Fin-de-siècle’istka/Przeobrażenie trzecie/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fin-de-siècle’istka |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Księgarnia Polska W. Połonieckiego |
Data wyd. | 1904 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Na drugi dzień rano, gdy Helena podniosła się z łóżka, łzy oschły z jej oczów, lecz stan jej duszy nie zmienił się na lepsze. I coraz więcej zaczynała oswajać się teraz z myślą, iż są ludzie, którzy kończą życie samobójczą śmiercią. Zaczęła myśleć o cmentarzu na Brudnie, o tych tajemniczych dołach, do których wrzucają trupy tych, którzy czekać nie chcieli.
Sama jeszcze nie sformułowała swego postanowienia, lecz myśl jej wciąż krążyła wśród samobójczych widziadeł. Nie myślała jednak o Siennickim, lecz coraz częściej o jego matce, i pragnęła teraz ujrzeć znów jej widmo, ujrzeć, zapytać i prosić choćby o cień cienia prawdy, o jakikolwiek szczegół z tej cudownej a potwornej śmiertelnej chwili.
Lecz widmo nie pojawiało się, tylko Helena teraz doznawała ciągłego wrażenia, jakby ktoś bezustannie towarzyszył jej krokom, szedł za nią, dotykał jej włosów, jej pleców lekką i niemateryalną dłonią.
Moralnie i uczuciowo Helena zaczęła rozrzewniać się nad samą sobą i podnosić owo odepchnięcie od siebie Borna, do potęgi heroicznego czynu. Bezwątpienia, względnie do jej słabej woli był to czyn heroiczny, lecz ona teraz stroiła go w tysiączne arabeski.
— Nie, nie, wolę umrzeć — powtarzała.
Po raz pierwszy sformułowała nurtujące ją myśli w chwili następującej sprzeczki ze Świeżawskim. Obecnie bowiem, piekło domu tego przemieniło się w jakiś przedsionek, po którym błąkały się widma zbrodni i śmierci.
— Zabiję się! — wołała Helena w chwili szalonego rozdrażnienia.
Świeżawski spojrzał na nią ukosem i wyszedł z pokoju.
Od tej chwili stanowczej, w której Helena usłyszała dźwięk swego głosu, wyrzucającego nagle z jej piersi szamoczącego się kondora samobójczej myśli, zaczął się jej flirt ze śmiercią, flirt, który ona odczuwała bez najmniejszego udawania, tak jak owe histeryczne migreny, reumatyzmy, dyspepsye, które nie pozostawiały żadnych widomych śladów w jej ciele.
I powoli, oswoiła się z tą śmiertelną igraszką, w której rzucała wyrazem „śmierć“, jak bilardową kulą. Leżąc na łóżku, wyobrażała sobie owe pośmiertne chwile, swą trumnę, pogrzeb, Borna, Hohego, idących za jej trumną.
Rysowała często katafalk, nagrobki a jedząc obiad układała na talerzu jarzynę w formie krzyża. Buteleczki z eterem, z chloralem poznaczyła etykietami, na których namalowała duże trupie głowy. I ciągle teraz myśl jej krążyła koło Borna.
— Nie dla mnie — mówiła, zacinając usta — nie dla mnie!...
W tem bezustannem podnieceniu, coraz szaleniej rozprzęgały się jej nerwy. Zdawało się jej już teraz, że nie może, nie powinna żyć, że jej śmierć będzie straszną karą i nieszczęściem dla Borna i Jadwigi. Karą, za co, nienawidziła, lecz wyobrażała sobie, iż ta jej śmierć (gdyby się zabiła), byłaby gromem, spadającym na głowy jej męża, Hohego, babki i wszystkich tych, którzy w jej życiu jakikolwiek udział przyjmowali.
Mówiła jednak zawsze w myśli — gdybym się zabiła, dodawała to gdybym warunkowe i tylko Świeżawskiemu w oczy rzucała owo „zabiję się“, które zdawało się wywierać nań pewne wrażenie.
Powoli jednak, przez zaciśnięte usta rzuciła tę groźbę i babce, która teraz osłabiona, zrzędziła coraz więcej, tocząc wojny ze sługami.
Bednawska wzruszyła ramionami i, żegnając się, cofnęła do swego pokoju.
Codzień niemal, za pośrednictwem służącej odbierała Helena kartki żałobne, w których Siennicki naglił ją do zdecydowania się na krok ostateczny. Paliła je, darła, niszczyła, lecz tekst wypisywał się w jej umyśle ognistemi zgłoskami. Zaczynała teraz nieśmiało, urywkami, przedstawiać sobie ową scenę podwójnego samobójstwa...
Często myśl jej zaczepiała się o szczegóły.
— Nie mam białego pluszowego szlafroka — mówiła, jakby na usprawiedliwienie się.
Jedna z bohaterek Gypa umierała w pluszowym, białym szlafroku. Pomimo istotnego cierpienia, Helena nie umiała odłączyć myśli samobójstwa od tej śnieżnej szaty.
— Napisałabym do Borna — myślała — napisałabym na ręce Jadwigi. Niech się oboje przekonają, że byłam szlachetną i poczciwą istotą!
Ta myśl wzruszała ją do głębi. Łzy napływały do jej oczów. Układała tekst i słowa listu. Miała zamiar prosić Borna i Jadwigi, aby w rocznicę jej zgonu składali na jej grobie wiązankę heliotropu. Lecz fiołki wydawały się jej kwiatem smutniejszym. Była niezdecydowana... Heliotrop, czy fiołki? Dziwnem jednak a niemal niemożliwem do zrozumienia połączeniem, te powierzchowne na pozór myśli stawały się coraz głębszemi i zasiewały ziarno, które dojrzewało z przerażającą szybkością. W tydzień po spotkaniu Borna, Helena nosiła śmierć w sobie, śmierć samobójczą w pełnym rozkwicie. Dla niej samej nawet zamiar zabicia się nie istniał na seryo a jednak był w niej, tkwił głęboko, jak cierń, który wsuwa się pod skórę niedostrzeżony...
Heleno!... Po raz ostatni wzywam cię, pójdź za mną. Wczoraj widziałem matkę moją. Rozmawiałem z nią długo, mówiła mi, iż teraz jest wciąż przy tobie i w tobie, lecz nie okazuje się twym oczom, nie chcąc cię przerażać... Wołała mnie do siebie, cierpienie jej jest niczem w porównaniu z błogością, jakiej doznaje. Przyrzekła mi, iż przywiedzie cię do mnie i że staniesz się może moją żoną po śmierci, kochanką moją pozagrobową; zapomnisz o wszelkich uczuciach twego obecnego życia i będziesz szczęśliwą... Och Heleno, gdyby to była prawda, gdyby to nie była halucynacya człowieka, mającego już początki obłędu... Bo obłęd mój wzrasta... Wczoraj przeciąłem sobie żyłę, aby upływem krwi i bólem powstrzymać szaleństwo, które mnie ogarniało. Powiedz, czy ja dłużej żyć mogę? A ty, czy nie jesteś także już nawpół szalona? Przypomnij sobie czyny całego twego życia i powiedz, czy gdybyś miała pełne umysłowe władze, postępowałabyś tak samo? Nie, nie, i na ciebie obłęd czyha a jeśli w twej rodzinie nie było fizycznego zboczenia, to myśli milionów, które cię poprzedziły, wirują w tobie, wirują chore, nędzne, nieszczęśliwe...
Tak ty, jak i ja, zestarzeliśmy się przedwcześnie, nazewnątrz młodzi, wewnątrz zgrzybiali... Cóż ztąd, śmierć nasza, zniknięcie jednego żywego złudzenia!... Lepiej umierać świadomie, niż z oczyma związanemi, przyjmijmy śmierć ze stoicyzmem zupełnym... Kiedyś, gdy jeszcze czytać mogłem, Montaigne powiedział mi, że „ci, którzy się boją, niech skaczą odważnie w przepaść“... Ja i ty — oboje się lękamy, przerwijmy ten lęk, nasza przedwczesna starość umniejszyła w naszych oczach piękność egzystencyi... Niemożność życia sprowadziła w nas niemożność pożądania życia... Wlec za sobą nietylko to, co przodkowie nasi zrobili, ale to, co mieli zamiar zrobić, to wiele a dodać jeszcze dziedziczność cielesną, to już ciężar nad siły. W starożytności rodziny chore skazane były na zagładę, zgładźmy się dobrowolnie... Lombroso, Garofalo... czytaj... przekonasz się, że nasze dzieci byłyby zbrodniarzami... A jeśli śmierć jest tryumfem nad życiem, tak jak mówią inni, o Heleno!...
Czekam cię, chodź!...
Helena czytała ten list rano, po nocy strasznej, dręczącej, którą starała się ułagodzić trochą eteru. Upijała się bowiem teraz eterem, porzuciwszy chloral, lecz eter wyczerpywał ją jeszcze więcej i odurzał tylko chwilowo.
Nagle zastukano do drzwi jej pokoju.
— Cóż to? — odezwał się głos Świeżawskiego — nie pijesz herbaty, czy się już zabiłaś?
Od pewnego czasu zaczął żartować z jej samobójczych pogróżek.
Helena leżała wciąż na wznak nieruchoma i nie odpowiedziała ani słowa na pytanie męża. Usłyszała skrzyp jego butów, oddalił się, gwiżdżąc i wszedł do jadalni.
Spojrzała znów na list i na znak krzyża, którym list był podpisany. Te dwie czarne linie przejęły ją nagłą grozą, stokroć większą, niż wszystkie słowa kreślone ręką szaleńca. Krzyż ten zaczął ją mrozić, hypnotyzować i dziwnem zimnem napełniać jej piersi.
Podniosła się na łóżku, usiadła i z włosami rozrzuconemi dokoła zsiniałej twarzy robiła wrażenie istoty obłąkanej.
Z klatki piersiowej zimno mrożące ogarnęło jej ciało, wsunęło się pod czaszkę i tchnęło w nią nagłe postanowienie.
— Zabiję się — pomyślała.
Do tej pory mówiła — zabiję się — a myślała — gdybym!... Lecz z chwilą, gdy myśl jej dojrzała i zatrzymała się już na punkcie samobójstwa, błądziła bezustannie koło tego punktu, jakby ściągnięta cuglami suggestyi.
— Tak, tak — myślała — zabiję się, muszę się zabić, tak będzie lepiej dla wszystkich, dla mnie, dla Borna, dla męża, dla społeczeństwa... Wszyscy będą zadowoleni.
Pierwszy raz pojęcie o dopełnieniu czegoś dla dobra społecznego przesunęło się jej przez umysł. Mimowoli wzrokiem zaczęła szukać rewolweru. Leżał ukryty w szafie.
Podniosła się, lecz w lustrze zobaczyła swą postać siną, rozczochraną, prawie odrażającą...
— Nie, nie, wyszeptała — trzeba mieć śmierć piękną.
Powlokła się do szafy i zaczęła wyjmować obszyte koronkami koszule i spódnice.
— Jeżeli będą robić autopsyę — pomyślała i nagle uczuła zimne ostrze stali, przeszywające jej łono.
Przed jej oczyma mignął żółty dom przedpogrzebowy, który tak często wzbudzał w niej niezdrową ciekawość...
— Tam będę jutro, pojutrze...
Zamknęła oczy, do których napływały łzy.
— Muszę, muszę — wmawiała w siebie, jakby usprawiedliwiając się przed samą sobą, inaczej mogę zanadto tęsknić za Bornem, mogę go spotkać znowu, mogę nie mieć siły odepchnąć go od siebie... Jadwiga się dowie, nie, nie!...
Oparła głowę o drzwi szafy i ścierała łzy kędziorami włosów.
Lufa rewolweru migotała, jak gwiazdka wśród porozrzucanej bieli batystów i płócien.
Helena patrzyła na ten świecący punkt przez krepę łez.
— Nie, nie będę miała nigdy dość odwagi, muszę znaleźć Siennickiego; gdybym nie zabiła się odrazu, on mnie dobije!
Zanurzyła ręce we włosy.
— On... mnie dobije! — powtarzała, łkając.
Rozrzewniała się coraz więcej nad sobą, wlokąc się tak na ten stos samobójczy. Oczyma szukała teraz jedwabnych, ażurowych pończoch. Nie mogła ich odszukać w kąciku, w którym je ukryła.
Zdjęła ją nagle złość nerwowa.
— Sługi mi ukradły — pomyślała, kipiąc z gniewu — odprawię obydwie...
Nagle przypomniała sobie swe samobójcze postanowienie.
— Co mnie to teraz obchodzi — wyłkała — co mnie to teraz obchodzi!...
I zaraz dodała w myśli.
— Kupię nową parę i pójdę do kąpieli, idąc, wstąpię do katakumb i powiem Siennickiemu, że może na mnie liczyć dziś, o szarej godzinie...
I płacząc wciąż rzewnie, ubrała się i zakrywszy twarz woalką, poszła do katakumb, do kąpieli i po nowe ażurowe pończochy.