Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz, a raczej tego samego dnia, bo scena, w poprzednim rozdziale opowiedziana, działa się już po północy, Berta nie zmrużywszy ani na chwilę oka, weszła o ósmej z rana do pokoju ojca.
Jenerał obudził się po dobrym śnie. Bandaże, któremi związaną miał rękę, spełniły swoje zadanie, zakłócie już się zabliźniło.
Panna de Franoy ucałowała starca serdecznie, pytając go o zdrowie.
— Zdaje mi się, żem jaknajzdrowszy — odpowiedział. — Czuję się trochę osłabionym, co prawda, ale to naturalne, bo ten hultaj doktór upuścił mi dużo krwi!.. A ty moja droga, źleś spała?
— Bardzo mało ojczulku... — wyjąkała Berta, rumieniąc się mocno na to bardzo proste pytanie.
— Tak.. tak... rozumiem... z niepokoju... podchwycił pan de Franoy — ale uspokój się, moje ukochane dziecko. Jużem się wywinął, i da Bóg, nie rozłączymy się tak prędko na zawsze.
Po chwili milczenia jenerał mówił dalej:
— Napisz kilka słów do baronowej, i powiedz Janowi, ażeby zaniósł jej ten list. Niechcę, ażeby kochana Blanka dowiedziała się wypadkowo o mojej awanturze... Ludzie rozbają zaraz więcej, niż było. {{Korekta|Blanca|Blanka} myślałaby, że już nic ze mnie. Uspokój ją więc, dodaj, że pragnąłbym jaknajprędzej się z nią zobaczyć...
Berta skwapliwie spełniła życzenie jenerała i służący pojechał zaraz konno do Saint-Juan.
Około dziesiątej przybył doktór, a prawie jednocześnie z nim i Sebastyan.
Zobaczywszy, że przypiętą ma u munduru różę zwiędłą, dziewczę stało się czerwone jak granat, to znów naprzemian bladło jak trup. Musiała dla ukrycia pomieszania i wzruszenia wyjść na chwilę z pokoju.
Wzruszonym zdawał się być i Sebastyan, lecz wzruszenie jego mogło być złożone: na karb zaniepokojenia się o stan jenerała.
P.de Fronay z uśmiechem wyciągnął ręce ku gościom,
— Witajcie, moi dwaj wybawcy — rzekł — widzicie, że, dzięki wam, jeszcze żyję... Śmierć, która nie chciała mnie zabrać z pola tylu bitw, i teraz musnęła mnie tylko swem skrzydłem... Pytanie tylko, czy dużo mi jeszcze daruje czasu... Jakże mnie znajdujesz, doktorze?
— Ależ jakbyś na nowo się urodził, jenerale...
— Tylko czy na długo? — spytał p. de Franoy, uśmiechając się sceptycznie.
— E! i na długo, jeżeli tylko będziesz pan rozsądny...
— Będę i to tak, jak pan chcesz... Chcę żyć jeszcze dla Berty... Wiesz, że w niebie można znaleźć aniołów, ale ponieważ mi Pan Bóg zesłał jednego na ziemię, uczynię wszystko, ażeby go nie opuścić... Rozkazuj więc, doktorze, rozkazuj!.. Usłucham cię święcie.
Doktór zalecił ten tryb życia, o jakiem już wspominał w przeddzień Sebastyanowi, i p. de Franoy przyrzekł zastosować się doń jak najściślej.
— Czy mogę dzisiaj wstać z łóżka? — zapytał.
— Mógłbyś pan — odpowiedział lekarz — ale niech się pan nie zajmuje niczem, ani dziś ani jutro... Dwa dni panu potrzeba do odzyskania sił... spoczynek najzupełniejszy... Niech się pan nie irytuję...
— Dobrze, przystaję.. Ależ te piekielne będą nudy!
— Kapitan dotrzyma panu kompanii.. Córka pańska czytać będzie dzienniki,
— O! na miłość Boską, tylko dajcie spokój dziennikom i polityce! — zawołał jenerał ze śmiechem. Gawęda z kapitanem to co innego, jeżeli się zgodzi, ażebyśmy go wykierowali na braciszka szpitalnego. Ale, doktorze, czy wolno mi grać w szachy?
— Najzupełniej.
— No, to już dobrze!... Postawią mi przy łóżku szachownicę... Biedne szachy! musiały całą noc ziębnąć w altanie, gdzie z pewnością nikt ani zajrzał od wczorajszej mojej awantury wieczorem. Przynajmniej że teraz noce są piękne...
Tym razem kapitan zaczerwienił się jak dziewczyna. Nikt przecie tego nie zauważył. Berta, która tylko co weszła do pokoju, zajęła się skwapliwie obcieraniem okna.
— Co się stało? — zapytał hrabia. — Czego tam wypatrujesz?
Panna de Franoy nie potrzebowała wyszukiwać powodu. Traf sam go jej nasunął,
— Zdawało mi się — rzekła — że powóz jakiś nadjeżdża... i rzeczywiście... W tejże chwili skrzypnęła brama i kareta, zaprzężona w dwa konie, okryte pianą, wtoczyła się na dziedziniec.
— To kuzynka! — zawołała Berta.
— Kochana Blanka! — szepnął hrabia — widać się zaraz do nas wybrała po przeczytaniu twego listu... Złote serce!
Ledwie to wymówił, a baronowa de Vergy wbiegła już jak wicher do salonu i rzuciwszy się do starca, poczęła go ściskać i całować jak ojca.
— Kochany stryju — odezwała się po chwili — chociaż list mojej kuzynki był taki uspakajający, taki mnie zdjął niepokój, że niemogłam sobie dać rady i kazałam natychmiast zaprzęgać... Teraz, kiedy cię widzę, już jestem spokojną... Biedna Berta, jakże musiała się nacierpieć? Chodźże, niech cię ucałuję...
Panna de Franoy nadstawiła czoło ku ustom baronowej z tym samym chłodem, jaki już zaznaczyliśmy.
Blanka skłoniła się doktorowi i podała rękę Sebastyanowi, potem pytała szczegółowo o wszystko, co się działo przy wypadku jenerała.
Kiedy Berta i doktór zaspokoili jej pytania, p. de Franoy odezwał się:
— Ale... ale... możeś ty, moja Blanko, wśród tego pośpiechu nie jadła jeszcze śniadania?
— Ani nawet nie myślałam — odpowiedziała młoda kobieta.
— No, to idź zjeść śniadanie z Bertą, kapitanem i doktorem... a potem wrócicie do mnie.
Młody oficer i doktór chcieli się od śniadania wymówić. Jenerał przerwał im, twierdząc stanowczo, że przecie choremu nie należy się w niczem sprzeciwiać, a przytem Sebastyana chce na cały dzień zatrzymać, bo liczy na szachy, jako na najlepszy środek hygieniczny.
W pięć minut później siadano we czworo do stołu w pokoju jadalnym, a p. de Franoy zaniesiono dwa jajka na miękko, kotlet i trochę wody zabarwionej winem. Nawiasem dodajemy, że jenerał poddał się z uległości tej ścisłej dyecie, ale na widok rozcieńczonego wina mocno się skrzywił.
I jedno i drugie śniadanie trwało krótko. Berta wraz z gośćmi wróciła do ojca. Doktór, którego obecność w zakładzie leczniczym była potrzebną, pożegnał jenerała, przyrzekając odwiedzić go nazajutrz, ale już jako gość, gdyż wizyta lekarska była już dla p. de Franoy zbyteczną.
— Moje dzieci — rzekł hrabia do Sebastyana i Berty, pochodźcie sobie po ogrodzie z dziesięć minut... zróbcie to dla mnie... bo potrzebuję sam na sam pomówić z naszą drogą baronową.
Młodemu oficerowi serce zabiło z radości... Będzie więc sam z Bertą przez dziesięć minut i to za wolą jej ojca!.. Szczęście nie spodziewane...
Panna de Franoy uczuła głęboki niepokój.
Po spotkaniu w nocy, po wyznaniach Sebastyana, po wyznaniach jej własnych, wprawdzie ubocznych, ale nie mniej przez to wyraźnych, znaleźć się znów bez świadków wobec tego, który ją kochał, którego kochała! ta myśl sprawiła jej przykrość nie pozbawioną przecie rozkoszy.
Chciała przynajmniej przez poczucie obowiązku spróbować, czy nie da się jej uniknąć tego sam na sam.
— Mój ojczulku — szepnęła z uśmiechem trochę wymuszonym — czy niemogę słyszeć, o czem ojciec będzie mówił z Blanką?
— Zapewne, ponieważ chcę, żebyś wyszła — odpowiedział śmiejąc się jenerał.
— To musi być jakaś wielka tajemnica? — pytała dalej Berta.
— Tak, moje dziecko, bardzo wielka tajemnica. Proś więc kapitana, ażeby ci podał ramię i idź, a mnie z Blanką pozwól spiskować dowoli.
Ociągać się było niepodobna; — trzeba było słuchać...
Berta podniosła oczy na Sebastyana i w spojrzeniu jego dojrzała tyle pokory i tyle błagania, że czuła się wzruszoną.
Spojrzenie to mówiło jej wyraźnie:
— Przecie to nie moja wina... Ja nie śmiałbym ani błagać ani nawet spodziewać się takiego szczęścia, ale skoro żądają od pani, nie odmawiaj.
— Jestem posłuszną córką — odrzekła panna de Franoy — ponieważ ojciec chce, więc spełniam jego wolę. Chodźmy... proszę pana.
I zaraz z Sebastyanem, ale nie pod rękę, wyszła z pokoju.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, jenerał wskazał ręką kozetkę przy łóżku.
— Siadaj tu, moja droga baronowo — rzekł — mamy z sobą pomówić o rzeczach bardzo ważnych.
— A więc to prawda! — zawołała pani de Vergy, mamy więc z sobą jakieś tajemnice?.. Myślałam, że stryj żartował przed chwilą.
— Nigdym w życiu nie mówił poważniej.
— To słucham drogiego stryja i wiesz z jaką uwagą... O cóż to idzie?
— O Bertę i o mnie... Rozumiesz?
— Nie... nie jeszcze...
— To się wytłomaczę,
I starzec wyciągnął ku Blance rękę, którą mu uściskała najprzód, a potem przycisnęła do ust.
— Ja się może drogie dziecko, wcale nie łudzę — mówił dalej p. de Franoy, a twarz jego przybrała wyraz melancholyjny — to, co się zdarzyło wczoraj, jest rzeczą straszliwie poważną,
— E! stryj ma przecie dowód wprost przeciwny, przecież dzisiaj jesteś już zupełnie zdrów — przerwała młoda wdowa.
— To dowód, który niczego nie dowodzi — odparł hrabia. Bóg zesłał mi przestrogę, ażeby mi powiedzieć: Bądź w pogotowiu! może lada dzień nadejść kres! Kiedy ta godzina nastanie? Niewiem, i nikomu nie jest to wiadomem, ale, jako człowiek rozsądny, muszę tak postępować, jakby jutro już przychodziło pożegnać się z wami.
— Jaki stryj niedobry, że mnie tak smuci — szepnęła baronowa, ocierając oczy, wilgotne od łez,
— Smucę cię, ale cóż robić?.. Niechcę być zaskoczonym bez przygotowania... Nie chcę, ażeby bezustanny niepokój zatruwał mi, a przez to nawet skracał dni może ostatnie... Wczoraj wieczorem mogłem już umrzeć... Więcej powiem — powinienem był umrzeć. Gdyby doktór, który mi krew puścił, przyjechał pięć minut później, już byłoby zapóźno... Berta pozostałaby sierotą... bogatą, to prawda, ale samą na świecie i bez opiekuna, w szesnastym roku życia!..
— Jakto! a mnie stryj za nic ma? — żywo zawołała baronowa — na mnie to stryj nie liczy? O! to okrutnie!
— Ależ, moje drogie dziecko, liczę na ciebie, liczę — odparł jenerał ujmując znowu rękę Blanki. — Wiem, że jesteś tak dobra, jak tylko można zamarzyć. Wiem, że kochasz Bertę, jak siostrę... Ale sama jesteś tylko kobietą i sama masz aż nazbyt kłopotów, myśląc o sobie,
— Cóż więc należy przedsięwziąć... jakie lekarstwo znaleźć na niepokój stryja?
— Jest tylko jeden środek: trzeba Bertę wydać zamąż.
— Ja stryjowi proponowałam przed kilku dniami jednego kandydata na męża... Ale wtenczas stryj odrzucił moją propozycyę, jako wprost nie możebną.
— To prawda, ale teraz położenie już się zmieniło... przed kilku dniami byłem jeszcze zaślepiony... czułem się silnym, jak w trzydziestym roku życia i sądziłem, że mogę liczyć, jeżeli nie na długą jeszcze przyszłość (spodziewać się jej mym wieku byłoby szaleństwem), to przynajmniej jeszcze na kilka lat życia... Dlatego proszę cię, napisz co prędzej do margrabiego de Flammarche.
Pani de Vergy, która, jak wiemy, gorąco pragnęła tego małżeństwa, niemogła się powstrzymać od okazania zadowolnienia.
— A! mój drogi stryju — rzekła żywo — dziś jeszcze napiszę...
— A kiedy Berta — mówił dalej hrabia — będzie już mogła oprzeć się na silnem ramieniu uczciwego człowieka, będę spokojny... Bóg mnie zabierze, kiedy zechce...
— Nie zabierze cię jeszcze długo dla szczęścia nas wszystkich — odrzekła baronowa i po chwili milczenia szepnęła z widocznem zakłopotaniem:
— Pozwolisz mi, jenerale, zadać sobie jedno pytanie.
— I owszem!...
— I nie będziesz miał za złe, że się wtrącam!
— Nie wielka byłaby w tem moja zasługa... Ty nigdy nie dajesz powodu do strofowania.
— Czy stryj nie lęka się zbytecznego spoufalenia się Berty z panem Sebastyanem Gérardem?
— Jakto rozumiesz?...
Baronowa spuściła oczy.
— U młodych ludzi miłość powstaje tak prędko — szepnęła.
Głośnym i szczerym śmiechem wybuchnął jenerał.
— Oto się nie bój, moja droga — rzekł. W tem przesadzasz zbytnią ostrożnością... Żadnej obawy niema pod tym względem. Najprzód ta poufałość, która ci się wydaje niebezpieczną, wcale nie istnieje... Berta i Sebastyan nigdy nie są sami...
— A przecie zdaje mi się, że w tej chwili nawet, w ogrodzie...
— To po raz pierwszy — przerwał p. de Franoy, i słyszałaś, że Berta iść wcale nie chciała... Ha! ha!
znam ja ją od ciebie lepiej!.. To dziecko jeszcze, w całem znaczeniu tego wyrazu... Sebastyan bywa tu dla mnie... nie dla niej... kocham go, szanuję, mam go za wzorowego oficera i daleki on jest z pewnością od wyrzeczenia się broni dla stuły małżeńskiej... Zresztą pełen on inteligencyi i taktu, i chociaż ładny jest, miły i dystyngowany, nigdy jemu, synowi wieśniaka — handlarza drzewa, nie przyjdzie myśl starania się o rękę córki hrabiego de Franoy...
Śpij więc, baronowo, spokojnie i sprowadź nam jak najprędzej młodego margrabiego de Flammaroche
— Napisze do margrabiny nawet u ciebie, stryju i zamiast z Saint-Juan list wyślę po drodze z Boumeles-Daumes, tak, że dojdzie o jeden dzień prędzej.
Dziesięć minut upłynęło.
Rozmowę jenerała z baronową przerwali wracający Berta i Sebastyan, za którymi Antoni niósł szachownicę i postawił ją na stoliczku przy łóżku, pod ręką hrabiego de Franoy.