Dziecię Europy/Angielski hrabia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakob Wassermann
Tytuł Dziecię Europy
Podtytuł czyli Kacper Hauser
Rozdział Angielski hrabia
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. Caspar Hauser
Podtytuł oryginalny oder Die Trägheit des Herzens
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
Angielski hrabia.

W końcu Kwietnia przed drugorzędną gospodą „Pod dzikim człowiekiem“ zatrzymał się wspaniały powóz. Gospodarz nie posiadał się z radości, że przybyły zażądał najlepszych pokojów, nie pytając o cenę, i pochylił się pełen zdumienia przed niezwykłym gościem, wyczytawszy jego zapis w hotelowej księdze: Henryk Lord Stanhope, Karol of Chesterfield, Par Anglji.“
Do późnej nocy mieszkańcy okolicy tłumnie wystawali pod oknami cudzoziemca, omawiając wypadek. Nazajutrz rankiem przybyły, złożył kartę znakomitym mężom miasta, a w parę godzin później przyjmował u siebie rewizytujących go osobiście. W pierwszym rzędzie zjawił się naturalnie burmistrz, baron von Binder.
Lord Stanhope oznajmił, że jak poprzednio, tak i obecnie zjawia się, zainteresowany losem Kacpra Hausera, dla którego pragnie coś uczynić. Burmistrz grzecznie odparł, że udzieli gościowi swobody w stosunku z Kacprem, o ile pozwolą na to przepisy. Lord zdziwił się: „Co za przepisy?“
— Kurateli radcy Tuchera. Może je zmienić tylko prezes Feuerbach.
— Hm... To będzie ciężka robota... Ale... czy wyśledzono człowieka, który dokonał wówczas zamachu na Hausera?
— Nie!... Suma, złożona przez Waszą Ekscelencję, jest do zwrotu. Niema nadziei wykrycia zbrodniarza.
Następnych dni lord oczarował sfery towarzyskie miasta. Bagatela! — wyprawiał w hotelu uczty, na których podawano potrawy, przygotowane przez francuskiego kucharza, przywiezionego z licznym pocztem służby. Korzystał z każdej sposobności, aby zbierać informacje o Kacprze. Było to poprostu wzruszające!... Dziwiono się tylko, że nie odwiedził Daumera. Przełożył zawezwanie Hilla, którego opowieści wysłuchał z zajęciem. Ten bił się w piersi, wołając, że „Kacper nie może być oszustem!“ Lord uśmiechnął się z powodu tego ferworu i wynagrodził go po książęcemu.
Wreszcie postanowił udać się do Tuchera dla zobaczenia się z Kacprem — zwlekał z tem, „gdyż musiał opanować wzruszenie na myśl zobaczenia tego cudownego dziecka”, jak to wyjaśniał nagabującym go w sprawie tej zwłoki.
Baron Tucher, który powziął był zdala wyobrażenie o lordzie, jako o człowieku, „przybywającym zamącić spokój“, niechętnie wziął do ręki jego bilet wizytowy, — był przecie mimowoli oczarowany przez gościa przy pierwszem osobistem zetknięciu.
Wszelako w uroku, który wiał od gościa, widział coś niebezpiecznego, mogącego usidlić najbardziej odpornych, Jego dumnie wyprostowana postać, obok subtelnych, niemal kobiecych rysów twarzy, zmienny ogień przenikliwych oczu, które wyrażały łagodność gazelli, a może... spokój tygrysa — wszystko to działało niesamowicie.
Wszelako tyle taktu i zrozumienia życia było w zapytywaniach gościa o Kacprze, tyle dyskrecji i powściągliwości, kiedy mówił o sobie, a samo nazwisko lordowskie służyło tak ważną poręką, że baron Tucher zaproponował przywołanie Kacpra, zanim Stanhope wyraźnie wypowiedział odnośną prośbę.
Była cisza. Słońce rzucało jaskrawe promienie na pokój. Za oknem świergotały wróble. Lord zwolna odwrócił się od szyby, gdy wszedł Kacper, nie wiedzący jeszcze, kim jest gość, który pragnie go widzieć. Objął chłopca spojrzeniem, które wymownością przykuło tamtego do miejsca. Nagle żywo podszedł doń i zawołał: „Kacprze! Nareszcie! O, błogosławiona godzino!“ — i szeroko otworzył ramiona. A chłopiec przypadł do jego piersi — bezmowny, przeszyty dreszczem rozkoszy.
Zrozumiał, czemu zabiło mu przed chwilą serce na turkot karety, czemu ogarnęła go radość na wezwanie do salonu przez lokaja. Tak jest! to był ów poseł zdaleka — nadawca listu i pierścionka. Zegar na wieży dzwonił południe. A Kacper czuł w powietrzu miodowy zapach tej godziny!...
Gość był również niepomiernie wzruszony. Obserwujący tę scenę Tucher zauważył, że jego dotąd mięki głos przybrał tony ochrypłe, a oczy nabrały wyrazu błędnego przy gorących pocałunkach chłopca. Lord Stanhope sam pośpieszył wyjaśnić tę zmianę: „Wybacz, radco! ale... tak mi przykro, że nie mogę pomówić z Kacprem sam na sam.“ Radca czuł, że nie może odmówić prośbie gościa, aby wolno mu było przejechać się z chłopcem śród zamiejskich ogrodów. Oczywiście policjant pojechał z nimi, zająwszy miejsce z tyłu powozu.
Kacper poraz pierwszy mógł się wyskarżyć. Ale skarga brzmiała już tak, jak ukojenie. Świat był zły do obecnej chwili — teraz otwierało się niebo.
I szkoda było czasu na skargi. Należało pytać. Był przecie przy nim ktoś, co wiedział. Kacper śmiało, namiętnie zarzucił go pytaniami: „Kim jestem?! Gdzie mój ojciec?! Gdzie matka?!“...
Odpowiedzią było zakłopotanie i uścisk. „Cierpliwości, Kacprze! Za wiele byłoby mówić! Nie pora! Opowiedz mi raczej o swoich snach cudownych. Słyszałem coś o nich...“
I Kacper nie dał się prosić. Opowiadał w radosnem uniesieniu, co przeżył w marzeniach. Gdy jął mówić o matce, Stanhope drgnął. Tak mocno tulił chłopca, że ten nie widział jego twarzy — nie widział, że lord mimowoli uśmiecha się, gdy opowiadający zabawnie wtrącał zwroty Norymberskiej ulicy w swoje określenia.
— A czemu nie nosisz pierścienia? — zapytał w drodze powrotnej. Czy nie podobał ci się?
— Gdzie tam! Byczy pierścień!... Ale nie dowierzałem, że mój. Serce mi biło, gdym go wkładał na palec.
— A teraz wierzysz?
— Tak!... I będę go nosił!... Byczy pierścień!
— Do widzenia, kochanku! — ozwał się Stanhope, kiedy stanęli przed domem Tuchera. Przyjdź jutro do mnie!
Godziny ciągnęły się, jak pochód żółwi, dla biednego Kacpra po rozstaniu się z przyjacielem. Wszystko w domu radcy zdawało się martwem, gdy usunęła się tamta ręka.

Nazajutrz już o 10-ej rano był w hotelu „Pod dzikim człowiekiem“. Poprostu umknął z lekcji. Lord ucałował go wobec mnóstwa ciekawskich, którzy zgromadzili się w przedsionku. Czekał bowiem nań na dole. Potem wprowadził go do swego pokoju. I tu zachwyconym oczom chłopca ukazały się rozłożone na stole: złoty zegarek, złote spinki, pantofelki z srebrnemi sprzączkami, jedwabne koszule i t. d.
— To wszystko dla ciebie!
Ledwo był w stanie dech złapać, oglądając takie mnóstwo wspaniałych darów. Potem zaczął wyrzucać gorące słowa wdzięczności.
— Nie dziękuj! To drobiazg w porównaniu z tem, co chcę zrobić dla ciebie. Ale nie pytaj o nic — zaufaj mi. Bądź dla mnie synem, towarzyszem, druhem! — mówił lord.
Kacper westchnął. Nie wierzył dotąd, że istnieje takie szczęście na ziemi: słyszeć słowa tak czułe!
Nowy cud jawił się, kiedy lord, otworzywszy drzwi do sąsiedniego pokoju, zaprosił go do wspaniale zastawionego stołu. „Ale wina pić nie będę!“ — oświadczył żywo Kacper.
— A cóż uczynisz, gdy niebawem podróżować będziemy przez kraje południa, gdzie zapach wina unosi się nad pagórkami, strojnemi w winorośle? — spytał lord.
— Alboż my naprawdę pojedziemy razem? — wytrzeszczył chłopiec zadziwione oczy.
— Oczywiście! Nie zostawię cię tu, gdzie tylu krzywd doznałeś!
— A więc... naprzód!... W dal! — zaklaskał chłopiec w ręce.
I naraz radość na jego twarzy zgasła.
— Ale czy oni pozwolą? — zapytał bojaźliwie.
— Muszą!... Twoja droga idzie ponad nimi! — odparł z powagą lord.
Kacper pobladł. Nadzieja i zwątpienie walczyły w jego sercu. Z miną błagalną zwrócił się nagle do lorda Stanhope:
— Panie hrabio! A czy zaprowadzisz mnie do matki?
Anglik zwiesił głowę posępnie.
— Kacprze! Tu jest straszliwa tajemnica. Będę mówił — muszę mówić — ale ty winieneś milczeć przed wszystkimi o tem, co ci powiem. Podaj mi rękę! Przysięgnij! Nięszczęsny szczęśliwcze! Wiedz o tem, że Opatrzność wybrała mnie, abym cię zaprowadził do matki!
Łkanie wstrząsnęło chłopcem.
— Jak mam nazywać ciebie? — spytał uroczyście, czując, że nowy związek wymagał nowego wyrazu.
— Tak, jak teraz. Mów mi: ty! Nazywaj mnie Henrykiem. Czyliż nie jestem twoim bratem? — odparł Stanhope, ściskając go czule.
Wchodzący sługa zastał ich w uścisku. Przyszedł meldować gości. Stanhope, jak gdyby nie mógł wyrwać się z objęcia, pozostał w tej samej pozycji jeszcze wówczas, gdy zameldowani wchodzili. Ktoś złośliwy mógłby pomyśleć, że afiszuje swoją czułość. W każdym razie Norymberczycy nabrali dla Kacpra szacunku, widząc, że hrabia wyprowadził go na schody, objąwszy serdecznie za szyję, że następnie powiewa mu jeszcze chustką z okna, jak zakochany odchodzącej kochance.
Gdy w godzinę później dary lorda zostały przyniesione do domu radcy Tuchera, ten ostatni nieomal osłupiał.
— Schowam ci to! — rzekł. — Taki zbytek nie przystoi przyszłemu podmajstrzemu introligatora.
— Oho!... To jest moje!... I nikt mi tego nie śmie odebrać! — zawołał Kacper. Trzeba było widzieć, jak mu oczy przytem groźnie zabłysły.
Tucherowi twarz pobladła — usta przekrzywiły się. Nie rzekł słowa. Wyszedł z pokoju. Z goryczą myślał: „„Oto niewdzięczność! Egoista, który szukał sposobności do odepchnięcia swego dobroczyńcy, gdy znalazł innego, który lepiej płaci.“
Zasady przestały triumfować — rozsypały się w proch!
Jednak wychowawca nie mógł ustąpić. Gwałtu stosować nie chciał. Gwałt był niemoralnością! Ale szczerze opowiedział lordowi Stanhope, jak rzeczy stoją. Ten wytłómaczył postępowanie Kacpra, jako dziecinny brak umiaru, i przyrzekł nań podziałać osobiście, aby dary swoje powierzył wychowawcy. Radca był oczarowany uprzejmością lorda. Ale próżno oczekiwał, że Kacper uczyni, co był powinien. Niewątpliwie lord starał się nań podziałać, jeno zepsuty chłopiec potrafił go przegadać. Nie poruszał zresztą nigdy tej kwestji w rozmowie z opiekunem, jak wogóle ukrywał wszystko, co dotyczyło jego stosunków z lordem Stanhope. Baron Tucher czuł się urażony takim brakiem zaufania ze strony swego pupila. Widział w tej oschłości serca dowód niskiego charakteru.
Niebawem radca przeniósł swoją niechęć na lorda. Stanhope, który za zezwoleniem barona brał niekiedy Kacpra na przechadzki za miasto, pozwalał na to, aby strażnik policyjny (ochraniający chłopca z obowiązku) pozostawał w tyle za nimi aż o 50 kroków! Burmistrz na skargę Tuchera, że dzieje się to wbrew przepisom, wzruszył ramionami: „nie może wszakże czynić wymówek dostojnemu gościowi Norymbergi.“ Zresztą napomknął o tem przygodnie, ale lord uspokoił go jakąś żartobliwą uwagą i spędził nieposzanowanie przepisów na lekkomyślność Kacpra.
Dwaj przyjaciele szli niekiedy, ująwszy się za ręce, w tę stronę, gdzie stała wieża więzienna. Uderzał w godzinie wieczornej dzwon z wieży — i Kacper uczuwał przyśpieszone bicie serca: wracały wspomnienia przeżytej w murach więziennych grozy — przerywało się upojenie pogawędki przyjacielskiej... Przecież tylko na krótki moment!
Lord był nieznużony w opowiadaniu o dziwach krajów, z których przybywał. Posiadał dar malowania rzeczy prostemi a pięknemi słowy. Kacper dowiedział się o górach Alpejskich, na których leżą wieczne śniegi, i o zielonych dolinach, gdzie mieszkają wolni ludzie. Sam wyraz „Italja“ tchnął dlań czarem. Niby bajka brzmiały dlań opowieści o wspaniałych posągach, laurach, pomarańczowych drzewach, ogrodach, pełnych róż... o wiecznie błękitnem niebie! Widział wyobraźnią szumiące morze i białe żagle na falach...
Czasem śmiał się — taką rozkoszną nadzieją tchnęła myśl, że wszystko to kiedyś zobaczy. Ale z radością nadziei mieszał się ból — ból tęsknoty. Bo kiedyż tam pojedzie?...
Pewnego dnia w hotelu lord otworzył wielkie szkatuły i pokazał mu skarby, które zebrał: były to rzadkie monety, sztychy, kamee, perły, wianek poświęcony z grobu Chrystusa, starożytna Biblja w kosztownej oprawie, sztylet Damasceński, sygnet papieski, indyjska szata, lampa pompejańska, porcelanowa statueta z Sèvres i t. d. Z wszystkiego unosił się zapach dalekich krajów i odległych czasów...
— Oto dar od arcyksięcia Moguncji... A oto minjatura, kupiona u antykwarjusza w Barcelonie... Ten posążek gliniany pochodzi z Syrakuz... Ten talizman otrzymałem na pustyni z rąk Abderrachmana...
Te dźwięki, płynące z ust lorda tak lekko, zapalały żądzę poznania odległych krajów w duszy Kacpra. Byłoż to przygotowanie go do zrozumienia dalekich światów, które z czasem obejrzy? Czasami jednak wyglądało to na okrutną igraszkę: była to niby opowieść o wolnych przestworach, naszeptywana ptakowi, zamkniętemu w klatce... Jakoby widz żartował!...
I twarz mieniła mu się dziwnie. Wesoły uśmiech białych zębów, ukazujących się w różowej oprawie warg, miał w sobie coś z chytrości zwierzątka. Czasem uśmiech przepadał — i chmura przesłaniała twarz hrabiego. Śród pieszczot opadał go ciężar smutku; wzrok jego ślizgał się badawczo po obliczu Kacpra. Wstawał nagle i szedł ku drzwiom, aby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy.
— Henryku! powiedz mi, czy ty jesteś szczęśliwy? — ważył się raz na to pytanie Kacper.
— Szczęśliwy, Kacprze?... O, nie!... Czyś słyszał kiedyś o żydzie, wiecznym tułaczu, najnieszczęśliwszym z ludzi?... Gdybyś mógł przejrzeć jeno karty mojej tułaczki... Ale nie! — opowiem ci o tem kiedyindziej, kiedy twój los się rozstrzygnie, kiedy będziesz w mojej ojczyznie.
— Czy to możliwe? Czy to się stanie?!
Lord drgnął. Jakoby nagle stał się posłuszny tajnemu nakazowi. Z konwulsyjną żywością jął malować przed Kacprem wyżyny jego przyszłej potęgi. Dotąd napomykał li o tem tajemniczo. Teraz opowiadał mu o jego państwie, tronie, o poddanych... I drżał przytem, jakby pchał go jakiś mus i ciężył nad nim lęk tajny... Żądał ponownie przysiąg milczenia, ufności. „Muszę zgnieść twoich wrogów — prawił — boś wart tysiąckroć więcej, niż każdy z nich. Udamy się naprzód na południe, aby ich zmylić. Potem pojedziemy do mojej ojczyzny — zbierzemy przyjaciół, aby zadać twoim wrogom cios stanowczy!”
Znowu podszedł do drzwi — sprawdził, czy nikt nie podsłuchuje. Powrócił i jął opisywać Kacprowi wolność obywateli Anglji i cuda natury w swojej ojczyźnie — mówił o jej lasach, rzekach, jeziorach, balsamicznem powietrzu, wiośnie i jesieni, lecie i zimie...
W tych obrazach drżała nuta bólu wygnańca, skrucha odtrąconego... Była zarazem chęć ukojenia tęsknoty słodyczą wspomnień... Oto mówił teraz o swojem życiu... W tej opowieści stawał przed Kacprem, jako człowiek obdarzony bogactwami, zajmujący wysokie stanowiska, podziwiany, budzący zazdrość — później stający się ofiarą prześladowań potężnych wrogów. Przybierał romantyczne szaty syna przeklętego rodu, wygnańca i tułacza. Sierota — pozbawiony przyjaciół — zdradzony przez nich — wyklęty — w pięćdziesiątym roku życia — bez ojczyzny, domu, żony, dziecka — Ahaswer!...
Serce Kacpra wiązało się przyjaźnią z tym człowiekiem, który odrzucał maskę, noszoną śród ludzi, schodził z podstawy, na której tronował nad innymi — jemu jednemu duszę otwierał. Gorzką rozkoszą było wysłuchiwać tę spowiedź najwyższej ufności! I wytężywszy słuch, Kacper w oczarowaniu nowych rzeczy, o jakich dowiadywał się od zagadkowego człowieka — jakoby kamieniał.
Miał w owej epoce wrażenie, że urósł duchem. To napawało go dumnem szczęściem. Był teraz pełen spokoju nazewnątrz. Na ustach igrał mu wciąż uśmiech. Wydawał się sam sobie drzewem, które rozpuściło gałęzie na wsze strony i pokryło się wonnem kwieciem... Mniemał, że niebo, ziemia, powietrze — wszystko krzyczy doń, woła go po imieniu.
Dzieciństwo i młodość stopiły się w nim na urocze zjawisko. Oczarowywał ludzi, z którymi wówczas się stykał. Młode kobiety pisywały doń listy. Baron Tucher uskarżał się poprostu na uciążliwe natręctwo proszących, aby kazał malować portret Kacpra.
Naraz umilkły dawne złośliwe plotki. Całe miasto czuło się upoważnione do roli gorliwego opiekuna w stosunku do czarującego młodzieńca, który był krasą Norymbergi. I nagle stworzyła się opinja, że chłopca należy uchronić od intryg angielskiego grafa, zamierzającego odebrać go Norymberdze!
Pewnego dnia lord Stanhope ku swemu zdumieniu musiał przyjąć do wiadomości, że jest ze wszystkich stron szpiegowany, podpatrywany, podsłuchiwany...
Zrozumiał, że musi zdecydować się na jakiś czyn... Należało działać jaknajprędzej!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Leopold Blumental.