Hiszpanija i Afryka/Afryka/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Afryka
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Le Véloce, ou Tanger, Alger et Tunis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JEŃCY.

Dnia 26, o godzinie czwartéj z rana, podnieśliśmy kotwicę. Płynęliśmy przerzynąjąc ciaśninę prostopadle i z drogą poprzedzającego dnia przebytą tworząc kąt ostry, którego wierzchołkiem był Gibraltar.
O dziewiątéj rano wpłynęliśmy na rozległą zatokę; z prawéj strony mieliśmy góry przylądku Negro, które coraz bardziéj zniżając się zamieniały się wreszcie na dolinę, w głębi któréj pokazywał się Tetuan zaledwie cokolwiek od ziemi odstający i raczéj do wielkiego placu niż do miasta podobny.
Przez drogę długo rozmawiałem z kapitanem i dowiedziałem się że z powodu pospiechu w wysłaniu Szybkiego pomnie, okręt ten zaniechać musiał swojego pierwiastkowego przeznaczenia, a mianowicie zabrania jeńców francuzkich zostających w ręku Abd-el-Kadera.
Pierwszy dopiero raz słyszałem o takiem powołaniu Szybkiego, wypytywałem więc Kapitana o najdrobniejsze szczegóły téj okoliczności, mianowicie zaś pragnąłem dowiedzie się czy będziemy mieli dosyć jeszcze czasu na wypełnienie tego polecenia.
Rzeczy miały się następnie:
Każdy pamięta bohaterską bitwę pod Sidi Brahim i rozgłos jéj we wszystkich sercach. W skutku téj bitwy, około stu pięćdziesięciu ludzi dostało się do arabskiéj niewoli. Z pomiędzy wszystkich jeńców najważniejszym był pan Courby de Cogniord, szef szwadronu huzarów.
Rzeź w Muzaja, tak energicznie opowiedziana przez trębacza Roiland’a, który jej cudem uniknął, zredukowała tych jeńców do liczby dwunastu.
Już prawie tracono nadzieję ujrzenia ich kiedykolwiek, w tem 5 Października 1846 roku, pan Courby de Cogniord napisał list do gubernatora Mellili, który tenże gubernator odebrał 10 tegoż miesiąca.
We wspomnionym liście pan Courby de Cogniord donosił gubernatorowi, iż ułożył się z pilnującemi go arabami że jemu i innym jeńcom ułatwią ucieczkę, za summę 6100 duros, zarazem prosił aby mu gubernator takową summę nadesłał, za zwrot jej osobiście zaręczając.
Gubernator Mellili nie posiadając takiéj summy, natychmiast list pana Courby de Cogniord zakommunikował konsulowi francuzkiemu w Maladze, który całą okoliczność przedstawił gubernatorowi Oranu.
Gubernator Mellili pisząc do francuzkiego konsula, jednocześnie pod datą 17 października zawiadomił pana de Cogniord o swoim niedostatku i o środkach przedsięwziętych w celu zebrania, za pośrednictwem władz francuzkich, funduszu, na jaki sam zdobyć się nie mógł.
Zaledwie gubernator Oranu otrzymał depeszę od konsula francuzkiego w Maladze, natychmiast przyzwał kapitana okrętu Szybki, prosząc aby przybył w towarzystwie jednego ze swoich oficerów.
Kapitan według żądania, udał się do gubernatora wraz z panem Duran de, okrętowym podporucznikiem.
W skutku widzenia się z gubernatorem, kapitan Bérard otrzymał rozkaz udania się niezwłocznie do Mellili wraz z panem Durande i porozumienia się z gubernatorem téj twierdzy względem środków przywiedzenia do pomyślnego skutku tak ważnéj negocyacyi.
Jednocześnie skarb Oranu wypłacił kommendantowi Bérard 32, 000 franków, oraz 1,000 franków na nieprzewidziane potrzeby.
Nadto kommendant Bérard otrzymał następujące instrukcye, które przekonywają jak mało wierzono w pomyślny skutek negocyacyi.

Oran 17 września 1846.
„Kommendancie,

„Zanim odpłyniesz, uważam za potrzebę powtórzyć że możesz nadać dowolny obrot interesowi o którym ci tego poranku wspomniałem; jeżeli podczas pobytu swojego w Mellili postrzeżesz, że pod względem uwolnienia biednych naszych współziomków niema żadnéj nadziei, przywieź tu napowrót pana Durande i powierzone mu pieniądze; jeżeli uznasz nawet że gubernator jest źle usposobiony i że niemożna pomieścić pana Durande w Mellili, bez narażenia go na kradzież, pamiętaj również przywieść wszystko: słowem rozsądnemu twojemu uznaniu pozostawiam nadanie wszelkiego obrotu temu interesowi.
„W niniejszéj kopercie znajdziesz instrukcye któremi się pan Durande kierować ma w czasie swojéj missyi.”
Pan gubernator Oranu znał podejrzliwego ducha arabów; poczynił więc wszelkie środki ostrożności aby ich nie natchnąć obawą.
I tak Szybki, miał tylko dotknąć Mellili, pod pozorem słabości wysadzić pana Durande i oddalić się zostawiwszy go lub zabrawszy na powrót, skoro pan Durande doniesie że bez przypadku pozostać tam niemoże.
Pan Durande powrócił: gubernator Mellili niechciał go upoważnić do pozostania tamże bez wyraźnego na to zezwolenia ze strony gubernatora Grenady; trzeba więc było oczekiwać na ten rozkaz.
Jednakże gubernator pojmował całą ważność negocyacyi, dla tego kommendant Bérard zakommunikowal mu instrukcye udzielone panu Durande, prosząc aby się postawił w jego miejscu, na co gubernator zgodził się i za stosownem pokwitowaniem wyliczono mu 32,000 franków.
Zaraz tego samego dnia w którym miały miejsce powyższe umowy, gubernator Mellili wyprawił emissaryusza do pana de Cogniord; emissaryuszem tym był arab który mu ułatwiał stosunki z krajowcami.
Wiózł on list donoszący naczelnikowi jeńców, że summa za okup jego żądana znajduje się już w ręku gubernatora.
Emissaryusz ten przedstawił się w Duarze, w którym trzymano jeńców, jak chory pragnący zasięgnąć rady u francuzkiego lekarza. Jeden z jeńców był rzeczywiście lekarzem, a mianowicie pan Cabasse, waleczny i dzielny młodzieniec, który ciągle niepomny na własne cierpienia, zajmował się jedynie cierpieniami swoich współziomków.
Posłańcowi, który się zaledwie wlókł i jęczał jak konający, dozwolono zbliżyć się do jeńców, a i oni nawet nieświadomi podstępu, niepoznali w nim zwiastuna swobody, lecz w chwili gdy doktor, Cabasse dotykał jego pulsu, emissaryusz wsunął mu w rękę list od gubernatora Mellili.
List ten natychmiast oddano panu de Cogniord który odpisał jak następuje:
„List pański z 18 b. m. sprawił nam najwyższą radość, zachowaj pan przy sobie powierzoną mu summę, wkrótce spodziewamy się że nas wyprawią ku pańskiemu miastu i że osobiście będziemy mogli wyrazić panu nieograniczoną wdzięczność naszą.“
Arab odebrał ten list w postaci zwitku zawierającego medyczną dozę.
Cały ten list pisał pan Courby de Cogniord własnoręcznie, lecz go niepodpisał; i więcéj już nieznosił się wcale z gubernatorem Mellili.
Ze swojéj strony szef arabski który zawierał z panem de Cogniord traktat ucieczki jeńców, dnia 6 listopada wyprawił emissaryusza do przywódcy pokolenia Beni-Buillafars, sąsiedniego Mellili, który miał podzielić z nim korzyści tego traktatu.
Wzywał on go aby się natychmiast udał do deiry, zabrał jeńców i odprawił ich na miejsce.
List ten nazajutrz po odebraniu go zakommunikowano gubernatorowi Mellili, przez pośrednictwo przywódcy Buillafarów, który zawiadamiał gubernatora że jeńcy nie mogą być prędzéj wydani jak między 23 a 27 listopada, to jest w ówczas gdy on z pokoleniem swojem stać będzie na linii obserwacyjnéj przed miastem.
Pokolenia mieszkające w okolicach Mellili, kolejno przez cztery dni tę służbę pełniły.
Aby nie wzbudzić podejrzenia w arabach, pan komendant Bérard, obowiązany był o ile możności unikać ukazania się pod Mellilą: stąd pochodzi że dla przepędzenia czasu polecono mu zabrać mię z Kadyxu.
Jednak aby na wszelki przypadek mieć w pogotowiu środki pomocy i przewiezienia jeńców, polecono panu Durande, aby za pomocą małego statku żeglującego pod hiszpańskim pawilonem, urządził służbę kommunikacyjną pomiędzy Mellilą a Dżema-R’azuat.
To wszystko opowiadał mi kapitan podczas żeglugi naszéj z Gibraltaru do Tetuanu.
Było to zaś 20 listopada, w ówczas właśnie gdy się rozstrzygał los naszych jeńców. — Zrazu miałem zamiar zaniechać podróży do Tetuanu, a że Szybki zostawał pod mojem rozporządzeniem, skierować go na Dżema-R’azuat; lecz kommendant nieufał obietnicom arabów, a nadto ponieważ przywódca Buillafarsów na spełnienie tych obietnic naznaczył dzień 27 listopada, postanowił niepokazywać się pod Mellilą, aż tegoż dnia po południu.
Dla tego to, mimo iż umysły nasze czem innem zajęte były, zarzuciliśmy kotwicę przed Tetuanem.
Potem, zdaje mi się że to już nadmieniłem, lądem wyprawiono posłańca z Tangeru do Tetuanu, zawiadamiając beja że mamy zwiedzić miasto: temu zobowiązaniu się trudno było uchybić.
W skutku tego, tak rzeczy urządziliśmy abyśmy zaraz po śniadaniu na ląd udać się mogli.
Zaledwie siedliśmy do stołu, oficer służbowy doniósł nam że dwóch jeźdźców, przybywających jak się zdaje z Tetuanu, zatrzymało się na brzegu i daje znaki. Wyszliśmy na pomost; dwaj jeźdźcy istotnie przejeżdżali się po brzegu; za pomocą lunety kapitana dostrzegliśmy iż byli bogato ubrani.
Powiewali strzelbami aby zwrócić na siebie naszą uwagę.
Kommendant rozkazał spuścić natychmiast szalupę na morze, i dowiedzie się czy do nas mają interes.
Potem dla przygotowania się na wszelki wypadek, wróciliśmy na spód okrętu i kończyli śniadanie.
Lecz powodowani nadzwyczajną ciekawością, wyszliśmy znowu na pomost, pierwej nawet nim szalupa nasza dosięgła brzegu.
Widzieliśmy jak majtkowie nasi, za pomocą sternika który mówił po hiszpańsku, porozumiewali się z arabami, ale po krótkiéj rozmowie arabowie zrobili lewo w tył i galopem popędzili ku Tetuanowi.
Szalupa również ku nam wracała.
Byli to właśnie posłańcy beja Tetuańskiego wyprawieni dla wywiedzenia się czyśmy przybyli, a teraz wracający do miasta po przygotowane dla nas konie, oraz mającą nas przeprowadzać eskortę.
Nie mieliśmy tyle cierpliwości aby oczekiwać na wspomnioną eskortę, wsiedliśmy do łodzi i popłynęli ku brzegowi.
W pół godziny późniéj przybiliśmy do lądu i natychmiast, ze strzelbami w ręku, rozsypaliśmy się po brzegu.
Mała rzeczka wpadała do morza, szliśmy wzdłuż niéj i ubili kilka ptaków. Że zaś niawidać było naszéj eskorty; postanowiliśmy udać się ku miastu piechotą, jak zwyczajni podróżni, zwłaszcza że się opodal przed nami mury jego bieliły.
Lecz wstrzymała nas nieprzewidziana przeszkodą.
Prawie o pięć kroków od brzegu, wznosił się budynek, który wzięliśmy za jakąś małoznaczącą fabrykę, folwark lub młyn, a to była zarazem komora i odwach. Stamtąd wyszło kilku niby żołnierzy, którzy rozmaitemi znakami dali nam do zrozumienia iż dalej iść niewolno.
Wreszcie, ciągle z tą hiszpańszczyzną, dodali, iż winniśmy kilka chwil poczekać, bo eskorta nasza wkrótce przybędzie.
Czekaliśmy godzinę, potem znowu półtory godziny. Nakoniec, nieszczęśliwsi niż siostra Anna, która ujrzawszy zieleniejące się pola i kurzący się horyzont, ujrzała późniéj dwóch jeźdźców, my nieujrzawszy nic zgoła postanowiliśmy zaniechać Tetuanu, a wrócić na Szybki.
Wielka to była przykrość dla naszych malarzy, którym cuda przyobiecywano; lecz zaledwie opowiedziałem im powody mojej niecierpliwości, to jest historyą jeńców, któréj żaden nieznał, natychmiast wszyscy zawołali: na Szybki! na Szybki!
W istocie, jakiebykolwiek było arabskie miasto, chociaż nawet zbudowane przez kalifę Arun-al-Raszyda, w téj chwili mniéj u nas znaczyło jak biedna hiszpańska forteczka, Mellilą zwana.
W godzinę późniéj płynęliśmy rozwinąwszy wszystkie żagle i całą siłą naszéj pary, lecz podnosząc kotwicę, zapomocą lunety kapitana ujrzeliśmy jak eskorta nasza wyjeżdżała z bram Tetuanu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.