Tysiąc iskier się w nim pali,
sto wieżyczek w niebo strzela,
wodotrysków pieśń się żali,
z komnat tęskna brzmi kapela.
Zasłuchała się dziecina
i z zdziwioną szepnie minką:
— Pewnie bal się już zacyna,
bo ktoś klęci katalynką...
I Sobótki grube nóżki
pędzą już przez złote dróżki,
lecz czar mocą swą zdradziecką
zatrzymuje w biegu dziecko,
ukazując dziwy wszędzie,
jakie jeno baśń wyprzędzie...
Raptem rośnie w okrąg Butki
ogród, jak dla liliputki.
W szmaragdowym puchu trawki
stoją drzewka jak zabawki.
Każdy krzaczek i drzewina
pod owocem się ugina.
Gdy owocki Butkę zoczą,
bums! z gałązek ku niej skoczą.
Tłumnie, jakby na wesele,
wonne toczą się morele,
krągłe jabłka, pulchne gruszki
prezentują krasne brzuszki,
pomarańczki złota kula
do jej nóżki się przytula.
Wśród chichotek, krygów, śmieszków,
pląsa w słońcu garść orzeszków.
Tu brzoskwinia wdzięcznie dyga,
tam się pcha słodziutka figa;
tłum migdałów przed nią klęka,
wtem trach! skórka na nich pęka,
ukazując z pod pieluszek
ziarnka ryte w kształt serduszek.
Kto tam jeszcze się nie ciśnie:
winogronka, śliwki, wiśnie...
ten ją muska, ta ją łechce.
— Może mnie panienka zechce?
Skosztuj, skosztuj mnie, dziewuszko,
jam wyborne jest jabłuszko!
— Niech panienka mu nie wierzy,
niema jak ananas świeży.
— Niech panienka mnie posłucha,
jestem grucha, jak poducha!
— Mnie pokosztuj, mnie, panienko,
nie pogardzajże wisienką!
Cuda! cuda! dziwy! dziwy!
sad jak z bajki, a prawdziwy.
Aż Sobótka oczka ciśnie,
czy ten cudny czar nie pryśnie?
Aż rumieni się dziecinka,
aż w głowince jej się kręci,
aż do ust jej płynie ślinka,
tak owoców woń ją nęci.
W upojeniu w rączki klaśnie
i owockom tak powiada:
— Butka tak was kocha śtlaśnie,
ze odlazu was poźjada!
Na to jabłka, gruszki, figi
dalej piszczeć na wyścigi:
— Weź mnie, weź mnie, prędzej, nuże!
nie namyślajże się dłużej!
— Mnie, mnie pierwszą! — Mnie pierwszego,
— Mnie zjedz pierwej, a nie jego!
I Sobótka uśmiechnięta
już wyciąga swe rączęta,
gdy wtem wyjrzą z jej kieszonki
przerażone dwa gawronki
i zakraczą: — Olaboga!
to pokusy, Butko droga.
Odpędź, odpędź je prędziutko
i do wróżki goń, Sobótko!
Tam odrosną nam ogonki... —
i myk znowu do kieszonki.
Wszystko, wszystko jest jak wprzódy!
Tylko zniknął cud nad cudy,
czarodziejski dziw nad dziwy,
sad jak z bajki — a prawdziwy!
Wtedy raptem czuje Butka,
że jest biedna i malutka,
że ją strasznie oszukali,
coś jej dali — i zabrali...
Że jej radość była zwodna,
że zmęczona jest i głodna,
że jej z ocząt łezki cieką,
i że dzieci są daleko.
Czuje, jak to źle być samej,
i że tęskno jej do mamy.
Próżno malcy dwa gawronie
skaczą wkoło jej osóbki
i serdecznie kraczą do niej,
rozdziawiając żółte dzióbki.
Butka tak jest nieszczęśliwa,
że wybuchnąć płaczem musi;
krzyk z jej piersi się wyrywa:
— Do mamusi! Do mamusi!