Gasnące ognie/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział „Wzgórze wiosny“
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
„WZGÓRZE WIOSNY“

Zawdzięczając uprzejmości radcy handlowego Rzeczypospolitej Polskiej, d-ra Bernarda Hausnera, oraz jego pomocników — inż. Borysa Czaczkesa i p. Fisza, zostałem zaproszony do Tel-Awiwu, który jest nietylko jedynem żydowskiem, lecz jednocześnie i najmłodszem, poza naszą Gdynią, miastem na świecie.
Nie jest to zupełnie zwykłe miasto.
W roku 1909 na brzegu morza Śródziemnego, tuż obok Jaffy ciągnął się łańcuch wydm piasczystych — nagich lub porośniętych nędznym tamaryskiem.
Było to w r. 1909 — należy tę datę zapamiętać dokładnie! Przebiegałem ulice Tel-Awiwu (ta nazwa hebrajska oznacza — „wzgórze wiosny“) — w r. 1929, a więc — w dwadzieścia lat później.
Dwadzieścia lat przy szalonym pędzie życia współczesnego stanowi znaczny szmat czasu, lecz nie należy zapominać, że w tym okresie przeniósł się nad światem orkan wielkiej wojny.
Czery lata wykreślone z dziejów kultury ludzkości. Wykreślić je również należy z „biografji“ Tel-Awiwu, ponieważ i na terenie Palestyny wojna zbierała żniwo swoje.
A więc pozostaje zaledwie 16 lat.
Piasczyste wydmy zniknęły bez śladu. Na ich miejscu na 650 hektarach zjawiło się nowe współczesne miasto, z lekkiemi, co prawda, lecz malowniczemi i stylowemi budynkami, W r. 1909 na wydmach głowiło się 25 Izraelitów nad budową pierwszego żydowskiego miasta, marząc o „Tel-Awiwie.“ Do roboty stanęło zaledwie 550 Żydów, mieszkających w Jaffie.
W r. 1929 Tel-Awiw liczył ponad 40 000 obywateli.


ŻYDZI-SJONIŚCI, OBIERAJĄCY MIEJSCE DLA PRZYSZŁEGO MIASTA TEL-AWIW (R. 1908)
3050 domów stanęło w ciągu 16 lat. 23 500 metrów brukowanych ulic, 20 000 metrów chodników, 50 635 metrów sieci wodociągowej położono w tem mieście, przeciętem planowo pomyślanemi ulicami: Rotschild Avenue, Lilenbloom Street, Nachalat Benyamin Street, Allenby Road itd.

W 46 szkołach pobiera nauki 7500 uczniów i uczennic.
Na przedmieściach działa 170 zakładów przemysłowych. Liczne sklepy, banki, przytułki dla starców, szpitale, sanatorjum, dwa teatry, wspaniały gmach budującej się synagogi — dowodzą energji i przedsiębiorczości obywateli oraz systematyczności rady miejskiej, kierowanej przez oddanego sprawie burmistrza, p. Dizenhoffa, oddawna przybyłego tu z Rosji.
Trzy zewnętrznie bardzo pokaźne hotele „Hertzlia“, „Ginosser“ i „Palatin“, wreszcie urocze, „Casino“, zbudowane na brzegu morza, tuż na plaży, z tłumem kąpiących się ludzi, kina, dancingi i, jak już wspominałem, teatry zaspakajają głód rozrywkowy i ułatwiają życie towarzyskie.
Muzeum i czytelnie służą celom poważniejszym i rozszerzają krąg swoich klientów, czemu dopomaga w znacznej części prasa, podzielona na dwa obozy: umiarkowany i socjalistyczny. Dziennikarstwo zasilane jest przez pióra miejscowe, należące przeważnie do Żydów rosyjskich i polskich.
Z d-rem Hausnerem zwiedziliśmy Tel-Awiw i jego najważniejsze instytucje, poczem pojechaliśmy za miasto na zwiedzenie szkoły rolniczej i winnic, leżących przy szosie jerozolimskiej.
W drodze mój szanowny guide informuje mnie, że Polska ma już dość rozległe i ciągle się rozwijające interesy handlowe z Palestyną. Importujemy tu rury drenażowe, które mają obieg w całym kraju, gumowe wyroby firmy PPG., tkaniny z fabryk łódzkich, żyrardowskich i białostockich, produkty przemysłu drzewnego oraz cukier polski, przybywający tu, zresztą, za pośrednictwem Anglji i Egiptu.
Samochód wjeżdża do bramy olbrzymiego terytorjum, ogrodzonego wysokim murem.
Jesteśmy w granicach słynnego „Riszon le Zion.“
Mieści się tu obszerna plantacja wina i słynne piwnice, należące do szeregu największych na świecie.


TEL-AWIW W R. 1926
Przedsiębiorstwo to stanowiło przedtem własność paryskich Rotschildów, lecz zostało przez nich przekazane miejscowej żydowskiej spółdzielni. Gospodarka i fabrykacja wina znajdują się w rękach doskonałych specjalistów, stosujących najnowsze systemy francuskie.

W piwnicach o stałej temperaturze przechowują się olbrzymie rezerwoary z winem. Setki tysięcy litrów najprzedniejszego wina! Konjak! Szampan!
Mimowoli myśl moja biegnie do Warszawy i Pragi.
Żałuję, że niema tu ze mną moich przyjaciół, a wprawnych, dobrze „wpitych“ amatorów wina: Makuszyńskiego, Nowaczyńskiego, Biernackiego, Chomiczewskiego, Kruszewskiego, Wondraczka, Mladka.
Oniby tu już zadali koncert symfoniczny!
Tymczasem, chociaż uprzejmy dyrektor postawił przede mną całą baterję butelek, skromniutko wypijam tylko dwie szklaneczki zimnego „Moût Mousseux“. Jest to czysty sok winogronowy, dobrze gazowany, lecz... bezalkoholowy!
O, wybaczcie mi zdradę, amici semper vinolenti! Zrozumiejcie, że musiałem reprezentować nolens-volens literaturę i udawać „dostojnego cudzoziemca!“
Źle mi się robiło i ckliwie pod sercem, lecz „reprezentowałem“ i „udawałem“, wyznać muszę, sine studio et sine ardore!
Z „Riszon“ wpadliśmy do szkoły rolniczej, kierowanej przez dyrektora, d-ra Krauzego, przybyłego tu z Francji.
Agronomja w pełnym zakresie tej nauki stosowanej wykładana tu jest podług dobrze opracowanego planu. Wśród uczniów Żydów szkoła posiada też jednego młodziutkiego Araba, który żyje z profesorami i kolegami swymi w jaknajlepszej komitywie.
Szkoła sprzedaje produkty rolne, mleko, masło i ser w tak znacznej ilości, że istnieje i rozwija się już prawie z własnego budżetu.
Językiem wykładowym jest język hebrajski. Innych języków w szkole nie uczą.
Podkreślając to, dr. Krauze powiedział mi:
— Taka jest nasza polityka! W ten sposób uczniowie mimowoli zmuszeni są pozostać na zawsze w Palestynie, albo też... umrzeć z głodu, znając się wyłącznie na gospodarce rolnej i nie władając językami cudzoziemskiemi!
Pomyślałem sobie, że polityka ta byłaby może bardzo okrutna i bezwzględna, gdyby nie jedna okoliczność, o której dyrektor, widocznie, zapomniał. Istnieje żargon, — międzynarodowe „esperanto“ Żydów. Z nim to można przejść cały świat od Londynu do Szanchaju i San-Francisko; od Oslö i Helsingforsu do Kapsztadtu i Singapuru. Zresztą Żydzi są bajecznie zdolnymi poliglotami.
Skończywszy szkołę „Mikwe-Izrael“, uczniowie jej ze swoją agronomją i hebrajszczyzną dadzą sobie radę nietylko w Palestynie, lecz w Sjamie, Kanadzie na wyspach Kanaryjskich i w Polsce.
Od czegoż jest żargon?! Słyszałem go w Nowym Jorku, w Kantonie, Makao, w Fezie, Kairze i w Kalkucie.
„Mikwe Izrael“ w przekładzie brzmi: „zbiornik Izraela“.
Uczniowie tej szkoły niezawodnie żywią pewne nadzieje na przyszłość, niewiadomo tylko, czy odpowiadają one planom dyrektora Krauzego i Sjonizmu? Pokaże to czas. Ze swej strony życzę, żeby drakońskie prawo: „pozostań z nami lub umrzyj!“ osiągnęło swój cel zasilenia rolnictwa palestyńskiego, potrzebującego wykwalifikowanych agronomów.
Powracamy do Tel-Awiwu.
W „Casino“ wydają na moją cześć mały bankiet. Spotykam wśród uczestników kilka interesujących osobistości: prezesa związku Żydów polskich w Palestynie p. Lernera z Łodzi, redaktora Wolmana, poetę Bialika, konsula litewskiego — Szymona Rozenbauma, byłego członka Dumy rosyjskiej — Lewina.
Trochę mów, zimny, „moût mousseux“, wspaniałe owoce palestyńskie, szmer fal, barwny tłum na plaży, ożywczy powiew morza stwarzają bardzo przyjemną atmosferę.
Informują mnie ze wszech stron o życiu w Palestynie i w Tel-Awiwie; jakaś dziennikarka, bardzo inteligentna i wprawna, robi mi wiwisekcję, którą ludziska nazywają grzecznie „wywiadem.“
Dowiaduję się, że w szkołach tutejszych stosują metodę koedukacyjną, która daje dobre wyniki; żadnych ekscesów pomiędzy wychowankami różnej płci nie spostrzeżono.
Istotnie, gdy zwiedzałem z p. Hausnerem gimnazjum, zwróciłem uwagę na fizycznie wybujałe panienki i wcześnie dojrzewających młodzieńców starszych klas, których najwidoczniej łączył dobry, prosty, koleżeński stosunek. Spostrzegłem też, że młodzież żydowska straciła tu pewną cechę zewnętrzną, która w Europie razi nas i drażni, a mianowicie ruchy ich są zupełnie spokojne, zrównoważone; Żydzi palestyńscy nie „mówią rękami“, a młodzież ucząca się, niczem się nie różni od dzieci i młodzieńców, spotykanych w szkołach francuskich lub angielskich.
Dowiedziałem się też, że w Tel-Awiwie nieznaną jest prostytucja, przynajmniej rejestrowana. A może właśnie dlatego nikt nie mógł mi o niej nic powiedzieć? A przecież miasto liczy 40 000 mieszkańców? Od czegoż to zależy? Może od pojęć o moralności osobistej, nieco odmiennych tutaj? Coś w tem jest, jeżeli przypomnimy sobie, jak znaczny procent rejestrowanych prostytutek stanowią wszędzie Żydówki, także to, że handel „żywym towarem“ uprawiany jest przeważnie przez Żydów, przynajmniej w zakresie jego wykonania.
Nie udało mi się kwestji tej wyjaśnić do końca.
Spostrzegłem, że sprawia ona przykrość moim nowym znajomym, słuchałem więc opowiadania o tem, że przyjeżdżali tu niedawno tak znakomici Żydzi, jak prof. Einstein, Szałom Asz, Pierre Benoit, Jasza Heifec (skrzypek), Huberman i Artur Rubinsztein.
Bardzo pouczającą historję słyszałem o poecie Bialiku.
Zbiegł on z Rosji, zupełnie zrujnowany przez bolszewików, lecz jakaś bogata Żydówka, dowiedziawszy się o ciężkich warunkach życia znakomitego poety, przysłała burmistrzowi znaczną sumę na zbudowanie domu dla Bielika.
Poeta posiada teraz malowniczą, bardzo piękną willę tuż obok gmachu magistratu; widziałem ją, idąc z wizytą do energicznego „ojca“ Tel-Awiwu, — p. Dizenhoffa.
Tak to się szanuje pisarzy i artystów, czcigodne panie i czcigodni panowie!
U nas jakoś sprawa ta przedstawia się inaczej!... Przypominam sobie trudności, które wynikły z powodu wyznaczenia emerytur wdowom po Żeromskim, Przybyszewskim i Barcewiczu.
Trudno: co kraj, to obyczaj!
Rozmawiając z uczestnikami bankietu, zwyczajem swoim poczyniłem szereg obserwacyj.
Podzieliłem wszystkich obecnych na dwa rodzaje ludzi.
Jedni — to entuzjaści idei sjonistycznej, płomienni jej szermierze, pełni zachwytu nad tem, co już zostało dokonane, niezłomni w swem przeświadczeniu, że ideologja ich powinna w najbliższym czasie ogarnąć całe żydowstwo.
Drudzy... Nie wiem, czy potrafię określić ściśle myśl swoją?
Wydało mi się, że są to ludzie, których zbieg okoliczności zmusił przypadkowo do przebywania w tem lub innem miejscu na nieokreślony przeciąg czasu.
Jedni z nich cierpliwie oczekują, kiedy uda im się wyruszyć dalej, drudzy, nie mając tej pewności, usiłują rozpocząć życie normalne, pracują, szukają rozrywek, wynajdują jakieś obowiązki społeczne, udają entuzjazm z powodu pięknych okolic, klimatu i otoczenia. Jednak, i ci i tamci przy pierwszej sposobności odjadą stąd na zawsze, bez żalu i może bez wspomnień nawet.
Nikt mi o tem nie mówił i nikt napewno nie przyznałby się do tych myśli, z punktu widzenia sjonizmu zbrodniczych może. Lecz ręczę, że myśl ta kiełkuje nie w jednej głowie obywateli telawiwskich.
Tu skoncentrowana została cała elita zawodowej inteligencji żydowskiej, obsługująca 150 000 emigrantów z różnych krajów tak samo, jak w Jerozolimie ma siedzibę elita duchowno-polityczna i ideowa, w Haifie — praktyczny i spekulacyjny mózg narodu, w dolinie Jezrael — odwieczny sentyment do ziemi praojców.
Inteligentne panie i poważni panowie, siedzący w „Casino“, ożywili w pamięci mojej postacie dalekich znajomych moich z innych miejsc kuli ziemskiej.
Kolonje angielskie w Tientsinie, francuskie — na wybrzeżu Kości Słoniowej lub w Gwinei, portugalska — w Makao, holenderska — na Jawie dostarczały mi nieraz zupełnie takich samych wrażeń, jakie odniosłem tu, w Tel-Awiwie.
Tam do tropikalnych posiadłości swoich biali ludzie przybywali na czas krótki. Jeżeli wytrzyma organizm — kolo nista z musu spędzi tam trzy lata i zemknie do ojczyzny odrestaurować zniszczoną wątrobę i przepłukać kiszki, nadwątlone od podzwrotnikowych bakteryj, uspokoić nadszarpnięte jadem słońca serce i nerwy. Oprócz najwyższych urzędników, robiących politykę kolonjalną, oraz rzadkich okazów ludzi, nagle przywiązujących się do tej rozpalonej ziemi i wiecznie zielonych drzew, reszta nie robi projektów na czas dłuższy niż 2—3 lata. Ich kalendarz zaczyna się od dnia wylądowania w najbliższym porcie i kończy się na dacie wyjazdu z kolonji na zawsze.
W oczach niektórych bankietowców widziałem wyraźnie znużenie lub sztuczne podniecenie, tak często spostrzegane w kolonjach podzwrotnikowych, gdzie ludzie zmuszeni są przebywać przez pewien czas, chociaż nie zapominają oni starannie wykreślać z kalendarza każdego dnia, przeżytego na ciężkiem, nużącem wygnaniu.
Istotnie, nie można było temu się dziwić.
Przy stole w „Casino“ siedzieli ludzie o europejskiej inteligencji i materjalnej kulturze: lekarze, adwokaci, inżynierowie, publicyści i politycy. Dla nich Palestyna jest sztandarem, ideją, dla której gotowi są na wielkie nawet ofiary, lecz, przyzwyczajeni do życia w dużych środowiskach z ich rozmachem i atmosferą czynnego bytu, mimowoli we wspomnieniach swoich powracają oni do porzuconych warunków pracy i przedsiębiorczości.
Szczególnie przedsiębiorczości! Bądź co bądź psychika żydowska doszła do szczytu pomysłowości, tymczasem w młodem, zaczynającem się rozwijać społeczeństwie palestyńsko żydowskiem nie mają te zdolności pola do popisu.
Kraj otoczony jest ludnością nader oporną przez swoją bierność, lub nagle wybuchającą nienawiść.
Od wschodu — koczujące plemiona zajordańskie o pierwotnej kulturze, pozbawione niemal wszelkich zapotrzebowań życiowych, najzupełniej samowystarczalne; to samo od południa, od pogranicza Arabji właściwej; od północy mieszanina dziedzicznych, historycznych handlarzy — fenicjan, asyryjczyków, greków, ormian, persów, lewantyńczyków, z którymi konkurencja jest prawie niemożliwa.
Pozostaje zachód — kraje, leżące poza pustynią Synajską, za kanałem Suezkim. Egipt, Trypolitanja, Tunis, Algerja, Marokko przedstawiają jedyny rynek dla przedsiębiorczych obywateli palestyńskich, którzy robią wysiłki, aby nawiązać tam stałe stosunki handlowe. Nie jest to jednak rzeczą łatwą, jak objaśniał mi pewien lekarz egipski — towarzysz podróży ze Wschodu do Europy.
Islam wogóle stoi Żydom na przeszkodzie, a wszelkie echa o zbyt energicznej i bezwzględnej ekspansji Żydów w Palestynie i oburzenie z tego powodu Arabów, wzmaga opór wyznawców Proroka w krajach afrykańskich. Jest też i inna przeszkoda, utrudniająca handlową politykę Żydów na północy Afryki, a mianowicie — ogromna liczba Syryjczyków, potomków kupców tyrskich i sydońskich, krok po kroku zagarniających handel nietylko na północy czarnego lądu, lecz także w Sudanie, Wysokiej Wolcie, w kolonjach Zatoki Gwinejskiej i w ziemi Somali.
Walka z nimi jest beznadziejna.
W rezultacie — trudne zadanie. Palestyna przed wiekami jeszcze była bramą otwartą ku Morzu Śródziemnemu, ku Azji wewnętrznej i Afryce. Mogłoby się zdawać, że tak znakomita sytuacja geograficzna sprzyja rozwojowi wielkiego handlu eksportowego, a nawet powstaniu miejscowego przemysłu.
Jednak pierwsza próba wybuchu przedsiębiorczości żydowskiej, która się wyraziła w szalonej spekulacji terenami miejskiemi, budowie domów mieszkalnych i zakładaniu fabryk, skończyła się klęską, zagrażającą w pewnym momencie istnieniu Tel-Awiwu.
Krach spekulantów gruntowych spowodował kryzys budowlany, który wywołany został przez konkurencję arabską w Jaffie. Zastój w handlu i przemyśle, brak gotówki, zawieszenie kredytów, bezrobocie, nędza stanu średniego, skargi i masowa ucieczka tych Żydów, którzy przybyli do Palestyny nie po co innego, jak tylko po nowe zarobki.
Przepych i dobrobyt początkowego okresu zrodziły gnuśność, ociężałość i upadek moralny.[1]
Jednak katastrofa została wstrzymana.
Nastąpiło otrzeźwienie i zrozumienie tego, że Tel-Awiw — to nie jakieś nowe, błyskawicznie powstające miasto na „Dalekim Zachodzie amerykańskim“, że warunki bytu, charakter działalności i celów życiowych powinny być inne. Elementy spekulatywne, skłonne do ażiotażu i paniki, nie mogły się z tem pogodzić i odpłynęły, uzdrawiając organizm społeczeństwa. „Hieny żerujące“, wprowadzające niezdrowe systemy handlu i wstrętnej spekulacji, opuściły na zawsze nieodpowiedni dla nich teren.[2]
Ustała wściekła konkurencja kupców. Handel przystosował się do realnych potrzeb rynku, reemigracja ustała, myśl praktyczna szuka dla siebie pola dla pewnej, nie ryzykownej pracy, licząc się starannie z konjunkturą ekonomiczną w kraju.
Nie szerokie są te horyzonty tymczasem!
Nie mogą się z nimi pogodzić ci, którzy nawykli już do zgiełku giełd europejskich, do wiru przemysłowych i handlowych dzielnic wielkich miast zatłoczonych miljonami mieszkańców Londynu, Berlina, Nowego Jorku, Paryża, Warszawy i Odesy.
Ciasno im w tem małem miasteczku na skraju doliny Saronu, nudno i beznadziejnie. Czyż poto zdobyli oni tę niezrównaną sztukę wywalczania sobie bytu, bogactwa i niezależności w najbardziej wrogich nawet społeczeństwach, aby gnuśnieć, marnieć i wzdychać do bujnego porywczego, pełnego pomysłów i walki życia?
Jeden po drugim najbardziej przedsiębiorczy ludzie przenoszą się do Haify, na tę „czołówkę“ ekspansji palestyńskiej, nie tak bardzo surowo, jak Tel-Awiw, kontrolowanej przez centralę sjonistyczną; próbują tam szczęścia, a później pakują manatki i przez Bejrut lub Aleksandrettę odpływają do krajów, gdzie, jak zwykle mówią, Żydzi stale cierpią od „uciemiężenia.“
Ci, którzy kochają Palestynę uczuciem synowskiem, sentymentem tradycyjnym i gorącym, cieszą się, że atmosfera się oczyściła i że praca wchodzi na tory właściwe.
Mają oni nawet nadzieję, że spekulanci i „hieny“ powrócą do opamiętania, że się dokona proroctwo Jezajaszowe: „Słowo Boże rozsądzi sprawy narodów i skruszy je, że miecze przetopią na pługi, a włócznie na lemiesze.“
Boć czemżeż innem jest, jak nie użyciem „miecza i włóczni“, ta nieustanna walka o złoto, do którego ludzie dochodzą, depcąc po trupach bliźnich i rozpętując najgorsze namiętności, przechodzące nieraz w krwawą zbrodnię wojny?
Jednak i ci panowie, którzy siedzieli razem ze mną przy szklance, „moût mousseux“ w przewiewnem „Casino“ telawiwskiem, mieli trochę nudy i wiele znużenia w oczach.
Znowu starałem się wejść w świat myślowy tych ludzi, oddanych sympatycznej dla nas i szczytnej dla nich idei sjonistycznej.
Ludzie ci, mimo najbardziej szczerych zamiarów swoich, nie mogą nie czuć braku wielu niezbędnych rzeczy, cierpieć z powodu skrępowania woli i inicjatywy.
Przecież ani ci adwokaci, ani lekarze i inżynierowie nie mają tu odpowiedniego środowiska. Sprawy, prowadzone przez prawników, ograniczone są do interesów i kłopotów „kwuc“ kolonistów rolnych, nielicznych obecnie fabrykantów, zresztą, bardzo drobnych, oraz kupców, obsługujących prawie wyłącznie rynek palestyński; inżynierowie mogą pracować tylko w zakresie bardzo ciasnym; lekarze nie mają dostatecznie bogatych w materjał i w środki medyczne szpitali i klinik.
Dużo się mówi o otwarciu fakultetu lekarskiego na uniwersytecie hebrajskim w Jerozolimie, lecz sami Żydzi przyznawali się do tego, że projekt ten napotyka wiele trudności, ponieważ prosektorja nie będą posiadały dostatecznej ilości trupów, których ani Arabowie, ani tembardziej Żydzi dostarczać nie chcą.
Amerykański uniwersytet z fakultetem medycznym w Bejrucie walczy z temi samemi trudnościami i zmuszony jest sprowadzać zamrożone trupy z Ameryki oraz ograniczać kadry studentów.
Rozumiem, że entuzjasta sjonizmu, poeta Bialik, czuje się tu doskonale, bo ma tuż obok niewyczerpane źródło natchnienia, lecz inni niezawodnie przeżywają nieraz bardzo ciężkie chwile rozgoryczenia, upadku energji i zwątpienia.
Muszą się oni czuć tu, jak na czasowym popasie, jak na stacji kolejowej, na której pociąg wyrzucił ich przypadkowo. Nie wrośli oni jeszcze korzeniami w prastarą glebę Judei i nie wiedzą dotąd, czy zechce ona przyjąć na zawsze — fundamenta nowych gmachów współczesnych, sieć kanalizacyjną, wodociągi, sztuczne nawozy i czy nie stanie się macochą nietylko dla wysiłku mięśni, lecz dla najświetniejszych marzeń i dążeń najlepszych synów narodu izraelskiego?
Przeżyli ci ludzie i od czasu do czasu przeżywają jeszcze okresy ciężkiej walki o sjonizm. Przeciwko idei tej spiskują bardzo szerokie warstwy Żydów zmodernizowanych, bundowców, komunistów, internacjonalistów, wolnomyślicieli i tych „hien“ bez ojczyzny, które doskonale się czują na substracie obcych dla nich społeczeństw i dla zagadnień sjonizmu mają zupełną obojętność, a nawet pogardliwe wzruszenie ramion:
— Jacyś tam zwarjowani Izraelici bawią się w Palestynę!... Romantycy żydowscy wymyślili sjonistyczny ruch!
Na takie jedynie uwagi zdobywają się ci panowie, a większość nieprzyjaznych odłamów wręcz oskarża sjonistyczną egzekutywę, że odciąga część sił żydowskich od walki wewnątrz innych narodów i odwołuje znaczną ilość Żydów ze zdobytych już i dobrze ufortyfikowanych placówek.
Sjoniści wierzą, że zwycięstwo zostanie po ich stronie, lecz jest to tylko wiara, jak dotąd na niczem realnem nieoparta.
Rozglądając się po świecie, nie mogą oni nie spostrzegać piętrzących się zewsząd przeszkód, nie wyczuwać zmobilizowanych nieprzyjaciół, nie ubolewać nad wielkiemi i trudnemi do naprawienia błędami.
Olbrzymi wysiłek sjonizmu dał dotychczas nikły wynik.
Cóż znaczą te 150 000 emigrantów, przybyłych do Palestyny?!
Czyż nie zakrada się trwoga do serc ideologów sjonistycznych, gdy widzą oni, że poza 52 000 osadników rolnych, nie wyczuwa się dążenia do dalszej kolonizacji cudem uzyskanego „Jewish home?“
Obudza też trwogę i zniechęca chwilami masowa, a zawsze bez przerwy odbywająca się reemigracja.
Sporo błędów popełniono, — błędów politycznych, a tak groźnych, że objektywny obserwator nie może wyjść z podziwu. Mimowoli przychodzi do głowy myśl, że w naturze żydowskiej (a może i wogóle semickiej?!) gnieżdżą się dwie sprzeczne ze sobą cechy.
Jedna z nich, — to wysoce rozwinięta zdolność do akomodacji, do zewnętrznej symbiozy z obcym narodem w najcięższych i najzawilszych stosunkach prawnych, umiejętność omijania wszelkich zasadzek i sideł reglamentacyjnych.
Objaśnię to na przykładzie. Żydzi doskonale przystosowali się do życia konserwatywnej i lojalnej Anglji, do intensywnego, twórczego i liberalnego bytu Francji, do podporządkowania interesów obywateli zadaniom państwa w Niemczech; do bezwzględnego regim’u Rosji carskiej i do jeszcze bardziej okrutnego systemu Rosji Sowieckiej.
Zdawałoby się więc, że, posiadłszy swoje „ognisko narodowe“ w Palestynie, Żydzi potrafią politykować z większością ludności, złożonej z Arabów.
Jednak wyszła tu na jaw druga cecha żydowska — absolutna pogarda dla psychologji narodu o wręcz innych ideałach i innym kulcie. Zjawiła się niesłychana bezwzględność dla tych tubylców, którzy zamieszkują ten opuszczony przez Żydów kraj w ciągu prawie 2000 lat. Te bezwzględność oparli Żydzi na swojem przeświadczeniu o potędze złota i na pogardzie, chwilami jawnej, chwilami dobrze zamaskowanej, do wyznawców innych kultów.
Sjoniści, posiadając na początku swej działalności ogromne kapitały z zagranicy, wykupili znaczne tereny od Arabów i zaczęli rządzić samodzielnie, nie licząc się bynajmniej z nastrojami i marzeniami politycznemi autochtonów. Pieniądz dodał Żydom pewności siebie, a nawet, jak twierdzą różni znawcy tej sprawy, — arogancji, z jaką żądali od wysokiego komisarza Wielkiej Brytanji i od Ligi Narodów oddania w rozporządzenie egzekutywy sjonistycznej nowych terenów, nawet takich, które znajdują się poza Jordanem, stanowiąc kompleks ziem, zawartych w planie tworzenia wielkiej niepodległej Arabji, o czem marzył Hussein, król Hedżasu, a co teraz krok po kroku wbija w gorące głowy arabskie król walecznych, niepokornych Wahabitów — Ibn-Sauda.
Gdy się widzi w miastach palestyńskich i na drogach, przecinających kraj, a strzeżonych przez patrole i policję angielską, samochody z pewnymi siebie, rozbijającymi się z przykrą butą Żydami, mimowoli szuka się wzrokiem idących pieszo lub jadących na osłach i wielbłądach Arabów, milczących, ponurych i tajemniczych.
Wtedy gdzieś głęboko w duszy podnosi się trwoga i rodzi niespokojne pytanie:
— Czyż mogą te 700 000 Arabów nieskończenie długo znosić to panoszenie się wsadzonych im na karki niemal siłą bagnetów — przybyszów, którzy w miastach muzułmańskich zmuszeni są przebywać w pogardzanych „mellah“, pozbawieni prawa wstępu do dzielnic, zamieszkałych przez prawowiernych?
Gdy mówiono mi o intrygach, prowadzonych przez niektórych sjonistycznych polityków w wysokim komisarjacie przeciwko najżywotniejszym interesom ludności arabskiej, dziwiłem się tej ślepocie i zanikowi taktu politycznego u Żydów!
Wyobrażam sobie, jak trudnem było zadanie pierwszego wysokiego komisarza Anglji — Żyda, sira Herberta Samuela, który rychło zrzekł się tego zaszczytu i w aktywnem życiu Sjonizmu nie zajmuje obecnie wybitnego stanowiska!
Przyzwyczajony do tradycyjnej lojalności angielskiej, do głębokiej rozwagi w posunięciach politycznych, do poszanowania praw człowieka i obywatela, nietylko w stosunku do Żydów, był on, z pewnością, nieraz dotknięty nietaktem niektórych działaczy z Egzekutywy, upojonych pierwszem powodzeniem idei, chociaż o zrealizowaniu jej w tak prędkim czasie nie marzył nawet sam Teodor Herzl, twórca Sjonizmu.
O ile mogę sądzić, najbardziej odpowiedzialni kierownicy tego ruchu oceniają dokładnie wytwarzającą się sytuację. Mandatarjusze angielscy w tak zwanej „deklaracji Balfoura“ dali zgodę na utworzenie żydowskiego „ogniska narodowego“, coś napół realnego, napół idealistycznego.
Powiedziałbym, że miała tu powstać szkoła religijnej i narodowej propagandy, coś w rodzaju świątyni i muzeum dawnego Izraela, wyprowadzającego historję z przed 5690 lat.
Tymczasem Żydów porwał ich nieokiełzany temperament i wkrótce rozległy się nowe hasła stworzenia „ojczyzny“ i „państwa“ izraelskiego, wykupienia całej Palestyny, uprzemysłowienia kraju za pomocą elektryfikacji, budowy nowych miast, portów i nawet floty.
Być może, że kierownicy Egzekutywy przelękli się tego, lecz przedsiębiorczy duch narodu podszepnął im, aby spróbować, bo, być może, ani Anglicy, ani Arabowie nie poznają się narazie na ich prawdziwych zamiarach, a gdy spostrzegą, w co się zamieniło owo „idealistyczne“ home, będą musieli liczyć się z „fait accompli“, ze „status quo“.
Może też i Anglicy, widząc niezwykły zapał Żydów, w głębi duszy pragnęli, aby nowym kolonistom udało się zagarnąć Palestynę droga prywatną i pokojową, zakładając bogate, zaprzyjaźnione z Anglją i liczebnie mocne państwo na brzegach Morza Śródziemnego i na pograniczu Egiptu.
Jednak, gdy nadzieje Sjonistów na ściągnięcie do Palestyny znacznych kadrów swoich współwyznawców spełzły na niczem i poza 150 000 głów nic większego stworzyć się nie udało, Anglja, wiedziona zdrowym instynktem politycznym, oczy swoje skierowała w stronę 700 000 dawnych mieszkańców — Arabów.
Żydzi odczuli to odrazu i zaczęli żądać ścisłego wykonania „deklaracji Balfoura“, poruszając wszystkie sprężyny, działając przez organizacje sjonistyczne lokalne w Anglji, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, wreszcie przez Ligę Narodów.
Wytworzyła się bardzo ciężka sytuacja, bo w Wielkiej Brytanji podnosiły się coraz energiczniejsze głosy, krytykujące politykę palestyńską.
Nowy wysoki komisarz, sir John Chancellor, musiał jechać do Anglji z wyjaśnieniami wielu spornych kwestyj i w końcu podał się do dymisji.
Arabowie, którzy byli narazie całkowicie po stronie Anglji, zaczęli z podejrzliwością śledzić wszystkie posunięcia władz mandatowych i wkrótce przyszli do wniosku, że Palestyna uważana jest w Londynie za „zwykłą kolonję“, co wywołało wielkie wzburzenie umysłów, przechodzące w końcu roku 1929 w wybuch antyżydowskich rozruchów i utarczek z wojskami angielskiemi.
Anglja stanęła przed dylematem, albo podtrzymywać nadal plany Żydów, dążących do zagarnięcia całej Palestyny, i narazić się przezto 40 miljonom muzułmańskich poddanych swoich, albo też prowadzić arabofilską politykę, ograniczając zapędy nieodpowiedzialnych Sjonistów do działania w granicach planu, przewidzianego w deklaracji Balfoura i w oświadczeniu Ligi Narodów z dnia 24. lipca 1922 r. przy nadaniu mandatu palestyńskiego na rzecz Wielkiej Brytanji.
I jedno i drugie wyjście z sytuacji wymaga ogromnego taktu i dużej sprężytości dyplomatycznej, jaką w swoim czasie wykazał słynny pułkownik Lawrence, osobistość niemal legendarna.
Sjoniści-teoretycy, niezawodnie rozumieją błędy, dokonane przez agentów organizacji, i chcieliby naprawić je. Zdaje mi się jednak, że sprawa ta poszła już za daleko. Zostały bowiem puszczone w ruch tak wielkie i pochłaniające ogromne kapitały przedsiębiorstwa, jak elektryfikacja kraju, rozbudowa miast i eksploatacja Martwego Morza.
Ta polityka przemysłowej ekspansji żydowskiej, popieranej przez Anglję, w wysokim stopniu drażni Arabów-nacjonalistów, zgrupowanych, w stronnictwie „Watan“, nabierającem coraz większych wpływów na całym Bliskim Wschodzie.
Przypominam sobie rozmowę, którą miałem z Arabem-szoferem w drodze z Haify do Damaszku.
Nic jeszcze wtedy nie słyszałem o inż. Ruthenbergu i jego planie zelektryfikowania Palestyny. Zwróciły na siebie moją uwagę potężne słupy dla zawieszania kablów elektrycznych, ciągnące się przez całą dolinę Jezrael aż do Tyberjady.
Zapytałem o nie szofera.
Ten spojrzał na mnie badawczo i po chwili namysłu odparł:
— Żydzi są przekonani, że zostaną panami naszej ojczyzny i budują te „wieże“; myślą oni, że Anglicy im w tem dopomogą... cha! cha! cha! wkrótce zburzymy wszystko, co zrobione zostało przez Żydów!
Więcej nic już nie powiedział, ja zaś wtedy dopiero dowiedziałem się od swego towarzysza podróży — młodego oficera angielskiego, o planie elektryfikacji Palestyny.


PUŁKOWNIK THOMAS LAWRENCE

Przykro mi było, że na Jordanie, opiewanym w psalmach i księgach świętych, staną tamy, pompy i turbiny, a po nich — fabryki, które zanieczyszczą wartki prąd rzeki, w której niedaleko od Jeryha odbyło się misterjum spotkania dwóch Proroków: jednego o duszy boskiej, ogarniającej doczesne i przyszłe życie całej ludzkości, drugiego — o duszy człowieczej, miotanej przez burzę rozpaczy i lęku o losy swego narodu.
Jestem przekonany, że uczucia moje były w chwili oglądania słupów Ruthenberga podobne do tych, które przeżywają Żydzi, gdy Arabowie urządzają tańce i zabawy na placu El-Aksa, tuż nad „murem płaczu.“
Wielki mufti palestyński, Emin-al-Husseini, niejednokrotnie wskazywał administracji angielskiej na pogorszenie położenia ludności arabskiej i na stopniową proletaryzację jej, lecz realnych skutków takie wystąpienia najwyższego kapłana muzułmańskiego nie miały. Stąd zrodziło się ogólne przekonanie Arabów, że rząd Wielkiej Brytanji uważa Palestynę za kolonję, którą można rządzić, nie licząc się z interesami większości obywateli tubylczych.
O tem wszystkiem nie mogli nie wiedzieć poważni, inteligentni żydowscy działacze, siedzący przy jednym ze mną stole w „Casino“ na plaży Tel-Awiwu. A jeżeli wiedzieli o tem, to musieli nieraz zamyślać się nad dalszemi losami przedsiębiorstwa sjonistycznego i rozumieli, że, wobec zachłannej ekonomicznej polityki, która, jak dotychczas, zwyciężyła „idealizm“ sjonizmu, — na horyzoncie gromadzić się zaczęły ciemne, groźne chmury.
Istotnie, tu w Palestynie musiałyby być zastosowane jakieś inne metody współżycia z ludnością miejscową, jeżeli chodziło o istnienie podarowanego Żydom „ogniska narodowego“ i o dobre stosunki z Arabami.
Jeden z Żydów — człowiek śmiały i nie lubiący ukrywać prawdy, powiedział mi:
— Zagadnienie palestyńskie dla nas jest ważne z punktu widzenia tradycji narodowej. Podbiliśmy niegdyś Ziemię Obiecaną, lecz nigdy nie łączyliśmy się z jej ludnością. Podczas naszych wędrówek i niewoli utraciliśmy wszystko: język hebrajski, zastępując go bardziej powszechnie znanem narzeczem chaldejsko-aramejskiem; utraciliśmy umiłowanie ziemi, samowiedzę i samopoczucie narodowe, czyli patrjotyzm. Staliśmy się raczej jakiemś całkiem odosobnionem stowarzyszeniem, związanem tradycją Zakonu Mojżeszowego, „Miszną“ albo komentarzami do niego, napisanemi przez rabi Jehudę-Hanasy i wreszcie Talmudem Jerozolimskim i Babilońskim. Nie mamy poco ukrywać, że Talmud ustanowił dwie etyki — jedną w stosunku do Żydów, drugą — do nie-Żydów. Była w tem wielka mądrość, potężna siła i niezliczone możliwości walki o nasz byt! Przecież do tej zasady zbliżyły się w najnowszych czasach i chrześcijańskie narody. Tak! Przypomnę panu prawo Delbrücka o podwójnem poddaństwie, no, i całą historję pierwszych okresów kolonizacji hiszpańskiej, portugalskiej i angielskiej. Ta podwójna etyka istnieje też i w Koranie... Otóż obawiam się, że ta nasza tradycyjna etyka stanie na przeszkodzie sjonizmowi, który posiada czyste ręce i czyste zamiary!
Przypominając sobie to wszystko, patrzyłem z niepokojem na uprzejmych gospodarzy bankietu.
Tyle wysiłku, energji, ofiar skład ogniska, prowadzą takie ciężkie i niezwykłe dla swej natury życie, dokonali już tak wiele, a tymczasem, czy będzie to wszystko trwałe, czy sjonizm potrafi ożywić zgrzybiałą duszę najstarszego narodu na ziemi nowemi, odradzającemi sokami i tak, jak udało mu się przekształcić zewnętrzny wygląd młodego pokolenia, wypalić niektóre stygmaty moralne, wyciśnięte przez długą niewolę?
Elita inteligencji żydowskiej w Tel-Awiwie wie dobrze, że z propagandą sjonizmu nie idzie gładko. Oprócz sprzeciwów ideologicznych, na drodze stają odwieczne praktyczne pomysły żydowskiego społeczeństwa.
Dyrektor Borys Szatz w Bezalel skarżył mi się, że Egzekutywa nie ma już pieniędzy na jego piękną szkołę, że ledwie może zaspokoić najżywotniejsze potrzeby rolników — tej ostoi całej sprawy. Pieniędzy napływa obecnie tak mało, że dotychczasowi osadnicy nie dostali zapomóg na budowę domów. Gospodarstwa ich są urządzone wzorowo, lecz domy, wzniesione prowizorycznie, w 90% są nader liche, nieraz wprost nędzne.
Nie znaczy to, żeby ofiarność społeczeństwa żydowskiego się wyczerpała. Nie! Na cele dobroczynne wpływają ogromne kapitały, lecz nie wszystkie one docierają do „Keren Kayemeth Leisrael.“ Największa część ich została skierowana na filantropję, która mogłaby się rentować znakomicie, na filantropję spekulatywną.
Stała się rzecz niepojęta, dowodząca raz jeszcze nietaktu i niezręczności Żydów w samodzielnej, niczem nie skrępowanej polityce.
Żydzi zaczęli rzucać ogromne kapitały na rzecz wykupu ziemi na Krymie i na zakładanie tam kolonij żydowskich. Zagarnąć tak bogaty, piękny, urodzajny nadmorski kraj — był to pomysł nielada! Ileż to miljonów można byłoby wypompować z tej rosyjskiej Rivièr’y?
Nikt, zdaje mi się, nie pomyślał o tem, że Żydzi dążą tą drogą do samobójstwa.
Korzystając z absurdalności polityki sowieckiej, Żydzi, zagarniając ziemię na Krymie, wzbudzili przeciwko sobie nienawiść tubylców — Tatarów krymskich, ortodoksyjnych muzułmanów, oraz rosyjskiej arystokracji, która z cesarską rodziną na czele posiadała tam ogromne i najpiękniejsze tereny.
Tatarzy już nieraz rozpoczynali serję pogromów w osadach żydowskich, o czem wieść rozbiegła się szybko po świecie muzułmańskim; rosyjska szlachta, przebywając na emigracji, marzy o takim odwecie.
Sjonistyczni kierownicy, spodziewający się czwartej „aliji“ która wyrzuci w Jaffie i Haifie tysiące uciekinierów z Rosji, ogarniętej szałem antysemityzmu, niezawodnie liczy na pogromy Żydów na Krymie.
Jest to straszna „budżetowa pozycja“ i jeszcze bardziej ponura „kombinacja polityczna“, tragicznie wchodzące do programu sjonistycznego!
Żegnając moich nowych znajomych, życzyłem im w duchu, aby doczekali się tego czasu i takich warunków, w których spotkałaby ich zasłużona nagroda, za pracę, dobrą wolę, poświęcenie dla sprawy „narodowego ogniska“ i spędzone na tym skrawku brzegu morskiego dni, pełne trwogi i zwątpienia.
Odjechałem z Tel-Awiwu przed zachodem słońca.
Na szosie spotykałem ponurych, milczących Arabów, powracających do swoich nędznych „duarów“; osypujące ich kurzem samochody żydowskie i konne patrole angielskie...
Żydzi i wystrojone żydowskie panie, mknące w samochodach, miały na twarzach wyraz zwycięskiej pewności siebie.
Ci zaś, do których od wieków należała ta ziemia, i ci, którzy mieli uszczęśliwić mieszkańców jej, nie mogli ukryć nienawiści, troski i niepokoju w swoich oczach — to ponurych, to badawczych, o przykrem, ostrem wejrzeniu.
Fjoletowe, mamiące mgiełki sączyły się z głębokich, skalistych wąwozów.
Coś szeptały wysmukłe, słabiutkie cyprysy „lasku Balfoura.“
Jękliwie wzdychał na pastwisku samotny wielbłąd.
Zapadał zmrok...






  1. Dzien. Warsz, 11. I. 27.
  2. Ibid.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.