Gasnące ognie/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Najstarożytniejsze osiedla ludzkie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.
NAJSTAROŻYTNIEJSZE OSIEDLA LUDZKIE

Od grobowca Racheli jedna z trzech krzyżujących się tu dróg biegnie przez żyzny i malowniczy zakątek Palestyny do Hebronu.
Jest to miejscowość obfitująca oddawna w źródła wody, rozsławiona szeroko w starożytnym świecie, mlekiem i miodem płynąca ziemia chanaańska.
W każdym razie słyszał już o niej Abraham, koczujący w Mezopotamji, a król Salomon kazał tu wykopać trzy ogromne prostokątne baseny, otoczyć je murami z potężnemi kontrfosami i doprowadzić do nich wodę z okolic.
W ten sposób powstały „stawy Salomonowe“, do dnia dzisiejszego dostarczające wodę mieszkańcom Jerozolimy.
Samochód mknie asfaltowaną szosą, mijając miasteczka i wioski, a każda nazwa budzi wspomnienia, jakieś echa tego, co się czytało, lub słyszało niegdyś w młodości, gdy księża-prefekci uczyli nas w gimnazjach Starego Testamentu.
Etam... Rama... ojczyzna proroka Samuela, opiekuna młodocianego Dawida... Bethzachera, gdzie zakończyła się piękna w swym porywie patrjotycznym bohaterska epopeja powstania braci Machabeuszów... Tu na tych polach Judasz Mahabeusz z szaloną odwagą zaatakował olbrzymią armję Antiocha i został pobity na głowę. Tu gdzieś musiał zginąć Eleazar Machabeusz, zabijający słonia, na którym miał się znajdować znienawidzony król Antioch...
Teraz tu wszędzie zielenią się pola uprawne, winnice, ogrody i sady, pełne figowców, drzew pomarańczowych, a nawet plantacje bananów, osłonięte wysokiemi płotami z mat słomianych. Mnóstwo studni i drobnych ruczajów — pełnych wody, tego, „płynnego złota“ Ziemi Obiecanej, zapewnia dobrobyt mieszkańcom tego szczęśliwego kraju.


HEBRON. ULICA I MURY
Dalej Betsur, który zdobył był śmiałym szturmem waleczny Szymon Machabeusz...

W oddali widać już minarety Hebronu, tonącego wśród gajów oliwnych, drzew granatowych, figowych i pomarańczowych, lecz szofer skręca nagle na marną drogę polną i staje w cieniu starych dębów.
Jesteśmy w miejscu, gdzie niegdyś Abraham po rozstaniu się z Lotem, założył obóz swego szczepu.
Szofer Arab — pokazuje nam gruby pion dębu o drobnych, twardych liściach. Drzewo otoczone żelaznem ogrodzeniem, nosi na sobie ślady ognia. To pastuchy, rozkładając pod nim swoje ogniska, kilka razy podpalali sędziwego starca, który podług podań, stoi na tem samem miejscu od stworzenia świata. Jednak dąb ten nie podlega zniszczeniu przez ogień ani przez żaden inny żywioł. Nic dziwnego! Przecież mieszkańcy Hebronu wierzą, że w tem miejscu starozakonny patrjarcha gościł trzech aniołów. Jeden z nich pozostawił tu zatknięty w ziemi swój kij pielgrzymi, który wypuścił korzenie i pozostał na wieki, jako ten nieśmiertelny i niezniszczalny „dąb Abrahama.“
W pobliżu gaju pozostały ruiny starożytnej, niemal cyklopicznej budowli. Arabowie dowodzą, że jest to „Khirbet Ramet el Khalil“ czyli ruiny ołtarza, „Przyjaciela.“
„Przyjaciel“ jest to pseudonim Abrahama, używany przez muzułmanów i spotykany w biblijnym tekście.
Hebron stał się ożywionem i bogatem miastem arabskiem.
Żydzi, nieliczni tu, uważani są za obywateli „trzeciego gatunku“ tak, jak to widzimy w Jemenie, Fezie, Marakeszu.
Nie mają oni wstępu do meczetu „Haram el Khalil“ i tylko do 7-ej rano mogą zanosić modły na schodach o 72 stopniach, prowadzących do świątyni, lecz nie wyżej od siódmego stopnia od dołu.
Inaczej śmiałkowi świętokradcy grozi śmierć nieunikniona.
Tuż przy siódmym stopniu w murze oglądam szeroką szczelinę pomiędzy kamieniami.
Szofer zapuszcza w nią rękę i wyjmuje kilka papierków z hebrajskiemi znakami.
Są to modlitwy Żydów, ich prośby, skargi i błagania pisemne, opuszczane tej „skrzynki pocztowej“.


HEBRON. WEJŚCIE DO GŁÓWNEGO MECZETU
Przecież ten meczet, zbudowany za niepamiętnych czasów przez nieznanych nikomu architektów, stoi nad wspominaną w Biblji podwójną jaskinią Makfela, którą nabył był Abraham przed tysiącoleciami od pewnego tubylca.

W tej grocie znaleźli miejsce ostatniego spoczynku sam Abraham po powrocie z Egiptu, Izaak, Jakób, Sara i Lia...
Grobowce ich, okryte wspaniałemi makatami z zielonego jedwabiu, haftowanego złotem, stoją w różnych kaplicach meczetu i oznaczają miejsca, gdzie w ukrytej pod posadzką grocie spoczywają prochy wielkich patrjarchów.
Nikt, zdaje się, nigdy nie zaglądał do podziemi meczetu, prócz jednego z faraonów egipskich, który po zdobyciu Palestyny wszedł tam, lecz, jak twierdzi podanie, wyszedł ślepcem.
Władca opowiadał później, że zobaczył Sarę, która rozczesywała włosy i na widok intruza, skinęła w jego stronę ręką. Egipcjanin — najeźdźca natychmiast utracił wzrok.
Od tego czasu nikt już nie odważał się wchodzić do „Makfeli“ Abrahamowej. Jedyny okrągły otwór w posadzce, z opuszczoną weń lampą, pozwala dojrzeć dno groty, zaśmiecone papierkami modlitewnemi.
W pobliżu Hebronu Arabowie pokazują wzgórze, posiadające czerwoną ziemię, z której Twórca ulepił praojca Adama; trochę dalej znajduje się jaskinia, w której ukrywał się pierwszy człowiek wraz z Ewą, po wygnaniu z raju.
Cóż więc dziwnego, że Hebron uważany jest za najstarożytniejsze miasto na kuli ziemskiej?
Istniało ono jeszcze przed założeniem Tanisu, najdawniejszej stolicy dolnego Egiptu; twórcą Hebronu był olbrzym Arbe wkrótce potem, gdy, po zbudowaniu wieży Babel, ludzie rozproszyli się po obliczu matki-ziemi.
Tak głoszą legendy, a podłoże ich znaleźć można w księgach Jozuego.
W czasach królów imię Hebronu powtarzane było z przerażeniem i odrazą, ponieważ Absalom podniósł tu sztandar rewolucji, skierowanej przeciwko ojcu swemu Dawidowi.
Hebron jest miejscem krwawem i takiem pozostało.
W r. 1929 podczas powstania Arabów, zginęła tu największa ilość Żydów.
O pięć kilometrów od Hebronu Arabowie odwiedzają ruiny innego, nader starożytnego miasta Ha-Kain.
Wznosi się tam teraz mały meczet Nebi-Jokin.
Stoi on na miejscu, gdzie dokonana była pierwsza krwawa zbrodnia ludzka. Tu Kain zabił brata swego Abla. Arabowie kierowani niczem niewytłómaczonym pietyzmem odwiedzają to miejsce i czczą pamięć Kaina-mordercy.
Dlaczego to czynią?
Może dlatego, że ten pierwszy krwawy porachunek z czasów patrjarchalnych, pierwszy mord, dokonany przez Kaina, który był niejako wnukiem Twórcy, usprawiedliwiały wojowniczość Semitów-Arabów i ich żądzę przelewu krwi?
Czy nie tkwi w tym pietyzmie ten sam pierwiastek, który kierował szaloną myślą bolszewików, wystawiających w jednem ze swoich miast pomnik... Judaszowi Zdrajcy?...
Być może, kremlińscy macherzy widzieli w nim wcielenie zdrady, tej potężnej broni w ręku przewódców komunizmu.
Logika wymaga, aby na Czerwonym Placu, naprzeciwko mauzoleum Lenina, Stalin wystawił pomnik Kainowi, tak bliskiemu z ducha zmarłemu dyktatorowi.
Spoglądając na urocze okolice Hebronu, na jego bujną roślinność, bogactwo pól i sadów, na setki szczątków najstarszych na świecie budowli, ożywiających wspomnienia o pierwszych ludziach, zamyśliłem się nad obrazem świata prahistorycznego.
Większość uczonych przytrzymuje się obecnie tego zdania, że homo sapiens zjawił się na kuli ziemskiej, prawdopodobnie jednocześnie w różnych punktach ziemi.
Jednym z nich mogła być piękna i żyzna w te zamierzchłe czasy ziemia Chanaańska, która dopiero później, na skutek zmiany klimatu i głębokich kataklizmów, w przeważającej części stała się jałową i pustynną.
Być może, że pustynia Syryjsko-Arabska nie była dawniej tak niegościnną i niebezpieczną, jaką wydała mi się w parę tygodni po zwiedzeniu Hebronu i jego okolic.
Przemawia za tem okoliczność, że nieliczny, ubogi szczep nie mógłby przebyć jej, gdyby była taką, jaką jest obecnie. Żyzna dolina Międzyrzecza nie była wtedy otoczona jałowemi przestworami pustyni lecz szeregiem oaz łączyła się z obfitą w dary Nieba ziemią Chanaańską.
Z Biblji wiemy o potędze i bogactwie Babilonji, Asyrji, Akadu, a tymczasem teraz nie pozostało z tego ani śladu! Wprost wierzyć się nie chce, że tam, gdzie w nasze czasy panoszy się biała, martwa, rozpalona pustynia, stały kiedyś wspaniałe grody i kwitło bujne życie narodów pod berłem „synów Bela i Assura.“
Pustynia zwyciężyła i zdobywała szmat po szmacie ojczyznę pierwszych ludzi aż się zatrzymała nad Jordanem i Morzem Martwem, nie przerywając jednak odwiecznej walki i odnosząc coraz to nowe, chociaż nie tak już nagłe i widoczne zwycięstwa.
Może właśnie przed atakiem wojującej pustyni, nieliczne w one czasy szczepy ruszyły na zachód, docierając do Syrji, Palestyny, Egiptu — tego kotła olbrzymiego, w którym ręka dziejowa przemieszała i przetarła „bigos ludzki“, konglomerat przeróżnych szczepów, szukających znośnych warunków bytu i wynajdujących nowe sposoby walki z naturą.
W każdym razie jednym z głównych obozów lub schronisk dla pierwotnych ludów była ta Ziemia Obiecana, brzemienna w dobra doczesne, w bogactwa niezliczone, a tak bardzo pożądane przez przybyszów, uciekających przed ciosami pustyni i żywiołów, łagodna, urodzajna i gościnna, tylko od czasu do czasu nawiedzana przez trzęsienie ziemi, a być może, nawet przez erupcje wulkaniczne, jak o tem świadczy historja Sodomy i Gomorry. Potwierdzają tę hipotezę geologiczne prace, dokonane na płaskowyżu moabskiem, na brzegach Morza Martwego w okolicach Wadi Możeb, Wadi Zerka, koło Tyberjady, na Dżebel Dżisz i na Ghorze.
Uciekinierzy zatłoczyli to wąskie pasmo przedjordańskie i sprzeciwiali się napływowi nowych przybyszów, czemu przypisać można dalekie wędrówki różnych szczepów, a między niemi i Abrahama, prowadzącego swój szczep „Iwrim“, (Żydów) z Uru Chaldejskiego do Chanaanu i dalej aż do doliny Nilu.
W każdym jednak razie Hebron pozostał w centrum najdawniejszych osiedli ludzkich i najkrwawszych dziejów pierwotnych szczepów, z biegiem czasu dokonywujących podziału na grupy etniczne.
W stanie obecnym Hebron jest miastem wyraźnie muzułmańskiem, liczącem około 20 000 Arabów i zaledwie 600 Żydów. Panują tu całkiem odmienne od innych miast nastroje ludności. Jak już wspominałem, Żydzi są traktowani z pogardą, a na ulicach przyłapałem niejedno wrogie spojrzenie, rzucane w naszą stronę. Wszędzie do świątyń Islamu chrześcijanina dopuszczają z łatwością, a „bakszysz“ zazwyczaj otwiera zarówno podwoje jak i usta.
W Hebronie sprawa ta przedstawia się zgoła inaczej. Do meczetu Haram-el-Khalil nie wpuszczają nikogo bez oficjalnego upoważnienia wielkiego muftiego jerozolimskiego. Papier, wydany z Brytyjskiego Wysokiego Komisarjatu, nie zawsze wywiera pożądany wpływ na mułłów i dozorców świątyni hebrońskiej, która uważana jest za swego rodzaju „harazim“ — miejsce, szczególnie czczone przez wyznawców Proroka.
W parę dni po zwiedzeniu Hebronu, byłem w innem, bardzo starem osiedlu ludzkiem — Jeryho.
To miasteczko, położone w pobliżu Jordanu, zupełnie sprawiedliwie nazwane było przez Mojżesza „miastem palm“. Piękne gaje palmowe, sady owocowe i winnice otaczają je i dają cień malowniczym domkom, hotelom, kawiarniom, sklepikom, w których Arabowie sprzedają pielgrzymom „jabłka sodomskie“, „cytryny Lota“, który, jak wiadomo, miał swoje koczowisko za Jordanem; „róże jerychońskie“ i inne osobliwości, nieraz wzbudzające bardzo smutne wspomnienia, jak naprzykład najeżone kolcami gałązki krzewu „nebk“, z którego, zgodnie z tradycją, miał być spleciony wieniec cierniowy Chrystusa.
Stare to miasto, wzniesione w ośrodku równiny Jerychońskiej, którą przecinał niegdyś gorzko-słony potok. Jednak prorok Eljasz pewnego razu, uczynił cud, po którym woda stała się słodka i w obfitości poiła mieszkańców i wspaniałą roślinność całej równiny.
Tu posiadała swój dom zdradliwa niewiasta, Rahab, która ukrywała u siebie szpiegów, wysłanych przez Jozuego na zwiady do Ziemi Chanaańskiej.


RUINY JERYHA
Jahwe pałał gniewem przeciwko Jeryho i rozkazał Jczuemu, aby ten zniszczył miasto doszczętnie i wytępił mieszkańców jego. Jak wiadomo z Biblji, Jozue przez siedem dni maszerował z wojskiem, kapłanami, niosącymi arkę przymierza i dmącymi w wielkie trąby, oraz z tłumem swoich koczowników w szyku, ustalonym dla marszu w pustyni.

Na siódmy dzień mury Jerycha runęły same. Miasto zostało zrównane z ziemią, wszyscy mieszkańcy, oprócz Rahaib z rodziną, wymordowani co do nogi, majętność ich spalona i tylko drogie metale i mosiądz Jozue ofiarował swemu okrutnemu Jahwe.
Po zwycięstwie Jozue rzucił przekleństwo na głowę śmiałka któryby się odważył odbudować zburzone Jeryho, grożąc za nieposłuszeństwo śmiercią pierworodnego dziecka — wnet po założeniu fundamentów miasta i najmłodszego — po zbudowaniu bram. Biblja potwierdza, że przekleństwo to ziściło się w 537 lat później. Zdarzyło się to wtedy, kiedy Hiel z Bethel przystąpił do odbudowy Jerycha, tracąc przytem dwóch synów starszego, — Abirama i młodszego — Seguba.
Z biegiem czasu istotnie powstało na równinie Jerychońskiej nowe „miasto palm“, w którem mieszkali Żydzi, nie obawiający się już straszliwej przepowiedzi Jozuego. Herod miał tu bardzo piękny pałac, jednocześnie inni bogaci Izraelici szli za przykładem króla.
Obecnie jest to małe miasteczko, otoczone malowniczemi górami, zielonem morzem drzew owocowych i pierzastych palm daktylowych.
Na jednej z ulic przedmieścia wznosi się czyściutki hotel arabski „Winter Palace“, w którym zwykle zatrzymują się turyści, zwiedzający Jeryho.
Pijemy tu herbatę i słuchamy, co opowiada nam stary „majordom“ hotelowy.
Dowiadujemy się, że „Winter Palace“ zbudowany jest już po raz drugi.
— Przed kilku laty, — mówi z ciężkiem westchnieniem Arab, — trzęsienie ziemi zburzyło hotel... Stało się wtedy wielkie nieszczęście! Mieszkały u nas trzy Amerykanki — bardzo miłe, dobre i zawsze wesołe. Pewnego razu oznajmiły, że chcą pojechać do Jerozolimy. Podano im samochód i panie już wyszły z hotelu, aby wsiąść, gdy nagle przypomniały sobie o jakichś zapomnianych przedmiotach. Powróciły do swoich pokoi. Właśnie w tej chwili całą równinę wstrząsnął straszliwy cios podziemny. Budynek runął i w jego gruzach znalazły śmierć amerykańskie panie.
Arab przyciskał ręce do piersi i wzdychał żałośnie. Wzdychała, wtórując mu pokornie, jakaś brzydka niewiasta, usługująca nam.
— Może przy nowem trzęsieniu ziemi „Winter Palace“ runie znowu? – zapytałem.
— O, nie! — zawołał z głębokiem przekonaniem. — Teraz nic mu nie grozi!
— Dlaczego? — rozległy się pytania.
— Dlatego, że przy budowie starego hotelu użyte były kamienie z ruin Jeryha... — odparł tajemniczym głosem.
Wierzył w skuteczność przekleństwa okrutnego Jozuego!
Prawdopodobnie wśród kapłanów izraelskich podczas oblężenia Jeryha znajdował się jakiś specjalista — sejsmolog, który przewidział zbliżający się kataklizm i doradził wodzowi, aby czekał na sposobny moment. Procesje, urządzane dokoła Jeryha, miały na celu uprosić Jahwe, aby przyśpieszył dzień gniewu swego. Przy trzęsieniu ziemi mury miasta runęły, otwierając drogę wojownikom Jozuego.
Być może wódz izraelski, obawiając się nowych katastrof, umyślnie rzucił przekleństwo, aby nikt nie odbudowywał miasta i nie narażał wybranego narodu na niechybne niebezpieczeństwo.
Marną drogą, pełną odłamków kamieni i wyrw, jedziemy z Jeryha pomiędzy sadami i zaroślami przeróżnych krzaków.
Tạ drogą dojeżdżamy do Jordanu.
Wychodzimy z powozu i zbliżamy się do małego przewiewnego budynku, stojącego w cieniu olbrzymich drzew.
Jest to kawiarnia, utrzymywana przez grecką rodzinę o nader drapieżnych i chciwych oczach.
Przyglądam się uważnie i spostrzegam dwa mosiężne samowary i kilka oleodruków z portretami Mikołaja II, Cesarzowej Aleksandry i Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza.
Z rozmów z Grekami wyjaśniam tę zagadkę.
Okazuje się, że ten skrawek brzegu Jordanu jest w szczególnej czci u prawosławnych, którzy posiadają kilką koncesyj na równinie Jerychońskiej.
Zbliżamy się do brzegu.
Błotnisty i stromy stale jest podmywany przez dość wartki prąd rzeki, pędzącej do Morza Martwego. Dość szeroki i głęboki w tem miejscu Jordan płynie mętną, żółto-brunatną strugą.
Być może, tu właśnie, gdzie gąszcz krzaków i chwastów zwisa nad prądem, przed wiekami „lew ryczący“, surowy, nieugięty prorok Jan Chrzciciel, raz jeden w życiu spotkał Chrystusa i, wszedłszy z nim do wody, swoim zwyczajem, udzielił Mu chrztu. Od tej chwili nigdy się już nie widzieli ci święci rówieśnicy. Jan pozostał „głosem wołającym na puszczy“, gromiącym nieprawości świata, Chrystus poszedł pomiędzy ludzi, aby pouczać ich, zbawić i pocieszać.
Dlaczego Chrystus przyszedł nad Jordan, gdzie działał Jan?
Dlaczego przyjął od niego chrzest w rzece?
Czy mówili coś do siebie?
Dlaczego Jezus nigdy więcej nie chciał widzieć grzmiącego nadjordańskiego proroka?
Jan też nie usiłował ani iść w orszaku uczniów chrystusowych, ani pracować wspólnie z Nim.
Czy może przeszedł do Mistrza z Nazaretu któryś z uczniów „lwa ryczącego?“
Tajemnica otacza spotkanie dwu tak różnych mężów, w pełni sił, natchnienia i poczucia prawdy dążących do jednego celu.
Jeden z nich musiał nie uznać drugiego.
Potajemnie, w głębi duszy, bez słowa zwątpienia i osądzenia...
Ta zagadkowa chwila nieraz zajmuje, i podbudza wyobraźnię moją!
Chrześcijanie wszystkich wyznań i muzułmanie czcią otaczają pamięć groźnego proroka, którego Żydzi mieli za odrodronego Eljasza, a nawet za Mesjasza.
Prawosławni pielgrzymi w tem miejscu wchodzą w nowych koszulach do Jordanu. Te koszule unoszą ze sobą, jako relikwje, z tem, żeby nałożono je na nich w godzinę śmierci.


NAD JORDANEM
Piękny jest ten zakątek nad Jordanem!

Cisza panuje tu i żadnych objawów spekulacji na uczuciach religijnych i wyzysku pielgrzymów nie zauważyłem.
Nad prądem, muskając wodę skrzydłami, przeleciał zielono-niebieski zimorodek, dalej wpadła do rzeki żarłoczna rybitwa, porywając rybkę.
Szybowały w powietrzu jaskrawe motyle; cicho szemrały korony drzew i pluskały, wyrzucając się, na zamulony brzeg żółte fale Jordanu.
Płomienny Jan przychodził tu z tamtego brzegu rzeki, gdzie miał swój barłog wśród białych, jałowych wydm, żywiąc się szarańczą i dzikim miodem, za towarzyszy mając szakali, które posiadały czystsze sumienie, niż Herod, jego małżonka, stary Ananasz i arcy-kapłan Kaifasz, spełniający wolę wpływowych i bogatych Izraelitów.
Apokryfy arabskie przechowały opowieść o tem, że Salome, pasierbica Heroda, w tajemnicy przed matką odwiedziła natchnionego pustelnika i zapałała miłością do niego. Surowy Jan odtrącił ją i nazwał „nasieniem nierządnicy“. Za to w kilka miesięcy później Salome, oczarowawszy Heroda swemi tańcami, zażądała od króla głowy proroka, znajdującego się w więzieniu pałacowem. Gdy przyniesiono jej głowę męczennika, Salome oddała ją swej matce Herodjadzie, która przekłuła szpilką język Jana, oskarżającego ją o grzeszny związek z królem.
Historycy twierdzą, że Salome została poślubiona tetrarchowi Filipowi, a potem była żoną Arystobula. Mnie się jednak podoba więcej historja, opowiadana przez Nicefora i Metafrasta, że ciężka kara za morderstwo świętego Jana nie ominęła Salome. Stało się to wtedy, gdy na rozkaz z Rzymu Herod wraz z rodziną przebywał na wygnaniu w Hiszpanji. Tam, w dalekiej Iberji, gdy Salome przechodziła pewnego razu przez zamarzniętą rzekę, — lód się załamał. Salome tancerka już pogrążyła się do szyi, gdy lód nagle połączył się znowu i skrzepnął natychmiast, dusząc swoją ofiarę.
Tak zakończyła swój żywot Salome — tanecznica.
Pogrążony w myślach o dziwnym stosunku Jana i Chrystusa, którzy, jak gdyby unikali bliższego porozumienia się ze sobą; o miłości Salome do „lwa ryczącego“ i o jej zemście za poniżenie ambicji kobiety i królewny, — powracałem do Jerozolimy.
Droga biegła ku Morzu Martwemu.
Od wschodu podnosiły się nagie zbocza gór Moabskich, wybiegających daleko ostremi przylądkami. Na brzegach tego ogromnego jeziora znaleziono ślady prawie wszystkich tych miast, o których pozostały wspomnienia w księgach starego i nowego zakonu.
Martwe Morze, jak go nazywali Rzymianie, a właściwie „Sodomskie“ lub „Słone“ w nomenklaturze hebrajskiej, zajmuje obszary, na których znajdował się niemal „raj ziemski,“ a w nim miasto Sodoma, Gomorra, Adama i Seboim. Przepełnione ohydnemi grzesznikami zginęły one bez śladu. Muszą, z pewnością, leżeć gdzieś głęboko pod pokładami soli potasowych i magnezjowych, wyściełających dno jeziora.


KĄPIEL W MORZU MARTWEM

Jednak, gdy chcę uprzytomnić sobie obraz tego dramatu, — nie mogę wywołać w wyobraźni swojej strasznych scen zniszczenia wspaniałych miast i śmierci tysięcy ludzi.
Zbyt piękny i łagodny widok przedstawia się oczom moim!
Niesłychanie przezroczysta, jakaś promienna atmosfera harmonizuje z niewypowiedzianie czystą, lazurową powierzchnią jeziora, na którem lśnią się i połyskują plamy i wężyki odbitych w toni promieni słońca.
Żadna żywa istota niema swej siedziby w głębi tej lazurowej wody. Ryby, które dostają się do niej z prądem Jordanu i mniejszych rzek, giną natychmiast w przesyconem solami jeziorze; żaden ptak nie szybuje nad gładkiem, lazurowem zwierciadłem jego.
Na brzegu spostrzegam kilka basenów, wykopanych dla celów przemysłowych. W nich odbywa się parowanie wody pod działaniem słońca. Białe jak śnieg plamy osadzonej soli widnieją wszędzie dokoła basenów, a na ich dnie gromadzi się gruba powłoka krystaliczna.
Na tem miejscu żydowski przedsiębiorca, p. Nowomiejski, dawny mieszkaniec Syberji, gdzie posiadał kopalnie węgla, zakłada eksploatację soli potasowych, któremi, podobno, Morze Martwe jest przesycone. Jeżeli tak jest w istocie, Palestyna zdobędzie wkrótce ważną placówkę w przemyśle chemicznym.
Dalej stoją lekkie pawiloniki, sklecone z cienkich desek. Mieszczą się w nich kawiarnia i zakład kąpielowy.
Jakiś amator kąpie się w jeziorze.
Woda tu jest tak gęsta, że człowiek siedzi na znacznej głębinie, trzyma w ręku rozwinięty parasol i czyta książkę!
Znam takie drugie jezioro.
Pływałem w nim jak korek!
Nazywało się po tatarsku Szunet, a znajdowało się w systemie gór Kizył-Kaja, w środkowej części rzeki Jenisej.
Rzucam raz jeszcze spojrzenie na Martwe Morze, czyli „morze Lota“, jak je nazywają Arabowie, i wsiadam do auta.
Szosa wije się głębokiemi wąwozami śród nagich gór, wspina się na ich krawędzie i stacza się gwałtownemi wirażami na dno dolin, pełnych drobnego, lotnego piasku, w którym się grzebią dróżnicy arabscy, naprawiający jezdnię.
W godzinę później wyłania się z mglistej dali góra Oliwna z dzwonnicą katedry prawosławnej, a wkrótce potem trafiamy w zaduch ubogiego przedmieścia Jerozolimskiego, gdzie Arabowie rżną bydło, pracują w ogródkach warzywnych i uprawiają różne rzemiosła.
Gnieżdżą się tu kowale, kamieniarze, cieśle, garbarze i grabarze.
Na zboczu góry — cmentarz muzułmański. Jakieś głębokie jaskinie w warstwach piaskowców, gaik oliwny... Grób Łazarza...
Przy studni siedzi młoda Arabka i szlocha, zawodząc żałośnie...
Słońce gaśnie za górami...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.