Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga XII.

Gdy Turn ujrzał Latynów starte w bojach siły,
I gdy jego odkazy wszystkim w oczach tkwiły,
Wre w duszy, gniew go własny niezbłaganym czyni.
Jak ów lew wychowany wśród Afrów pustyni,
Gdy go łowcy w pierś ranią, wtedy rozjątrzony
Sił dobywa, kark wstrząsa, a pocisk utkwiony
Sam szarpie, krwawą paszczą szerząc ryk straszliwy:
Takie w Turnie wzburzonym wzmagają się gniewy.
Więc do króla Latyna przemawia w zapale:
Nie ma zwłok w chęciach Turna, nie ma przyczyn wcale,
By Teukrzy zaprzeczyli spełnić swe zamiary.
Spieszę walczyć; więc ojcze spraw mir, nieś ofiary.
Lub ta dłoń (niech to baczą spokojnie Latyny)
Zepchnie zbiega z Azyi w piekielne głębiny,
Zadane nam wyrzuty ręce moje zbiją;
Lub niech nas zwyciężywszy, pojmie Lawinią.
Na to mu Latyn w duszy odpowie spokojny:
Im wyższym jesteś w męztwie młodzieńcze dostojny,

Tembardziej mi wypada wszystko zgłębić wprzódy
I grożące ci zewsząd roztrząsnąć przygody.
Masz państwo z ojca Dauna, i miast wziętych wiele:
Mnie chęć dobra z bogactwy przypadła w podziele.
Jest niejedna w tych krajach bezżenna dziewica,
Wiele z nich wśród Laurentów świetny ród zaszczyca.
Dozwól niech bez obłudy prawdę ci określę;
Może ta być niemiłą, lecz ją rozważ ściśle.
Żadnemu z tych, co niegdyś córki mej życzyli,
Dać nie mogłem: tak z ludźmi bogowie twierdzili.
Zwalczon przez chęć ku tobie, przez krwi obowiązki,
Łzami żony ujęty, wszystkiem stargał związki:
Ja sam oblubienicę z rąk zięciowi wziąłem,
I przeciw woli bogów wojnę rozpocząłem.
Wiesz jakie odtąd klęski spadły na me ludy,
Znasz te, któreś sam, Turnie, podjąć musiał trudy.
Już ledwie bronim miasta w dwóch bitwach zwalczeni,
Gdy nurt Tybru dotychczas krwią się naszą pieni,
Gdy kośćmi pól rozległych bielą się zagony.
Pocóż wznawiam, lub zdanie odmieniam szalony?
Jeźli po zgonie Turna mam się z nimi złączyć,
Czemuż krwawych zapasów za życia nie skończyć?
Cóż więc krwią połączeni ze mną Rutulowie,
Co na to całe państwo Italii powie,
Jeźli cię z córką moją wnijść chcącego w śluby
(Nie spełńcie słów mych losy!) przywiodę do zguby?
Rozważ wojny wypadków smutne niepewności
I nad ojcem sędziwym skłoń się do litości;
Wielki go przestwór od nas w Ardei przegrodził.
Twardego serca w Turnie głos ten nie złagodził,
Sroższe nawet wzburzenie rozjątrza w nim ducha;
A gdy zdołał przemówić, w ten sposób wybucha:
Twoją ku mnie troskliwość złóż królu łaskawy

I dozwól, bez zgryzoty bym poległ dla sławy.
I dłoń moja oszczepu bez skutku nie ciska
I z ran które zadaje hojna krew wytryska.
Matka Wenus od niego zanadto daleka,
Wenus, co zbiega w obłok, siebie w noc obleka.
Lecz królowa w obawie nowych bitw poczęcia
Z płaczem i z śmiercią w sercu wstrzymywała zięcia:
Turnie! przez moją sławę, przez te łzy co leję,
Wzrusz się: w tobie na starość jedną mam nadzieję.
Z ciebie państwa Latyna całą świetność biorą,
Tyś gasnącego domu jedyną podporą;
Nie narażaj się, błagam, na Trojan oręże,
Bo każdy cios, co weźmiesz, i mnie wraz dosięże.
Nienawistnemu życiu srogi kres naznaczę,
Ani, branka, mym zięciem Eneja zobaczę.
Lawinia głos matki słysząc łzy wylewa;
Wnet ognisty rumieniec jej lica okrywa.
Jak kość słonia, krwawemi oblana kroplami,
Lub jak białe lilije splecione z różami,
Takie barwy naprzemian zajmują jej lice.
Tura zmieszany miłością, topi wzrok w dziewicę,
A wrząc bardzej do boju, rzekł temi słowami:
Ni złą wróżbą królowo, ni mię ścigaj łzami,
Gdy spieszę na bój srogi: nie jest to w mej sile,
Bym cios śmierci niezbędnej powściągnął na chwilę.
Idmon! Frygów królowi zanieś to wyzwanie:
Skoro jutro Aurora na krwistym rydwanie
Błyśnie z niebios, niech Teukrów nie wiedzie do boju,
Lecz niechaj z Rutulami zostaną w pokoju;
Niech krwią naszą tej wojny rozstrzygnie się dola;
Niech męża Lawinii te oznaczą pola.
Rzekłszy, biegnie do domu i woła o konie.
Gdy go widząc zarżały, od radości płonie.

Dała je Pilumnowi Oryta; od śniegu
Bielsze, a wiatry szybkie prześcigają w biegu.
Stoi dokoła orszak powózców skwapliwy:
Głaszczą piersi rękoma, zaczesują grzywy.
Sam potem dzielny pancerz na swe barki wdzieje,
Który wskroś białą miedzią[1] i złotem jaśnieje.
Dalej wkłada koloru ognistego kity,
Przymierza świetną tarczę i miecz znakomity;
Miecz, co dla Dauna ojca sam Wulkan ukował
I z pod młota w stygijskich nurtach zahartował.
Opartą o kolumnę wśród gmachu, ogromną,
Wziął potem w silne ręce włócznię nieprzełomną,
Łup z Aktora Arunka; tę wstrząsa i mówi:
Włócznio! zawdy mojemu posłuszna głosowi,
Oto czas: niegdyś Aktor, dziś Turn tobą władnie;
Spraw, niech frygski niewieściuch z rąk moich upadnie,
Niech mu pancerz rozedrę, a ciepłem żelazkiem
Włos trefiony i wonny z brudnym zmieszam piaskiem.
Tym szałem miotanemu skry pryskają z twarzy
I ogień się straszliwy w żywych oczach żarzy.
Jak byk z rykiem okropnym spiesząc na bój srogi,
Oparty o pień drzewa, trze zuchwałe rogi;
Sam w sobie gniew rozjątrza, tłucze wiatry głową
Miotając piasek w przestrzeń do walki gotową.
Enej równie uzbrojon dzielną matki sprawą,
Wzbudza gniew i na walkę gotuje się krwawą,
Rad, że ta według umów kres wojny przyspieszy.
Ziomków troskę i Jula skutkiem bitwy cieszy.
By do króla Latyna odpowiedź odniosły,
Z warunkami pokoju wyprawuje posły.

Nazajutrz, ledwie jasność rozlał dzień na wzgórza,
Ledwie słońca rumaki wyszły z głębi morza
Miotając zdroje światła wzniosłemi nozdrzami;
Trojanie wraz z Rutulmi pod miasta murami
Przygotowali miejsce do przyszłej rozprawy,
Ognie i wspólnym bogom ołtarze z murawy.
Ci wodą, tamci żary niosą; wszystkich czoła
Okrywa białe płótno, uwieńczają zioła.
Ciągnie wojsko Italców: otwartemi wroty,
Sypią się zbrojni w włócznie; wszystkie Trojan roty
I różny bronią spieszy huf Tyrreńców cały,
Jak gdyby wszystkich na plac walki przyzywały.
Spieszą pośród tysiąców wodze znakomici
Purpurowemi szaty i złotem pokryci.
Menest z krwi Assaraka, Azyl dzielnej dłoni
I Mezap, syn Neptuna, poskromiciel koni.
Znak wydano; wnet każdy swoje miejsce bierze.
Utkwili w ziemią włócznie, spuścili puklerze.
Grono matek i starców i bezbronna rzesza
Na wieże i na dachy wedrzeć się pospiesza;
Inni u bram wyniosłych stanęli widzowie.
Juno z wzgórza, co teraz Albanem się zowie,
(Bo czas ów miana góry ni czci nie wspomina)
Przegląda oba wojska i miasto Latyna.
Bogini do bogini siostry Turna rzecze,
Co stawy i rzek nurty w swoją wzięła pieczą,
Której wielka Jowisza w górnych niebach władza
Za wydarte dziewictwo tą czcią wynagradza:
O nimfo, rzek ozdobo, sercu memu droga!
Z Latynek, co w niewierne łoże bogów boga
Wstąpiły, ja nad inne przekładałam ciebie:
Wszak przezemnie cześć boską dzielisz z nami w niebie.
Nie wiń mię, gdy, Juturno, twe odkryje ciosy.

Dopóki dozwalały i Parki i losy,
Broniłem Turna, miasta i latyńskiej sprawy.
Dziś młodzian pod złem godłem chce bój stoczyć krwawy;
Już Park i sprzecznej władzy dzień biegu domierza.
Ja nie mogę być świadkiem ni walk ni przymierza;
Ty, jeźli co dla brata siła twoja zdole,
Działaj; może los lepszy wesprze nędznych dolę. —
Na to oczy Juturny potok łez wyronią,
I czterykroć pierś kształtną własną bije dłonią.
— Nie czas płakać, spiesz raczej, Juno jej odpowie,
I odwróć śmierć grożącą brata twego głowie;
Wznieć wojny i roztargaj potężną umowę,
Odważ się, we mnie rada i wsparcie gotowe.
To rzekłszy, od wątpliwej Juturny ulata,
Której tęsknym umysłem ogrom trosk pomiata.
Spieszą władzcy z obozu; wóz od czterech koni
Ciągnie króla Latyna. Wkoło świetnych skroni
Ma dwanaście promieni od złota wspaniałych:
Ozdoba Słońca, dziada. Para koni białych
Wiezie Turna, co dwoma przegraża dziryty.
Głowa ludu rzymskiego, Enej znakomity,
Bogów bronią i tarczą gwieździstą jaśnieje,
I Jul, w którym Rzym wielki drugą ma nadzieję:
Opuścili obozy. Kapłan w szacie czystej
Niestrzyżną owcę z płodem maciory jeżystej
Niesie i tam przysuwa, gdzie płoną ołtarze.
Ku wschodzącemu słońcu obróciwszy twarze,
Sypią mąkę soloną, mieczami ofiary
Znaczą, kropiąc ołtarze pełnymi puhary.
Enej tak bogów żebrząc, oręża dobywa:
O słońce! ciebie głos mój na świadectwo wzywa!
I ty ziemio! dla której zniosłem trudów tyle!
I ty, Ojcze wszechmocny z łaskawszą w tę chwilę,

Junoną i twe bóstwo, o Marsie dostojny,
Co wstrząsasz w twej prawicy przeznaczenia wojny;
Wy bóstwa rzek i źródeł, wzywam was w pokorze
I te, które ogarnia powietrze lub morze:
Jeźli walka na Turna przechyli się stronę;
Odejdą w gród Ewandra wojska zwyciężone
I Jul z pól tych ustąpi; odtąd ludy moje
Tej krainy przez żadne nie zakłócą boje.
Jeźli zaś na nas tryumf Mars przychylny zleje,
(Jak ufam i w czem bogi ziszczą me nadzieje)
Ani się mym Trojanom Italcy poddadzą,
Ani ja chcę panować przywłaszczoną władzą.
Oba niepokonane, a oba waleczne,
Niech te ludy przymierza równo złączą wieczne.
Przy mnie władza obrzędów z czcią bogów zostanie;
Teść Latyn weźmie w podział wojnę, panowanie.
Z rąk Teukrów nowa dla nas powstanie osada,
A miastu temu nazwisko Lawinia nada.
Tak Enej; po nim Latyn temi począł słowy,
Wznosząc wzrok i prawicę do niebios budowy:
Przysięgam na też gwiazdy i morza i ziemię
I z Janusem dwutwarznym na Latony plemię,
Na bóstwa, którym wyrok władzę piekieł zwierza;
Usłysz ojcze! co gromem zatwierdzasz przymierza:
Wzywam bóstw dotykając ogniów i ołtarzy,
Że umów naszych, żaden czas nie rozkojarzy.
Którakolwiek zwycięztwem zaszczyci się strona,
Trwać będzie ślubów naszych władza niezgwałcona,
Choćby się cała ziemia w potopie rozciekła,
Choćby nieba runęły, w samą głębię piekła;
Jak to berło (bo trzymał berło z nadarzenia)
Już nie strzeli w gałązki ani wyda cienia,
Gdy raz w lasach rodzinne opuściwszy ciało

Pod toporem ramiona i liść postradało;
Niegdyś drzewo, dziś sztuka w kruszec je odziała
I tak ojcom Latynów piastować je dała.
Więc wśród grona przedniejszych umowa poczęta
Stwierdziła się słowami; wnet duszą bydlęta
Na ofiarę i trzewia z niezgasłych patroszą
I stągwie przepełnione na ołtarze znoszą.
Walka ta dla Rutulów zda się być nierówną.
Serca ich kołatają bojaźnią gwałtowną,
Im bliższe sił dwóch wodzów czynią porównanie.
Turn idąc wolnym krokiem, utwierdza to zdanie:
Niesie pokłon ołtarzom, spuszcza w ziemię oczy,
Całe ciało i lica bladość mu powłóczy[2].
Wtem gdy siostra Juturua swą uwagę skłania
Na gminu zmienniczego różniące się zdania,
Bierze postać Kamerta; ten świetne zaszczyty
Miał z przodków i sam słynął, męztwem znakomity.
Świadoma dobrze rzeczy pośród wojska wpada
I różne siejąc wieści w ten sposób powiada:
Nie wstyd-li wam Rutule, że dziś jedno życie
Za całość tylu mężów na śmierć poświecicie?
Czyliśmy im nierówni liczbą lub siłami?
Macie tu wszystkich wobec Trojan z Arkadami
I lud Tusków, co Turna w nienawiści chowa;
Zaledwie nieprzyjaciół znajdzie z nas połowa.
Turn tych bóstw[3] w chwale zrówna, którym się poddawa,
Z ust do ust w nieśmiertelność przeniesie go sława.
A my, cośmy te gnuśnie zalegli płaszczyznę,
Przejdziem w plon srogim panom, straciwszy ojczyznę.
Ten głos silniej utwierdza wrzącej młodzi zdanie,
Rośnie wraz pośród wojska i rośnie szemranie.

W inną stronę Latyny z Laurenty się chylą;
Końca bitw i pokoju pragnący przed chwilą
Dziś chcą walczyć nanowo, rozerwać przymierze,
I żal Turna niedoli w sercach górą bierze.
Nadto, sprawą Juturny znaki z niebios błysły:
Żaden dziw tak nie strwożył Italców umysły.
Oto chmury czerwone ptak Jowisza kraje,
Ścigając lotną gawiedź, morskich ptasząt zgraje;
Aliści nagłe z góry ku wodom spuszczony,
Prześlicznego łabędzia w ostre porwał szpony.
Baczą pilnie Italcy; wtem gmin ptaków cały
Zwraca się, od ich skrzydeł nieba zaczerniały,
I na orła (o dziwy) z takim wpada gwarem,
Że ten, znękany siłą i łupu ciężarem,
W nurt rzeki z szponów swoich łabędzia uronił
I spłoszony, w obłokach przed ptastwem się schronił.
Wróżbę tą Rutulowie okrzyki głośnymi
Witają, a wieszcz Tolumn tak rzekł przed innymi:
Otóż jest, o com dotąd częste wznosił modły:
Poznaje ramie bogów pod szczęsnemi godły;
Za mną, za mną Rutule, wznieście rękę zbrojną,
Których straszy jak ptaków lichy przybysz wojną,
W których brzegach okropne rozszerza ruiny;
Ucieknie on natychmiast na morskie głębiny.
Wy, zgodni i w zastępach zgromadzeni mnogich,
Porwanego wam króla brońcie w bitwach srogich.
Rzekł, i wnet cisnął włócznię w nieprzyjaciół szyki:
Brzmi cios krając powietrze, wznoszą się okrzyki.
Zastąp w trójkąt sprawiony zatrwożył się cały,
I poruszone zgiełkiem umysły zawrzały.
Leci włócznia puszczona. Cudownej postaci
Naprzeciwko dziewięciu właśnie stało braci;
Tych Tyrrenka, Gylipa Arkadczyka żona

Wierna, wszystkich z swojego porodziła łona.
Z tych jednego cios rączy wpół ciała przenika
W miejscu, gdzie pas rycerski z żołądkiem sie styka
I gdzie sprzączka jaśnieje na żebrach związana;
Zwala na płowym piasku kształtnego młodziana.
Wnet dzielna rota braci żałością przeszyta
Dobywa z pochew mieczy, za oszczepy chwyta,
Leci oślep; tym przeciw Laureutów gromady,
Za nimi biegną Teukrzy, Tuski i Arkady.
Równe żądze walk krwawych we wszystkich zawrzały.
Rozszarpali ołtarze; pociski i strzały
Zachmurzyły powietrze; wezbrany gwałtownie
Sypie się deszcz żelazny; lecą czary, głownie.
Sam król Latyn uchodzi i wraz z sobą bierze
Rozbite bóstw posągi przez spełzłe przymierze.
Tamci konie kiełznają do wozów zaprzeży,
Ci, wsiadłszy na rumaki, dobyli oręży.
Mezap króla Tyrrenów, by zerwać przymierza,
Aulesta w znakach władzców, koniem swym uderza;
Ten cofając się runął; barkami i głową
Z rozburzoną ołtarzy tłucze się budową.
Przypada wrzący Mezap z podniesionym ciosem,
A żebrzącego łaski litościwym głosem
Swym drążnistym oszczepem rani przy tem słowie:
Przyzwoitszą ofiarą świece wam, bogowie —
Obnażają Italcy ciepłe jeszcze ciało.
Choryn głownią z ołtarza rwie niedogorzałą;
Naprzeciw Ebuzowi co groził zranieniem
Wylata, i twarz jego okrywa płomieniem.
Zajął się nagły ogień w wielkiej jego brodzie,
Bucha dym; a Chorynej w pospiesznym nachodzie
Obala go o ziemię, za włosy porywa
I, przygniótłszy kolanem, mieczem bok przeszywa.

Alsa, co przez szyk pierwszy szukać chciał uchrony,
Podalir gołym mieczem ściga uzbrojony.
Wnet on w sam środek czoła siekierą nań cisnął,
Aż się po całej zbroi płynny mózg rozprysnął;
Twarz rozdartą do brody sen żelazny tłoczy
I w nieprzespanej nocy zagasły mu oczy.
Wtem z bezbronną prawicą, z obnażoną głową,
Enej pobożny Teukrów taką karci mową:
Gdzież biegniecie, zkąd takie niesnaski powstały?
Wstrzymajcież srogich gniewów zgubliwe zapały.
Już zawarte przymierze niecofną ustawą;
Mnie samemu przystoi walką stoczyć krwawą.
Złóżcie trwogą; niech dłoń ta utwierdzi przymierze:
Mnie tylko przysądzonym został Turn w ofierze.
Wśród tych słów, lotna strzała Eneja dosięga.
Jaka dłoń ją popchnęła lub jaka potęga?
Czy na wojsko Rutulów taką sławą zsyła
Traf albo jakie bóstwo? niepewność pokryła.
Czas chwałą tego czynu swym przytłoczył cieniem,
I nikt chełpić się nie śmiał Eneja zranieniem.
Widząc Turn zchodzącego z placu walk Eneja,
Bacząc wodzów zmieszanie, wzrosła w nim nadzieja.
Wnet koni i oręża dumnym głosem wzywa
I wskoczywszy na rydwan za lejce porywa.
Biegnąc wielu rycerzom zgon zadaje srogi,
Wielu ściele na ziemią wpółumarłych z trwogi;
Obala szyk nie jeden wozem swym rozbity
I topi w pierzchających wydarte dziryty.
Jak, gdy nad brzegiem Hebru do wojennej sprawy
Pędzi konie i w tarcze Mars uderza krwawy;
One w polu otwartem biegną przed wiatrami,
Brzmią krańce Traków kraju pod ich kopytami;
Wkoło orszak okropny spieszy w Marsa ślady,

Trwoga z czarnem obliczem i gniewy i zdrady:
Tak Turn konie zziajane wśród bojów rozpędza,
I trupom nieprzyjaciół obelg nie oszczędza.
Bryzga krew pod szybkiemi rozlana kopyty,
Deptają stopy piasek z posoką rozbity.
Już Stenela i z Folem Tamira obala,
Tych zbliska, a tamtego włócznią zgładził zdala;
Toż dwóch synów Imbraza, Glauka z Ladem razem.
Tych ojciec równem darząc w Licyi żelazem,
Uczył walczyć, z wiatrami gnać na wyścig konie.
Eumed na bój krwawy w innej spieszy stronie;
Tego dawna Dolona wydała rodzina;
Dziada zwiskiem, a męztwem ojca przypomina,
Co spiesząc na przeszpiegi w greckie stanowiska
Tuszył, że w łup zaprzęgi Pelida pozyska.
Nie tak za to zuchwalstwo Tydyd mu zapłacił:
Do rumaków Achila już on chętkę stracił.
Gdy Turn w polu otwartem ujrzał go zdaleka,
Długo za nim w przestrzeni z strzałą się zacieka;
Wtem zatrzymał rumaki, z rydwana zeskoczył,
Dognał, i półżywego szyję nogą stłoczył.
Wydarł mu miecz z prawicy, a własnem żelazem
Przebiwszy mu wskroś gardło, takim rzekł wyrazem:
Kraj, któryś chciał nam wydrzeć, przemierz Trojaninie;
Tak, ktokolwiek zapragnie walczyć ze mną, zginie.
Tak się miasta budują! — Ciosu jego siła
Za Eumedem Buta bez zwłoki posyła,
Chlora i Tersylocha, Sybara, Dareta
I z konia, co się potknął, spadłego Tymeta.
Jak, gdy morze egejskie Borej rozhukany
Wzburzy, pchając ku brzegom bałwan na bałwany;
Biegną chmury przed wiatrem rączymi poloty:
Tak, gdziekolwiek Turn stąpi, cofają się roty;

Zewsząd przed nim zastępy pierzchają rozbite,
A wiatr sprzeczny wozowi, wzrusza jego kitę.
Męką jest dla Fegeja tak groźna postawa;
Nie zniósł jej: oburzony, przeciw wozu stawa,
Zwraca spienione konie dzielna w nim prawica.
Gdy je ujął, pęd wozu z końmi go zachwyca.
W odkrytego Turn dzidę szeroką wymierza,
Łamie pancerz podwójny i w ciało uderza.
Lecz on tarczą osłonion na wroga otwarcie
Dąży, dobywszy miecza, i woła o wsparcie.
Wtem tknięty pędem wozu na ziemię się stoczył;
Natychmiast Turn ku niemu z orężem przyskoczył
I tam, gdzie szyszak zbroi dotykał się prawie,
Ścina głowę, a tułów porzuca w kurzawie.
Gdy Turn szerzył te klęski, zwycięzkiem żelazem
Menest i wierny Achat i Jul z nimi razem
Wiodą w obóz Eneja zbroczonego z rany:
Długą włócznią swe kroki wspierał naprzemiany;
Pasuje się, by ręką wyrwać pocisk srogi
I najprędszej w ratunku chce się chwycić drogi.
Rozciąć mieczem to miejsce, gdzie cios utkwił krwawy,
Każe, by mógł natychmiast wrócić do rozprawy.
Przybiegł Japis syn Jaza; tego przed innymi
Pokochawszy Apollo, łaskami swojemi
Chciał go z wielkiej miłości obsypać rozrzutnie,
Dając mu laskę wieszcza i strzały i lutnię.
Lecz Japis, by mógł dłużej żyć ojciec schorzały,
W poznaniu ziół lekarskich zatopił się cały;
Nad sławę przeniósł sztukę bez rozgłośnej części.
Wsparty na wielkiej włóczni i drżący z boleści,
Licznem gronem młodzieży wkoło otoczony,
Enej jękami Jula stal nieporuszony.
Już starzec Japis płaszcz swój peoński odpina;

Darmo się na sposoby wysilać poczyna,
Cala moc ziół Apolla bez skutku użyta;
Próżno ręką cios wzrusza i kleszczami chwyta:
Nic nie nadaje zręczność, spełzła pomoc boga;
Gdy coraz do obozu przybliża się trwoga.
Zewsząd tumany kurzu niebo pokrywają,
Wre jazda, gęste ciosy w obozach padają.
Krzyki młodzi walczącej i ginących głosy
Rosną i przebijają jękami niebiosy.
Wtem nad boleścią syna Wenus litościwa
Dyptan z Idy kreteńskiej własną ręka zrywa,
Dyptan w gałęzie z liści wełniastych bogaty
I w szkarłat barwionymi pyszniący się kwiaty.
Moc jego leśne kozy z dokładnością znały,
Gdy w ich grzbiecie zranionym lekkie utkwią strzały.
To ziele niesie Wenus okryta w ciemnice,
Sypiąc je w świetne wodą nalane miednice;
I dodaje tajemna w zasłonie obłoków
Wraz z pachnącym złocieniem ambrozyjskich soków:
Tym płynem letni Japis zmył nieświadom ranę.
Wnet ustępują bole z ciała odegnane,
Krew się w ranie wstrzymuje; wtem za ręką strzała
Sama wyszła, moc nowa dawne siły wlała.
— Podajcie broń mężowi; zkąd te odwlekania?
Rzekł Japis, i do boju pierwszy Teukrów skłania;
Nie jest to ludzkie dzieło, lub mego rzemiosła,
Ni ta ręka, Eneju, pomoc ci przyniosła:
Bóg to zdziałał, na większe przeznaczając dziwy.
Wciąga złote obuwie Enej boju chciwy,
Wstrząsa włócznią ogromną niecierpiący zwłoki.
Gdy wdział pancerz i tarczą obwarował boki,
Ściska Jula otoczon przez zgęszczone miecze
I całując go w czoło, te słowa wyrzecze:

Bierz wzór ze mnie młodzieńcze i trudów i cnoty,
Inni wskażą wzór szczęścia. Strzegłem cię dopóty,
I dziś jeszcze w zwycięzkie powiodę turnieje.
Lecz gdy z wiekiem dojrzalszym umysł twój dojrzeje,
Pomnij, byś zawdy chodził wielkich przodków torem,
Za twym ojcem Enejem, za wujem Hektorem.
To rzekłszy, rzuca bramy męztwem znakomitem
Wywyższon, wstrząsa w rękach potężnym dzirytem.
Tuż w gęstym szyku Antej z Menestem pospiesza,
Wylewa się z obozu cała zbrojnych rzesza;
Cała przestrzeń pól kurzem miesza się pokryta,
Pod licznemi stopami jęczy ziemia zbita.
Ujrzał Turn z Auzonami pochód przeciwnika,
I dreszcz srogi z bojaźni kości ich przenika.
Pierwsza z Latynów ruchu Juturna dociekła,
A słysząc szczęk orężów, z bojaźni uciekła.
Enej leci, szyk gęsty w rączym wiodąc kroku.
Jak burza z przerwanego gdy spadnie obłoku
I z morza na wstrząśniętą wyleje się ziemię;
Drży przezorne rolników na ten widok plemię,
Że zniszczy drzewa, role, powywraca brogi;
Leci przed nią wiatr, niosąc dźwięk ku brzegom srogi:
Tak Enej wiedzie roty na nieprzyjacielu
Ci, skupiwszy się wszyscy, szyki swe ścisnęli.
Wtem Tymbrej poważnego Ozyra pokona;
Menest zgładza Archeta, Achat Epulona.
Gyas ściele Ufensa. Padł za tym niezwłocznie
Wieszcz Tolumn, co na wrogów pierwszą cisnął włócznię.
Krzyk się wznosi do niebios. Rutulczyki zbite
Tył podali przez pola kurzawą okryte.
Enej spierzchłych zabijać nie chce własną dłonią,
Ani na tych nastaje, co się jeszcze bronią;
Lecz śledząc miejsca, które kurzawa pokrywa,

Turna szuka i Turna do walki wyzywa.
Trwoga na to ogarnia Juturnę dziewicę:
Zepchnęła z woza brata Metyska, woźnicę;
Gdy ten, strącon, daleko od kozła upada,
Zajmuje jego miejsce i lejcami włada
Udając głos i postać i oręż Metyska.
Jak gdy czarna jaskółka bogacza siedliska
Zwiedza i dla swych piskląt drobnej szuka strawy,
Krużganki i wilgotne oblatując stawy:
Tak Juturna rumaki przez wrogów zebranie
Pędzi, obiega wszystko na szybkim rydwanie.
Tu i tam zwycięzkiego pokazuje brata
I, wzbraniając mu walki, przez bezdroża lata.
Chcąc mu zajść, bieży Enej w ślady jej dokoła,
Szuka i w zgiełku Turna wielkim głosem woła.
Ile razy na niego wzrok obróci srogi
I, biegnąc pieszo, szybkie ściga wiatronogi;
Tyle razy Juturna wóz w pędzie nawróci.
Cóż ma począć, niestety! i dokąd się zwróci?
W ciężkiej na różne strony pasuje się męce.
Wtem Mezap, szybko biegnąc, w lewej dzierżył ręce
Parę giętkich oszczepów, okutych żelazem,
I z tych jeden wymiotą! niepochybnym razem.
Stanął Enej i przykląkł puklerzem okryty,
A cios uniósł mu z głowy wierzch hełmu i kity;
Oburzon tym podstępem, strasznym gniewem płonie.
Wtem gdzieindziej wraz z wozem uciekają konie;
Czyniąc Jowisza świadkiem zgwałcenia przymierza,
Straszny Marsem przychylnym, w sam środek uderza.
Bez wyboru rzeź krwawą szerzy mieczem mściwym
I puszcza wszystkie cugle zapędom gniewliwym.
Jakiż bóg, lub rym skreśli od bogów natchniony
Tak srogie klęski wojska i dowódzców zgony,

Któremi Turn lub Enej roznosząc zniszczenie
Obszerne pola bitwy zasłali przestrzenie?
Chciałżeś w jednym wytępić, Jowiszu, zawodzie
Ludy, które żyć miały w wiecznej z sobą zgodzie?
Już Enej w bok ugodził Rutula Sukrona,
(Bo tu wstrzymała Teukrów walka wytoczona);
Przez żebra aż do piersi twardy miecz w nim tonie
W najprędszym jak być może pogrążając zgonie.
Turn z konia zrzuconego ścigając Amyka
Razem z bratem Diorem na pieszo spotyka;
Tamtego długą włócznią, tego mieczem zgładza,
A odcięte im głowy na wozie osadza
I wiezie w krwi spluskane szybkim kół swych biegiem.
Ów Talona, Tanaja, wraz z dzielnym Cetegiem
Trzech ściele jednym ciosem; również śmierć zadana
Zgładza plemię Perydy, Onita Tebana;
Ten z bracią, których Lików wyprawiły kraje,
Menetowi z Arkady śmierć srogą zadaje.
Młodzian ów wstręt do boju czuł w sobie niezmierny.
Miał on chatkę nad brzegiem płodnej w ryby Lerny,
Przepych wielkich dostojeństw był jemu nieznany:
Ojciec jego dzierżawne sam zasiewał łany.
Jak brzmią krzaki laurowe, jak las gore suchy
Przez rozrzuconych ogniów straszliwe wybuchy,
Jak szybkim pędem srome opuściwszy wzgórza,
Szumią rzeki spienione i lecą do morza
Niszcząc wszystko, gdzie tylko nurty zwrócą swoje.
Tak Enej, tak Turn pędzi przez okropne boje.
Wrą gniewy, bucha z piersi duch niepokonany,
Z całych sił się o chlubne dobijają rany.
Chełpliwego z naddziadów i dziadów wywodu
Którzy z królów latynskich pochodzili rodu,
Enej, znagła rzuciwszy wielkie głazu brzemię,

Silnym ciosem Murrana obala o ziemię.
Rzuciła nim pod dyszel moc kół niewstrzymana,
Depcą go konie w pędzie, niepomne na pana.
Srożącego się Hylla Turn w zapędach stropi
I w skroń świetną od złota żelazo utopi;
W mózgu przez chełm przebity utkwił cios śmiertelny.
Najwaleczniejszy z Greków, o Kreteju dzielny!
Nie odwróciła dłoń twa zamach Turna srogi;
Ni Kupenka zakryły przed Enejem bogi:
Na oręż wytężony sam piersi nadstawił,
Ni go puklerz miedziany od zgonu wybawił.
I tyś poległ, Eolu, na Laureutów ziemi,
Zasławszy ją szeroko barki ogromnemi,
Co cię nie tknął rot greckich oręż krwi rozrzutny,
Ni Achil państw Priama zniszczyciel okrutny.
Tu kres życia; pod Idy szczyty wyniosłymi
Masz gmach, masz i w Lirnesie: grób w laurenckiej ziemi.
W jedno miejsce wojsk wszelkich schodzi się zebranie;
Spieszą wszystkie Latyny i wszyscy Trojanie.
Menest z dzielnym Serestem biorą się do broni;
Z innąd Mezap nadbiega, poskromiciel koni.
Tuż jest Azyl, którego odwaga zaszczyca,
I wraz z Tusków hufcami Ewandra konnica.
Każdy rycerz chce męztwem odznaczyć się swojem,
Bez zwłoki i wytchnienia wielkim walczą bojem.
Wtem matka Enejowi takie daje rady,
By szybko ruszył z wojskiem pod miasta posady
I trwogą nagłej klęski przeraził Latyny.
On, Turna przez odległe wyszukując gminy,
Ujrzał miasto tak wielką niezajęte wojną
I całą jego ludność bezkarnie spokojną.
Wnet większej walki żądza zapala go chciwa
I Menesta, Sergesta, wraz z Serestem wzywa.

Wszedł na wzgórze, gdzie wojska Teukrów się zbiegały
I w gęstym szyku w rękach dzierżą tarcze, strzały.
Ztąd rzekł, stojąc na wzgórku pomiędzy rotami:
Nie zwłóczcie mych rozkazów; Jowisz jest za nami.
Niech nikogo nie zraża śmiała moja sprawa.
Jeźli dziś wróg pod nasze nie podda się prawa,
Powód walk, gród Latyna tronem znakomity
Zburzę i zrównam z ziemią miasta tego szczyty.
Mamli na Turna żądzę wyglądać wzajemną,
Aż zwalczony, raz jeszcze zechce walczyć ze mną?
Wtem mieście tkwi, o bracia! srogiej wojny głowa;
Ognia! niech w ogniu pomstę otrzyma umowa.
Rzekł, i wszyscy w tej myśli trójkąt utworzyli
I w ściśniętych szeregach ku miastu ruszyli.
Wtem drabiny i ognie nagle się zjawiają;
Tamci spiesząc ku bramom stróżów zabijają,
Ci z pocisków powietrze okryli w ciemnice.
Enej pierwszy ku murom wyciąga prawicę;
Wini Latyna, bogów na świadectwo bierze,
Że walczy za zgwałcone po dwakroć przymierze.
Niezgoda wśród mieszkańców zatrwożonych wzrasta
Ci gród zawrzeć, ci Trojan chcą wpuścić do miasta,
Króla nawet ku wałom wleką innych dłonie;
Inni z bronią na mury spieszą ku obronie.
Jak pasterz, wypatrzywszy w skalistej czeluści
Pszczoły, skoro dym gorzki między rój zapuści;
Drżące o byt swój w ulu, wznoszą lot trwożliwy
I brzękiem straszne w sobie obudzają gniewy;
Swęd powstał, huczą wewnątrz kamienne siedliska,
A dym w przestrzeń powietrzną z ula się przeciska.
Nowa klęska znękane Latyny dotknęła
I w chwili całe miasto żalem ogarnęła.
Królowa, bacząc wrogów ku murom zbliżenie

I w zagrożonem mieście na dachach płomienie,
Gdy Turna i Rutulów z niskąd nie odkrywa,
Że młodzian poległ w boju, mniema nieszczęśliwa.
Nagłym żalem wzruszona wyznaje swą winę
I sobie przypisuje wszystkich klęsk przyczynę.
Z ciężkiego obłąkania długą wszczyna mowę;
Rwie swą ręką na sobie szaty purpurowe
I samobójczym węzłem na belce się wiesza.
Wieść jej zgonu Latynek gdy powzięła rzesza,
Córka jej Lawinia targa włosy płowe
I własną ręką lica kaleczy różowe.
Natychmiast dzika wściekłość gmin ogarnia cały;
Wszystkie gmachy jękami szeroko zabrzmiały.
Wieść ta miasto napełnia jednem oka mgnieniem.
Upadł duch; idzie Latyn z rozdartem odzieniem;
Zgon żony i los miasta taką rozpacz nieci,
Że siwiznę swych włosów w brudnym piasku szpeci.
Sam się dręczy, dla czego ochotnem przyjęciem
Nie pospieszył Eneja swoim uznać zięciem.
Tymczasem Turn, wojując na odległej niwie,
Ścigał kilku zbłąkanych, lecz mniej zapalczywie;
Zwolniał, widząc, że konie rączo biedz nie mogą.
Wtem wiatr przyniósł ku niemu krzyk zmieszany z trwogą.
Słuch jego obudzony bacznem natężeniem
Pomieszany zgiełk miasta z smutnem razi brzmieniem.
— Niestety! jakież z murów wybuchają dźwięki!
Czemuż miasto tak srogie zakłóciły jęki?
Rzekł, i stawa z obawy, lejce w rękach ściska,
Lecz siostra, co kształt wzięła woźnicy Metyska,
Władając wozem jego, końmi i lejcami,
Tak odpowie: o Turnie gońmy za Teukrami,
Zajmijmy do zwycięztwa gościniec ubity:
Są inni, co zasłonią domów naszych szczyty.

Gdy Enej na Italców bije rozżarzony,
Niech dłoń nasza Trojanom srogie niesie zgony.
Nie wyjdziesz z walki niższym w siłach i zaszczycie.
Na to Turn jej odrzeknie: znam to należycie
Odtąd, gdyś mir zerwała przez podstępy twoje
I gdyś w krwawe o siostro wmieszała się boje.
Dziś, choć jesteś boginią, ja nadzieję tracę.
Lecz któż cię zesłał z niebios na tak wielkie prace?
Przyszłaś-li by tu patrzeć na zgon brata srogi?
Bo jakież do zbawienia los mi wskazał drogi?
Widziałem zgon Murrana własnemi oczyma;
Droższego nadeń dla mnie już na świecie nie ma.
Wołał na mnie konając z wziętych ran ogromu.
Poległ Ufens, naszego nie chcąc dożyć sromu;
Dzierżą w mocy swej Teukrzy trupa, uzbrojenie.
Brakłoż jeszcze, bym miasta wycierpiał zburzenie?
Czyż ta ręka Drancesa nie zawstydzi sprzeczkę?
Będzież-li kraj ten patrzał na Turna ucieczkę?
Takżeż śmierć jest okropną? Gdy gniew niebian srogi
Ściga mię: więc piekielne sprzyjajcie mi bogi.
Z duszą niepokalaną przez zbrodni ochydę
Do was od wielkich przodków niewyrodny znijdę.
Rzekł, wtem Saces przez rzeszę nieprzyjaciół całą
Biegł na spienionym koniu, w twarz raniony strzałą.
Wpada, imieniem Turna woła i zaklina:
Zlituj się; w tobie ziomków nadzieja jedyna;
Gromi Enej, i z tą się pogróżką przechwala,
Że dziś zamki italskie zniszczy, poobala;
Już ciśnięte pochodnie na dachy padają;
Oczy swoje Latyni ku tobie zwracają.
Kogo uznać za zięcia, z kim zawrzeć przymierze
Z wątpliwości, król Latyn nic nie przedsiębierze.
Przychylna ci krolowa, zdjęta trwogi męką,

Zakończyła swe życie samobójczą ręką.
U wrót bój utrzymuje sam Mezap z Atynem;
Zewsząd wróg się naciska gęstym wojska gminem,
Zewsząd las gołych mieczów w strasznej błyska grozie:
Gdy się ty w czczej przestrzeni upędzasz na wozie.
Osłupiał Turn, przerażon takim rzeczy stanem.
Stawa, milczy; wstyd wielki wre w sercu zmięszanem;
Miłość razem z wściekłością, szał się z żalem wzmaga
I pewna swej dzielności dręczy go odwaga.
Gdy pierzchły od umysłu pomieszania chmury,
Z trwogą iskrzące oczy obraca na mury
I z woza wielkie miasto mierzy bacznym wzrokiem:
Już ogień z baszt piętrzystych płynący potokiem
Sięgał niebios, i wieżę szerząc żary trawił,
Wieżę, którą sam z tramów spojonych wystawił,
Opatrzywszy ją w mosty wysokie i koła.
— Giniemy, więc mię siostro nie wstrzymuj, zawoła;
Spieszmy przez los i boga wskazaną nam drogą.
Chcę się spotkać z Enejem, chcę śmierć ponieść srogą.
Ujrzysz, że się z mą sławą, siostro, nie pominę:
Tej mi dozwól wściekłości; gdy ją wywrę, zginę.
Rzekł, i sunął z rydwana w pole rączym skokiem.
Porzuca tęskną siostrę, biegnie wrogów tłokiem
I, spiesząc przez las mieczów, w biegu roty wali.
Jak gdy wiatr, lub wiek późny, lub potęga fali
Ztrąci z gór głaz ogromny; z wielkim trzaskiem pada,
Rwąc z sobą drzewa, ludzi i bydlęce stada:
Tak Turn ku murom miasta przez gmin trwożny kroczy,
Gdzie brzmi od strzał powietrze, gdzie krew ziemię broczy.
Wtem ręką znak wydaje i tak głos natęża:
Zaniechajcie Latyny z Rutulmi oręża,
Los tej bitwy jest moim; mnie przystoi z prawa
I spełnienie przymierza i ta walka krwawa.

Cofa się całe wojsko; wnet miejsce zdziałano.
Wtem, gdy uszu Eneja doszło Turna miano,
Odbiega murów miasta, rzuca gród wysoki
I rozpoczęte dzieło zrywa bez odwłoki.
Wyskakując z radości, brzmieć bronią poczyna:
Jak Atos albo Eryx, lub szczyt Apenina,
Gdy zabrzmi, w ostrokrzewy ruchome pokryty,
Dźwigając aż do niebios śnieżne swoje szczyty.
Patrzą wszyscy Italcy, Rutule, Trojanie;
I ci co murów strzegli i co bili na nie
Tłukąc je taranami, spuścili dziryty.
Na ten widok król Latyn stawa sam jak wryty,
Że w tak różnych krainach urodzeni męże
Zgubne naprzeciw sobie podnieśli oręże.
Oni, gdy plac zdziałany potkać się dozwala,
Na puklerze i włócznie wszczęli walkę zdala.
Jęczy ziemia, brzmią ciosy zadane żelazem;
I traf i dzielność męztwa mieszają się razem.
Tak pośród kniej Taburnu lub Syli dąbrowy
Gdy dwa byki nastawią do walk srogich głowy,
Daleko w tył pasterzy rozpędza obawa;
Stoją krówki, z bojaźni cała trzoda stawa
Czekając, kto zostanie wodzem jej uznany;
Bodą się i okropne wzajem niosą rany,
Po szyi i po krzyżach krew się hojna leje,
A jękami walczących odbrzmiewają knieje:
Tak Enej walczy z Turnem; gdy się ich potęga
Ściera z sobą tarczami, dźwięk niebios dosięga.
Bierze Jowisz dwie szale i czyni zrównanie
I wraz różne obydwóch wkłada losy na nie,
Chcąc wiedzieć czyje ramię chybny cios omyli,
Lub do której się strony sroga śmierć przychyli.

Wtem Turn skoczył i mieczem z całej siły mierzy
Dufając, że w Eneja bezkarnie uderzy.
Krzyknęła z trwogi Teukrów i Latynów rzesza,
I tchnienia wojsk obydwóch niepewność zawiesza;
Lecz w chwili, gdy miał zadać mieczem cios ogromny,
Pękł i wypadł mu z reki oręż wiarołomny.
Szybciej niż wiatr, ucieka widząc w swojej dłoni
Obcą sobie rękojeść i rękę bez broni.
Jest wieść, że, gdy się kwapił do walk Turn ognisty
Dosiadając rumaków, bułat swój ojczysty
Rzucił i wziął z pospiechu miecz Metyska sługi.
Ta broń mu wystarczała przez czas nader długi,
Póki Teukrów w popłochu dopełniał pogoni;
Gdy do boskiej Wulkana przyszło potem broni,
Miecz ludzki naksztalt lodu pęka rozpryśnięty,
I wnet na płowych piaskach błyszczą jego szczęty.
Zmieszany, w przestwór pola biegnie Turn bez zwłoki;
Już tu, już tam w ucieczce spieszne miesza kroki.
Lecz gęsty okręg Trojan zewsząd go naciska,
Ztąd wstrzymuje mur miasta, ztąd wielkie bagniska.
Nie mniej pospiesznie Enej równą ściga drogą
I już nogi drżącego swoją tyka nogą;
Ale go powściągają osłabłe kolana
I zatrzymuje w pędzie z lotnej strzały rana.
Jak ogar, gdy jelenia zoczy, co go rzeka
Zawarła a straszydła migają zdaleka,
Naszczekuje i goni: ten, zdradnymi znaki
I stromym strwożon brzegiem, w różne zmyka szlaki.
Dyszy nad nim Umbryjczyk i już, już go łapie:
Lecz zwiedzion czczym zakęsem, zębami zakłapie.
Krzyk powstaje i wzrasta od brzega do brzega,
Brzmi woda, w całem niebie hałas się rozlega.
Turn w ucieczce Rutulów z imion wywoływa,

Łaje wszystkich i z pochew znany miecz dobywa.
Enej grozi im śmiercią, jeźli dadzą wsparcie,
A choć ranny, nastaje i ściga zażarcie
Twierdząc, że się natychmiast ku miastu wysili.
Pięćkroć wkoło obiegli i znów się wrócili;
Nie o lekkiej nagrody chodzi im nabycie,
Lecz walczą o krew Turna, o śmierć lub o życie.
Wtem traf leśnej oliwy drzewo im nadarzy
Poświęcone Faunowi, czczone od żeglarzy:
Tam nawykli w rozbiciu uszedłszy zatraty
Wieszać bogom Laurentów i dary i szaty.
Bezwzględna ręka Trojan święte drzewo ścina,
By do walk czystszą z przeszkód została równina.
Tam tkwił oszczep Eneja; ten potężna siła
Pomiędzy wstrzymujące korzenie wraziła.
Enej chcąc broń tę wyrwać wszystkich sił natęża,
By, niedognawszy w biegu, sięgnąć włócznią męża.
Wtem Turn: Faunie! zlituj się, woła drżący z trwogi,
I ty, o dobra ziemio! wstrzymaj oszczep srogi.
Jam zawdy bóstwo wasze czcią uwielbiał hojną,
A Enejcy was krwawą zbezcześcili wojną.
Tak rzekł; i nie napróżno wsparcia bogów wzywał:
Bo, gdy Enej broń swoją bez skutku wyrywał,
Gdy nie mógł żadną siłą zwalczyć siły drzewa,
I gdy nastającego czczy zapał rozgrzewa;
Znów boska córa Dauna, kształt Metyska ciała
Wziąwszy, zabiegła bratu i miecz mu oddała.
Gniewna Wenus z takiego Nimfy ośmielenia,
Przyspieszyła i oszczep wyrwała z korzenia.
Męztwem w duchu i bronią skrzepieni widocznie,
Ten ufny w dzielny oręż, ten w ogromną włócznię,
Stanęli; każdy Marsem dyszy rozpalony.

Wtem wszechmocny król niebios, rzecze do Junony,
Patrząc przez jasny obłok na te walki z góry:
Jakiż koniec, o żono, krwawe wezmą spory?
Wiesz to dobrze, że ENej niecofnym wyrokiem
Ma zasiąść wraz z bogami na niebie wysokiem.
Jakaż cię wśród chmur zimnych nadzieja wstrzymała?
Przystoiż by dłoń ludzka boską krew przelała?
Miecz Turnowi, zwalczonym po co wracasz siły?
Twoje to, nie Juturny, zabiegi zrządziły.
Przestań; niech znajdzie miejsce prośba moja szczera.
Długo cię żałość ciężka w skrytości pożera:
Niech mi ją dziś wynurzą słodkie usta twoje.
Do ostatniego kresu krwawe przyszły boje;
Mogłaś ścigać Trojanów przez lądy i wody,
Mogłaś wojny podniecać i krwawe niezgody,
W płacz zamienić wesele, w pustynie mieszkania;
Lecz odtąd wszelkiej sprawy Jowisz ci zabrania.
Na to Juno z pokorą rzecze bez odwłoki:
Gdyś mi twoje, Jowiszu, objawił wyroki,
Rzuciłam świat i Turna; inaczejbym w niebie
Nie zniosła czynów godnych i niegodnych siebie.
Lecz ogniem otoczona wśród wojska bym stała
I do walk bym niszczących Teukrów rozdrażniała
Wyznam, żem w pomoc bratu Juturnę popchnęła
Budząc ją, by go zbawić, na przeważne dzieła;
Lecz nie tak, by strzałami rozsiewała rany.
Przysięgam to na Styxu nurt nieubłagany;
Wszak większego zaklęcia nie wyrzekną bogi.
I teraz ustępując bój opuszczam srogi.
Lecz dla sławy Latynów, dla latyńskiej ziemi,
Błagam o rzecz niewzbronną wyroki żadnymi.
Gdy przy ślubach zapadnie pokoju ustawa
I gdy się w jedno zleją przymierza i prawa:

Niech Latyny nie stracą odwiecznego miana;
Niech ich żadna na Trojan nie przekształci zmiana.
Niech trwa odzież ojczysta i ojczysta mowa,
Lud wieczny królów Alby niech wiecznie zachowa.
Niech słynie Italia rzymskiem pokoleniem,
A gdy Troja zginęła, niech zginie z imieniem.
Władzca świata z uśmiechem tak rzekł na te mowę:
Tyś jest siostrą Jowisza, plemię saturnowe;
Pocóż w tobie wrą gniewu tak straszne zamęty?
Poskrom raczej w twem sercu zapał nieugięty.
Przyzwalam twym żądaniom, ulegam zwalczony:
Ojców język, zwyczaje zadzierżą Auzony,
Imię to, które mają, wiecznie nosić będą.
Złączeni przez małżeństwa Teukrzy tu osiędą;
Do obrzędów zwyczaje przydam tylko nowe
I uczynię latyńską wszystkim wspólną mowę.
Zmieszany z krwią auzońską, ród potomków mnogi
Przewyższy pobożnością śmiertelnych i bogi;
Podobnie przez lud żaden nie będziesz uczczona.
Tą pociechą ujęta, przyzwała Junona;
Z krain górnych obłoków bez zwłoki zstępuje.
Potem Jowisz rzecz inną w myśli swojej knuje:
Odwrót siostry w walk Turna, stał się jej przedmiotem.
Są dwie jędze; noc czarna za jednym pomiotem
Urodziwszy z Megerą te piekieł straszydła,
Dała im z żmij warkocze, i polotne skrzydła.
Te w przysionkach Jowisza dzierżą wartę srogą,
Okropną śmiertelników przerażając trwogą,
Czy chce zesłać król bogów śmierć w choroby zbrojną,
Czyli miastom występnym zgubną grozi wojną.
Z tych Jowisz z górnych krain zesłał jedne żwawą,
By okropną Juturnie zabiegła postawą.
Pędem wichru na ziemskie spada jędza niwy.

Jak strzała na powietrze puszczona z cięciwy,
Nieochybnej zagłady jadem napojona,
Gdy wypadnie z rąk srogich Parta lub Cydona;
Pędzi przez kraje ciemnic poloty rączymi:
Tak czarnej nocy córa przypadła ku ziemi.
Ujrzawszy wojska Teukrów wraz z Turna orszakiem,
Stała się nagle z jędzy czarnej nocy ptakiem,
Co się wśród pustych gmachów lub w grobowcach kryje
I przeraźliwym głosem o północy wyje.
W tym kształcie koło Turna snuje się straszydło,
Lata, szumi, o tarczę hydne tłucze skrzydło.
Dreszcz po nim nowej trwogi rozciągnął znamiona;
Wstają włosy na głowie, głos mu w uściech kona.
Gdy poznała świst jędzy, gdy skrzydła zobaczy,
Targa włos swój rozpierzchły Juturna z rozpaczy,
Szarpie twarz i pięściami piersi swe okłada.
Cóż ci, rzecze, o Turnie, pomoc siostry nada?
Co pocznę, jakąż sztuką dni twoje ocalę?
Mogęż z taką potworą spierać się zuchwale?
Już więc walki opuszczam. Bez waszych straszydeł
Dość mam, o hydne ptaki; znam ja świst tych skrzydeł,
Świst śmiertelny; Jowisza nie myli mię władza,
Za porwane dziewictwo tak mi wynagradza!
Pocóż nadał mi prawo wiecznego istnienia?
Mogąc umrzeć, mogłabym zakończyć cierpienia
I wraz z bratem w podziemne zeszłabym mieszkanie.
Cóż mi, Turnie, miłego bez ciebie zostanie?
O, niech mię raczej ziemia w swojej połknie głębi
I niech wieczna ciemnica boginię przygnębi!
Rzekła, i skryła głowę zieloną powłoką
I z strasznym jękiem w rzekę skoczyła głęboką.
Wtem Enej nagląc wstrząsa wielką z drzewa włócznię
I z duszy zatwardziałej tak przemawiać pocznie:

Pocóż cofasz się Turnie i unikasz bitwy?
Walczmy zbliska na miecze, lecz nie na gonitwy.
Niech się w jakie chce zmiany twa postać układa,
Zbierz w sobie to, co może i męztwo i zdrada;
Próbuj dotknąć gwiazd samych skrzydły ulotnemi,
Lub się ukryj przedemną w samą głębię ziemi. —
Twardy wrogu! Turn rzecze potrząsając głową,
Nie przerazisz mię wcale dumną twoją mową;
Lecz mię bogi i Jowisz trwoży nieprzyjazny.
To rzekłszy, na głaz wielki wzrok obrócił raźny.
Głaz odwieczny, co w polu leżał przed nim właśnie:
Był on granic oznaką i rozstrzygał waśnie.
Ledwieby z tych, co teraz zamieszkali ziemie,
Wybór mężów dwunastu podźwignął to brzemię.
Turn, gdy się w górą wzniesie i gdy się rozbieży,
Głaz ten ręką schwycony na wroga wymierzy.
Lecz, czy biegnie z kamieniem, czy grożąc nastaje,
Czy go wznosi, czy wstrząsa; sam się nie poznaje.
Krew jego krzepnie lodem, zachwiały się nogi;
Głaz ciśnięty w powietrze, w znacznej części drogi
Uchybia swego celu i pada bez mocy.
Jak, gdy oczy zamdlone sen przyciśnie w nocy,
Marząc, że w zamierzonej spieszymy podróży,
Słabniejem pośród biegu, język nam nie służy,
Sił nie staje, głos niknie, słowa się nie kleją:
Tak, jakąkolwiek męztwo wzbudzi Turn koleją,
Jędza wszystko mu psuje. Różna myśl go tłoczy,
Już na miasto, już zwraca na Rutulów oczy.
Bacząc włócznię grożącą przejmuje go trwoga;
Gdzie ujść, nie wie, i nie wie jak natrzeć na wroga,
Nie widzi swego wozu ani powoźnika.
Ku zachwianemu Enej z włócznią się pomyka,
Wstrząsa ciosem śmiertelnym, zręcznej chwili czeka

I całą siłą ciała uderza zdaleka:
Mniej hucznie taran ciska na mury kamienie,
Słabszy łoskot rozszerza gromu uderzenie.
Cios śmiertelny w swym locie nakształt burzy warezy;
Łamie pancerz i obwód siedmiokrotnej tarczy,
Głęboka nawskróś udo przeszywa mu rana.
Upada Turn potężny na oba kolana;
Powstał z jękiem okropnym szyk Rutulów cały,
Wszystkie góry i lasy głosem ich zabrzmiały.
Turn wznosząc dłoń i oczy tak z pokorą mówi:
Nie żebrzę cię o życie, ulegam losowi,
Ciesz się z twojego szczęścia; lecz jeźliś jest tkliwy,
Niech twe serce Daun, ojciec poruszy sędziwy
(Takiego niegdyś niebo w Anchizie ci dało);
Zwróć mię moim, lub zabij, ale oddaj ciało.
Wznoszę wobec Auzonów prawicę zwalczoną,
Twoją jest Lawinia, boś zwyciężył, żoną;
Lecz na tem gniew powściągnij. Enej miecz wstrzymywa,
Patrzy i już go prośba poruszała tkliwa;
Wtem nieszczęściem na barkach ujrzał łup Pallasa,
Błysły mu czarne gwoździe ogromnego pasa,
Którym, gdy go zgładziła Turna ręka sroga,
Odział barki zwycięzca jako zdobycz z wroga.
Bacząc pomnik tak ciężkie przywodzący rany:
Ujdzież-li on rąk moich tym łupem odziany?
Enej gniewem rozżarzon, strasznym rzecze głosem;
Pallas cię to, tak — Pallas, tym dobija ciosem
I z krwi twej karę ściąga, na jakąś zasłużył.
Rzekł, i miecz z natężeniem w piersiach mu zanurzył;
Natychmiast mróz śmiertelny skrzepłe okrył ciało,
I życie w kraje cieniów z jękiem uleciało.

Koniec.






  1. W oryginale: alboque orichalco. Znaczenie tego wyrazu pochodzi z greckiego oros góra, i chalkos miedź; miedź takowa nie była płową, ale białawego koloru. P. A.
  2. Sic. P. W.
  3. Sic. P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.