gębowy składa się z kilku par członków, i które mają po cztery, pięć i sześć par nóg piersiowych na których chodzą. Conseil trzymał się metody naszego mistrza Milne Edwardsa, który dzieli dziesięcionogów na trzy sekcye: piersionogów, wielkonogów i niedonogów. Conseil wylicza między niemi amalie, których czoło uzbrojone jest rozwartemi różkami; niedźwiadki, które nie wiem dla czego były u Greków symbolem mądrości; grzbiotorękie, prawdopodobnie zabłąkane w górnych warstwach wód, pospolicie bowiem zamieszkują największe głębie przeróżne raki morskie; langusty pospolite, których mięso, zwłaszcza samic, jest wielce cenione; świerszcze morskie, homary, i różne inne dobre do jedzenia; prócz tego pustelniki, bernardynki, porcelanki i t. p.
Tu kończyła się praca Conseila. Nie miał czasu uzupełnić klasy skorupiaków, zbadaniem gębonogich, dwoistonogich, jednonogich, równonogich, i t. d., ani przytoczyć klasy mackonogich, obejmującej cyklopów, lub klasy obrączkowatych, które nie omieszkałby podzielić na rurkowate i grzbietorękie. Nautilus jednak przepłynąwszy górne warstwy wody cieśniny Libijskiej, znowu z nadzwyczajną szybkością, pędził po głębiach. Odtąd już bywajcie zdrowe mięczaki, stawowate i zwierzokrzewy! Zaledwie kilka większych ryb przesunęło się jak cienie.
Podczas nocy z 16-go na 17-y lutego, wpłynęliśmy do drugiej kotliny śródziemnej, której największe głębie wynoszą trzy tysiące metrów. Nautilus party swoją śrubą zagłębił się w najniższe warstwy morza.
Tu w braku cudów przyrodzonych, masy wód przedstawiały mym oczom wiele scen wzruszających i strasznych. W istocie przebywaliśmy wtedy część morza Śródziemnego, najpłodniejszą w nieszczęścia. Od brzegów Algieryi do brzegów Prowancyi, ileżto okrętów się rozbiło, ile statków zniknęło pod morzem! Morze Śródziemne jest tylko jeziorem w porównaniu z niezmiernemi płaszczyznami wód Oceanu Spokojnego; jestto jednak jezioro kapryśne, ze zmiennemi falami, dziś przyjazne dla wątłej barki o trójkątnym żaglu, zdającej się unosić między dwoma błękitami wód, i nieba, jutro gniewne, napiętrzone wichrami, druzgoczące najsilniejsze okręty natarczywemi bałwanami, które nieustannie w nie uderzają.
Nie dziwota też że w tej szybkiej przejażdżce po głębokich słojach wód, widzieliśmy na dnie mnóstwo szczątków okrętów; jedne już oplecione koralami, inne odziane tylko warstwą rdzy, jak kotwice, różne żelaztwa, łańcuchy, śruby, kawałki maszyn, walce potłuczone, kotły rozpęknięte i pudła pływające, jedne prosto, drugie przewrócone.
Z tych okrętów rozbitych jedne zatonęły starłszy się z sobą, drugie uderzając o podwodne rafy granitowe. Widziałem niektóre co zatonęły prostopadle z masztami do góry, z linami, żaglami i innemi przyrządami, zesztywniałemi w wodzie. Zdawały się stać na kotwicy w niezmiernej przystani, i oczekiwać chwili odjazdu. Gdy Nautilus przesuwał się między niemi zalewając je światłem elektrycznem, zdawało się że te okręty powitają go zatknięciem bander i armatniemi strzałami! Ale nie, nic prócz milczenia i śmierci na tem polu katastrof!
Zauważyłem, że dno śródziemne było gęściej zasłane temi nieszczęsnemi rozbić dowodami, w miarę jak Nautilus zbliżał się do cieśniny Gibraltarskiej. Brzegi Afryki i Europy, zwężają się tutaj, a w tej ciasnej przestrzeni starcia bywają częstsze. Widziałem tu liczne pudła żelazne, fantastyczne ruiny parowców, jedne powalone, drugie stojące, podobne do olbrzymich zwierząt. Jedne z tych statków z otwartemi bokami, przygiętym kominem, osadą kół, sterem oderwanym od podwaliny i przytrzymywanym tylko żelaznym łańcuchem — przedstawiał widok prawdziwie straszny! Ileżto istot żyjących zginęło w tem rozbiciu, ile ofiar pogrążyło się w bałwanach! Czy który z marynarzy pokładu przeżył tę straszną katastrofę, żeby ją opowiedzieć światu, lub też fale morza przechowują jeszcze w tajemnicy ów złowrogi wypadek? Nie wiem dla czego, ale mi przyszło na myśl, że tym statkiem pogrzebionym pod wodami jest może Atlas, który z osadą, pasażerami i towarami zniknął przed dwudziestu laty, i do dziś dnia nic o nim nie słychać! Ah! jak okropną byłaby historya spodów kotliny śródziemnej, owej rozleglej trupiarni, gdzie tyle skarbów przepadło, gdzie tyle ofiar grób znalazło!
Tymczasem Nautilus obojętny i szybki, pędził całą silą śruby pośród tych rumowisk. Dnia 18-go lutego, około trzeciej zrana stanął przy wejściu do cieśniny Gibraltarskiej.
Tu są dwa prądy: jeden wyższy oddawna znany, który wody oceanu sprowadza do kotliny morza Śródziemnego; drugi niższy a przeciwny prąd, którego bytu dowiodło dziś rozumowanie. W istocie, masa wód morza Śródziemnego, nieustannie wzrastając przez napływ fal Atlantyku i rzek w nie wpadających, musiałaby corocznie podnosić powierzchnię tego morza, albowiem jego wyziewy nie wystarczają do przywrócenia równowagi. Owóż, wcale tak nie jest, i naturalnie musiano przypuścić istnienie prądu niższego, który przez cieśninę Gibraltarską, przelewa do kotliny Atlantyku nadmiar wód morza Śródziemnego.
W istocie, fakt ten jest najdokładniejszym, Nautilus właśnie skorzystał z tego prądu, i szybko przemknął przez ciasne przejście. Przez chwilkę mogłem patrzyć na przedziwne rumowiska świątyni Herkulesa, która według zapewnień Plinijusza i Awenijusza zapadła się pod wodę wraz z nizką wyspą, na której ją postawiono. W kilka minut później płynęliśmy już na falach Atlantyku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.