Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Powróćmy do Sebastyana Gérarda, którego zostawiliśmy galopującego w drodze do Hantmont.
Zaznaczyliśmy wzruszenie głębokie i nagłą nadzieję, jakie ogrzały serce młodego kapitana, gdy pan de Franoy nazwał go „swem dzieckiem“.
Odkąd czuł gorącą miłość, po raz pierwszy w umyśle jego powstała myśl, że mógłby przecie zostać synem jenerała, zostając mężem Berty. Dotychczas zadawalniał się tylko kochaniem samem, nie zastanawiając się poważnie, jakie przyszłość zgotuje losy dla tej miłości. Pochodzenie jego nizkie, a znakomite hrabiego de Franoy, zdawało mu się być nieprzebytą przepaścią między nim a dziewczęciem. Czyżby się łudził, uważając słowa, jakie się wydarły starcowi z chwili wdzięczności, za fundamenta dla mostu zarzuconego nad otchłanią.
Sebastyn zadawał sobie to pytanie, a tymczasem koń jego biegł po krętej i pnącej się w górę drodze z doliny Cosance do Hantmont, i cała burza myśli tłoczących i szalonych pragnień wrzała mu w głowie której wiatr nocny nie zdołał ochłodzić.
Naraz zatrzymał konia, który aż stanął dęba pod niespodziewanem naciskiem wędzidła.
Sebastyan przypomniał sobie bukiet róż, którego wonią napawała się panna de Franoy przez cały wieczór, a który zapomniany przez nią leżał na stole kamiennym w altanie, odkąd została potrzeba przeniesienia do zamku jenerała, rażonego apopleksyą.
Zaledwie to wspomnienie zjawiło się w jego myślach, a młody oficer uczuł już nie przezwyciężone pragnienie posiadania tego bukietu.
Kto wie, czy kwiaty te już nie znikną, kiedy nazajutrz przyjedzie do zamku. Trzeba więc było zabrać go teraz, w nocy. Ale w jaki sposób? Słyszał, jak służący zamykał furtkę w sztachetach, a zresztą niepodobna było niczem upozorować powrotu o tak późnej godzinie w nocy.
Pozostawał tylko jeden sposób zakradzenia się do ogrodu i tego ostatniego środka chwycił się Sebastyan, sam jeszcze nie wiedząc, jak swój plan wykona.
— Sprobuję, — rzekł do siebie, — musi mi się udać...
I zawróciwszy konia, pojechał na powrót do Cusance, szukając w myślach najlepszego sposobu.
O przelezieniu przez sztachety, lub parkan, nie można było myśleć, nie dla tego, ażeby to było trudnem, ale Sebastyan naraziłby się na niebezpieczeństwo, iż kto z sąsiadów, jeszcze nie śpiący, mógłby go spostrzedz, wziąść za złodzieja i narobić hałasu. W zamku ludzie wówczas, także zostaliby zaalarmowani, poznaliby młodzieńca, i panna de Franoy, tak niewinnie byłaby straszliwie skompromitowaną.
Nagle nowa myśl jak błyskawica rozświetliła mu ciemności umysłu.
— Cusancin|.. szepnął! Rzeczywiście strumień, stanowiący naturalną osłonę dla jednego z boków ogrodu, był na przeciwległym brzegu zupełnie pusty. Łąka, którą rozrywały bystre jego wody stykała się o sto kroków dalej ze wzgórzem, pokrytem lasem.
Ażeby więc dostać się do altany, trzeba było tylko przeprawić się przez Cusancin, którego największa głębia w tem miejscu miała półtory stopy co najwyżej.
Taki plan jest niezmiernie prosty i Sebastyan pewny łatwości w wykonaniu, przestał się wahać.
Zamiast wjechać do wioski Cusance, zboczył z gościńca, minął ziemie uprawne, przebył wpław strumień po raz pierwszy, dostał się do wspomnianego już przez nas zagajnika i tędy podążył dalej, aż się znalazł naprzeciw altany. Wtedy zsiadł na ziemię, przywiązał konia do drzewa i depcząc murawę, przyszedł nad brzeg strumienia.
Po drugiej stronie Cusoncin, t. j. w odległości pięciu, czy sześciu metrów widniała altana parku.
Sebastyan przystanął i nadstawił uszów. Słyszał tylko przyspieszone bicie serca i szemranie strumyka. Żaden odgłos w uśpionej wiosce nie zdradzał obecności żyjącej istoty.
W zamku od frontu widać było dwa oświetlone okna. Jedno bliżej sztachet, należało do sypialni jenerała, drugie było oknem w pokoju Berty.
Sebastyan znał położenie mieszkania dziewczęcia i to słabe światełko, na którem wstrzymały się przedewszystkiem jego spojrzenia, wywołało jeszcze gwałtowniejsze bicie serca.
— Nie śpi... — rzekł do siebie: O czem myśli?.. zapewne o ojcu... O niebezpieczeństwie, w jakim się znajdował... a kto wie, może i o mnie także... o mnie, którego on nazwał swem dzieckiem... O! gdyby ona wiedziała, jak ją kocham... czy też odgadła? a czy dowie się kiedyś?.. czy będzie mnie kochała?...
Chociaż pytanie takie jest naturalnie zuchwałe, zakochani gdy je sobie zadaję, zawsze nie odpowiadają twierdząco, — jeżeli zdają się wątpić, to tylko dla formy.
— Tak! ona mnie pokocha!.. szepnął rozgorączkowany, — a te kwiaty, których dotykała ustami, owiała swym oddechem, te kwiaty, które w kielichach swych zachowały cząsteczki jej duszy i są jakby odblaskiem jej piękności, powiedzą mi, że mnie już kocha...
Młody oficer wskoczył do wody przezroczystej i zimnej, która mu sięgała ledwie do kolan. W trzech podskokach dosięgnął brzegu przeciwległego i znalazł się w parku zamkowym, o dwa kroki od altany.
Przestąpił próg jej, zorjentował się wśród ciemności i ręką posunął po gładkiej powierzchni stołu kamiennego, i nagle ręka mu zadrżała przy dotknięciu zapomnianych kwiatów.
Sebastyan, drżący z podniecenia, schwycił chciwie wiązankę róż; zagłębił twarz w ich wonne płatki i zdało mu się, że róże wywzajemniają mu się pocałunkiem i że ich woń upajająca jest oddechem Berty.
To rojenie miłosne przerwane zostało nagle słabym ale wyraźnem odgłosem, który obił się o uszy młodzieńca i przejął go łatwym do zrozumienia niepokojem.
W alei, prowadzącej z zamku do altany, wzdłuż Cusancina, piasek skrzypiał pod czyjemiś krokami i te kroki zbliżały się coraz bardziej.
Jeżeli tej osobie przyjdzie ochota wejść do altany — pomyślał Sebastyan — a zobaczy mnie... co począć?..
I spodziewając się, że wśród ciemności, jaka panowała nad brzegiem wody, pod konarami rozłożystych lip, nie będzie dostrzeżony, wyszedł z altany na palcach, chcąc się schować za drzewem dopóki się nie oddali nadchodząca osoba.
Ale plan udać się nie mógł, osoba niewiadoma, której Sebastyan chciał uniknąć, była bliżej niż sądził, i w chwili właśnie gdy opuszczał altanę, znalazł się zaledwie o dwa czy trzy kroki od jakiejś białej postaci.
Postać ta cofnęła się, wydając głuchy okrzyk przerażenia, i bezwątpienia byłaby nawet uciekła, lecz młodzieniec poznał niespodziewane zjawisko i głosem błagalnym wyjąkał.
— Błagam panią... niech się pani nie lęka... to ja Sebastyan...
Berta — bo to ona była — zatrzymała się cała drżąca.
— To Pan, panie Sebastyanie!.. — powtórzyła — Myślałam, że pan już dawno odjechał...
— I nie myliła się pani, alem wrócił się...
— A którędyż pan wszedł do ogrodu?.. Czy brama nie zamknięta?
— Przeprawiłem się przez strumyk.
— Ale po co? cóż pana sprowadziło wśród nocy?
— Sebastyan zawahał się. Wymyślić kłamstwo, w któreby uwierzono, było prawie nieprawdopodobieństwem. A znów czy znajdzie kiedykolwiek lepszą sposobność do uczynienia tego wyznania, które mu usta paliło? Wahanie jego trwało krótko,
— Pani — wyjąkał — przed panią nie umiałbym kłamać... winien jestem, wiem o tem, ale błagam panią o przebaczenie... Wysłuchaj mnie pani bez gniewu... zakradłem się tutaj w nocy, jak złodziej, gdyż pragnąłem przywłaszczyć sobie bukiet... ten bukiet, który pani przez zapomnienie zostawiłaś na stole w altanie...
I, mówiąc to, zbliżył wiązankę róż do pochylonej twarzy Berty.
Gdyby ciemności ledwie przejrzyste, nie otaczały obojga aktorów tej sceny nocnej, zauważyćby można było, jak twarz dziewczęcia spłonęła rumieńcem.
— Bukiet... — powtórzyła Berta głosem cichym i jakby złamanym przecież zwiądł od upału a prawie niema zapachu... więc na co on panu?..
O córki Ewy! córki Ewy! jak najskromniejsza z was potrafi wyrwać z głębi serca wyznanie, które przeczuwa, zgaduje a jednak chce usłyszeć!
— To w oku pani zwiędły te kwiaty!.. odparł Sebastyan ogniście — zapach ich ulotnił się na pani ustach!... Dla tego pragnąłem je mieć!!.. Co od pani pochodzi, to święte dla mnie!.. Nie jestem poetą... jestem żołnierzem... nie umiem się wyrażać... Słów brak mi do wypowiedzenia przepełniających mą głowę myśli... Pozwól pani sobie jednak wszystko powiedzieć... Jestem u nóg pani, to prawda, ale z tak głębokim szacunkiem, że to pani nie może obrazić... Miej pani litość nad człowiekiem, który już do siebie nie należy, nad sercem, które od pierwszego dnia, pobiegło ku pani. Nie śmiej się pani ze mnie, nie wypędzaj, gdy powiem ci, że cię kocham.
Mówiąc to co powyżej, Sebastyan, jakby popchnięty nieprzepartą siłą, ukląkł przed Bertą.
Fizycznie i moralnie zdawało się pannie de Franoy, że się przed nią migocą miriady iskier świetnego fajerwerku... Od pierwszych słów młodego oficera rozdarła się zasłona z przed jej oczu, — zobaczyła swe serce. Zrozumiała że jest kochaną, uczuła że kocha.
Powiedzieliśmy już, że Berta była egzaltowaną.
Położenie istotnie romantyczne, w jakiem się tak raptownie znalazła, wywarło na nią niewysłowiony urok.
Przygoda nocna, niespodziewane spotkanie, wyznanie miłosne, noc pod konarami drzew, wszystko to jej się wydało czarownem.
Czytane przez nią romanse nie przedstawiły jej nigdy nic bardziej „zajmującego“.
Z prostego jeszcze przed kilku minutami dziewczęcia, czuła się teraz podniesioną do godności „heroiny“, przy całem swojem uroku położenie obecne tem nie mniej sprawiło jej wielki kłopot, bo przecie trzeba było coś odpowiedzieć, a odpowiedzieć, nie tak łatwo, gdy się ma lat szesnaście i widzi się u nóg swoich kapitana huzarów, którego pokryjomu rysowało się mnóstwo portrecików, coraz bardziej podobniejszych.
Ochłonąwszy trochę z pierwszego pomieszania, poradziła się wspomnień.
Co w takich razach czyniły młode dziewice, bohaterki w romansach.
Jedne, nierzekłszy ani słowa, uciekały. Inne traktowały wyniośle zbyt śmiałego wielbiciela. — Wreszcie inne znów odpowiadały wyszukanym stylem mniej więcej w tym sensie! — Jakto dobrze się stało, że pan mnie kocha, bo i ja pana kocham... Pobierzmy się jaknajprędzej!!.
Panna de Franoy bardzo prędko poznała, że do niczego nie prowadzi doświadczenie, jakie dawały tomy książek. Żaden sposób, podawany przez autora, nie wydawał się jej praktycznym.
Uciec nie chciała, czuła bowiem instynktownie, że przy Sebastyanie Gérardzie jest tak bezpieczną jak przy ojcu. Niechciała również ukazać się mu zagniewaną za jego śmiałość, gdyż w głębi duszy nie gniewało jej to wcale, Co do trzeciego sposobu, nie rozumiała go nawet.
W rezultacie postąpiła najlepiej. Odsunęła z myśli wspomnienia książkowe. stała się naturalną, pełną prostoty, sama sobą.
— Panie Sebastyanie — szepnęło dziewczę z wielkiem wzruszeniem — pan prosi ażebym się nie wyśmiewała z pana, ani nie wypędzała.. Niemam do tego żadnego powodu, bo szczerze szanuję pana... Wierzę też w pański dla mnie szacunek, na jaki zasługuję, i nie wątpię o tem uczuciu o jakim mi pan mówi... Być może, lepiej byłoby zaczekać do tego wyznania na inną sposobność... Ani godzina ani miejsce nie nadają się wcale... niegniewam się jednakże... Teraz pojmuje pan, że rozmowa nasza, tak mało spodziewana, nie może trwać dłużej... Wybaczyć ją można chyba dla tego, że spotkaliśmy się tylko przypadkiem...
— Pojmuję to dobrze — żywo odpowiedział Sebastyan, a serce o mało mu nie wyskoczyło z piersi, bo z każdego słowa Berty czerpał dla siebie nadzieję. — Tak... winien temu tylko przypadek... To on tylko ośmielił mnie do wypowiedzenia pani tego wszystkiego... Posłuszny jestem pani... Odchodzę... Ale jeszcze jedno słowo, błagam panią, ostatnie słowo... Czy upoważnia mnie pani do pomówienia z panem hrabią, ojcem pani? do wyjawienia mu miłości naszej?.. i do wyspowiadania się przed nim z moich zamiarów?..
— O! nie... nie... nie jeszcze... — odparła Berta z pewnym przestrachem. — Po dzisiejszym ataku trzeba ojcu oszczędzić wszelkiego wzruszenia... Kiedy nadejdzie czas, sama panu powiem, ale dotąd potrzeba czekać.
Biedne dziewczę nie pojmowało, że taka odpowiedź była równoznaczną z najzupełniejszem i najwyraźniejszem wyznaniem.
Zrozumiał to Sebastyan...
— Będę czekał... będę czekał... — rzekł, kochać to być posłusznym... Do widzenia pani...
Już odejść chciał — lecz się jeszcze zatrzymał.
— A ten bukiet?.. wyjąkał nieśmiało — ten bukiet zwiędłych róż?
Głosem cichym, jak oddech, panna de Franoy szepnęła.
— Bukiet... Ponieważ go pan już wziął... niech go pan zachowa...
— O! pani jesteś aniołem!.. zawołał młodzieniec, nie posiadając się z radości.
I przyciskając do ust róże, już nie skradzione lecz dane mu, wskoczył do strumienia, a Berta pod wrażeniem głębokim, upajającem, szła w stronę zamku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.