Góra Chełmska/Wstęp/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Góra Chełmska – wstęp |
Podtytuł | Czas powstania poematu |
Wydawca | Instytut Śląski |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Wstępu Cały tekst |
Indeks stron |
Zdawałoby się po przeczytaniu Góry Chełmskiej, że niewiele poematów nadaje się w tym stopniu co ona do zarzucenia wszelkich dociekań genetycznych i poprzestania na tym, co sama zechce nam odsłonić, bo o tej pomocy, jaką miewa zwykle badacz literacki w postaci różnorakich wynurzeń autora oraz jego współczesnych, nie ma mowy, przynajmniej w dzisiejszym stanie rzeczy. Nie wiadomo nam nic, żeby Bonczyk w czasie tworzenia tego poematu czyjejkolwiek porady zasięgał, z kimkolwiek się znosił, ale także potem ten skryty, zamknięty w sobie twórca rzadko się wypowiadał obszerniej o swojej twórczości. Własne jego świadectwo o powstaniu Góry Chełmskiej zamyka się w 2 wynurzeniach: w liście do ks. Augustyna Weltzla i w ustępie rozmowy ze Stanisławem Bełzą. W liście do ks. Augustyna Weltzla, odszukanym w jego spuściźnie przez o. Emila Drobnego, a ogłoszonym w czwartym zeszycie kwartalnika „Zaranie Śląskie“ z r. 1937, tak pisze Bonczyk 25 maja 1886 r. o genezie poematu:
„Ponieważ Stary Kościół Miechowski opiewa tylko lokalne zdarzenia, przeto postanowiłem, nabrawszy odwagi i zaufania do własnych sił, napisać coś w tym rodzaju, co by wszyscy mogli czytać. Góra św. Anny, cel dorocznych moich pielgrzymek, już dawno zajmowała moje myśli. Lecz skąd brać materiał? W Historii diecezjalnej Heynego nic nie było dla mnie, z biblioteki uniwersyteckiej otrzymałem Heneliusa, — z Góry św. Anny otrzymałem kronikę, miejscami bardzo rozwlekłą, poza tym bardzo niedokładną. O innych dziełach nic nie wiedziałem, — proszę mi wybaczyć, Czcigodny Ks. Radco, ale tak temu jest, nikt mi nie zwrócił uwagi na książeczkę, o której Wasza Wielebność wspomina. Między konfratrami nie ma nikogo, kto by mógł uchodzić za żywą kronikę. K‘ temu moje prace urzędowe! ja piszę tylko nocami. Łońskiego roku byłem od 15 czerwca do 15 lipca w Trencinie, tam napisałem pierwszą połowę niniejszej książeczki, — w lutym tego roku napisałem drugą połowę w domu. O historii nie ma w tych pisaninach ani śladu! — do romantyczności skusiła mnie Petronella — ale: romantyka i pielgrzymka — św. Anna i świat — franciszkanin i Romeo! czy to wolno łączyć w jedno? Uroczyste obchody na Górze św. Anny i rozwiązanie konwentu — było głównym przedmiotem, dalsze dodatki miały być niejako masłem na chleb, niestety, to masło czasem takie zjełczałe. Jeden egzemplarz posłałem do Kuriera Poznańskiego i czekam teraz na wyrok śmierci! Potem dopiero obdarzę moich Konfratrów. Wiele imion nawet żyjących osób, wciągnąłem w moje dziełko, słuszna stąd obawa, że teraz ich właściciele „mi oczy wydrapią“! Ale cóż, skoro mnie opęta furor scribendi — wtedy już nic nie widzę i nic nie słyszę.“
Pewne uzupełnienie tego listu, choć są i sprzeczności, stanowi następujący ustęp rozmowy z Bełzą: „Jest to rzecz mniejszej wartości…, pisana b. prędko. Wstęp czyli inwokację, którą mi pan tak chwali, napisałem dość dawno, resztę jednak dorobiłem pośpiesznie, bawiąc na kuracji u wód.“ (Stanisław Piast: Na Szląsku Polskim, Kraków 1890, str. 30). Wiadomość ta wydaje się wiarogodna, gdyż zapisał ją Bełza wnet po swej rozmowie z Bonczykiem, a od ukazania się drukiem Góry Chełmskiej do czasu rozmowy upłynęły dopiero 3 lata, ale uderza uproszczenie dat napisania poematu i uwydatnienie tylko pierwszej fazy wypoczynkowej. Można więc stwierdzić, że na pewno ów wstęp czyli 54 początkowych wierszy poematu powstało „dość dawno“, reszta zaś na dwie raty: na kuracji i w lutym 1886. Jeżeli idzie o pośpiech w dorobieniu reszty, to sprawa nie jest tak prosta, jakby się zdawało. Najpierw zaciekawia słowo: dorobiłem, jeżeli pochodzi od samego Bonczyka, co jest prawdopodobne, dalej nazwanie owych 54 wierszy początkowych wstępem czyli inwokacjinwokacją(!), bo krótko mówiąc, coś się tutaj nie zgadza ze sobą. Wszakże owe wiersze początkowe nie są w stosunku do obecnej całości inwokacją, lecz ekspozycją, gdyż inwokację stanowi 18 dalszych wierszy, a trudno przypuścić, żeby Bonczyk, którego znajomość teorii poetyckiej nie ulega wątpliwości (p. moje wydanie St. Kościoła Miechowskiego, str. LXIX—LXXI), tak nagle w rozmowie z Bełzą pomieszał pojęcia i nie pamiętał nic z tego, co przed 3 laty we własnym poemacie pisał. Następnie jeżeli dorabiał do wstępu resztę, to znowu rodzi się pytanie, czy w zamysłach pierwotnych nie zamierzał po tym wstępie dać innej treści, a wreszcie, czy to wyrażenie, że resztę u wód pośpiesznie dorobił, ma oznaczać i pomysł cały i jego wykonanie czyli ujęcie w rymy, czyli tylko drugą czynność.
Z tym łączy się inne późniejsze i pozornie nie mające z Górą Chełmską żadnego związku wynurzenie wobec Napieralskiego, że trzecia Bonczyka epopea, niestety zniszczona, była „poematem na szerokim tle polskim, który zdaniem autora miał walorem literackim przewyższyć i Stary Kościół Miechowski i Górę Chełmską“ (ks. dr Szramek: Norbert Bonczyk, Roczniki Tow. Przyj. Nauk na Śląsku, t. II, str. 36, por. Jacek Kędzior [ks. Jan Kudera]: ks. Norbert Bonczyk jako poeta, Opole 1918, str. 8). To zdanie autora o wartości trzeciej epopei wyjaśniałoby dostatecznie sąd wydany w obecności Bełzy, że Góra Chełmska jest rzeczą mniejszej wartości, ale nie w stosunku do Starego Kościoła Miechowskiego, jak to zrozumiał Bełza, tylko w stosunku do zaczętego już wówczas (1889) trzeciego poematu, a może także w stosunku do pierwotnego pomysłu samej Góry Chełmskiej, z którego „dość dawno“ urzeczywistnił się tylko wstęp, będący inwokacją do czegoś innego, niż Góra Chełmska w obecnym kształcie. Jeżeli tak się sprawa przedstawia, to Bełza skrócił i przez to zniekształcił wynurzenie Bonczykowe.
Treść poematu zestawiona ze współczesnymi jej powstaniu wydarzeniami historycznymi rzuca inne światło na znaczenie poszczególnych ustępów i wyjaśnia także, dlaczego to Bonczyk dorabiał pośpiesznie resztę do dość dawno napisanego poemaciku. Nie jest więc obojętną rzeczą, że poemat nie powstał bezpośrednio po naznaczonym w tytule roku akcji poematu tj. po 1875, lecz blisko czasu jego wydania tj. 1886 r., gdyż ciężar gatunkowy wydarzeń jednego lub drugiego roku rozstrzyga niepoślednio o tym, czy autor nie stosuje na większą skalę niż w Starym Kościele Miechowskim metody wypowiadania się między wierszami, tak właściwej naszej literaturze czasów porozbiorowych.
Zagadnienie rozpada się na dwa: 1) rok napisania 54 wierszy początkowych, 2) stosunek ich do reszty poematu. Początek ów, pt. Góra Chełmska (Św. Anna) wydrukowany w Eines alten Studenten Ferien-Geklimper (1882) i w dodatku do II wydania Starego Kościoła Miechowskiego (1883), wcielił Bonczyk, dokonawszy paru charakterystycznych, choć drobnych zmian, do Góry Chełmskiej. Najważniejsza z nich zaszła w w. 26, w którym pierwotna: Polska krew zmieniła się w: Słowian Krew. Kiedy powstał ów poemacik, dość łatwo odgadnąć z w. 28: „Przed wrogiem krwi, wiary twej szukając opieki” (tak w II wyd. Star. Kościoła Miech.), że nastąpić to musiało po r. 1872, po rozpoczęciu przez Bismarcka walki kulturnej, a z braku wzmianki o wygnaniu franciszkanów, że przed r. 1875 (p. nadto obj. I 1). Jeżeli trzeba na tej przestrzeni czasu dokonać wyboru, to wydaje mi się rok 1874, w którym władze pruskie przeciwdziałały energicznie licznym pielgrzymkom na Górę św. Anny (p. obj. I, 79) najprawdopodobniejszym, bo z niego najsilniejsze „pątnicze wspomnienia“ mógł wynieść poeta. Jeżeli poemacik ten miał już w chwili powstania według zamiaru autora charakter inwokacyjny, a przedmiotem inwokacji była Góra Chełmska, nie tyle jako pojęcie geograficzne, ile jako świętość śląska, bo siedziba kultu religijnego, to ustęp trzeci (Poki step ukraiński — Z palmą między pierwszymi na wieki zasiędzie) musi zastanowić uważnego czytelnika nie dla widocznych reminiscencyj z polskiej literatury romantycznej, a zwłaszcza z Pana Tadeusza, lecz z powodu swego charakteru ekspozycyjnego wobec inwokacyjnego 2 poprzednich ustępów. W tej ekspozycji przypuszczalnej większej całości uderza: 1) połączenie Śląska z kresami wschodnimi Polski, z których na pierwszym miejscu znalazł się step ukraiński, 2) podkreślenie łączności narodowej nie tylko przez miejsca kultu religijnego (Ostra Brama, Jasna Góra, Góra św. Anny), lecz także przez wspólność historyczną (plemię Piastów, Jagiełłów), 3) napomknięcie motywu, który wystąpi nieco zmieniony w późniejszym poemacie, że od trwałości skał bazaltowych Góry Chełmskiej zależy „koniec tej tu doczesności”, że z ich zniknięciem „umrze w męskiej dojrzałości plemię Piastów, Jagiełłów” i przeniesie się między niebian. Z lirycznych podźwięków poemaciku, z jego „wieszczego ulotu“ podzwania jakby przygrywka epickich zamierzeń, już jak gdyby mgliste obietnice przyoblekały się w wyraźne kształty, którym na ożycie każe czekać pilniejsza sprawa twórcza. Tymczasem „pątnicze wspomnienia osłodzą ci szukanie przyszłego zbawienia“. I znowu natrętne pytanie: jakiego zbawienia, czy tylko wiecznego dla duszy, czy także doczesnego „przed wrogiem krwi, wiary“, chociażby tylko w krainie poezji.
Jakiekolwiek przyjęlibyśmy wyjaśnienie, pewne tylko zostanie to, że w latach następnych wśród wytężonej pracy duszpasterskiej wyobraźnię Bonczyka zajęły inne wspomnienia i zaprzęgły jego muzę na dłuższy czas w jarzmo pracy nad Starym Kościołem Miechowskim, już wtedy zaczętym.
Czy po napisaniu Starego Kościoła Miechowskiego, a nawet po jego językowym przerobieniu do II wydania w 1883 r. nie starczyło Bonczykowi czasu na nowy poemat, czy też brakło wśród codziennych zajęć natchnienia, któż może na pewno twierdzić lub przeczyć. Nie wiemy nic prócz tej jednej wiadomości, że resztę dorobił pośpiesznie. A ta reszta nie była wcale mała; wszakże jest tego po odliczeniu 54 początkowych wierszy ponad 2700 trzynastozgłoskowców czyli mówiąc po Mickiewiczowsku, kropił Bonczyk przeciętnie co dzień jakie pół setki wierszy, odbywając przy tym kurację lub wykonywając obowiązki duszpasterskie. Czy nie było to nieco za wiele, skoro nie widać z poprzedniej jego twórczości, żeby był płodnym rymopisem? Może więc nie tylko 54 początkowych wierszy, ale i inne mniejsze czy większe partie powstały już wcześniej lub zostały z innego niewykończonego poematu przejęte, a zapewne treść sama została przed kuracją jeszcze przemyślana i z grubsza przynajmniej ustalona. Mam tu na myśli przede wszystkim liryczną partię w pieśni IV 302—387 (dumki Damiana Gaszyny) i spowiedź Damiana Gaszyny w pieśni VI 59—266, która nosi cechy jakby późniejszego skrócenia i przerobienia.
Wysuwa się tu i inna sprawa, a mianowicie należytego zrozumienia słów Bonczyka do Weltzla o „pierwszej i drugiej“ połowie poematu, czy wziąć je dosłownie i przypuszczać, że pieśni I—III powstały w lecie 1885 w Trenczynie, a IV—VI w lutym 1886 w Bytomiu, czy też dopuścić pewną swobodę i np. napisanie pieśni I i V—VI odnieść do r. 1885, innych zaś do r. 1886, względnie I i jakieś krótsze zredagowanie II—IV i V do r. 1885, nową zaś redakcję II—IV i VI do roku 1886. Dalsze moje wywody idą raczej w kierunku drugiej alternatywy, zwłaszcza co do partii II 263—326 wzgl. 328, w której szereg szczegółów wskazuje na powstanie w r. 1886 i co do obecnej postaci pieśni III i IV.
Na to wszystko rzuca światło analiza anachronizmów poematu. Akcja jego ma się według zapowiedzi w tytule rozgrywać w r. 1875, czyli wszystkie wydarzenia późniejsze, zaznaczone w poemacie, będą wskazówkami czasu jego powstania. Takich sygnałów mamy sporo, pozostały one nieusunięte przez autora właśnie z powodu pośpiesznego dorabiania owej reszty. Bonczyk, kropiąc swoje wiersze, nie kontrolował, czy każdy szczegół w nich zgadza się
z wyznaczonym przez niego czasem akcji tj. r. 1875. I znowu byłaby ciekawa, choć trudna do zbadania kwestia, czy ten brak kontroli był zamierzony czy mimowolny, jeżeli nie w chwili pisania, to w czasie przygotowywania do druku, a nawet podczas samego pośpiesznego druku i korekty. Nie zapuszczając się w te dociekania, zmierzamy do istotnego zagadnienia, jakie najpóźniejsze czasowo wypadki za znaczyły się w Górze Chełmskiej drobną chociażby o nich wzmianką.
Ustęp w pieśni II o „ojczyzny filarach“ (ww. 281—316) roi się od różnych anachronizmów, z których najjaskrawszy jest następujący: w II 301 mówi ks. Grelich rzekomo w r. 1875: Tu ksiądz Wolczyk z Byciny, teraz proboszcz w Pszowie, czyli ks. Grelichowi trzeba przypisać albo cały wiersz, albo tylko jego pierwszą część, drugą zaś ująć w klamrę jako wtręt Bonczykowy i to „teraz“ odnieść do czasu napisania Góry Chełmskiej. Jeżeli nie dałem klamry w tekście, to tylko ze względu na pierwodruk, od którego nie chciałem za daleko odstępować, ale że: teraz proboszcz w Pszowie, jest wtrętem poety, wynika ponad wszelką wątpliwość z faktu, że ks. Grelich umarł 1876 r., a Wolczyk proboszczem w Pszowie został w 1886 r. To samo da się powiedzieć o III 444—445: Lubecki, Proboszcz, niegdyś wikary miejski katowiecki, tylko że to mówi niby w 1875 r. o. Atanazy, podczas gdy Lubecki został proboszczem w Woli nad Wisłą w r. 1884.
Również II 307—309:
nuż i pedagogi:
Nerlich, Sarnes, Lubecki, którym lud ubogi
Zawdzięcza pożyteczne gazety kościelne
są anachronizmem w r. 1875, a możliwe do pomyślenia tylko w 1886, gdyż Nerlich wydaje swoje Pismo Miesięczne w latach 1883—1887, Lubecki Zdrowaś Maria w 1885—1891, a Sarnes Monikę i Anioła-Stróża w 1886—1888. Data późniejsza jest wykluczona, gdyż Góra Chełmska wyszła w maju 1886. Na ten sam rok jako terminus ante quem wskazuje II 295, w którym ks. Szulczyk wymieniony jest wśród profesorów (rzeczywiście był on profesorem religii w Pilchowicach do r. 1886, w którym został proboszczem w Wodzisławiu), i V 399—400: ksiądz wikary Zeflik Sobel, który w 1886 został proboszczem w Paczynie.
Chcąc zachować wszelką ostrożność, można by powiedzieć, że te dowody stwierdzają tylko fakt powstania ustępu o filarach ojczyzny w 1886 r., natomiast inne części poematu mogły powstać wcześniej. Jak już poprzednio zauważyłem, nie jest wykluczona i taka możliwość mimo świadectwa samego Bonczyka; w każdym razie wizja o. Atanazego w I 520—531 dowodzi, że nie mógł ten ustęp zrodzić się przed listopadem 1881 tj. przed śmiercią biskupa Förstera. Wreszcie nie mógł ks. Grelich wymieniać wśród filarów ojczyzny ani Błany (II 302), ur. w 1855 r., ani Wawrzka, wyświęconego w 1876, byli bowiem w r. 1875 i za młodzi i za mało znani, żeby już po plebaniach umieszczano ich portrety (obrazobrazy), natomiast w 1886 można już było o nich mówić jako o podporach ludu śląskiego.
W II 315—324 raziłyby niekonsekwencje skupione w 10 wierszach, gdyby to wszystko było wypowiedziane w roku 1875. Ktokolwiek przerzuci życiorys Miarki pióra Konstantego Prusa (Em. Grim — Jan Skryba: Paweł Stalmach. Karol Miarka, Katowice-Cieszyn 1924, str. 98—106), łatwo spostrzeże, że wzmianka II 316: zawdzięcza on chorobę kozie, nie odnosi się do cukrzycy, której Miarka nabawił się i pozbył w pierwszym okresie swych więzień, lecz do choroby nogi podczas dziewięciomiesięcznego więzienia śledczego w Gliwicach 1880 do 1881, która przyczyniła się do śmierci Miarki. W r. 1875 pisarzem (redaktorem) „Katolika” był Miarka, za swoją działalność otrzymał 29 grudnia 1875 błogosławieństwo Piusa IX, w lutym 1879 wyróżnił go Leon XIII na 2 audiencjach, trudno więc pomyśleć, że Bonczyk, pochwaliwszy Miarkę w II 315—316, od razu w II 317 i 322 surowo go skrytykował lub że nie pamiętał, iż Miarka był pisarzem i redaktorem Katolika do 1881 r., w którym odstąpił go ks. Radziejewskiemu. Krytyka więc Katolika nie może się odnosić do czasu przed r. 1881; jeżeli Bonczyk nie wspomina nic o śmierci Miarki (15 sierpnia 1882), to nie stanowi to bynajmniej dowodu na nieznajomość zmian w redakcji Katolika, gdyż nie wzmiankuje także o śmierci ani Lompy, Bogedaina, Włodarskiego i Diepenbrocka, zmarłych przed lub w 1875, ani zmarłego w 1883 Filipa Kity, o którego działalności w Zabrzu mówi się w II 232 tak jak o zasługach Miarki w czasie teraźniejszym. Ale pisarzem Katolika nie jest prawdopodobnie także ks. Stanisław Radziejewski nie tylko dlatego, że nie wypadało Bonczykowi okazać się niewdzięcznym za przychylne recenzje Starego Kościoła Miechowskiego w Katoliku 1879 (jednej z nich autorem był zapewne sam Radziejewski) i nie dlatego także, że w tym Katoliku już pod redakcją Radziejewskiego drukował artykuły szereg „ojczyzny filarów“ i powierzał mu w komis swoje książki po r. 1875 (np. Szulczyk, Wątróbka, Lubecki, Korpak itd.) czyli zarzut trafiałby pośrednio także w nich, lecz przede wszystkim dlatego, że nie było rozdźwięku między Katolikiem a centrum długo jeszcze po r. 1875. Mógł mieć Bonczyk zastrzeżenia przeciw ks. Przyniczyńskiemu i jego bratu, przeciw Gazecie Górnośląskiej i jej zwolennikom[1]), ale przeciw Katolikowi zależnemu od księży centrowców nie miał powodu występować aż do r. 1886, w którym ks. Radziejewski oddał go swojej siostrze Ludwice. Wiersze więc II 317—322 wymierzone są przeciw Przyniczyńskiemu za przyszłość i przeciw następcom Radziejewskiego na przyszłość, gdyby chcieli odstąpić centrum i pójść w ślady Przyniczyńskiego. Odnosząc owe wiersze do sytuacji w r. 1886, a nie 1875, otrzymujemy w wypadkach tego roku i nieco wcześniejszych właściwy klucz do zrozumienia słów:
est modus in rebus,
Moi księża — rzekł Grelich — bo nostris diebus
Wszystko może pójść krzywo. Oni siebie sparzą,
Redaktorzy, nam piwa gorzkiego nawarzą.
Ja nie dla polityki bronię tu polszczyzny,
Tylko by dla zbawienia dusz bywał plon zyzny.
Całkiem inaczej wygląda rzecz w roku 1886; od kilku lat przycichła już walka kulturna, pomyślnie układają się stosunki między rządem pruskim a duchowieństwem, na ciaśniejszym obszarze górnośląskim zanotować możemy, że wygnanie franciszkanów z klasztoru św. Anny właściwie należało już do przeszłości, skoro od końca 1881 r. siedzieli tam i opiekowali się pątnikami oo. Atanazy Kleinwächter i Dezydery Lis, nosząc wprawdzie sutanny księży świeckich, skoro mieli prócz jednego przesłuchania w 1833 spokój ze strony władz pruskich, urządzali rekolekcje dla księży i nauczycieli, pomagali od 1884 w duszpasterstwie w Porębie, krótko mówiąc, do stanu przed walką kulturną brakło tylko jawności życia zakonnego i noszenia habitu. Ale i o tym jako o rzeczy bliskiej, która się spełniła w r. 1887, snać już marzono, a więc VI 320—325 są westchnieniem częściowo już spełnionym, któremu do pełni urzeczywistnienia brak tylko klauzury klasztornej i habitów, aby „Serafickie syny wróciły w dziedzictwo Gaszyny“.
Walka kulturna złączyła na pewien czas interesy polskości i katolicyzmu niemieckiego w Prusiech, ale wymagania polityki państwowej zwłaszcza zaś reforma finansów Rzeszy w 1878 i 1879 spowodowały Bismarcka, że wyciągnął rękę do centrum. Falk, autor ustaw przeciwkościelnych, otrzymał dymisję 23 lipca 1879, od 1880 poczyna się likwidowanie przez sejm pruski ustaw antykatolickich, obsadza się w zgodzie z Watykanem stolice biskupie i w 1883 prócz arcybiskupstwa gnieźnieńskiego nastąpiło porozumienie między kościołem i rządem. Ale gdy z początkiem 1886 r. Ledóchowski zrzekł się arcybiskupstwa, prymasem Polski został w lutym t. r. Niemiec ks. Juliusz Dinder; centrum musiało być zadowolone, o zadowolenie zaś Polaków nikt się nie troszczył.
Od r. 1884 walka Prus kieruje się przeciw Polakom, sypią się rozporządzenia i ustawy, mające na celu zniszczenie polskości. Rozporządzenie z dnia 26 marca 1885 nakazywało wydalić z państwa pruskiego Polaków obcych poddanych i zaprowadziło „rugi pruskie“, które do końca 1885 r. objęły przeszło 30.000 osób i nie ustały mimo uchwalonego w parlamencie niemieckim wniosku Windthorsta, że wydalenia nie są uzasadnione i szkodzą interesom Niemiec. O tych krokach rządu wiedział Bonczyk, pisząc swój poemat, a zapewne słyszał także o przygotowywaniu dalszych dwóch ustaw przeciwpolskich i nie wątpił w ich uchwalenie. Te przewidywania spełniły się podczas druku poematu, bo dnia 26 kwietnia 1886 uchwalono ustawę kolonizacyjną, oddając 100 milionów marek na fundusz dyspozycyjny, „by przez osiedlanie niemieckich chłopów i robotników wzmocnić w prowincjach Poznańskiej i Prus Zachodnich element niemiecki przeciw dążnościom polonizacyjnym“. Ustawy z 4 i 6 maja 1886 miały przyśpieszyć germanizację ludności polskiej przez szkoły uzupełniające i przez obostrzenie kar za nieuczęszczanie dzieci do szkoły. W budżecie pruskim na rok 1886 znalazły się kwoty na cele germanizacyjne w szkolnictwie, wynoszące jednorazowo 2 miliony marek i corocznie po 900.000 marek, a przeznaczone tak dla Poznańskiego i Prus Zachodnich, jak dla Opolszczyzny. Wyszedł wreszcie dekret ministerialny, zarządzający krótko, że żaden obywatel pruski, mówiący po polsku, nie może być urzędnikiem państwowym w prowincjach wschodnich. Dekret ten obowiązywał jeszcze po przewrocie r. 1918 (Gerlach).
Ustawy te i rozporządzenia częścią obejmowały Śląsk, częścią po zostawiały go na uboczu, stanowiąc jednak wiszącą wciąż nad jego głową groźbę, że spadną także na Ślązaków, jeżeli swoją sprawę łączyć będą ze sprawą Poznańskiego i Prus Zachodnich. Na tym tle dopiero zrozumiałe jest ostrzeżenie ks. Grelicha, jako osoby poematu: Est modus in rebus — trzeba umiaru w obronie polszczyzny, bo nostris diebus — a więc w r. 1886 rząd nie będzie się już krępował w walce z polskością względami na katolicyzm, gdyż to jest sprawa przesądzona już nominacją ks. Dindera i z tej strony zwłaszcza wobecprzewlekłej choroby biskupa wrocławskiego Roberta Herzoga nie będzie trudności, a Herzog nie jest zresztą Försterem. Otóż to wszystko, co może pójść krzywo, to rozciągnięcie ustaw przeciwpolskich także na Opolszczyznę, oni siebie sparzą, redaktorzy, nam piwa gorzkiego nawarzą — to nie jest już tylko sprawa księży-redaktorów z Poznańskiego i duchowieństwa górnośląskiego, to szerszy już zakres: oni, Polacy z Poznańskiego już się poparzyli, idzie tylko o to, żebyśmy, Górnoślązacy, nie pili zbyt gorzkiego piwa. Obrona więc nasza polszczyzny musi stać poza podejrzeniem nawet jakiejkolwiek polityki i pozostać tylko środkiem skutecznym w prowadzeniu dusz do nieba.
Taki jest sens w. II 317—322 w r. 1886, anachroniczne zaś włożenie ich w usta ks. Grelicha, zmarłego w r. 1876, ma swoje głębsze uzasadnienie. Myśli takie żywił i wypowiadał prywatnie, a czasem i publicznie niejeden z współbraci duchownych należących do centrum, ale któremuż z nich można było powierzyć rolę ich rzecznika w poemacie bez urażenia jego drażliwości, bez narażenia się na „wydrapanie oczu“? Ale wypowiadał je zapewne za swego życia i ks. Grelich, jeżeli idzie o ogólny rezultat tj. o obronę polszczyzny ściśle ograniczoną do zakresu religijnego; czy atoli zbierał wtedy ogólne pochwały, jak w poemacie, czy nie odzwierciedliło się tu raczej jego „za grobem zwycięstwo“ nad nawróconymi później do tych przekonań księżmi centrowymi? Jeżeli jednak tak jest, to czy Bonczyk wypowiada się bez reszty ustami ks. Grelicha, czy się z nim utożsamia? Zapewne, że to i owo świadczyłoby za takim ujęciem sprawy, ale zwróćmy przecież uwagę na pewne szczegóły, którym po głębszym zastanowieniu się trudno odmówić wartości rozstrzygającej. Wśród gości proboszcza leśnickiego są księża, którym walka kulturna jest ciężarem niechętnie dźwiganym, ale nie brak i goręcej kąpanych jak ks. Wojciech Widera (II 139—151), jak ks. Kleemann, proboszcz z Mysłowic (II 271—277), jak ks. Krupa (II 317—318). Czy bili oni brawo końcowemu wnioskowi Grelicha, czy poprzednim jego wywodom niekoniecznie zgodnym z zakończeniem? Ilu tych gości było? A jeśli między nimi był ks. Engel, którego kazanie (V 523—536) zawiera przecież śmielsze myśli, powtarzające się w jego przemówieniach wiecowych, to czemu nie zabrał głosu i milczał ten „mowca wieców“, ten kanclerz polski, niestrudzenie stawiający rezolucje o polską naukę religii i w Leśnicy 1879 i w Królewskiej Hucie 1883 i w Gliwicach 1885, żeby nie wspominać o późniejszych, ten twórca pierwszych statutów w 1884 r. Śląskiego Tow. bł. Czesława czyli Śląskiej Pomocy Naukowej? Ale czy tylko on jeden? Nie mówi także nic o tych sprawach ktoś inny, czy z subordynacji jako podwładny Grelicha, czy też dla zgodności w 1875 r. przekonań? Jest to ks. Walenty Riemel (Rymlowicz), który na wiecu centrowym w 1880 r. w Leśnicy „wygłosił dotąd nie słyszaną na Śląsku z ust kapłana na wskroś patriotyczną mowę na temat jedności narodowej wszystkich Polaków pod wszystkimi zaborami. Asumpt do tego wziął z listu Ojca św. Leona XIII do narodu polskiego, wydanego z okazji obchodu uroczystości świętych Cyryla i Metodego, który to proroczy list zatajono na Śląsku. Papież wzywał w nim wszystkich Polaków pod trzema zaborcami do wytrwania, bo kiedyś Pan Bóg ich wyzwoli z ucisku. Przewodniczący chciał mówcy odebrać głos, wywołał tym atoli jeden potężny zbiorowy głos protestów, któremu musiał ulec i pozwolić mówcy na dalsze przemawianie. Lud górnośląski po raz pierwszy dowiedział się prawdy o potrzebie łączności z resztą narodu polskiego i rozniósł wieść o tym po całym Górnym Śląsku“ (Bogusława Kowalczykówna: Odrodzenie narodowe Górnego Śląska od r. 1821 do r. 1902, Katowice 1937, str. 42).
Najcharakterystyczniejszy wszakże jest brak samego Bonczyka w poemacie, choć są tam dwaj inni koledzy — wikarzy z Bytomia: Klein
i Mattern (III 443—444), ale nie ma też innego towarzysza i niemal przyjaciela z Bytomia, a w 1886 r. kolegi w proboszczostwie, ks. Schirmeisena. Czy dlatego, że nie było obu na fikcyjnym odpuście w r.
1875? Chyba nie, bo tym śmielej można było ich wprowadzić. Powód musi być inny: obaj proboszczowie bytomscy od r. 1886 — to dwa kierunki w centrum śląskim: Schirmeisen — niemiecki i Bonczyk — polski, oba w 1875 r. przedwczesne.
Walczy więc w poemacie niedawna przeszłość z teraźniejszością, Bonczykowi wydaje się ze względu na obiektywizm epicki rzeczą konieczną, aby sam się w tych wspomnieniach usunął w cień i nie szedł drogą obraną w Starym Kościele Miechowskim, nie wprowadzał siebie do poematu, bo wtedy musiałby zabrać głos w rozprawie u ks. Grelicha, u którego bywał, i wypowiedzieć własne zdanie. Nie tai go wprawdzie w licznych dorywczych uwagach, a zwłaszcza w IV 159—165 i V 45—54, ale to była inna sprawa niż milczeć, będąc obecnym przy tak doniosłej dyskusji. Przynależność do centrum stwarzała z niego jakby śląskiego Hamleta, który nie mógł się zdobyć na rozstrzygnięcie między matką — duchowieństwem, żyjącym w niestosownym stadle z królem — centrum, a ojcem — polskością, stwarzała jakby śląskiego hr. Henryka broniącego bez przekonania mniejszego zła z obawy przed większym, wytwarzała w poemacie atmosferę, w której odzwierciedlić się miała i „nieodbita polskość poety“ i niesamowite strony życia górnośląskiego „z taką prawdą, że aż strach bierze“. Atmosfera ta, nieodczuwana jeszcze w r. 1875 i przez kilka lat później, stała się pełną rzeczywistością w r. 1886. Ale tę duszną atmosferę przewiewa lekki podmuch wallenrodyzmu, o czym jeszcze później.
- ↑ Nie była i z ks. Przyniczyńskim sprawa tak groźna dla centrum, jak początkowo myślano; i on się z czasem oswoił tak, że Bełza (Na Szląsku Polskim, str. 61) zalicza w przeciwieństwie do Katolika i Nowin Raciborskich jego organ Opiekuna Katolickiego na równi z Gwiazdą Piekarską do pism mających tyle tylko wspólnego z polskością, że są pisane po polsku. Ten sąd podpowiedział Bełzie zapewne Koraszewski, pracujący wówczas w Katoliku, ale niemniej ma on swoje znaczenie.
- ↑ Por. Józef Buzek: Historia polityki narodowościowej rządu pruskiego wobec Polaków, Lwów 1909, str. 181—210; Helmut von Gerlach: Der Zusammenbruch der Deutschen Polenpolitik, Berlin (1919), str. 6—9.