Dziwne przygody księcia
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Dziwne przygody księcia | |
Podtytuł | Baśń fantastyczna | |
Pochodzenie | Księgozbiorek Dziecięcy Nr 56 | |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” | |
Data wyd. | 1933 | |
Druk | „Bristol” | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Druk. „Bristol”, Elektoralna 31, Tel. 761-56.
|
Dawno temu bardzo, bo wtedy jeszcze, gdy żyli na świecie ludzie wielkości stuletnich dębów i gdy istniały zaczarowane lasy i knieje, na skraju olbrzymiego boru mieszkał rolnik ze swym synem i żoną.
Był to człowiek wielkiej dobroci i łagodności, nikt nie słyszał od niego nic, coby mogło komu sprawić przykrość.
Cichy, pracowity, zakochany w swej pracy koło roli, za przykład służył tym, co mieszkali w tej okolicy.
Chłopak delikatny był i grzeczny dla wszystkich. Skąd wziął się tu w tej rolniczej chacie taki dobrze ułożony i pełen godności chłopiec?.. Wyglądał raczej na księcia niż na chłopskie dziecię...
Trzecia z kolei osoba zamieszkująca chatę, najzupełniej do tych dwojga nie była podobna. Zła, mściwa i pełna okrucieństwa kobieta bez powodu okładała razami swego jedynaka.
Milczał chłopiec i cierpiał, tylko w jego wielkich rozumnych oczach taiła się boleść, a łzy często padały na wybladłe lecz pełne uroku oblicze.
— Za co bijesz tego dobrego i posłusznego chłopaka? — pytał zdziwiony jej surowością ojciec — Wszak bynajmniej nie zasługuje na podobnie ciężkie kary... Wszakże to nasz syn jedyny...
— Ja nie biję swego syna — odpowiadała twardo kobieta i odchodziła do swych zajęć, aby za lada błahostkę katować niewinne dziecko.
Ale razu pewnego przebrała się miara cierpliwości u zacnego człowieka.
Widząc bijącą niemiłosiernie żonę, odepchnął ją od syna i zagroził takimże okrutnem biciem, jeśliby nie przestała.
Wreszcie rozkazał jej pod grozą odebrania życia aby powiedziała za co tak bardzo nienawidzi chłopaka, który przecie jest jedynym jej synem.
— To nie mój syn, ja nigdy mego syna nie biłam i nie biję...
— Jakto? czyjeż więc to dziecko? — spytał zdumiony wieśniak.
— Jest synem naszego króla... Zamieniłam go zaraz po urodzeniu, wziąwszy do swego domu, zaś naszego syna podłożyłam do królewskiej kolebki...
Nasz syn będzie królem, a my przy nim w dostatkach i szczęściu dopełnimy swego życia... Czyż źle pomyślane i zrobione?...
— Ach! nieszczęsna! cóżeś zrobiła? jak śmiałaś delikatne królewskie dziecię zabierać pod nasz dach ubogi i jeszcze znęcać się nad niem!...
Idę jutro do króla i mówię o wszystkiem! Skończymy na szubienicy, ale czyste sumienie mieć będziemy...
— Coo? myślisz tak zrobić? Ależ to szaleństwo! mielibyśmy byt dostatni i życie bez troski. Pomyśl co robisz!...
— Już pomyślałem... jutro rano idę do króla...
Ale losy chciały inaczej... Gdy poczciwy wieśniak przybrany odświętnie wyruszał do królewskiego dworu, naraz z sąsiedniej obory wyskoczył byk rozjuszony i straszliwie biedaka pokaleczył.
Położył się wieśniak, aby nie powstać już więcej.
Przed śmiercią usunął od siebie żonę i przywołać kazał chłopaka.
Chłopiec żegnał ze łzami poczciwego i kochającego go rolnika, wreszcie gdy ten skończył, postanowił po pogrzebie na dwór królewski wyruszyć...
Jakoż pewnego ranka, gdy zaledwie zaczynało świtać, wziął krajkę chleba, kij do ręki i róg myśliwski do grania i cichutko wymknął się z chaty, gdzie nie miał już teraz nikogo, ktoby go kochał...
Biegł i biegł pędem bez odpoczynku aż dobiegł do gęstego, czarnego lasu, który, jak o tem słyszał, był zaczarowany i stanowił siedzibę wielkoludów i czarowników.
Przed zachodem słońca już ułożył się do snu, ukołysany panującą tam wszechwładnie ciszą. Żaden szmer najmniejszy słyszeć się nie dawał, żaden brzęk owadów ani też ptasząt pienie...
Były tam i owady i ptaki i przeróżne zwierzątka leśne, ale wszystko to ze spuszczonemi skrzydłami lub główką siedziało samotnie na drzewach lub na murawie i ani jednego dźwięku nie wydawało...
Chłopiec spał dwie doby, tak był znużony, poczem zbudził się rzeźki i wesół i do jedzenia swych zapasów się zabrał...
Oj! smakowały mu suche chleba kawałki, jakby to specjał był jaki. Jadł i rozglądać się w koło począł...
Jakież tam wszystko dziwne! Ponure wysokie drzewa stały nieruchome, jakby nie posiadały wiotkich liści, ptaki spuszczone miały dzioby ku trawie i ani jednego nie wydawały dźwięku, a kwiaty nie woniały zupełnie, tylko kielichy swe po większej części ciemne pospuszczały ku gęstej murawie.
Chłopiec usiadł i patrzał... Naraz poruszyły się gwałtownie konary drzew stuletnich, z gałęzi potworzyły się olbrzymie ramiona, ukazały się olbrzymie nogi i twarze...
Z innych drzew powstawały postacie ludzkie naturalnej wielkości, z innych jeszcze zwierzęta i duże ptaki...
Istoty te, ani słowa do siebie nie mówiąc, rozproszyły się po lesie, zbierając jakiejś niezwykłej wielkości owoce i jagody i popijając wodą źródlaną.
Zrozumiał chłopiec, że w tym zaczarowanym lesie cierpieli ludzie pozamieniani przez czarownika w drzewa i krzaki i smutek go ogarnął i trwoga.
Wdrapawszy się na pień wyniosłej sosny, z której wyszła przed chwilą jakaś zaczarowana postać usnął twardo, a gdy się przebudził nie spostrzegł nikogo żyjącego... Drzewa stały, jak przedtem wyniosłe i pełne powagi, krzewy obsypane owocem czerwieniły się zdala, a ptaszęta i owady po dawnemu siedziały nieruchome i smutne.
Głodny, podszedł do krzaków i sięgnął po jeden z purpurowych owoców... Naraz przypomniał sobie, że widział je jak były łakomie zjadane przez zaczarowane istoty i strach nim ogarnął...
Toć jedli zaczarowani, może więc i on zostać w takie martwe drzewo zamienionym i w nocy tylko do postaci ludzkiej powracać.
Nie jadł więc owoców i nie pił ze źródła wody, tylko, znalazłszy znane mu nieszkodliwe korzonki, wyssał je i tem głód zaspokoił.
Na drugi dzień znalazł się na wysuszonej od słońca dolinie, na której ani źdźbła trawki nie było. Środkiem przepływał bystry potok, nad którym stanął chłopiec, rozmyślając nad tem, jak przejdzie te szalone bystre fale, które uderzały o brzeg z gwałtownością.
W tejże chwili jakaś olbrzymia sieć owinęła go od stóp do głowy i nie pozwoliła się wymknąć. Zaplątały się nogi, zakryły się oczy, a gdy je mógł podnieść ujrzał przerażającej brzydoty twarz wielkoluda, który wołał z tryumfem: — Mam go! mam go nareszcie!
Straszna ręka ścisnęła chłopca za gardło i podniosła do góry wraz z siatką, obrzydliwe usta krzyczały z wściekłością niezrozumiałe dla niego wyrazy, wreszcie zemdlał chłopczyna i nie wiedział, co się z nim dzieje i dokąd szybuje w przestworzu.
A olbrzym unosił go w powietrzu, myśląc, że ta odrobina nie porusza się dlatego, że nie żyje...
Chłopiec ocknął się wkrótce i przypomniał o tem, co go spotkało.
Był niesiony bardzo wysoko ponad ziemią w siatce, zaczepionej do ramion olbrzyma. Ani myśleć było o ratunku, gdyż, jeśliby nawet otwór mógł zrobić w sieci, spadnięcie na ziemię z tak znacznej wysokości równałoby się śmierci.
Wyjął jednak nożyk z kieszeni i zrobiwszy otwór w swojej plecionej klatce mierzył okiem odległość od murawy.
Niestety, była ona tak wielka, że i marzyć o wyswobodzeniu się nie było można.
Naraz olbrzym biegnąc z całej mocy nachylił się ku ziemi, aby porwać ściganą przez siebie zdobycz... Chłopiec skorzystał z chwili i wyskoczył na miękką trawę, nie przyczyniwszy sobie żadnej najmniejszej szkody...
Olbrzym nie zauważył ucieczki i nie poczuł ubytku ciężaru na plecach, bo i cóż znaczył dla jego siły, szczupły i delikatny chłopczyna! Zajął się przytem ogromnie wiązaniem ślicznego jelenia, którego miał zamiar przyłączyć do niesionego przez siebie łupu.
Wtem uwolnionemu z więzów sieci chłopcu przyszła myśl szczęśliwa do głowy.
Podszedł cichutko do pochylonego nad beczącym jeleniem olbrzyma i uszczypał tak silnie w piętę, że ten nie spodziewając się niczego podobnego, potknął się o kamienie i runął w całej długości na ziemię.
Chłopak zaczął na razie uciekać, ale spojrzawszy po jakimś czasie, zauważył, że olbrzym leży wciąż nieruchomy.
W ten sposób utopił się w płytkiej wodzie, która nawet dla małego dziecka nie przedstawiałaby żadnego niebezpieczeństwa.
Jak młodociany i bezsilny Dawid zabił kamykiem z procy Goliata, tak ten zamieniony książe, podstępem odebrał życie groźnemu i nienawistnemu olbrzymowi.
Uszczęśliwiony, że przyczynił się do wybawienia świata od podobnego potwora, chłopiec rozwiązał nogi jeleniowi, który, patrząc z wdzięcznością na swego wybawcę, polizał mu na podziękowanie rękę.
W tejże chwili ruch jakiś ożywił las cały i drzewa. Ptaki zaczęły śpiewać wesoło, zwierzęta w podskokach przybiegały do księcia i ocierały się o jego suknie, kwiaty wonieć poczęły i zajaśniały cudnemi barwami a krzaki malin osypały się słodkiemi jagodami.
Rzucił się chłopak ku tym cudom natury, wyciągnął dłonie ku świecącemu teraz jak złoto słońcu i z rozrzewnieniem i wdzięcznością dziękował Bogu za tyle widzianego szczęścia.
Odpocząwszy chwilę postanowił iść do zamku zabitego olbrzyma i wyratować więzionych. Był bowiem pewny, że potwór ten więzi u siebie niewinnych i nasyca się ich rozpaczą.
Przybywszy do zamku zatrąbił głośno trzy razy, poczem odpędziwszy straż wypuścił na wolność nieszczęśliwych więźniów i kazał zburzyć całkowicie owo siedlisko zbrodni wielkoluda.
Po dokonaniu tego wyruszył w drogę, kierując się ku dworowi królewskiemu. Na spotkanie jego wyszedł starzec w podartych szatach. Były one szyte z aksamitów i jedwabi drogocennych, ale długi pobyt w lochu więziennym doprowadził je do tak opłakanego stanu.
Starzec ten ukląkł przed nim i w gorących słowach dziękował mu za wyratowanie od olbrzyma i przepowiadał mu jaknajlepsze za to na dworze przyjęcie.
Olbrzym bowiem prześladowcą był całego kraju, a przysyłanych przez króla posłów, proszących, aby zaprzestał znęcania się nad niewinnymi, deptał, porywał i zabijał, lub w lochach podziemnych więził.
Chłopiec, przybywszy na dwór królewski, przedstawił się wszystkim jako zwycięzca olbrzyma i oczekiwał z niecierpliwością dnia, w którym miano obierać następcę tronu.
Książe Jan bowiem, ów mniemany syn królewski, a właściwie syn ubogiego wieśniaka miał wielu przeciwników, którzy rywalizowali z nim o tron, a nawet twierdzili, jakoby nie był on synem prawowitym króla, jeno zamienionem dzieckiem, a prawowity następca za dni 15 się zjawi.
Tak przepowiadali astrologowie i mędrcy i im to wierząc święcie, kazał król za dni 15 zwołać pretendentów do tronu i naród, któryby o wyborze następcy decydował.
Książe postanowił naprzód uformować sobie małą chociażby armję, z którą pragnął do królewskiego wyruszyć dworca.
Poszedł więc do zaczarowanego lasu i doczekawszy się chwili kiedy drzewa zamieniły się w ludzi, zmusił ich do spróbowania jego żywności, odpędzając siłą od czarodziejskich owoców i wody.
Wtedy wszyscy pozostali jak byli ludźmi i z podziwem zapytywali, skądby się tutaj wzięli.
Książe zabrał ich z sobą i puścili się w drogę, aby stanąć w dzień proklamowania następcy starego króla.
Miał on wszystko za sobą. Przepowiednię astrologów, że ukaże się w ubraniu wieśniaka z laską pasterską i rogiem i że po prawej stronie piersi mieć będzie znak królewski, koronę.
Fałszywy książe Jan od urodzenia posiadał znak rodzimy, wóz wieśniaczy na piersiach, ale zła kobieta, jego matka, była czarownicą, zamieniła więc ów znak na koronę i dostarczyła mu laski pasterskiej, chłopskiego ubrania i rogu. Poinformowała go o wszystkiem i namówiła, przekupiwszy całą gromadę wieśniaków, aby twierdzili, że są przez księcia Jana odczarowani i że jemu zawdzięczają swe ocalenie od czarów.
W dzień wyznaczony zebrały się ogromne tłumy ludzi. Pozjeżdżało się wielu książąt i możnowładców, między nimi tych siedmiu, którzy wybierać mieli następcę.
Na trybunie zasiedli najbliżsi króla i królowej i królewna cud — dziewica, z poblizkiej krainy, która miała ofiarować swą rękę wybranemu następcy.
Zatrąbiono doniośle na znak rozpoczęcia wyborów.
Z pośród pretendentów do tronu wystąpił synowiec panującego władcy i oznajmił, że ów domniemany syn króla, książe Jan, nie jest królewiczem, lecz podrzuconem dzieckiem, że prawy następca niewiadomo czy żyje, a więc jemu, nie komu innemu, tron się słusznie należy.
Ledwie skończył, zjawił się przed trybuną sędziowską książe Jan w chłopskiem ubraniu, otoczony świtą ludzi, którzy wołali, że ich od uroku wybawił i na tronie siedzieć powinien.
Szala zwycięstwa przechylała się na stronę fałszywego księcia, który patrzył z tryumfem na wszystkich, nie domyślając się zupełnie, że znajdzie się ktoś inny, co prawdziwie do tronu królewskiego ma prawo i synem królewskim słusznie się mieni.
Po krótkiej chwili, gdy oszołomieni zjawieniem się rzekomo prawdziwego następcy, książęta przerwali swój wybór, dał się słyszeć głos rogu myśliwskiego, ale tak donośny, że aż drgnęli wszyscy zebrani, a lud dokoła stojący szeptał między sobą, jakby przeczuciem tknięty: — Oto idzie prawdziwy następca...
Trzy razy ozwały się tony rogu, poczem zjawił się prawdziwy książe otoczony swą wierną gromadką i przedstawił się jako syn królewski z piętnem korony na piersiach.
Zdziwienie ogarnęło wszystkich. Ten drugi był zupełnie podobny do księcia Jana i też same miał oznaki swego pochodzenia.
Zażądano od fałszywego księcia aby zadął na rogu, chciano bowiem wiedzieć, czy róg jest cudowny i czy ma jakie oznaki czarodziejskie.
Gdy zadął, grzmoty poczęły grzmieć, deszcz zaczął padać ogromnemi kroplami i naraz wszystko ucichło.
— Stanowczo ten jest dzieckiem królewskim — wołali z trybuny, i on będzie panował!..
— Mój róg ma tę własność — odezwał się prawdziwy książe — że za jego dźwiękami giną ci, którzy są winni fałszu, a niewinnym nie dzieje się nic... Pozwólcie niech zagram.
— Z chęcią posłuchamy tego rogu — rzekli uśmiechając się obierający następcę panowie, — wątpimy, czy co na tem wygrasz...
Zagrał... Zagrzmiały pioruny, obrzuciły ciemne niebo błyskawice, a gdy ucichło, na ziemi leżał martwy książe Jan, jego matka i synowiec króla.
Książe stał żywy i cały. Przekonano się kto był rzeczywiście synem królewskim, obwołano go następcą i ożeniono z prześliczną królewną.