Dziecię nieszczęścia/Część druga/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Pani de Nathon zastała na bulwarze przed kawiarnią woźnicę z karetką, który, wierny obietnicy, dotrwał na umówionem miejscu. Palił krótką fajeczkę i tupał mocno w kamienie, dla rozgrzania z zziębniętych nóg.
— Ho! ho!.. nareszcie! — zawołał, widząc nadchodzącą hrabinę, którą poznał po ruchach, a zwłaszcza po dominie. — Przyszłaś pani nareszcie, człowiekowi cierpliwości już brakło... Myślałem żeś pani drapnęła... a tu przychodziło pasażerów co niemiara... obiecywali grubo na piwo... a ja nie mogę się ruszyć... aż mnie złość brała... Policjanci włazili mi na kark... a odjedz, odjedź... Jeszcze chwilka a musiałbym zmykać... No, ale jesteś pani nareszcie... Dokąd jedziemy?..
Berta wymieniła ulicę, na którą wychodziła furtka ogrodowa.
— A który numer? — spytał woźnica.
— Sama was zatrzymam.
— Dobrze!.. Wio!..
Szkapa ruszyła z miejsca z trudnością i karetka potoczyła się, kiwając się na wszystkie strony.
Tymczasem pani de Nathon dziękowała Bogu z istnym szałem wdzięczności. W myślach, porównywała siebie ze skazanym na śmierć, którego niespodziewanie ułaskawiono.
Cieszyła się, że sama Opatrzność zrządziła tak, iż niepotrzebną uczyniła rozmowę taką niebezpieczną i kompromitującą, jaką zamierzyła mieć z Armandem Fangel.
Zatopiona w rozmyślaniach, nie czuła nawet długiej jazdy i drgnęła, gdy się karetka zatrzymała.
— Jesteśmy już na ulicy... — zawołał woźnica. — Gdzie się obrócić?..
Berta wychyliła się przez drzwiczki.
— Trzy bramy dalej... — odpowiedziała.
Karetka znów się potoczyła i stanęła na oznaczonem miejscu.
Woźnica otworzył drzwiczki.
— To i jesteśmy — rzekł — masz pani cacko, a dawaj pieniądze... Trzy godziny po trzy franki, moja pani, to jest dziewięć, franków... a za grzeczność moją chyba nie zapomni pani o dobrym dodatku...
— Bądź pan cierpliwym jeszcze kilka minut... — szepnęła: hrabina — muszę przecie, pojmujesz pan, wrócić, do. siebie i wziąść portmonetkę.
Dorożkarz tupnął ze złości.
— Kroćset tysięcy djabłów! — zawołał. — Znowu czekać... ależ to djabli wziąść mogą człowieka... a i pewnym być nie mogę... są takie domy, co to wejście mają z jednej strony, a z drugiej wyjście... jak mi pani drapniesz drugiem wyjściem, szukaj wiatru w polu...
— E! mój panie — odparła hrabina — zapominasz, że masz w ręku klejnot wielkiej wartości?
— Tak... tak... sześć tysięcy franków! znamy się na tem — rzekł woźnica przedrwiwając — ja tam wolę swoje pieniądze w garści... to rzecz pewniejsza, takie szkiełka licha warte... Znam kolegę, który ma wspaniałą szpilkę, świeci się na słońcu jak złoto, a nie kosztuję i pół franka... Ha! cóż robić!.. idź pani ale prędko wracaj.
Bogu wiadomo, jak pani de Nathon pilno było uwolnić się od tych ciężkich do zniesienia upokorzeń. Otworzyła furtkę, która jak wiadomo, była tylko przymknięta, szybko przebiegła przez ogród, wzięła latarkę schowaną w sieni, przebyła boczne schody i powstrzymując w sobie oddech, przeszła obok pokoju Fanny, od którego drzwi były wciąż otwarte, wreszcie dostała się do garderoby a ztąd do swego pokoju i pierwszą rzeczą, jaka ją uderzyła w oczy, była portmonetka skórzana, którą zapomniała wziąść z sobą.
Pani de Nathon wyciągnęła już rękę po nią, gdy wtem zdjęła ją niezmierna trwoga. Dreszcz przebiegł — po jej ciele, zimny pot wystąpił na skronie.
Szmer lekki, ale jaknajwyraźniejszy dawał się słyszeć w garderobie od której drzwi nie zamknęła. Ktoś nadchodził!.. ktoś miał wejść!.. Zobaczą ją w dominie z balu maskowego!.. Hrabina ledwie żywa, zdjęła maskę, zrzuciła domino i cisnęła je w kąt na krzesło.
Ledwie zdążyła to uczynić, gdy zapukano delikatnie w drzwi na wpół uchylone.
— Kto tam? — spytała Berta głosem, ze wzruszenia zmienionym.
— To ja, pani hrabino — odpowiedziała Fanny.
I pokojówka nawpół ubrana, z miną przelęknioną, ukazała się na progu.
W głowie Berty powstało w tejże chwili podejrzenie. Instynktem przeczuła, że ją Fanny szpiegowała, spojrzała więc na nią ostro tak, że pokojówka nie mogąc wytrzymać tego wzroku, spuściła oczy i spytała ją oschle:
— Czego chcesz?
— Błagam panią hrabinę o wybaczenie mi mej gorliwości... — odrzekła pokornie pokojowa z miodową obłudą.
— Cóż to za gorliwość?. Po co weszłaś tu o tej godzinie, kiedy cię nie wołałam?
— Spałam... Wtem obudził mnie ze snu jakiś hałas... Wydało mi się, że ktoś chodzi... że ktoś idzie obok mojego pokoju... Bałam się czy pani nie słaba, lub czy kto nie chce się zakraść do pokoju pani i sądziłam, że obowiązkiem moim jest przyjść na pani rozkazy...
Tłomaczenie było zadawalające. Pani de Nathon wzięła je za szczere i podejrzenia jej, rozproszyły się na chwilę.
— Rzeczywiście jestem trochę cierpiącą — odrzekła łagodniej.
— Pani hrabina bardzo blada... — szepnęła Fanny. — Może uprzedzić pana hrabiego?
Berta poruszyła się niecierpliwie i zawołała:
— Ani się waż! niepokoić pana de Nathon dla takiej bagatelki... dla migreny... nigdybym sobie tego nie przebaczyła!
— Czy pani mnie jeszcze potrzebuje?
— Nie.
— Mam odejść?
— Tak.
Panna Fanny opuściła pokój i powróciła do łóżka, szczęśliwa z zakłopotania, w które wprawiła panią de Nathon i którego ta nie mogła ukryć.
Hrabina pozostawszy samą, upadła na krzesło i rzekła do siebie, przygnębiona:
— Wszystko przeciw mnie sprzysięga się tej nocy.. Fanny miała minę obłudną... Zdawało mi się, że jej oczy zwracały się ciągle ku tej masce i dominu tak źle schowanym... Czyżby ta dziewczyna podejrzewała tajemnicę... Teraz ona będzie pilnowała... będzie mnie szpiegować... Jakże wyjść teraz?
Pani de Nathon siedziała tak jeszcze kilka minut, potem otworzyła ostrożnie, bez hałasu drzwi od garderoby i na palcach poczęła się skradać na korytarz.
W pokoju Fanny świeciło się, dowód najlepszy, że pokojówka ani myślała o spaniu...
Upłynął kwandras... półgodziny, godzina...
Berta, niespokojna, tracąc przytomność z niecierpliwości i strachu czekała ciągle. Światełko nie przestawało błyszczeć.
— No — szepnęła biedna kobieta, a podejrzenia znów ją ogarnęły — wyjść tej nocy niepodobna... Zresztą dorożkarzowi zapewne znudziło się czekać i już musiał odjechać... Bransoletka przepadła.. Trzeba się pogodzić z losem...
Dodać śpieszymy, że wśród tych zmartwień bolesnych, jakie ją dręczyły, jedne po drugich, w ciągu kilku ostatnich godzin, strata klejnotu było dla pani de Nathon rzeczą podrzędnej wagi, to też nie myślała o niej po chwili.
Położyła się do łóżka, a tak ją wszystko znużyło i wyczerpało, że zasnęła prawie natychmiast twardym snem i obudziła się dopiero zrana.
Hrabia de Nathon wszedł do niej w chwili, gdy kończyła się ubierać i chociaż go zapewniała z uśmiechem, że osłabienie już przeminęło, że ma się zupełnie dobrze, zatrwożył się jej wyrazem twarzy, jaki zdawał się znamienować głębokie cierpienie wewnętrzne.
Pytał ją o przyczyny tego cierpienia, ale Berta niestety! nie mogła mu tego wyjaśnić.
Zaledwie Henryk wyszedł od niej, gdy usłyszała w przedpokoju, poprzedzającym salon, jakiś niezwykły, dziwaczny hałas.
Mówiono głośno, tak głośno, jakby się sprzeczano.
Pani de Nathon, którą teraz wszystko niepokoiło, przywołała Fanny.
— Idź zobaczyć co to jest... co to za hałas... rzekła do niej.
Pokojówka czemprędzej wyszła i nie wracała dość długo.
Kiedy się ukazała, twarz jej płaska i dziobata promieniała złośliwą radością, którą daremnie usiłowała ukryć.
— Pani hrabino — rzekła — jakiś człowiek chce koniecznie widzieć się z panią... a że lokaj nie chce go wpuścić... krzyczy, gniewa się i wymyśla...
— Jakiś człowiek?.. powtórzyła Berta, drżąc cała, cóż to za człowiek?..
— O! jakiś szkaradny człowiek!.. zapewne intrygant jaki lub warjat, którego najlepiej wyrzucić za drzwi a ja nieśmiałam go wypędzić, jak na to zasługuje, ale pani dość powiedzieć słowo...
— Dlaczego przypuszczasz, że to intrygant lub warjat... dlaczego mają go wypędzać.
— Zapytałam go, od kogo przychodzi, przecie to maturalne... odpowiedział pusząc się, jak paw, że sam od siebie przychodzi i że do prezentowania nie potrzebuje nikogo... Kiedy tak, odparłam, to wcale nie zobaczysz się z panią hrabiną, bo ona nie przyjmuje nieznanych ludzi. A on, proszę pani, zaczął kląć tak okropnie, że uszy sobie zatkałam, krzyczał bezczelnie... „Twoja pani mnie zna... Powiedz, jej że jestem dorożkarzem z bransoletką... to już będzie dosyć. Będzie ona wiedziała, co to znaczy... No idź moja dziewczyno! spiesz się“. Tak proszę pani, ten szkaradny gbur nazwał mnie dziewczyną... Nicpoń znów począł kląć w jak najlepsze... groził mi, boć gdyby nie lokaj, zpewnością byłby mnie zbił.. Przychodzę więc opowiedzieć pani o tym człowieku, którego pani nie może znać... bo on przecie kłamie! spodziewam się, że pani go każe coprędzej wyrzucić lokajom... Może nawet najlepiej będzie zaprowadzić go do cyrkułu, bo minę ma jakoś bardzo podejrzaną...
Drżąca, przygnębiona, ledwie na nogach się trzymając, Berta niezdolna była nawet słowa wymówić.
Fanny udała, że milczenie to uważa za zgodę na propozycję, przez nią uczynioną; pobiegła ku drzwiom krzycząc:
— To idę...
Hrabina zatrzymała ją skinieniem ręki.
Fanny potrafiła twarzy swej nadać wyraz głębokiego ździwienia.
— Pani mnie zatrzymuje? — spytała.
— Tak...
— Pani zabrania postąpić z tym nędznikiem, jak na to zasługuje?
— Nigdy nie trzeba potępiać nieznajomego, nie wysłuchawszy jego powodów... Chcę zobaczyć tego człowieka, którego ty zwiesz nędznikiem a może to tylko jaki biedak. Chcę się z nim rozmówić,
Udane ździwienie Fanny przeszło w zdumienie.
— Pani hrabina chce przyjąć u siebie takiego szkaradnego hultaja?.. wyjąkała, ręce podnosząc ku niebu.
— Któż ci powiedział, że ten człowiek jest hultajem.
— Ależ dość na niego spojrzeć!.. Co za figura! a jaka mina... Płaszcz zatłuszczony, cylinder pognieciony... na nogach sandały... nos czerwony... oczy zapuchłe... zdaleka czuć go tytoniem i wódką... Ośmielam się ostrzedz panią, że to musi być łotr najgorszego gatunku!..
— Powiadam ci, że chcę się z nim rozmówić...
— Pani jest panią domu, ale spodziewam się, że przynajmniej pani nie pozostanie w pokoju sama z takim podejrzanym człowiekiem.
— A czemóż to, moja panno?
— Ależ przez wzgląd choćby na niebezpieczeństwo... dzienniki piszą o tylu zbrodniach.
— Berta wzruszyła ramionam.
— Idź — podchwyciła, i każ wejść temu człowiekowi do saloniku obok mojej sypialni.
Fanny przybrała postawę zrezygnowanego mędrca, jakoby chciała powiedzieć: „ha! niech się stanie, co chce, ja od wszystkiego umywam ręce!“ poszła spełnić otrzymany rozkaz.
Ale, skoro tylko znikła z oczu hrabinie, uśmiechnęła się z zadowolenia i zatarła dłonie.
— A to wszystko idzie dobrze — szepnęła — lepiejbym sama nie potrafiła tego poprowadzić! „Ubrała się“ teraz moja zacna pani, ta godna, cnotliwa kobieta!.. Biedota! jak ona zbladła!.. słowo honoru, myślałam, że zemdleje!.. Dobrze ci, pani hrabino... Nie można zbierać jednocześnie owoców z cnoty i rozkoszy z przyjemnostek! Jużem cię miała, droga hrabino, w ręku, a teraz jeszcze lepiej trzymać cię będę, jak mi przybędzie jeszcze więcej dowodó!.. Od tego dorożkarza wszystkiego się dowiem. Nie jestem z tych, o których mówi Pismo święte... Masz oczy, ażeby widzieć, i uszy ażeby słyszeć! Kończąc ten monolog, Fanny weszła do przedpokoju, gdzie dorożkarz rosparłszy się na ławce aksamitnej gwizdał jakąś piosneczkę, ani dbając o to, że zabłoconemi sabotami walał ładny dywan.
— No, mój człowieku — rzekła — chodź gdzie cię przyjmą...
Dorożkarz wstał tryumfująco, rozśmiał się w nos zdumionemu lokajowi i podążył za Fanny, która go wprowadziła do saloniku, poczem pobiegła uprzedzić panią de Nathon.
— Fiu! fiu! — mruczał do siebie woźnica, rozglądając się dokoła — to nie w kij dmuchał!.. no, jak sobie pomyślę, że tej nocy o mało co nie zawiozłem mojej pasażerki do cyrkułu... byłoby kapitalne głupstwo!.. i cóż chcesz, mój stary, człowiek nie jest doskonałością.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.