Dyskusja o „Bogurodzicy“

>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Birkenmajer
Tytuł Dyskusja o „Bogurodzicy“
Wydawca Przegląd Katolicki
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Archidiecezjalna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
JÓZEF BIRKENMAJER
DYSKUSJA
O
„BOGURODZICY“
WARSZAWA 1937

Drukarnia Archidiecezjalna — Warszawa 1, Krak. Przedmieście 71.


Na wstępie mej rozprawy „Bogurodzica wobec hymnografii łacińskiej“ („Przegląd Kat.“ 1935 i odbitka), zaznaczyłem, że ogłaszając kolejno częściami moją książkę o zagadnieniu autorstwa polskiej prapieśni religijnej, pragnąłem wywołać szerszą dyskusję nad sprawą tego utworu, zamkniętą niegdyś przez prof. Brücknera — po szeregu dyletanckich, laickich i nieścisłych ekspertyz — „na siedem pieczęci“.
Nie omyliłem się. Dyskusja się rozpoczęła: o dziwo, zaczęła się wcześniej za granicą, niż u nas. O pierwszej fazie tej dyskusji była już mowa na tym miejscu[1]. Z kolei więc zajmę się fazą, która na ogół różni się tym od poprzedniej, że uczestnicy dyskusji nie poprzestają na negacji, na usiłowaniach zmierzających do obalenia cudzych sądów, ale przeważnie starają się stworzyć taką czy inną konstrukcję pozytywną, jakieś twierdzenia własne.
Z twierdzeniami pośpieszył przede wszystkim ten, który w sprawie danej najbardziej był zainteresowany: profesor Aleksander Brückner. Twierdzeń tych wypisał aż czternaście (numerowanych), a częstym obyczajem swoim ani jednego z nich nie poparł najmniejszym choćby argumentem, żadną cytatą źródła, uważając, że czytelnikom wystarczy pitagorejskie „Autos efa“... Są z pewnością i tacy, którym to wystarczy, ale tym podobno byłoby lepiej, żeby się wpierw nauczyli po pitagorejsku — milczeć.
Rzekoma „prawda o Bogurodzicy“, jaką apodyktycznie głosi prof. Brückner („Ruch literacki“, maj-czerwiec 1936), nie tylko nie jest uzasadniona źródłami historycznymi i literackimi, ale w znacznej części wręcz pozostaje z istniejącymi źródłami i zabytkami w rażącej sprzeczności. Wprawdzie już autor „Prawdy“ przestał na koniec powtarzać najprzeróżniejsze swe błędne, bezpodstawne twierdzenia zeszłoroczne, a więc o tym, jakoby o „późnym“, trzynastowiekowym pochodzeniu „Bogurodzicy“ świadczyły ...rymy (istniały rymy już w starożytności i we wczesnym średniowieczu, o czym dawno wie każdy słuchacz filologii klasycznej, obowiązkowo studiujący fundamentalne dzieło Nordena „Antike Kunstprosa“!), o rzekomym „prześladowaniu“ obrządku w języku słowiańskim przez św. Wojciecha (bajkę tę, stworzoną na schyłku XV wieku przez ciemnego diaka ruskiego, mylnie przepisującego swoje źródło — gdzie było nie Woitiech, ale woi latinskije, jak czytamy w innych rękopisach — obalili dawno uczeni, a ostateczny cios zadał jej prof Chaloupecky) itd. itd. Widząc, że wszystkie podobne „argumenty“ już w XX wieku nie wytrzymują naukowej krytyki, zdecydował się prof. Brückner na koniec — z ciężkim zapewne sercem — porzucić te, jak dotąd, „najwalniejsze“ podpory swoich sądów i skonstruował nową teorię, odbiegającą w najistotniejszych szczegółach zasadniczo od własnych jego poglądów zeszłorocznych.
W roku 1935 prof. Brückner napadał na mnie za to, że związałem powstanie „Bogurodzicy“ z liturgią i hymnografią grecką. Co prawda wszystkie wygłaszane przezeń sądy były najzupełniej podobne do sądów ślepego o kolorach, gdyż, jak to wykazałem na wielu miejscach (w „Pamiętniku Literackim“, w „Języku polskim“ itd.) prof. Brückner nie tylko nie jest zgoła obeznany z literaturą bizantyńską, ale co gorsza, nie umie nawet czytać po grecku, po prostu nie odróżnia liter greckich! Ale nie o to chodzi mi w tej chwili. Teraz on sam zawrócił nagle do obrządku greckiego i zaczął bawić się w „bizantynistę“. Na tym polu, grzesząc dyletantyzmem, popełnia co krok wielkie błędy, z których tu wspomnę choćby jeden. Wyrwawszy parę luźnych zdań z pracy prof. Podlachy o miniaturach śląskich, wyrozumował, że tzw. deisis (δέησις) czyli motyw ikonograficzny, wyobrażający Kyriosa-Christosa, po którego bokach stoją symetrycznie Bogarodzica i św. Jan Chrzciciel zanoszący doń modlitwy, wzięła się w Europie zachodniej dopiero w XIII wieku. Mniemanie takie jest mylne. Najstarsze deisisy, o jakich mówią źródła historyczne w Europie zachodniej, pochodzą z wieku X, tj. z epoki cesarzy Ottonów, którzy nawet własne wizerunki kazali wplatać w układ deisis (relief w muzeum kluniackim itd.). W założonym przez św. Nilusa, przyjaciela i doradcę Ottona III, a duchowego kierownika św. Wojciecha, klasztorze bazyliańskim w Grottaferracie pod Rzymem, klasztorze noszącym wezwanie Bogurodzicy (Badia Greca di S. Maria) i św. Jana Chrzciciela (o czym czytamy w obszernym i ważnym życiorysie założyciela), znajduje się po dziś dzień nad „nartheksem“ słynna mozaika z XI wieku, przedstawiająca właśnie taką deisis; gdy to piszę, mam przed oczyma jej wierną fotografię, przysłaną mi przez wracającego właśnie stamtąd prof. Sajdaka, a pod ręką olbrzymią bibliografię prac, jakie owej deisis poświęcono (Kondakow, Kirpicznikow, Palmieri, Muratoff, Wilpert, Rocchi oraz cała wielka księga „La badia greca di Grottaferrata“... Roma 1930). Wolę przeto wierzyć własnym oczom i sądom fachowych specjalistów, niż niefachowym domysłom prof. Brücknera, zwłaszcza, że pracę p. Osieczkowskiej, z której to pracy prof. B. wyrwał „na dowód“ jedno zdanie, przeczytałem dokładniej, a z twierdzeniami autorki (wcale nie przeczącym mojemu poglądowi na deisis i „Bogurodzicę“) jestem lepiej obeznany... Na podstawie jej listów do mnie pisanych widzę, że p. Osieczkowska, jak i ja, wywodzi deisis z liturgii, gdy natomiast prof. Brückner — naodwrót — pragnąłby wywodzić — liturgię z deisis, czyli, że obrazy rzekomo były wcześniejsze od nabożeństwa!...
Dodam, że nie tylko owa słynna deisis bazyliańska, o której tu mówię, kieruje umysł badacza „Bogurodzicy“ w stronę Grottaferraty czy jej metropoli w Vallelucio i Rossano. Ważniejsze jeszcze są dwie okoliczności: oto bazylianie w Grottaferrata, pomimo wszelkich reform, jakim podlegli w wieku XVI i XVIII, zachowali po dziś dzień odmawianie swego starego, sięgającego X wieku, tekstu greckiego „Zdrowaś“, które brzmi (z małą nie istotną przestawką wersetu) dosłownie tak samo, jak pierwsza zwrotka naszej „Bogurodzicy“. Powtóre, jak dziś jednozgodnie stwierdzają wszyscy poważni badacze średniowiecza, klasztory greckie w Italii były (obok Irlandii) głównym źródłem, z jakiego czerpała średniowieczna kultura, nie tylko więc malarstwo, ale przede wszystkim muzyka i poezja; szkoła św. Nilusa i towarzyszy, chlubnie zamykająca hymnografię grecką i stanowiącą jedyny ośrodek tejże w XI w., była jednocześnie przez cały ów wiek wzorem i podnietą hymnografii łacińskiej — i wtedy to jedynie hymnografia łacińska[2] zawierała niekiedy motywy treściowo podobne nieco do naszej „Bogurodzicy“, choć podobnych motywów formalnych, rytmicznych, wersyfikacyjnych, nie wykazuje ani razu... gdy natomiast w greckiej ich sporo.
Ani jednego zaś motywu, czyto treściowego czy rytmicznego, pokrewnego „Bogurodzicy“, nie spotykamy w całej poezji franciszkańskiej; co więcej, trudno o większe przeciwieństwo nastrojów, jak między poezją franciszkańską XIII i XIV w., a „Bogurodzicą“. Tym samym z góry odpaść musi powtarzane przez prof. Brücknera twierdzenie, jakoby autorem naszej pieśni był jakiś franciszkanin, Boguchwał czy inny.
Przyznać muszę, że w ostatniej swej enuncjacji prof. Brückner przemawia tonem o wiele spokojniejszym, niż dotychczas, o wiele, wiele rzadziej uciekając się już do częstej swej metody: homeryckiego lżenia przeciwnika stekiem „mocnych“ wyrazów, z czego szeroko zasłynął nie tylko u nas, ale i między obcymi: nadmienię, że metodą tą posługiwał się ostatnimi czasy aż nazbyt często (nie tylko w stosunku do mnie, ale i do prof. Taszyckiego, Słońskiego, Juliana Krzyżanowskiego, Nitscha, Dvornika i wielu innych, więc znalazłem się w dobrym towarzystwie), toteż nic dziwnego, że już ludziom ona spowszedniała i niewiele sobie z niej robią, co więcej, wywołuje ona efekt zgoła przeciwny, niż ten, jaki leżał w intencji autora: mianowicie wywołuje nieufność względem niego samego i powątpiewanie co do twierdzeń, bronionych takimi „argumentami“. Tym bardziej, że wśród argumentów tych pewne powtarzają się, jak przysłowia pana Jowialskiego, do znudzenia często. Zwłaszcza jeden, zaczerpnięty z ust... sławetnego Sanczo Pansy: „Nie myślę walczyć z wiatrakami“...
Dowodem wspomnianej reakcji na apodyktyczność i terrorystyczne metody prof. Brücknera są liczne głosy uczonych polskich i zagranicznych, całkowicie zgodne z tym, co powiedziałem przed chwilą. W odniesieniu do sądów prof. B. o „Bogurodzicy“ dość będzie przytoczyć dwa zdania. Na łamach „Pionu“ (listopad rok 1936) redaktor, znany krytyk wyraża się o jego „Prawdzie“: „wierzący — uwierzy, heretyk będzie wątpił dalej“. W „Dzienniku Polskim“ (nr 117 z. r.) pisze o metodach prof. Brücknera wybitny uczony lwowski: „ton jego ...nie budzi zaufania“.
Ja nie mogę mieć ponadto zaufania i do kompetencji prof. Brücknera w sprawach hymnografii, skoro dał on aż nadto dostateczne dowody, że nie są mu znane najbardziej nawet podstawowe dzieła z tego zakresu.
Prof. Krzyżanowski, który zajął się obecnie po raz drugi[3] moimi studiami nad „Bogurodzicą“, jest bardzo zasłużony nauce jako badacz powieści polskiej, natomiast o żadnych jego badaniach nad hymnografią nikt jeszcze nie słyszał. Jedynym „źródłem“, na jakie kiedykolwiek w życiu się powołał („Pion“ 1935), gdy idzie o hymnografię, była cienka i stareńka, bo wydana w r. 1857, a zgoła popularna książczyna ks. biskupa Hołowińskiego (Kefalińskiego) „Hymny kościelne“, która nawet w chwili swego powstania (gdzieś koło 1840 r., bo wyszła pośmiertnie) nie rościła sobie najmniejszej pretensji do miana naukowości... Wyznam, że to w wieku XX nieco za słaba podstawa do wygłaszania twierdzeń o hymnografii!
Przeto, pomimo najszczerszej chęci, nie mogę się niczym zrewanżować prof. Krzyżanowskiemu za garść komplementów o moich takich czy innych „zasługach“. Zwłaszcza, że zdawkową tą monetą chciał osłodzić krzywdę, jaką mi uczynił przez kilkakrotne (chcę mniemać, że tylko wynikłe z nieuwagi, nie zaś ze złej woli) przekręcenie moich tekstów i rozumowań. Przede wszystkim nigdzie nie twierdziłem, jakoby teksty średniowieczne łacińskie były „niedostępne“; wyraziłem tylko żal, że pomimo długotrwałych moich nalegań, Biblioteka Uniwersytecka warszawska dotąd nie nabyła podstawowych dzieł dotyczących łacińskiej literatury średniowiecza, wobec czego badacze zmuszeni są do ciągłych wyjazdów; we Lwowie, gdym tam kiedyś zbierał materiały do książeczki o dziejach hymnografii[4], ani Analecta Drevesa“, ani Poetae aevi Carolini“ nie były dla mnie „niedostępne“, owszem stały w najdostępniejszym miejscu: w czytelni uniw. przy drzwiach, zaraz na prawo od czytelni profesorskiej — nie potrzeba było dwóch kroków zrobić, by ręką do półki dosięgnąć... Natomiast w Warszawie jeszcze w 1935 wydano nakładem poważnej firmy naukowej pracę polonistyczną o „Hymnach“ Kasprowicza, której młodociany autor za jedyne „źródło“ wiedzy hymnograficznej uważa — encyklopedię z r. 1875! Czy nie rzeczą prof. Krzyżanowskiego było zwrócić uwagę... uczniowi, że prócz tej staroświeckiej encyklopedii istnieją jednak inne źródła hymnograficzne? Byłoby to może bardziej celowe, niż zarzucanie „niedostatecznej znajomości materiału“ pracownikowi, który już od lat kilkunastu ma bliską styczność z hymnografią, a w rezultacie więcej hymnów greckich i łacińskich choćby przełożył na język polski, niż prof. Krzyżanowski zdążył podobno przeczytać w całym swym życiu.
Drugim przekręceniem moich słów jest wzmianka o jakiejś „hipotezie“ (str. 253) wpływu „Bogurodzicy“ na pieśń łacińską. W moich pracach takiej hipotezy nie ma; raz napisałem tylko mimochodem „jeżelibyśmy mieli przypuścić jakikolwiek wpływ“ — przeto wyraźnie zaznaczyłem, że w istnienie wpływu wątpię. Zresztą w danym miejscu nie mówię bynajmniej o całej „Bogurodzicy“, tylko o zwrotce „Maria Dziewice, prosi Syna swego...“ znajdującej się bynajmniej nie we wszystkich tekstach pieśni...
Trzecią informacją nieścisłą w relacji prof. Krzyżanowskiego jest to, jakobym nie dawał „uzasadnienia“ wnioskowi o czasie powstania utworu. Rzecz w tym, że prof. Krzyżanowski przemilcza moje uwagi liturgiczne, może zresztą czyniąc słusznie, jako że o liturgii, jej terminach i dziejach (jak mu kiedyś wykazałem) ma bardzo nikłe pojęcie. Dowiódł tego zresztą raz jeszcze obecnie w swych wywodach o Kyrie eleison, przy czym znów pozwolił sobie (po raz czwarty) na wypaczenie moich słów. Gdzież to ja pisałem, że „plebs rzymski, słuchając pieśni łacińskiej był ograniczony do mechanicznego kierleszowania“? Ja najwyraźniej piszę, że pieśń śpiewała Szkoła Grecka z Awentynu (bliższe szczegóły o niej znaleźć można w każdym dziele historycznym o czasach Ottonów): „słychać posępne śpiewy w języku greckim, przedziwne melizmaty szkoły śpiewaczej“. Przypuszczam, że i prof. Krzyżanowski, choć do „nieuczonego plebsu“ zaliczyć się nie może, jednak znalazłszy się w Rzymie r. 996, też nie potrafiłby śpiewać owych kunsztownych melizmatów greckich, którymi popisywała się Szkoła Grecka. Tu nie dość było być choćby największym erudytą: trzeba było mieć doskonałą znajomość obcego języka, greczyzny, a przy tym świetny słuch muzyczny i przejść długą szkołę śpiewacką...
Wskutek nieznajomości stosunków, jakie panowały w Rzymie za Ottonów, oraz wskutek nieznajomości podstawowych nieraz spraw liturgicznych i hymnograficznych, prof. Krzyżanowski często błądzi poważnie w rzeczach, co do których w związku z „Bogurodzicą“ głos zabiera. Oto np. w dawniejszych swych uwagach o mojej książce opowiadał profanom, że „kontakion“ znaczy tyle co ...pieśń o Matce Boskiej. Jest to zupełnie tak, jakby ktoś twierdził, że sonet to jest utwór opisowy, a oktawa tyle co bajka o krasnoludkach; albowiem kontakion jest to nazwa specjalnej budowy stroficznej, zgoła nieznanej w hymnografii łacińskiej, ani jakiejkolwiek innej poza grecką, a i tutaj zamarłej już doszczętnie z końcem wieku XI, tak, iż już wtedy nawet nie umiano określić rodzaju tej strofiki i nie tworzono w niej nic nowego, co najwyżej próbowano (i to bardzo rzadko) podkładać tu i owdzie nowe słowa pod stare kontakia. Formę analogiczną wierszową ma właśnie „Bogurodzica“.
Nie widzę więc, w czym zebrane przeze mnie materiały, podkopują znaczenie związków pieśni z kulturą religijną grecką, a akcentują (!?) związki z pieśniarstwem (?) rzymskim“ (!!). Zwłaszcza, że nie wiem, co tu znaczy owo „pieśniarstwo rzymskie“. Każdy kto czytał choćby podstawową rzecz Manitiusa o literaturze łacińskiej wieków średnich, zaraz z pierwszych stron tego dzieła przypomni sobie, że w wiekach tych żadnego „pieśniarstwa rzymskiego“ nie było; jeżeli chodzi o „pieśniarstwo“ (czytaj hymnikę) łacińskie, to nie powstawało ono w Rzymie, lecz w Irlandii i Sewilli, a potem — od Karolingów począwszy — w zasięgu wpływów irlandzkich (Sankt Gallen etc.) czy lombardzkich, Rzym zaś był przez długie lata raczej domeną greckich wpływów kulturalnych, a na własną twórczość rzadko się zdobywał. Toż grecki był cały Awentyn z przyległościami, Wyspa św. Bartłomieja na Tybrze i inne dzielnice, a niecałe trzy mile od Rzymu, w Grottaferracie, znajdowało się najsilniejsze (oprócz Konstantynopola i Studionu) ognisko ówczesnej kultury greckiej na całym świecie...
Na zapytanie prof. Krzyżanowskiego, dla kogo i po co miano stworzyć pieśń w czasach Chrobrego, odpowiedziała już dawno Matylda w liście do Mieszka II, który to list był tyle razy omawiany i reprodukowany w dziełach naukowych, iż go już cytować nie będę. Na drugie pytanie co do „niewyjaśnionej“ (??) żywotności „Bogurodzicy“ w XV wieku, zaznaczę, że prof. Krzyżanowski próbuje tu dyskretnie przemycić swoją niby — a właściwie powtórzoną za dr Wasylem Szczuratem — hipotezę, jakoby pieśń nasza powstała dopiero pod Grunwaldem albo w okresie tej bitwy. Należy więc z tego chyba wnosić, że na wskrzeszonym przez Jagiełłę uniwersytecie założono i seminarium slawistyczne, zawierające pewnie... dzieła Leskiena, Vondráka, Łosia, Baudouina de Courtenay (O drewnie polskom jazykie) etc., dzięki czemu autor „Bogurodzicy“... mógł zapoznać się ze stanem języka polskiego sprzed kilku wieków, ba, użyć nawet takich wyrazów, które zdołałby wygrzebać tylko jakiś zakamieniały szperacz-lingwista...
Innego zdania w tej sprawie jest wytrawny i ścisły językoznawca, prof. Tadeusz Lehr-Spławiński, autor „Uwag o języku Bogurodzicy“. Wniosek ostateczny tej nader cennej broszury brzmi: „pieśń Bogurodzica okazuje się bezsprzecznie najstarszym zabytkiem naszej twórczości literackiej, który, gdyby się był zachował w formie współczesnej czasowi swego powstania, stanąłby zapewne co najmniej w jednym rzędzie z najstarszym naszym zabytkiem językowym, bullą gnieźnieńską z r. 1136“.
Prof. Lehr-Spławiński dowodzi tego gruntownie i spokojnie, wskazując, że „język naszej pieśni zarówno co do słownictwa, jak i form gramatycznych odpowiada na ogół językowi najdawniejszych naszych zabytków średniowiecznych, przy czym podkreślić trzeba, że najwięcej stycznych punktów w tym względzie łączy go z bezsprzecznie najstarszym z tych zabytków, z „Kazaniami świętokrzyskimi“; trzy zaś wyrazy, Bogurodzica, dziela i Bożycze nie są znane żadnemu innemu zabytkowi staropolskiemu (wyraz Bogurodzica w Modlitwach Wacława zawdzięcza swe pochodzenie niewątpliwie naszej pieśni).
Co do kilku spraw autor wskazuje na możliwość dwojakiej interpretacji. A więc: u Twego Syna czy samo tylko Twego Syna? Jestem za pierwszą z tych lekcyj, nie tylko dlatego, że Twego Syna jest dopełniaczem, więc nie może, jak sądzę, zależeć od czasownika spuści, rządzącego biernikiem (lub — w innym znaczeniu — celownikiem) — ale i dlatego, że przyimek „u“ jest poświadczony wszystkimi bez wyjątku tekstami oraz melodią utworu. Lekcja spust winam zachowana jest co prawda tylko w dwóch tekstach, a ponadto i w wiernym przekładzie łacińskim z XV wieku, w każdym razie daje ona sens jasny, zgodny z obyczajem liturgicznym; że poza tym w innym utworze nie spotyka się wyrazu spust w znaczeniu „odpuszczenia“? To jeszcze nie dowód. Po pierwsze takich wyrazów jest więcej (dziela, Bożyc), powtóre w starocerkiewnym jest izpustiti — odpuszczać; w staroczeskim to samo znaczy spustiti.
Czy sławiena i zwolena są czechizmami i to powstałymi na gruncie krakowskim, w przeciwieństwie do form zwolona i sławiona, zapisanych jakoby tam, gdzie czeskie wpływy nie sięgały? Pozwolę sobie zwrócić uwagę na powszechną drobną nieścisłość w oznaczaniu proweniencji rękopisów. Zwykliśmy rękopis nr 1619 Biblioteki Jagiellońskiej, niewątpliwie najstarszy ze znanych, nazywać „krakowskim I“; myli nas dzisiejsze miejsce jego przebywania i zapominamy, że to przecie rękopis pochodzący z Gniezna, stanowiący niegdyś własność wikarego w Kcyni.
„O melodii nie moja rzecz sądzić“ wyznał prof. Brückner (wyrzekając się tym razem także dalszego snucia wywodów na temat wersyfikacji). Sprawą przezeń poniechaną zajął się fachowy muzykolog, prof. Zdzisław Jachimecki, dorzucając wiele nowego materiału do cennych swych dotychczasowych studiów nad melodią „Bogurodzicy“. Nad melodią — a ściślej mówiąc, nad melodiami, albowiem „Bogurodzica“ bywała w ciągu wieków śpiewana rozmaicie, a i dziś inaczej ją śpiewają w Gnieźnie, inaczej zaś w Krakowie, jeszcze inaczej w różnych innych częściach Polski. Pamiętam, że innej melodii „Bogurodzicy“ uczył mnie w gimnazjum mój nauczyciel śpiewu, znany kompozytor śp. ks. Aleksander Piątkiewicz (W. Alp.), autor słynnego śpiewnika kościelnego, inną śpiewaliśmy w chórze wojskowym, jeszcze inną w akademickim. W swej rewelacyjnej broszurze „Nieuwzględnione dotychczas źródło melodii Bogurodzicy“ (odb. z „Muzyki“ 1930) oraz w audycji radiowej o „Bogurodzicy“, przygotowanej wespół ze mną dn. 23. IV 1935 r., prof. Jachimecki unaocznił jasno, jakie zachodzą różnice między poszczególnymi przekazami muzycznymi pieśni, tj. między rękopisem kcyńskim (dziś Bibl. Jag. rkp. nr 1619, tzw. tekst krakowski I), tzw. częstochowskim, tzw. cieszyńskim (niegdyś czerniowieckim), krakowskim z 1570, lwowskim katedralnym, dwoma warszawskimi (kaplicy literackiej i biblioteki Zamoyskich) i tzw. autentykiem gnieźnieńskim. Oto jedne z melodii mają tendencję sylabiczną — i widocznie były przeznaczone do wykonywania przez ludzi prostych, niewykształconych muzycznie, więc dla „nieuczonego plebsu“ (który tak zaintrygował prof. Krzyżanowskiego), a także i dla „rzesz rycerstwa idącego do walki“; inne natomiast teksty muzyczne „Bogurodzicy“ mają bogatą ornamentykę melizmatyczną, którą „wprawni śpiewacy liturgiczni urozmaicali najprostsze postępy interwałów“.
Nowa broszura prof. Jachimeckiego jest ważnym krokiem naprzód w rozwoju badań nad „Bogurodzicą“, a to przez dwie przyczyny: przez to, że stawia szereg faktów, które będą punktem wyjścia następnych rozważań, i przez to, że poddaje krytyce znaczną część dotychczasowych sądów o melodii „Bogurodzicy“.
W pierwszym względzie uważam, że następnym krokiem będzie próba określenia nie tylko tego, która z istniejących wersyj melodii jest najwcześniejsza (autor, jak wnoszę, przechyla się tu na stronę wersji melizmatycznej), ale i tego, co było wcześniej: słowo czy melodia. Słusznie Jachimecki odgranicza stronę literacko-filologiczną od muzycznej; wiemy bowiem, że dwie te strony są aż nadto często od siebie zgoła niezależne i złączenie ich z sobą jest dziełem przypadku lub specjalnie zdarzonych okoliczności. Tekst słowny „Stabat mater“ stworzył w wiekach średnich Jacopone da Todi († 1306); myliłby się srodze, ktoby datę jego powstania chciał osądzać na podstawie np. młodszej o kilka wieków muzyki — Rossiniego! Ileż to razy jeszcze kompozytorowie dorabiali melodie do tekstów pieśni oddawna istniejących! Ileż to razy kilku kompozytorów ozdabiało swą muzyką te same słowa pieśni! A ileż razy było przeciwnie: że słowa doczepiały się melodii dawniejszej, czasami nawet zgoła do nich nie dostosowanej! Tak np. marsz powstańców styczniowych śpiewany był według chóru z „Łucji z Lammermoru“ Donizettiego, a znana pieśń „Jak to na wojence“, porzuciwszy dawną swą melodię, przyjęła w czasie wojny światowej nową melodię — węgierską! Rzadko stosunkowo trafiało się, by autor tekstu słownego był jednocześnie kompozytorem lub żeby osobiście współpracował z poetą. Dlatego też twierdzenie, że melodia „Bogurodzicy“ powstała w tym czy innym wieku, nie będzie bynajmniej rozstrzygającym dowodem równoczesnego powstania słów pieśni.
Prof. Jachimecki pisze więc o sprawie chronologii bardzo ostrożnie, wstrzymując się od ostatecznego sądu w tej kwestii. Stwierdza tylko kilka faktów pozytywnych m. in. pokrewieństwo jednego z motywów melodii „Bogurodzicy“ z hymnem Rex Christe primogenite. Trudność jest w tym, że hymnu tego Dreves nie wcielił do zbioru Analectów, a bliższe dane, zawarte w Kajoniego Cantionale catholicum, są dla Polaka na razie niedostępne, gdy owo wydawnictwo węgierskie nie znajduje się w żadnej z bibliotek naszego kraju, a nie posiada go nawet Biblioteka Uniwersytecka w Budapeszcie. Zanim rzecz się wyświetli, wspomnę przy sposobności, że o związku melodii z Rex Christe nadmieniał już ks. Hipler w swej broszurce o „Bogurodzicy“ (1897), o czym zgoła nie wiedział, butnie ignorujący swych poprzedników, Aleksander Poliński.
Słuszne są zarzuty, jakie stawia prof. Jachimecki Polińskiemu — zarówno jego metodzie, jak informacjom. Co do ks. Surzyńskiego, nadmienię, że w „Muzyce kościelnej“ t. IX (lipiec 1889) zajął się — i owszem — określaniem pokrewieństw melodii „Bogurodzicy“; nie wchodzę w to, czy określał trafnie, oraz czy słuszny był — później przez tego badacza wysnuty — wniosek, że „układ muzyczny Bogurodzicy bardzo za jej wielką starożytnością przemawia, tak iż śmiało do w. X zaliczyć ją można“ („Polskie pieśni Kościoła katolickiego“, Poznań 1891). Wiem, że taki sąd byłby jeszcze dziś przedwczesny; najpierw należało by zbadać stosy niewydanych po dziś dzień rękopisów średniowiecznych melodii hymnicznych, zarówno greckich, o których wspominają kard. Pitra, Wasiljew, Bouvy, Hatherley, Papadopulos i Gastoué, jak i łacińskich, których tyle wymienili (ale nie podjęli się ogłosić) Dreves, Blume i inni. W czasie, gdy płoną biblioteki klasztorne na Atos i w Hiszpanii, przyśpieszenie tych badań wydaje się rzeczą pilną...
Na perspektywie, którą w zakończeniu swej cennej pracy otworzył prof. Jachimecki, moglibyśmy zakończyć przegląd dyskusji nad „Bogurodzicą“ z ostatnich sześciu miesięcy[5]. Pośrednio tylko dotyka naszej dyskusji ustęp o „Bogurodzicy“, zawarty w wydanej świeżo „Historii literatury polskiej od początków do dni dzisiejszych“ (Poznań 1936, t. I, str. 39 — 41) prof. Tadeusza Grabowskiego. Autor dwukrotnie powołuje się na moją książkę (str. 33 i 43), ale się od niej w kilku względach różni, w sumie zaś daje wypadkową różnych sądów dotychczasowych. Za mną powtórzył informacje o ośrodkach hymnografii łacińskiej w wiekach średnich; mylnie jednak do tych ośrodków zaliczył i „zacisze awentyńskie“ — przecież wiadomo, że Awentyn był przez całe niemal wieki średnie siedzibą kultury greckiej (patrz gruntowną pracę S. Zakrzewskiego „Opactwo św. Aleksego i Bonifacego na Awentynie“); tam działał Grek, św. Nilus, tam były klasztory greckie (sabeickie i bazyliańskie), tam była słynna śpiewacka Schola Graeca; „kult maryjny“ (o którym mówi prof. Grabowski) właśnie od tych Greków brał impuls najważniejszy. Drugą omyłką prof. Grabowskiego jest informacja, jakoby Kromer nie wiedział o autorstwie św. Wojciecha: owszem, nie tylko wiedział, ale je nawet wspomniał w swej kronice, na którą w tym względzie nawet powoływali się inni. Trzecia omyłka jest chyba błędem druku; czytamy tu o „sekwencjach Notkera, Balbulusa, Tutilona“ — przecinek jest tu zbyteczny, gdyż „Balbulus“ (jąkała) to przecie przezwisko Notkera. Co do Tutilona, raczej o tropach (verbetum), niż o sekwencjach wspomnieć tu należało, a to wszak różne rodzaje pieśni.
Powtarza prof. Grabowski mniemania dawnych badaczy, którzy dalsze zwrotki „Bogurodzicy“ uważali za pieśń „wielkanocną“. Autor nie zdążył już w czasie druku książki uwzględnić badań późniejszych, które owe mniemania obaliły i wskazały na słuszność dawnej, tradycyjnej interpretacji teologów, nazywających te zwrotki „wyznaniem wiary“ („wierzy w to, człowiecze“, „w to wierzy, człowiecze, zbożny“), czy „katechizmem“. Wzory takich pieśni katechizmowych są bardzo częste w hymnografii chrześcijańskiej, od IV wieku począwszy. Zna je każdy badacz średniowiecznej literatury religijnej.






  1. Sprawa opieczętowana, „Przegląd Kat.“ 1936 i odbitka.
  2. Por. pracę „Bogurodzica wobec hymnografii łacińskiej“. „Przegląd Kat.“ 1935 i odbitka.
  3. Badania nad literaturą, „Rocznik Literacki“ 1935, Warszawa 1936, str. 252 — 254.
  4. Hymny i ich dzieje, Lwów 1934.
  5. Dodam jeszcze rumuńską broszurkę prof. Stefana Glixellego „Cel mai vechiu cântec religios polonez“ (Bukareszt, 1936), obejmującą inauguracyjny wykład o „Bogurodzicy“ w uniwersytecie bukareszteńskim. Autor podziela przeważnie moje poglądy, czyniąc kilka drobnych poprawek (słusznych) i referuje też sądy Brücknera i Lehra-Spławińskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Birkenmajer.