Garbus (Féval)/Część piąta/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ PIĄTA.
ŚLUB.

I.
JESZCZE DOM ZŁOTA

W pałacu Gonzagi pracowano całą noc. Przygotowano działki. Od samego rana kupcy zajęli każdy swoje cztery stopy kwadratowe. Nawet wielką salę zajmowały przegrody ze świeżego drzewa sosnowego. W ogrodzie tez już wszystko było gotowe. Nic nie pozostawało z jego wspaniałej przeszłości. Jeszcze gdzieindziej widać było kilka drzew, gdzieindziej posąg na zbiegu prostych ulic z małych drewnianych budek.
Okna księżnej Gonzagi, wychodzące na ogród, zamknięte były na grube okiennice. Przeciwnie, okna księcia osłaniały tylko story obramowane złotem. Ciemno dotąd było i u księżnej i u księcia.
Pen Pejrol leżał jeszcze w łóżku, ale nie spał. Obliczał wczorajszą wygraną i dorzucił do zawartości skrzynki o poważnych rozmiarach, która stała tuż koło łóżka. Wierny pan Pejrol był bogatym, przytem skąpcem a własciwie chciwcem, bo namiętnie kochał pieniądze, ale nie dla nich samych, lecz dla przyjemności, na które one pozwalają.
Nie można powiedzieć, aby miał jakieś przesądy, brał od wszystkich i liczył na to, że na starość zostanie wielkim panem.
Właśnie Żandry składał mu raport i opowiadał, jak wraz z Oriolem i Montobertem odnieśli trupa Lagardera aż do mostu Marion i rzucili go do rzeki. Pejrol zapłacił Żandremu, zostawiwszy sobie pewien procent z przeznaczonych na to pieniędzy.
— Dobrzy kamraci są coraz rzadszymi — rzekł Żandry na wychodnem. — Pod pańskiemi oknami jest były żołnierz z mojego pułku, który przy sposobności mógłby wam bardzo dopomódz.
— Nazywa się?....
— Wieloryb. Jest silny i głupi jak wół.
— Zamów go — odparł Pejrol. — ale tylko z przezorności, bo mam nadzieję, żeśmy już skończyli z temi wszystkiemi historyami.
— A ja mam nadzieję, że nie jeszcze — odparł Żandry. — Rozmówię się z Wielorybem.
Zeszedł do ogrodu, gdzie Wieloryb spełniał swe obowiązki napróżno walcząc z rosnącem po wodzeniem swego szczęśliwego współzawodnika Ezopa II.
Pejrol wstał i udał się do swego pana. Spostrzegł ze zdziwieniem, że inni już go ubiegli. Przed Gonzagą stali Kokardas i Paspoal obaj pięknie ubrani pomimo wczesnej pory, wyświeżeni i już po wizycie w kuchni.
— E, hultaje — zaczął Pejrol, zauważywszy ich. — Coście robili wczoraj podczas balu?
Paspoal wzruszył ramionami, a Kokardas obrócił się tyłem.
— O ile wielkim jest dla nas honorem i szczęściem służyć tak świetnemu panu, jak ekscelcncya — rzekł Kokardas, — o tyle przykro nam mieć do czynienia z tym panem. Nieprawda, lebiodo?
— Przyjaciel mój — odparł Paspoal — czyta w mem sercu.
— Rozumiecie mnie? — mówił Gonzaga który miał minę bardzo zmęczoną. — Musicie zdobyć wiadomości jeszcze dziś rano, wiadomości pewne, dowody namacalne. Chcę wiedzieć napewno czy żyję, czy umarł?
Kokardas i Paspoal skłonili się z elegancyą i gracyą, która czyniła z nich najszykowniejszych donżuanów świata. Przeszli wyprostowani mimo pana Pejrola i z godnością opuścili pokój.
— Czy wolno mi zapytać waszej ekscelencyi, o kim to mowa: żywy czy umarły? — zapytał Pejrol już siny ze strachu.
— Mówiłem o kawalerze Lagarderze — od rzekł Gonzaga, kładąc zmęczoną głowę na poduszce.
— Ależ — zawołał zdumiony Pejrol — skąd te wątpliwości? Tylko co zapłaciłem Żandremu.
— Żandry jest nikczemnym hultajem, a ty się starzejesz, mój Pejrolu. Źle nam służą. Podczas gdy ty spałeś, ja już dziś rano pracowałem. Widziałem Oriola i Montoberta. Dlaczego nasi ludzie nie towarzyszyli im do Sekwany?
— Sprawa już się skończyła. A wasza ekscelencya sam poddał myśl, żeby zmusić dwóch swych przyjaciół.
— Przyjaciół! — powtórzył Gonzaga z taką głęboką wzgardą, że zamknęło to usta Pejrolowi.
— Dobrze zrobiłem — mówił dalej książę. — i ty masz racyę; to moi przyjaciele. Do licha! Muszę w to wierzyć, że są moimi przyjaciółmi. Kogo nadużywa się bez miary, jeżeli nie swych przyjaciół? Chcę ich zgnębić, czy tego nie rozumiesz? Chcę ich przywiązać na potrójny supeł, przykuć do siebie. Gdyby Horn miał za sobą stu krzykaczy, regent zatknąłby sobie uszy. Regent przedewszystkiem lubi spokój. Ja nie boję się smutnego losu hrabiego Horna.
Przerwał, widząc, że Pejrol utkwił w niego chciwe spojrzenie.
— Do dyabła! — rzekł z przymuszonym trochę śmiechem. — A ten ma już gęsią skórkę!
— Czy pan obawia się czego ze strony regenta? — zapytał Pejrol.
— Słuchaj — odparł Gonzaga, unosząc się na łokciach, — przysięgam ci na Boga, że jeżeli ja upadnę, ciebie powieszą!
Pejrol cofnął się o trzy kroki. Oczy wyszły mu na wierzch. Gonzaga nagle wybuchnął serdecznym śmiechem.
— Arcytchórzu! — zawołał. — Nigdy w życiu nie byłem lepiej u dworu jak teraz, ale nie wiem, co może mnie spotkać. W razie ataku chcę być w pogotowiu. Chcę, aby koło mnie byli nie przyjaciele — nie ma już przyjaciół — ale niewolnicy. Nie niewolnicy kupieni ale przykuci. Istoty jakby żyjące mojem tchnieniem i którzyby wiedzieli że moja śmierć ich samych zabije.
— Co do mnie — wybełkotał Pejrol — to wasza eksceleneya nie potrzebuje się....
— To prawda ciebie trzymam oddawna, ale inni? Wiesz że w tej bandzie są piękne imiona? Wiesz, że tacy sprzymierzeńcy to tarcza? Navail jest z krwi książęcej, Montobert jest spokrewniony z wielkimi panami! Choisy jest kuzynem Movtemarta, Noce i Gironne wysokich dostojnkiów, Chaverny księcia Soubise....
— Och, ten! — przerwał Pejrol.
— Ten zostanie przywiązany jak i inni — przerwał Gonzaga, — trzeba tylko znaleźć jakiś łańcuch dla jego fantazyi. Jeżeli nie znajdziemy — dodał ponuro — tem gorzej dla niego! Ale kończmy nasz przegląd: Taranna proteguje sam Law, Oriol ta komiczna figura, jest siostrzeńcem sekretarza państwa, Leblanca. Albert nazywa pana de Fleury swym kuzynem; a nawet ten baron Batz bywa u księżny Palatynu. Bądź pewny że nie zbierałem sobie ludzi na śle po. Do stu dyabłów, wiem, że wydaliby mnie za kilkaset talarów, ale od wczoraj wieczór trzymam ich w ręku wszystkich razem, a jutro rano chcę ich mieć pod nogami!
Odrzucił kołdrę i wyskoczył z łóżka.
— Pantofle! — zawołał.
Pejrol ukląkł i obuł pana najpokorniej, potem pomógł włożyć szlafrok.
— Mówię ci to wszystko, mój Pejrolu — ciągnął dalej Gonzaga — bo ty także jesteś moim przyjacielem.
— O, wasza ekseelencyo! Czyż mnie można równać z tymi ludźmi?
— Skądże! Żaden z nich na to nie zasłużył — przerwał książę z gorzkim uśmiechem. — Ale trzymam cię tak mocno, mój przyjacielu, że mogę ci się zwierzać ze wszystkiego, jak spowiednikowi. Czasami trzeba się zwierzać, to pomaga. A więc mówiliśmy że trzeba ich związać za ręce i nogi. Sznurek, który im zarzuciłem na szyję, okręcił się raz tylko; zaciśniemy go. Zaraz zobaczysz jakie to pilne. Tej nocy zostaliśmy zdradzeni.
— Zdradzeni! — jęknął Fejrol. — Przez kogo?
— Przez Żandrego, Oriola i Montoberta.
— Czyż to możliwe!
— Wszystko możliwe zanim ich sznur nie udusi.
— A skąd to wie wasza ekscelencya?.... — zapytał Pejrol.
— Nic nie wrem poza tem, że ci hultaje nie spełnili swego obowiązku.
— Żandry właśnie mi opowiadał, że odnieśli ciało na most Mariom.
— Żandry skłamał. Nic nie wiem i przyznam się, że z trudem rozstaję się z myślą że się nareszcie pozbyłem tego demona Lagardera..
— A skąd ta wątpliwość?
Gonzaga wyjął z pod poduszki zwiniętą kartkę papieru i rozkładał ją powoli.
— Nie znam wcale ludzi, którzy chcieliby kpić sobie ze mnie — wyszeptał — i niebezpieczne byłyby takie figle z księciem Gonzagą!
Pejrol czekał, aż pan jego wytłumaczy się jaśniej.
— Z drugiej strony — ciągnął dalej Gonzaga. — Ten Żandry ma pewną rękę. Słyszeliśmy wszyscy śmiertelny okrzyk....
— Co jest na tej kartce, ekscelencyo? — zapytał Pejrol w najwyższej trwodze.
Gonzaga podał mu rozłożoną kartkę, a służalec zaczął czytać z ciekawością.
Kartka zawierała taką listę:
Kapitan Lorrain — Neapol.
Staupic — Norymbergia.
Pinto — Turin.
Matador — Glasgow.
Joel Jugan — Morlaix.
Faenza — Paryż.
Saldani — Paryż.
Pejrol — ....
Filip Gonzaga, książę Mantui — ....
Te dwa ostatnie nazwiska napisane były czerwonym atramentem czy też krwią. Nie było przy nich nazwy miast, bo mściciel nie wiedział jeszcze, gdzie będzie mógł ich ukarać.
Siedem pierwszych nazwisk wypisanych by,ło czarnym atramentem i naznaczonych czerwonymi krzyżami. Gonzaga i Pejrol wiedzieli dobrze, co te krzyże oznaczają. Pejrol drżał na całem ciele.
— Kiedy wasza ekscelencya to otrzymał? — wybełkotał.
— Dziś rano, wcześnie, ale już gdy otworzono bramy, bo przedtem słyszałem piekielne krzyki tej tłuszczy.
Rzeczywiście dochodził ogłuszający hałas. Doświadczenie nie nauczyło jeszcze jak należy.
regulować giełdę i nadać temu jarmarkowi szanowne pozory. Wszyscy naraz krzyczeli i głosy ich łączyły się jakby w odgłosy burzy.
— Jakim sposobem wasza ekscelencya to otrzymał? — zapytał jeszcze Pejrol.
Gonzaga wskazał na okno, naprzeciwko swego łóżka. Jedna szyba okna była wybita. Pejrol zrozumiał: pod oknem na dywanie leżały kawałki szkła i niewielki kamyk.
— To mnie obudziło — rzekł Gonzaga. — Przeczytałem i przyszło mi na myśl, że może Lagarder ocalony.
Pejrol schylił głowę.
— Chyba — ciągnął dalej książę — że ten niecny czyn został spełniony prze jakiegoś jego służalca, który nie wiedział o losie swego pana.
— Miejmy nadzieję! — wyszeptał Pejrol.
— W każdym razie natychmiast posłałem po Oriola i Montoberta. Udawałem, że nie wiem o niczem, żartowałem, wyciągałem ich na słówka aż mi się w końcu przyznali że złożyli trupa na kupie śmieci na jakiejś uliczce.
Pejrol uderzył się pięścią po kolanie.
— Tego tylko brakowało! — zawołał. — Panny może zawsze odżyć.
— Niedługo dowiemy się prawdy — odparł Gonzaga. — Kokadas i Paspoal poszli się o tem dowiedzieć.
— Czy wasza ekscelencya tak ufa tym dwom zdrajcom?
— Nie ufam nikomu, mój Pejrolu, nawet tobie. Gdybym mógł robić sam wszystko, nikimbym się nie posługiwał. Byli pijani wczorajszej nocy, źle postąpili i wiedzą o tem, a więc tembardziej będą się teraz starali. Przyzwałem, ich i nakazałem wyszukać dwóch zuchwalców, którzy wczoraj bronili tej młodej awanturnicy, przybierającej imię Aurory Nevers....
Wymawiając te ostatnie słowa, księże nie mógł powstrzymać uśmiechu. Pejrol milczał poważny.
— I poruszyć niebo i ziemię — dokończył Gonzaga — aby się przekonać, czy ten przeklęty dyabeł znów się nam wymknął.
Zadzwonił i rzekł do wchodzącego lokaja.
— Niech mi przyniosą lektykę! A ty, Pejrolu, udaj się do księżny pani, aby, jak zwykle, złożyć zapewnienia mego głębokiego szacunku. Uważaj dobrze. Powiesz mi jakie wrażenie robi przedpokój księżny pani i w jakim tonie odpowie ci jej panna służąca.
— Gdzie znajdę waszą ekscelencyę?
— Jadę najpierw do pawilonu. Pilno mi zobaczyć tę małą awanturnicę z ulicy Pierre-Leseot. Podobno ona i dona Kruz są przyjaciółkami. Potem udam się do pałacu pana Law, który mnie zaniedbuje. W końcu pokażę się w Palais-Royal, gdzie moja nieobecność może być szkodliwą. Kto wie, jakie oszczerstwa mogą na mnie rzucać?
— Wszystko to potrwa długo.
— Wszystko to potrwa krótko. Muszę zobaczyć się z naszymi przyjaciółmi, z naszymi wiernymi przyjaciółmi. Nie zmarnuję dnia dzisiejszego a na wieczór obmyślam małą kolacyjkę.... Ale pomówimy jeszcze o tem.
Zbliżył się do okna i począł oglądać kamyk, leżący na dywanie.
— Ekscelencyo — rzekł Pejrol — zanim was opuszczę, abym przestrzegł przed tymi dwoma hultajami.
— Kokardasem i Paspoalem? Wiem, że się z tobą źle obeszli, mój biedny Pejrolu.
— Nie o to chodzi. Coś mnie mówi że was zdradzają. I oto dowód: Byli przecież wmieszani w sprawę w fosie Kajlusa, a jednak nie widziałem ich imion na liście umarłych.
Gonzaga, który w zamyśleniu przypatrywał się kamykowi, żywo rozwinął kartkę.
— To prawda — wyszeptał — brak tu ich imion. Ale jeżeli to Lagarder układał listę i jeżeli oni należą do Lagardera, to przedewszystkiem umieściłby na niej ich imiona, aby ukryć zdradę.
— To zbyt subtelne ekscelencyo. Nie trzeba niczego zaniedbywać w boju na śmierć i życie. Od wczoraj stawiamy na niepewne. To dziwaczne stworzenie, ten garbus, wmieszał się w nasze sprawy, jakby pomimo pańskiej woli....
— Aha, przypomniałeś mi o nim — przerwał Gonzaga. — Ten garbus wypróżni aż do dna moją sakwę.
Wyjrzał przez okno. Garbus stał właśnie przed budą i rzucał bystre spojrzenia w stronę okna Gonzagi. Na widok księcia spuścił oczy i skłonił się z szacunkiem. Gonzaga raz jeszcze obejrzał kamyk.
— Dowiemy się wszystkiego — wyszeptał — dowiemy się wszystkiego. Mam przeczucie, że dzień wart będzie nocy. Idź, przyjacielu Pejrolu. Oto i moja lektyka. Do widzenia!
Pejrol wyszedł spełnić rozkazy. Książę wsiadł do lektyki i kazał się nieść do pawilonu dony Kruz.
Pejrol tymczasem przechodząc korytarz, prowadzący do pokojów księżny, rozmyślał nad swym losem.
— Ja nie mam dla Francyi, mojej pięknej ojczyzny — mówił do siebie — tego idyotycznego przywiązania, jakie się niekiedy spotyka. Z pieniędzmi wszędzie żyć można. Moja skarbonka jest już niemal pełna i w dwadzieścia cztery godziny mogę położyć rękę na kasach mego pana. Książę zdaje się upadać. Jeżeli rzeczy nie poprawią się do jutra, pakuję walizkę i jadą szukać klimatu, który lepiej będzie służył memu delikatnemu zdrowiu. Cóż u dyabła! Od dziś do jutra bomba nie zdąży chyba wybuchnąć.
Kokardas i Paspoal obiecywali że się podwoją, aby położyć koniec niepewnościom księcia Gonzagi. Byli ludźmi honorowymi. Siedzieli niedaleko w szynku jedząc i pijąc za czterech.
Twarze ich promieniały radością.
— Nie umarł do kroćset! — mówił Kokardas, podając kubek.
Paspoal go napełnił i powtórzył.
— Nie umarł!
I wypili obaj za zdrowie kawalera Henryka Lagardera.
— A do dyabła! — zaczął znowu Kokardas. — Należą się dobre ciosy płazem za te wszystkie głupstwa, któreśmy popełnili od wczoraj, wieczór!
— Byliśmy pijani, mój szlachetny przyjacielu, — odparł Paspoal. — Pijaństwo jest łatwowierne. Zresztą zostawiliśmy go w takiej złej sytuacyi!
— Czyż jest zła sytuacya dla tego gałgusa! — zawołał z zapałem Kokardas. — Nie bój się! Teraz chociażbym go zobaczył naszpikowanego jak pulardę, jeszcze powiem: “Do licha, wydobędzie się z tego!”
— To prawda — szepnął Paspoal pijąc małymi łykami — że to ładna sztuczka! To nas wbija w dumę, żeśmy się przyczynili do jego edukacyi.
— Mój drogi, wypowiedziałeś moje własne uczucia! Niech nas ukarze jak zechce, a ja jestem jego duszą i ciałem!
Paspoal postawił pustą szklankę na stole.
— Szlachetny przyjacielu — zaczął, — jeżeli wolno mi zwrócić ci uwagę to powiem że twe intencye są dobre, ale fatalna słabość do wina....
— Do kata! — przerwał Kokardas — słuchaj lebiodo! Byłeś trzy razy więcej pijany ode mnie.
— Dobrze! Dobrze! Jeżeli tak się na to zapatrujesz! Hola dziewczyno nowy dzbanek!
Ujął w swe długie i chude palce kibić dziewczyny objętości beczki. Kokardas patrzył na niego z litością:
— Ej, drogi przyjacielu — powiedział. — Widzisz słomkę — w oku bliźniego, a w swojem i belki nie dostrzegasz!
Tego rana, gdy przyszli do Gonzagi byli zupełnie pewni, że Lagarder zginął nagłą śmiercią. Tembardziej że o świcie byli w jego mieszkaniu na ulicy Chantre, gdzie znaleźli drzwi wyłamane. Dom zastali pusty. Sąsiedzi nie wiedzieli, co się stał ani z piękną panną, ani z Franciszką ani z Jankiem. Na pierwszem piętrze przy szkatule, o wyłamanym zamku zobaczyli kałużę krwi. Stało się: zbójcy którzy napadli na różowe domino tej nocy, powiedzieli prawdę: Lagarder umarł!
Dopiero Gonzaga rozbudził w nich nadzieję przez swe zlecenia. Książę żądał, aby znaleziono trupa jego śmiertelnego wroga. Gonzaga miał ku temuu bezwtąpienia ważne powody Dla naszych przyjaciół nie trzeba było więcej, aby pić zdrowie żywego Lagardera. Co do drugiej części ich misyi: wyszukania obrońców Aurory to była już sprawa załatwiona. Kokardas napełnił kubek i rzekł po chwili:
— Trzeba wymyślić historyjkę, moja skorupko.
— Dwie historye — odparł braciszek Paspoal: — jedną dla ciebie i jedną dla mnie.
— Ja jestem napół Gaskoóczykiem, napół Prowansalczykiem, historyjki nic mnie nie kosztują.
— A ja jestem Normandczykiem! Zobaczymy, która historyjka będzie lepsza.
— Zdaje mi się, że mnie wyzywasz, lebiodo?
— Po przyjacielsku, szlachetny przyjacielu. To są tylko zresztą zabawki dla dowcipu. Pamiętaj jednak że w naszych historyjkach po winniśmy znaleźć trupa naszego Paryżanina.
Kokardas wzruszył tylko ramionami.
Zawcześnie jeszcze było, aby wracać do pałacu. Kokardas i Paspoal poczęli układać historyjki. Zobaczymy, który lepiej umiał opowiadać.
Tymczasem zasnęli, położywszy głowy na stole i niewiadomo, którv otrzymałby palmę pierwszeństwa za głośne i donośne chrapanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.