Dziecię nieszczęścia/Część druga/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Jeżeli zdołaliśmy czytelnikom dać pojęcie, jaki nawał myśli tłoczył się w głowie Armanda Fangel’a, nie wyda im się dziwnym, że młodzieniec zapragnął odetchnąć świeżem powietrzem i użyć ruchu na przechadzce.
Wyszedł od siebie pieszo i podążył ku Polom Elizejskim.
Pogoda była wspaniała. Słońce wesoło świeciło na niebie bez chmur, tłum różnobarwny zajmował wszystkie aleje od placu Zgody do Łuku Tryumfalnego.
Armand, uszedłszy spory kawał drogi, przystanął i przypatrywał się ciągle snującemu pasmu ładnych powozów i konnych jeźdźców. Była to godzina przejażdżki i dla arystokracji wyższego towarzystwa i dla ublichtrowanego półświata.
Nagle oczy jego zatrzymały się na ślicznym koniu rasowym, który kroczył od niego o jakie piętnaście kroków.
— Jak dwie krople wody podobny do mej klaczy Normy — rzekł do siebie — gdybym nie wiedział, że jest teraz w mej stajni, myślałbym, że to ona... Dziwne podobieństwo!..
Przyjrzawszy się koniowi, spojrzenie młodzieńca przeniosło się następnie na jeźdźca, a szczególne podobieństwo jakie zauważył, zaraz się wyjaśniło...
Jeźdzcem był piękny August. A był wyświeżony, wyelegantowany! Miał na sobie całe ubranie swego pana od stóp do głowy. Nawet palił jego cygaro i trzymał w ręku jego ulubioną szpicrózgę.
Tego już było zawielel Armand Fangel poczuł ogarniający go gniew.
— Poczekaj łotrze! — rzekł do siebie i przez chwilę miał ochotę poskoczyć między powozy, schwycić Normę za cugle i lokajowi-sportsmanowi na miejscu wymierzyć doraźną karę.
Już ręką ściskał giętką trzcinę swej laski, lecz namyślił się, że tylko widowisko sprawiłby temu tłumowi i samby się jeszcze ośmieszył.
Zaniechał więc pierwotnego projektu, obiecując sobie, że August na zwłoce tej nic nie straci i nawpół gniewny, nawpół śmiejąc się mimowolnie z komicznej sytuacji, poszedł dalej na spacer.


∗             ∗

Kiedy Armand wychodził z pawilonu na Pola Elizejskie, p. de Nathon udał się do żony.
Miał twarz rozradowaną uszczęśliwionego człowieka, któremu wiadomo, iż podwoi swe szczęście, dzieląc je z innymi.
— Cóżeś taki ucieszony, mój drogi... — rzekła doń Berta — zapewne przynosisz mi jakąś dobrą nowinę, nieprawdaż?
— Tak mi się przynajmniej zdaje... a nawet jestem tego pewien...
— O cóż chodzi?..
— O osobę, najbardziej przez ciebie ukochaną...
— Więc o ciebie, Herminię, albo Blankę...
W myśli dodała hrabina i Armanda, ale nie śmiała wymówić.
— O Herminię... — odpowiedział Henryk.
— Słucham cię z wielką ciekawością, bo nie pojmuje doprawdy, jakie może dołączyć się dla niej nowe szczęście do tego już, że jest twoją córką...
— Jesteś zbyt dobrą matką — podjął hrabia — ażebyś nie myślała czasami, iż trzeba będzie kiedyś rozłączyć się z Herminią i powierzyć jej przyszłość człowiekowi obcemu...
— O! tak, myślałam o tem często... bardzo często...-odrzekła pani de Nathon.
— I wiem, ilebyś dała — ciągnął dalej Henryk — za to, ażeby człowiek, który dostanie od ciebie ten skarb, godnym był jego posiadania!..
— Życie chętniebym oddała, wiesz o tem dobrze.. Kobieta, nie kochająca swego dziecka nad życie, czyż godna być matką?
— Czegóżbyś więc doznała, gdybyś znalazła dla Herminii męża tak doskonałego, z którym szczęście jej, nietylko nie byłoby prawdopodobne, ale i zapewnione zupełnie?..
— Doznałabym nieziemskiej radości...
— Ciesz się więc, droga Berto, bo ja takiego dla niej męża odkryłem!.. To przecie najlepsza chyba nowina, co!
— Najlepsza, jaką mi przynieść możesz!.. Ale spodziewam się, że nie od dziś dopiero poznałeś tego wzorowego męża, tego niezrównanego feniksa?..
— Myślałem o nim już oddawna... Przypatrywałem mu się, badałem.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi o nim wcześniej?
— Ażeby ci odrazu sprawić zupełną radość, bez tych uprzednich wahań, namysłów, które zawsze powstają w każdym rozsądnym umyśle, przed powzięciem ostatecznego postanowienia... Ty zaś, ufając mi, znając moje chłodne zapatrywanie i doświadczenie życiowe, masz wszelką pewność, że możesz odrazu potwierdzić mój wybór... Z góry przeświadczony jestem, że potwierdzisz... A może się mylę?
— My mamy zawsze jednakie myśli — zawołała hrabina — a wszystko, co ty uczynisz jest dobre... Jesteś najlepszy i najrozsądniejszy z ludzi... a i najbardziej też kochany...
Henryk przytulił do siebie Bertę i uścisnął ją z tkliwością, jakiej siedmnaście lat pożycia małżeńskiego nie zdołały wcale zmniejszyć.
Hrabina spojrzała na męża słodkim wzrokiem dużych oczu i rzekła doń z czarującym uśmiechem, zawsze młodym i zawsze zachwycającym:
— Teraz powiedz mi, jak się nazywa ten, który będzie moim synem...
— Jakto?.. jeszcze się nie domyślasz?..
— Zkądże mam odgadnąć? czyż go znam?
— I bardzo dobrze... Nawet go już polubiłaś...
— Ja?..
— Tak, moja droga.
Kiedy hrabia wymawiał te słowa, hrabinę tknęło jakby instynktowne przeczucie jakiegoś nieszczęścia.
Uczuła się pomieszaną, sama nie wiedząc dlaczego. Pochyliła głowę i wyszeptała:
— Może ci się wydam bardzo głupią... albo mającą bardzo słabą pamięć... Daremnie myślę... nie zgaduję wcale a wcale... Dopomóż mi... Cóż to jest za człowiek, którego znam i już polubiłam... Któż to?..
— Armand Fangel — odpowiedział Henryk.
Piorun uderzył.
Nazwisko to, wywołało w oczach hrabiny widziadła ohydnych nieszczęść!.. Henryk pomyślał o potwornym związku między bratem a siostrą!
Biedna kobieta zachwiała się. Zapomniała o wszelkiej przezorności i z wyrazem zgrozy, wykrzyknęła zdławionym głosem:
— On! o! nie! nigdy!.. to niepodobna!..
— Niepodobna?. — powtórzył p. de Nathon, zdumiony zarówno odpowiedzią niespodziewaną, jak i dziwnem zachowaniem się żony. — Dlaczego niepodobna?
Berta, przerażona okrzykiem zgrozy, jakiego nie zdołała powściągnąć, zrozumiała nagle, że może być zgubioną. Trzeba było jakimbądź sposobem złagodzić, zatrzeć wrażenie, sprawione na mężu tem pierwszem uniesieniem. Trzeba było wynaleźć, wymyślić jakikolwiek powód, użyć jakichbądź dowodzeń dobrych czy złych, ale w każdym razie czem bądź wszystko upozorować.
Złamana na chwilę niespodziewanym ciosem, umiała odzyskać prędko właściwą sobie energię i za kilka sekund, nie brakło jej ani przytomności umysłu, ani zimnej krwi.
Nasunęła wszelkie możliwe przeszkody, jakie tylko mogłyby choć w części zmienić projekty pana de Nathon.
Powoływała się to na zbyt młody wiek i Herminii i Armanda, to na imię jego plebejuszowskie, to wreszcie na różnicę majątków.
Hrabia, jak nam wiadomo, przed postanowieniem wydania córki za Armanda Fangel’a, sam już dostatecznie rozważył wszystkie te względy.
Z łatwością więc zdołał rozbić na miazgę dowodzenia żony, lecz ona nie mogła mu ustąpić i w chwili kiedy p. de Nathon sądził, że ją już przekonał swą loiką, rzekła doń składając ręce:
— Tak, przyznaję, kochany Henryku, mądrość twoja przewyższa mój rozsądek... Tak, twoje poglądy są słuszne, wola rozumna i przezorna, ale są też i instynkta macierzyńskie, których nie należy lekceważyć... Ty w związku tym, widzisz szczęście Herminii... Mnie jakiś głos duszy ostrzega, że dla niej byłoby to wiekuiste nieszczęście... W imię nieba, Henryku, proszę cię... W imię miłości naszej, zaklinam cię, błagam cię, wyrzecz się tego małżeństwa!..
— Zbyt dobrze znam twój rozsądek wielki, droga moja Berto — odrzekł hrabia — ażeby nie przypuszczać, że mówisz mi nie bez bardzo słusznych powodów... Odkryj mi je zatem... Czy wiesz o Armandzie coś, co mnie nie jest wiadome?.. Czyżby nie był godny tego uczucia, jakie dla niego mam? ani tego zaufania jakie w nim pokładam?
— Niechże mnie Bóg uchowa od spotwarzania tego człowieka! — zawołała pani de Nathon. — Nie wiem o nim nic takiego, czegobyś i ty nie wiedział, nic takiego, coby nie było dobrem i honorowem...
— A jednak nie masz do niego zaufania, ponieważ związek z nim odpychasz z takiem uniesieniem, jakby nawet ze zgrozą.
— Ufam mu tak, jak tobie... Zawierzyłabym mu honor mój i córki mojej i jestem pewna, że umiałby ich dochować...
— Skoro go tak wysoce szanujesz, dlaczego więc nie chcesz przyszłości Herminii złożyć w jego ręce?..
— Cóż ci mam na to odpowiedzieć?.. Wszystko, co miałam do powiedzenia, już powiedziałam... Może jestem szalona i doprawdy, czasem zdaje mi się, że jestem szalona... Henryku, miej wzgląd na to moje szaleństwo... Przez pamięć na te siedmnaście lat, kiedy mieliśmy jedną tylko duszę i jedną tylko wolę... Wszystko, co zależało odemnie, ażeby cię uszczęśliwić, to uczyniłam, a i ty mnie tak uszczęśliwiłeś, że czasem szczęście to moje wydawało mi się snem, tak było niezmierne... O nic cię nigdy nie błagałam, kochany Henryku, gdyż zawsze uprzedzałeś pragnienia moje... Nie odmawiaj więc dziś, kiedy cię błagam na klęczkach... A przecie nie proszę cię o nic tak trudnego.. Tylko ty i ja znamy projekt, który tyś powziął... Herminia nie wie, Armand nie mógł odgadnąć... Wyrzekając się go dla miłości mojej, nie dotkniesz tem nikogo, a mnie sprawisz radość, z jaką żadna z dawniejszych nie może się równać...
— A! — wyszeptał p. de Nathon — gdybym był wiedział...
Hrabia mówił to sam do siebie. Słowa jego były prawie niedosłyszalne, Jednakże Berta pochwyciła je w locie.
— Gdybyś był wiedział? — powtórzyła. — Przecie wiesz już teraz, a chyba jeszcze pora...
— O! nie, już nie pora! — odpowiedział Henryk. — Byłem tak pewny twego przyzwolenia, bez żadnych zastrzeżeń, że już przed godziną przyrzekłem Herminię Armandowi Fangel.
— Coś uczynił, Henryku? coś uczynił — wyjąkała Berta zasłaniając sobie twarz oburącz.
— Uczyniłem to, co mi się wydało dobrem i pożytecznem, czego przecie żałuję, skoro ciebie to martwi... Ale zapytuję cię, kochana Berto, czy można cofnąć zaciągnięte zobowiązanie, dane słowo!.. Czy można bez dostatecznych powodów, bo przyznaj sama, że takich wcale nie masz, znieważyć okrutnie człowieka, którego tak wysoko cenię w umyśle, a w sercu uważam za godnego być moim synem?.. Byłoby to nieuczciwością, bez usprawiedliwienia, której niepodobna byłoby mi się dopuścić... Odwołuję się do ciebie samej... Sama osądź... jakże?
— Nie wiem... nie wiem... — odpowiedziała hrabina, a w głowie jej powstał istny odmęt myśli — ja to tylko wiem i powtarzać wciąż będę... to małżeństwo nie może nastąpić...
Henryk spojrzał na żonę z żywym niepokojem, w oczach jej błyszczał jakiś obłęd, znać go było i w ruchach i w tonie głosu. Jak zresztą wytłomaczyć inaczej ten nierozsądny upór? Czy to nie był przejściowy atak szaleństwa?
P. de Nathon ujął hrabiny ręce i poczuł jak są rozpalone, co go umocniło w podejrzeniu, że mówi przez nią gorączka.
— Kochana Berto — odezwał się do niej głosem bardzo łagodnym i czułym — wiesz, jak cię kocham... Gotów ci jestem ustąpić we wszystkiem, prócz w takich razach, kiedy chodzi o me sumienie i prawość moją... zostawiam cię samą... godzina samotności uspokoi twe rozdraźnienie nerwowe... odzyskasz spokój umysłu i zrozumiesz, że dla zachowania twojego szacunku powinienem postąpić tak, jak postępuję.
Henryk ujął w objęcia hrabinę, przycisnął usta do jej czoła i wyszedł z pokoju.
Zaledwie przestąpił próg i zamknął drzwi po za sobą, pani de Nathon uklękła a raczej padła na klęcznik przed krucyfiksem z kości słoniowej, odbijającym od tła ciemnego aksamitu.
— Mój Boże!.. mój Boże... mój Boże — wyjąkała, a z gardła jej i ż serca wydarły się konwulsyjne jęki — czyż się nie ulitujesz nademną?.. Zbyt ciężkie jest brzemię... już pod niem upadam... Boże! Boże! Panie moój!.. pozwól mi umrzeć!..
Gdy wstała po długiej modlitwie, łzy gorące spływały po jej zmienionej twarzy.
Wzięła ćwiartkę papieru i szybko skreśliła następujące wyrazy:
„Blanko, jedyna przyjaciółko moja, siostro moja, jestem zgubiona!.. O! tym razem już zgubiona!..
Henryk ożenić chce Armanda z Herminią!.. Pojmujesz?..
Prosiłam, błagałam, nic nie wskórałam. Odszedł odemnie myśląc, żem warjatka... i nie omylił się... Jestem doprawdy warjatką... zwarjowałam z przerażenia, cierpienia i rozpaczy... Czekam cię Blanko.. Przybądź, przybądź prędko... i ocal mnie, jeżeli możesz!

Berta“.

Pani de Nathon włożyła do koperty ten list rozpaczliwy, wypisała adres drżącą ręką, otarła łzy i nacisnęła guzik od dzwonka elektrycznego.
— Ten list zanieść natychmiast do pani baronowej de Vergy — rzekła do lokaja, który przybył w tejże chwili po rozkazy — i czekać na odpowiedź.
W godzinę zjawił się tenże sam służący.
— I cóż! — spytała go Berta niespokojna.
— Pani baronowa jest w Wersalu — odpowiedział. — Powróci dopiero jutro... Zostawiłem jej pannie służącej list pani hrabiny.
Berta skinęła głową.
Lokaj wyszedł, a nieszczęśliwa kobieta osunęła się na fotel, szepcząc:
— Nawet traf jest przeciw mnie!.. Wszystko mnie opuszcza.. Ha! więc sama się nie opuszczę... Zostaje mi ostatnia nadzieja... Pójdę do Armanda i jeżeli będzie potrzeba, powiem mu, że jest moim synem!..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.