Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897)/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Sikorski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Vingt mille lieues sous les mers |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Archipelag Grecki.
Nazajutrz 12-go lutego o wschodzie słońca, Nautilus wypłynął na wód powierzchnię. Co żywo wybiegłem na platformę. Z odległości trzech mil widziałem w stronie południowej mgliste zarysy Peluzy. Potok przerzucił nas z jednego morza na drugie. Tunel ten jednak tak łatwy do przebycia z góry na dół, musiał być nieprzebytą drogą, gdyby się chciało wpływać nim pod górę.
Około siódmej, Ned i Conseil przyszli do mnie na platformę. Dwaj ci nieodłączni towarzysze spali sobie spokojnie, nie wiele się troszcząc o przewagi Nautilusa.
— Cóż, panie naturalisto — szyderczo wyzywającym tonem spytał mię Kanadyjczyk — a owo morze Śródziemne?
— Płyniemy po jego powierzchni, przyjacielu Ned.
— Czy to być może! — zawołał Conseil; — więc tej jeszcze nocy!…
— A tak, tej jeszcze nocy, w ciągu kilkunastu minut przebyliśmy owo nieprzebyte międzymorze.
— Gadaj pan profesor zdrów, nie uwierzę — odpowiedział Kanadyjczyk.
— I źle zrobisz, mości Land — rzekłem. Te niskie brzegi zaokrąglające się ku południowi, to brzegi Egiptu.
— Głupiemu to powiedz, panie profesorze — powtórzył uparty Kanadyjczyk.
— Ależ mój kochany — reflektował go Conseil — skoro mój pan tak twierdzi, to trzeba mojemu panu wierzyć.
— Zresztą, Ned, kapitan Nemo był tak grzeczny, że osobiście pokazywał mi swój tunel, i byłem przy nim w klatce sternika, podczas gdy sam kierował Nautilusem w tym wązkim przesmyku.
— A co, Ned, słyszysz co mój pan mówi?
— Mając tak dobre oczy, mój Ned — dodałem — możesz zobaczyć, bulwary Port-Saïd, ciągnące się wzdłuż morza.
Kanadyjczyk patrzył z uwagą.
— A niechże go nie znam, waszego kapitana! — zawołał nagle; — masz słuszność panie profesorze, jesteśmy na morzu Śródziemnem. Niech go licho!… Tem ci lepiej zresztą. Pogadajmyż teraz, panie o naszych drobnych interesach, ale tak żeby nas nikt nie słyszał.
Zrozumiałem zaraz ku czemu zmierzał Kanadyjczyk. W każdym razie — pomyślałem sobie — lepiej będzie pogadać z nim skoro tego żądał — i wszyscy trzej usiedliśmy przy latarni, gdzie byliśmy wystawieni na wilgotne pryskanie bałwanów.
— A teraz, Ned, słuchamy cię — rzekłem. Cóżeś miał nam powiedzieć?
— Rzecz bardzo prostą — odrzekł Kanadyjczyk. — Jesteśmy teraz w Europie, i nie czekając aż spodoba się kapitanowi Nemo zawlec nas na morza biegunowe lub ciągnąc znów do Oceanii, wolę pożegnać się z Nautilusem.
Przyznam się. że takie rozmowy z Kanadyjczykiem zawsze nabawiały mię kłopotu. Bynajmniej nie myślałem ograniczać wolności moich towarzyszów, a jednak wcale nie miałem ochoty opuszczać kapitana Nemu. Dzięki temu dziwnemu człowiekowi i jego maszynie, codziennie uzupełniałem moje studya podmorskie, i poprawiałem swoje dzieło o dnach morza wśród jego żywiołów. Czy kiedykolwiek zdarzy mi się podobna sposobność do badania cudów Oceanu? Z pewnością, nigdy! Nie mogłem więc oswoić się z myślą o opuszczeniu Nautilusa, wprzód nim się skończy szereg moich poszukiwań.
— Przyjacielu Ned — rzekłem — odpowiedz; mi otwarcie: nudzisz się na pokładzie? Żałujesz, że los rzucił cię w ręce kapitana Nemo?
Kanadyjczyk przez kilka sekund nie nie odpowiedział, potem założywszy ręce na piersi, rzekł:
— Otwarcie powiem, że wcale nie żałuję tej podróży pod morzami. Rad będę żem ją odbył ależ przecie raz powinna się skończyć. Takie jest moje zdanie.
— Bądź spokojny, Ned, skończy się.
— Gdzie i kiedy?
— Gdzie? nic nie wiem. Kiedy? także nie wiem, albo raczej przypuszczam iż się skończy, gdy te morza nie będą już miały nic nowego do pokazania nam. Wszystko co się zaczęło, musi mieć swój koniec na tym świecie.
— Ja myślę tak samo jak mój pan — wtrącił Conseil — i bardzo być może, że gdy przebiegniemy wszystkie morza kuli ziemskiej, kapitan Nemo wypuści nas wszystkich trzech na wolność.
— Wypuści na wolność! — zawołał Kanadyjczyk. — Chyba wyprawi nas na tamten świat. Czy to chciałeś powiedzieć?
— Nie przesadzajmy, mości Ned — odezwałem się. — Nie mamy powodu obawiać się kapitana Nemo, ale też nie podzielam opinii Conseila. Poznaliśmy tajemnicę Nautilusa, i nie sądzę żeby kiedy jego dowódzca zdecydował się wykryć ją całemu światu, wypnszczając nas na wolność.
— Ale w takim razie, na cóż pan liczysz? — spytał Kanadyjczyk.
— Na pomyślne okoliczności, z których możemy skorzystać teraz tak dobrze jak za pół roku.
— Bóg zapłać! — rzekł Ned-Land. — A gdzie będziemy za pół roku? Jeśli łaska, proszę powiedzieć, panie naturalisto.
— Może tu jeszcze, a może w Chinach. Wiadomo ci, Ned, że Nautilus jest szybkobiegaczem. Przebiega oceany jak jaskółka powietrze, lub jak pociąg pospieszny lądy. Nie obawia się mórz często zwiedzanych.
Kto wie, może wkrótce zawinie do brzegów Francyi, Anglii, lub Ameryki, gdzie będzie można równie łatwo uciec, jak tutaj.
— Panie Aronnax — odpowiedział Kanadyjczyk — pańskie dowodzenia mają tę zasadniczą wadę, że mówisz pan w czasie przyszłym: będziemy tu! będziemy tam! A ja powiadam w czasie teraźniejszym: jesteśmy tu, i trzeba z tego korzystać.
Logika Ned-Landa przycisnęła mię do kąta, i czułem że będę pobity na tem polu. Nie wiedziałem już co powiedzieć w swojej obronie.
— Panie naturalisto — odezwał się znów Ned — przypuśćmy rzecz niemożliwą, że kapitan Nemo dziś jeszcze ofiaruje panu wolność. Czy ją przyjmiesz?
— Nie wiem — odpowiedziałem.
— A jeżeli doda, że propozycyi którą dziś czyni, już później nie ponowi, czy ją przyjmiesz?
Nic nie odpowiedziałem.
— A co sądzi o tem przyjaciel Conseil? — spytał Ned-Land.
— Przyjaciel Conseil — spokojnie odpowiedział zacny chłopiec — przyjaciel Conseil nie ma nic do powiedzenia. Jest on najzupełniej bezinteresowny w tej sprawie. Jak jego pan, i jego towarzysz Ned, jest on kawalerem. Ani żona, ani dzieci, ani krewni nie czekają go w kraju. Jest w służbie u swojego pana, myśli jak swój pan, mówi jak swój pan i z wielkim żalem oświadcza, że na jego głos liczyć nie trzeba, żeby sobie zapewnić większość. Dwie tylko osoby stoją przeciw sobie: jego pan z jednej, a Ned-Land z drugiej strony. To powiedziawszy, przyjaciel Conseil poprzestaje na słuchaniu, i gotów jest notować argumenty za i przeciw.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, widząc że Conseil tak najzupełniej niweczył swoją osobistość. Kanadyjczyk jednak musiał być w duchu zadowolony, że nie miał go przeciw sobie.
— A więc panie — odezwał się Ned-Land, skoro Conseil nie istnieje, dysputujmyż z sobą. Ja już powiedziałem swoje, pan mię słyszałeś; cóż więc na to odpowiesz?
Widocznie trzeba było dać stanowczą odpowiedź, gdy wybiegi zaczynały już we mnie wstręt budzić.
— Przyjacielu Ned — rzekłem — moja odpowiedź jest taka: masz słuszność przeciw mnie, i moje dowodzenia się ostoją się w obec twoich. Nie trzeba liczyć na dobrą wolę kapitana Nemo. Najpospolitsza roztropność zabrania mu wypuszczenia nas na wolność. Przeciwnie, nam roztropność nakazuje korzystać z pierwszej sposobności do ucieczki z Nautilusa.
— Ślicznie, panie Aronnax, to się zowie mądrze mówić?
— Zrobię tylko jedną uwagę, jedyną. Sposobność powinna być przyjazną. Nasza pierwsza próba ucieczki musi się powieść, bo gdy się nie powiedzie, nie znajdziemy już drugiej sposobności, a kapitan Nemo nigdy nam nie przebaczy.
— Uwaga bardzo sprawiedliwa — odpowiedział Kanadyjczyk — stosuje się jedna do wielkiej próby ucieczki, czy za dwa dni czy za dwa lata. Owóż kwestya pozostaje zawsze ta sama i taka: jeśli się zdarzy przyjazna sposobność, trzeba z niej korzystać.
— Zgoda. A teraz czy zechcesz mię objaśnić mości Land, co rozumiesz przez przyjazną sposobność.
— Rozumiem to: gdy w noc ciemną Nautilusa zbliży się do brzegów europejskich.
— A wtedy zechcesz ratować się wpław?
— Tak, jeśli zbliżymy się do brzegu, a statek unosić się będzie na powierzchni. Nie, jeżeli nie będziemy oddaleni, a okręt zanurzy się pod wodę.
— Cóż w takim razie?
— W takim razie pomyślę o opanowaniu łodzi. Wiem jak się to robi. Wleziemy wewnątrz, usuniemy nitable i wypłyniemy na powierzchnię tak, iż nawet sternik nie spostrzeże naszej ucieczki.
— Bardzo dobrze, Ned. Wyszukujże tej sposobności, ale nie zapominaj że niepowodzenie nas zgubi.
— Nie zapomnę, panie.
— A teraz Ned, czy chcesz wiedzieć co myślę o twoim projekcie?
— I owszem, panie Aronnax.
— Owóż myślę, że nie zdarzy się ta przyjazna sposobność.
— A to dla czego?
— Bo kapitan Nemo wie doskonale, iż nie wyrzekliśmy się nadziei odzyskania wolności; będzie się więc strzegł, zwłaszcza w blizkości brzegów europejskich.
— Podzielam zdanie mojego pana — rzekł Conseil.
— Zobaczymy to jeszcze — odpowiedział Ned wstrząsając głową z miną zdecydowanego człowieka.
— A teraz nie mówmy już o tem, Ned — dodałem. — Ani słowa więcej o tym przedmiocie. W dniu w którym będziesz gotów, uprzedzisz nas, a my pójdziemy za tobą. Spuszczam się zupełnie na ciebie.
Tak zakończyła się rozmowa, której późniejsze następstwa miały być bardzo poważne. Teraz muszę powiedzieć, że wypadki zdawały się potwierdzać moje przewidywania, ku wielkiemu niezadowoleniu Kanadyjczyka. Czy kapitan Nemo nie ufał nam na morzach uczęszczanych, lub też nie chciał się spotykać z licznemi okrętami wszelkich narodów, prującemi wody morza Śródziemnego? Nie wiem, ale najczęściej Nautilus płynął pod wodę, i zdala od brzegów. Albo okręt wynurzył się tyle tylko, żeby wysunąć na powietrze klatkę sternika, lub też zatapiał się w niezmierne głębie; gdyż między archipelagiem greckim i Azyą Mniejszą, nie napotkaliśmy dna niżej dwóch tysięcy metrów.
To też nie poznałem wyspy Korpatos, jednej ze Sporad — inaczej jak z tych wierszy Wirgilijusza, które kapitan Nemo zacytował mi kładąc palec na mapie:
Est in Carpathio Neptuni gurgite vates coeruleus Proteus…[1].
W istocie, wyspa ta była niegdyś miejscem pobytu Proteusza, pasterza trzód Neptuna; dziś nazywa się Scorponto, i leży między Rodos i Kretą. Widziałem tylko przez szyby salonu jej granitowe podmurowanie.
Nazajutrz dnia 14-go lutego, postanowiłem poświęcić kilka godzin zbadaniu ryb archipelagu; nie wiem jednak z jakiego powodu ściany były przez cały czas hermetycznie zamknięte. Obliczając położenie Nautilusa, zauważyłem że zbliżał się do Kandyi, starożytnej wyspy Krety. W chwili gdym wsiadał na pokład Abrahama Lincolna, cała ta wyspa powstała przeciw jarzmu tureckiemu — co jednak później się stało z owem powstaniem, najzupełniej nie wiedziałem, i zapewne nie dowiedziałbym się od kapitana Nemo, który nie miał żadnych stosunków z lądem.
Nic też nie wspomniałem o tym wypadku, gdy wieczorem siedziałem z nim sam w salonie. Zresztą wydawał mi się niezwykle małomówny i zafrasowany. Później, sprzecznie ze swojemi zwyczajami, kazał otworzyć obie ściany salonu i bacznie przypatrywał się wodzie! W jakim celu? Nie mogłem odgadnąć, i ze swej strony korzystając ze sposobności, studyowałem ryby, które przesuwały się przed mojemi oczyma.
Między innemi zauważyłem pewien gatunek kiełbiów, cytowany przez Arystotelesa i pospolicie znany pod nazwą „ślizów morskich” który szczególniej spotyka się w słonych wodach przy delcie Nilu. Obok nich hasały ryby wydające światło fosforyczne — gatunek leszczaków, które Egipcyanie zaliczali do zwierząt świętych i obrzędami religijnemi czcili ich ukazanie się w Nilu, jako zapowiedź żyznego wylewu rzeki. Zanotowałem również ryby ustowate (cheiliny) trzy decymetry długie, kościste z przezroczystemi łuskami, których sinawa barwa mięsza się z czerwonemi centkami. Ryby te żywią się głównie roślinami morskiemi, i to daje smak przedziwny; dla tego cheliny były bardzo poszukiwane przez smakoszów starożytnego Rzymu, a ich wnętrzności zaprawione mleczem muren, mózgiem pawiów, i języczkami czerwonaków, stanowiły boską potrawę, która zachwycała Witelijusza.
Inny mieszkaniec tych mórz zwrócił moją uwagę, i uprzytomnił wspomnienia starożytnych czasów. Byłto zwróczak (remora), który wędruje uczepiony do brzucha rekinów. Według twierdzenia starożytnych, ta rybka uczepiwszy się spodu okrętu, mogła bieg jego wstrzymać — a jedna z nich zatrzymując okręt Antonijusza podczas bitwy pod Akcyum, ułatwiła tym sposobem zwycięztwo Agusta. Jakto nieraz od drobnostki zależą losy narodów! Studyowałem także podziwienia godne ryby kwieciste (antie) podobne do leszczaków, a należące do rzędu cierniopłetwych, zwanych przez Malajczyków lutyanami — ryby święte u Greków, którzy przypisywali im władzę wypędzania potworów morskich z wód które odwiedzały. Nazwa ich znaczy kwiat, i rzeczywiście usprawiedliwiały ją przeróżnemi mieniącemi się barwami, których odcienie przebiegają całą gamę koloru czerwonego, począwszy od blado-różowego, aż do najjaskrawszego szkarłatu. Nie mogłem się dość napatrzeć na te cuda natury, gdy niespodziewane zjawisko nagle zwróciło na się moje oczy.
Pośród wód ukazał się człowiek, nurek mający u pasa woreczek skórzany. Nie był to trup wydany na pastwę bałwanom — byłto człowiek żywy, który pływał zręcznie i szybko, niekiedy znikając, żeby odetchnąć na powierzchni, to znowu zanurzając się w morze.
Obróciłem się do kapitana Nemo, i zawołałem głosem wzruszonym:
— Boże, rozbitek! Trzeba go wyratować!
Kapitan nie odpowiedział i oparł się o szybę.
Człowiek ów zbliżył się, przytknął twarz do ściany i patrzył na nas.
Osłupiałem spostrzegłszy, że kapitan Nemo dał mu jakiś znak. Nurek odpowiedział ręką, natychmiast powrócił na powierzchnię morza i już się nie pokazał.
— Bądź pan o niego spokojny — rzekł do mnie kapitan — To Mikołaj z przylądka Matapan, przezwany Rybakiem. Znany on jest na wszystkich Cykladach. Śmiały nurek! Woda jest jego żywiołem, i żyje w niej więcej niż na ziemi, nieustannie pływając z jednej wyspy do drugiej, nawet do Krety.
— Znasz go więc, panie kapitanie?
— Czemużby nie, panie Aronnax?
To powiedziawszy, kapitan Nemo poszedł do szafy stojącej przy lewej ścianie salonu. Obok szafy stał okrągły kuferek żelazny, na którego wieku była blacha miedziana z cyfrą Nautilusa, i dewizą, Mobilis in mobile.
Kapitan nie zważając na moja obecność otworzył szafę w której była znaczna liczba sztab lanego metalu.
Były to sztaby złota. Zkąd pochodził ten szacowny kruszec przedstawiający ogromne sumy? Gdzie kapitan zbierał to złoto, i co zamierzał teraz z niem zrobić?
Nie rzekłem ani słowa, patrząc ciekawie. Kapitan Nemo brał sztaby jednę po drugiej, układał je metodycznie w kuferku i cały zapełnił. Oceniłem że kuferek zawierał wtedy przeszło tysiąc kilogramów złota, to jest około pięciu miljonów franków.
Kapitan szczelnie zamknął kuferek i na wieku napisał adres literami, jak mi się zdawało, nowogreckiemi.
To uczyniwszy, kapitan Nemo nacisnął guzik, od którego drut łączył się z biórem pocztowem osady. Ukazało się czterech ludzi i nie bez trudności wynieśli z salonu ciężki kuferek, potem słyszałem jak z pomocą bloku windowali go na linie po schodach żelaznych.
W tej chwili kapitan Nemo obrócił się do mnie:
— Mówiłeś więc, panie profesorze? — zapytał.
— Ja nie nie mówiłem, kapitanie.
— W takim razie pozwolisz mi pan życzyć mu dobrej nocy.
I to powiedziawszy, kapitan Nemo wyszedł z salonu.
Łatwo pojąć, że wróciłem do swojego pokoju wielce zaintrygowany. Daremnie usiłowałem zasnąć. Umysł mój wciąż pracował, szukając związku między ukazaniem się owego nurka i tą — szkatułą pełną złota.
Wkrótce z pewnego kołysania się statku poznałem, że Nautilus opuścił dolne warstwy morza i wypłynął na powierzchnię.
Potem słyszałem stąpania na platformie. Zrozumiałem, że odczepiano łódź i spuszczano ją na morze. Łódź uderzyła o bok Nautilusa, i po chwili wszelki szmer ucichł.
We dwie godziny później usłyszałem znów ten sam szmer i te same stąpania po platformie. Łódź wciągnięta na pokład, przymocowaną została do swojej osady, i Nautilus zanurzył się w morzu.
Tak więc owe milijony odesłane zostały według adresu. Na jaki punkt lądu? Z kim korespondował kapitan Nemo?
Nazajutrz opowiedziałem Conseilowi i Kanadyjczykowi wypadki tej nocy, które tak zaostrzyły moją ciekawość. Towarzysze niemniej byli zdziwieni.
— Zkąd on jednak bierze te miljony — spytał Ned-Land.
Na to pytanie niepodobna było znaleść odpowiedzi. Po śniadaniu poszedłem do salonu, i zabrałem się do pracy. Do piątej w wieczór spisywałem swoje notatki. W tej chwili — mamże to przypisać osobistemu usposobieniu — uczułem nieznośne gorąco i musiałem zrzucić z siebie bisiorowe odzienie. Gorąco niewytłomaczone, bo nie byliśmy pod wysokiemi szerokościami, a zresztą Nautilus zanurzony nie poczułby podniesienia temperatury. Płynął w głębokości sześćdziesięciu stóp, a, w takiej głębi nie mogło go dosięgnąć ciepło atmosferyczne.
Pracowałem, ale wkrótce temperatura tak się podniosła, że niepodobna już było wytrzymać.
— Chyba pożar na pokładzie? — pomyślałem.
Chciałem opuścić salon, gdy wszedł kapitan Nemo. Zbliżył się do termometru, spojrzał z uwagą, i rzekł obracając się do mnie:
— Czterdzieści dwa stopnie.
— Czuję to na sobie, kapitanie — odpowiedziałem — i jeśli to gorąco trochę się powiększy, nie wytrzymamy dłużej.
— O! panie profesorze, gorąco się nie powiększy, jeśli nie zechcemy.
— Więc możesz pan łagodzić je według swego upodobania.
— Nie, lecz mogę oddalić się od ogniska, które je wydaje.
— Jest więc zewnątrz statku?
— Rozumie się. Płyniemy w prądzie wody wrzącej.
— Czy być może! — zawołałem.
— Patrzaj pan.
Ściany otworzyły się, i dokoła Nautilusa ujrzałem morze najzupełniej białe. Para siarkowa w kłębach dymu mięszała się z falami, które gotowały się jak woda w kotle. Dotknąłem ręką szyby, ale zaraz musiałem cofnąć, tak była gorąca.
— Gdzież więc jesteśmy? spytałem.
— W blizkości wyspy Santoryny, panie profesorze — odpowiedział kapitan — właśnie w samym kanale oddzielającym Nea-Kammeni od Palea-Kammeni. Chciałem dać panu ciekawe widowisko podmorskiego wulkanu.
— A ja myślałem, że tworzenie się tych nowych wysp już się skończyło.
— Nie, i nigdy się nie skończy w okolicach wulkanicznych — odrzekła kapitan Nemo; — ognie podziemne nieustannie nurtują i podważają ziemię. Już w roku dziewiętnastym naszej ery, według Kasyodora i Pliniusza, nowa wyspa, boska Theja ukazała się właśnie w miejscu, gdzie świeżo utworzyły się te wyspy. Później wpadła pod wodę jak w przepaść, wysunęła się powtórnie w roku sześćdziesiątym dziewiątym i znów zniknęła. Od owego czasu do dni naszych praca plutoniczna była zawieszoną. Dopiero dnia 3-go lutego 1866 roku nowa wysepka, którą nazwano wyspą Jerzego, pośród wyziewów siarkowych ukazał się przy Nea-Kammeni i tam osiadła d. 6-go tegoż miesiąca. W tydzień później, dnia 13 lutego wypłynęła wyspa Aphroessa, zostawiając między sobą i Nea-Kammeni, kanał dziesięć metrów szeroki. Byłem na tych morzach, gdy ukazało się owo zjawisko i mogłem śledzić wszystkie jego zwroty. Wysepka Aphroessa okrągłego kształtu, miała trzysta stóp średnicy a trzydzieści stóp wysokości. Składała się z lawy czarnej i szklistej, pomięszanej z odłamkami feldspatowemi. Nakoniec 10-go marca, mniejsza wysepka nazwana Ręką, ukazała się w blizkości Nea-Kammeni, i od tego czasu trzy te wysepki zlepione razem, tworzą jednę i tę samą wyspę.
— A kanał na którym w tej chwili jesteśmy? — spytałem.
— W tem miejscu — odpowiedział kapitan Nemo, palcem wskazując na mapie archipelagu. — Widzisz pan, że już umieściłem na niej nowe wysepki.
— Kanał ten jednak z czasem zapełni się ziemią?
— Prawdopodobnie, panie Aronnax, gdyż od r. 1866 ośm wysepek z lawy ukazało się naprzeciw portu Świętego Mikołaja przy Palea Kammeni. Jest przeto oczywistem, że w przyszłości niedalekiej Nea i Palea się połączą. Na oceanie Spokojnym wymoczki tworzą lądy, tu zaś dokonują tego zjawiska wulkaniczne. Patrzaj pan, czy widzisz jak się ta robota wykonywa pod falami?
Powróciłem do szyby. Nautilus zatrzymał się w biegu. Gorąco stawało się nieznośnem. Morze z białego stawało się czerwonem, co przypisać należy obecności soli żelaznych. Pomimo szczelnego zamknięcia salonu, czułem nieznośną woń siarki i widziałem szkarłatne promienie, których żywość zaćmiewała blask elektryczności.
Byłem oblany potem, dusiłem się, myślałem że się już ugotuję jak rosół w garnku!
— Nie można dłużej zostawać w tej wrzącej wodzie — rzekłem do kapitana.
— W istocie, nie byłoby to roztropnem — odpowiedział obojętnie.
Na dany rozkaz, Nautilus zmienił kierunek i oddalił się od ognistego pieca, w którym nie mógł bezkarnie zostawać. W kwadrans później odetchnęliśmy na powierzchni morza.
Przyszło mi wtedy na myśl, że jeśliby Ned-Land wybrał te strony do wykonania naszej ucieczki, nie wyszlibyśmy żywi z tego morza płomieni.
Nazajutrz, 16-go opuściliśmy kotlinę, która między Rodos i Aleksandryą ma trzy tysiące metrów głębokości — i Nautilus opłynąwszy przylądek Matapan, opuścił archipelag Grecki.