Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXII.
KATARZYNA.

Z dwóch osób, które doktór Raynal uważał za obowiązek uprzedzić o niebezpieczeństwie w jakiem się znajdowała pani Billot, jedna, to jest mąż, zatrzymany był w łóżku w stanie bliskim śmierci, druga więc, to jest córka, mogła przybyć do łóżka umierającej.
Trzeba było zawiadomić Katarzynę o stanie zdrowia jej matki i ojca, lecz gdzież ona się znajdowała?
Tylko hrabia Charny mógłby udzielić potrzebnej wiadomości.
Pitoux był tak słodko i łaskawie przyjęty przez hrabinę w dniu, w którym upoważniony przez Gilberta przyprowadził jej syna, iż nie wahał się ani na chwilę pójść na ulicę Coq Héron, chociaż noc już była późną, dowiedzieć się o adres Katarzyny.
W istocie biło w pół do dwunastej na zegarze Szkoły wojskowej, gdy Gilbert ukończywszy opatrywanie rannego, mógł wraz z Pitoux opuścić szpital.
Pitoux i Gilbert wsiedli do powozu, który czekał przed szpitalem i doktór kazał furmanowi jechać na ulicę Coq-Héron.
Wszystko było pozamykane i światła pogaszone w tej części miasta.
Pitoux, dzwoniwszy cały kwadrans, już chciał się wziąść do młotka, gdy posłyszał otwierające się drzwi nie od ulicy, lecz od budki odźwiernego, a głos zachrypły i gniewny zapytał z widoczną niecierpliwością:
— Kto tam?
— To ja!... Pitoux.
— Co za ja?
— Ależ to ja, Anioł Pitoux, kapitan gwardji narodowej.
— Anioł Pitoux?... nie znam wcale!
— Kapitan gwardji narodowej!
— Kapitan?... powtórzył odźwierny, kapitan...
— Kapitan! powtórzył Pitoux, który znał wpływ tego tytułu.
Istotnie odźwierny mógł myśleć, iż w czasie, gdy gwardja narodowa zachwiała przewagę dawnej armji, kapitan był może adjutantem Lafayetta.
To też głosem o wiele łagodniejszym, nie otwierając jednak drzwi zapytał:
— Czego pan kapitan żąda?
— Chcę mówić z panem hrabią da Charny.
— Kiedy go niema.
— To z panią hrabiną.
— I jej niema także.
— A gdzie są?
— Wyjechali dziś rano.
— Dokąd?
— Do swoich dóbr w Boursonnes.
— Ach!... zawołał Pitoux, mówiąc sam do siebie, to ich pewnie spotkałem jadących w Dammartin; zapewne to oni byli w tym powozie pocztowym,... gdybym wiedział!...
Lecz Pitoux nie wiedząc, pozwolił przejechać hrabiemu i hrabinie,.
— Mój przyjacielu, rzekł doktór, czy nie mógłbyś w nieobecności twych państwa udzielić nam pewnej wiadomości?
— A, przepraszam pana, rzekł odźwierny, który w skutek nawyknień arystokratycznych, odróżnił głos pana, przemawiającego ze zwykłą łagodnością i słodyczą.
I otwierając drzwi, poczciwiec zbliżył się w bieliźnie i z czapką bawełnianą w ręku, odebrać, jak to mówią w stylu służbowym, rozkazy, u drzwiczek powozu doktora.
— Jakich wiadomości pan żąda?... spytał odźwierny.
— Czy znasz młodą dziewczyną, którą się pan hrabia i pani hrabina zajmowali?
— Pannę Katarzynę?... spytał odźwierny.
— Właśnie... wyrzekł Gilbert.
— Owszem panie... pan hrabia i pani hrabina odwiedzili ją dwa razy, a mnie często posyłali dowiedzieć się, czy jej czego niebrakuje lecz biedna panienka, chociaż nie zdaje mi się, aby była bogatą, równie jak jej dzieciątko, odpowiada zawsze, że jej nic nie potrzeba.
— Na te słowa:: „jej dzieciątko“, Pitoux nie mógł powstrzymać ciężkiego westchnienia.
— A więc mój przyjacielu... rzekł Gilbert, ojciec biednej Katarzyny został dziś ranionym na polu Marsowem, a matka jej pani Billot jest umierającą w Villers-Cotterets, musimy ją koniecznie o tem zawiadomi. Czy chcesz dać nam jej adres?
— O! biedna dziewczyna, niechże ją Bóg strzeże! jest już przecie i tak dość nieszczęśliwą! Mieszka w Ville-d‘Avray, panie, w głównej ulicy, nie pamiętam numeru, ale nawprost fontanny.
— To dosyć... odparł Pitoux, znajdę ją.
— Dziękuję mój przyjacielu, rzekł Gilbert, wsuwając odźwiernemu w rękę talar sześcioliwrowy.
— To niepotrzebne panie!... odparł poczciwiec, powinniśmy przecież pomagać sobie wzajemnie jako chrześcjanie.
I, skłoniwszy się doktorowi, wrócił do siebie.
— Więc cóż?... spytał doktór.
— Pojadę do Ville-d‘Avray odpowiedział Pitoux.
Pitoux był zawsze gotów do drogi.
— Czy znasz drogę?... spytał doktór.
— Nie, lecz pan mi ją wskaże.
— Ty masz złote serce i stalowe łydki... rzekł śmiejąc się doktór, lecz chodź, odpocznij trochę, pojedziesz jutro rano.
— Ale, jeżeli pilno?...
— Ani z jednej ani z drugiej strony, rzekł doktór, stan Billota jest niebezpieczny, lecz tylko w razie nadzwyczajnego wypadku śmiertelny. Co do matki Billot, pożyje ona jeszcze z dziesięć lub dwanaście dni.
— O! panie doktorze, gdy ją onegdaj kładziono do łóżka, już nic nie mówiła, nie poznawała i tylko oczy okazywały, że jeszcze żyje.
— To nic, wiem co mówię, mój Pitoux, i ręczę za dziesięć do dwunastu dni jej życia, lepiej zatem zostawić biednej Katarzynie noc spokojną. Jedna noc więcej snu spokojnego dla nieszczęśliwych, to wiele znaczy!...
Pitoux dał się nakłonić ostatniem dowodzeniem.
— Gdzież więc pójdziemy, panie Gilbercie?... zapytał.
— Do mnie, ma się rozumieć! odnajdziesz twój dawny pokoik.
— Ucieszę się jego widokiem! rzekł uśmiechając się Pitoux.
— A jutro o szóstej rano konie będą gotowe.
— Na co konie? spytał Pitoux, który uważał konie za przedmiot zbytku.
— Ależ... aby cię zawieźć do Ville-d‘Avray.
— Czy stąd do Ville-d’Avray jest mil pięćdziesiąt?
— Nie, jest tylko dwie czy trzy mile — rzekł Gilbert, któremu stanęły w pamięci wspomnienia młodości, przechadzki ze swoim mistrzem Rousseau w lasach Louveciennes, Meudom i Ville-dAvray.
— Kiedy tak... rzekł Pitoux, to godzina drogi, trzy mile panie Gilbercie przełknie się jak jajko.
— A Katarzyna?... spytał doktór, czy myślisz że i ona połknie jak jajko trzy mile drogi z Ville-d‘Avray do Paryża, i ośmnaście z Paryża do Villers-Cotterets?
— To prawda... rzekł Pitoux... daruj mi, panie Gilbercie, jakiż ze mnie głupiec!... Ale jak się ma Sebastjan?
— Doskonale! zobaczysz go jutro!
— Czy zawsze u księdza Berardier?
— Zawsze.
— Tem lepiej!... bardzo się cieszę, że go zobaczę!
— I on się także ucieszy, mój Ludwiku, gdyż równie jak ja, kocha cię bardzo.
Po tem przemówieniu, doktór i Pitoux zatrzymali się przed bramą domu przy ulicy Ś-go Honorjusza.
Pitoux tak spał jak jadł, tak chodził, jak bił się, to jest z całego serca. Dzięki przyzwyczajeniu nabytemu na wsi, o piątej rano był już na nogach.
O szóstej powóz był gotów.
O siódmej Pitoux stukał już do drzwi Katarzyny.
Ułożyli się z doktorem Gilbertem, że o ósmej zejdą się przy łożu Billota.
Katarzyna otworzyła drzwi i krzyknęła zobaczywszy Anioła Pitoux.
— A!... rzekła, moja matka umarła!
I blednąc oparła się o ścianę.
— Nie — powiedział Pitoux — lecz jeśli chcesz ją przed śmiercią zobaczyć, trzeba się śpieszyć panno Katarzyno.
Ta krótka wymiana słów, bez żadnego przygotowania, uwiadomiła Katarzynę o nowem dla niej nieszczęściu.
— A do tego... ciągnął dalej Pitoux, jest jeszcze inne nieszczęście.
— Jakie?... spytała Katarzyna krótko i prawie z obojętnością istoty, która wyczerpała źródło boleści ludzkich i nie lęka się już, aby boleść jej mogła się powiększyć.
— Pan Billot został wczoraj niebezpiecznie raniony na polu Marsowe.
— A!... krzyknęła Katarzyna.
Widoczne było, iż młoda dziewczyna mniej uczuła drugą, niż pierwszą wiadomość.
— Otóż!... mówił dalej Pitoux, powiedziałem sobie, i pan Gilbert był tego zdania, że panna Katarzyna odwiedzi pana Billota w szpitalu Gros-Cailou, i następnie pojedzie dyliżansem do Villers-Cotterets.
— A pan, panie Pitoux? spytała Katarzyna.
— Ja... rzekł Pitoux... myślałem, że kiedy panna Katarzyna pojedzie do pani Billot pomóc jej umrzeć, ja powinienem tu pozostać, aby pomagać panu Billotowi wrócić do życia... Zostanę przy tym, który nie ma nikogo, czy rozumie panna Katarzyna?
Pitoux wymówił te słowa ze swoją anielską naiwnością, nie myśląc, iż w tych kilku słowach zamykała się cała historja jego poświęcenia.
Katarzyna wyciągnęła do niego rękę.
— Masz zacne serce, Pitoux!... rzekła, chodź, pocałuj mego biednego małego Izydora.
I poszła naprzód ku domowi, gdyż mała scena którą opisaliśmy, działa się w alei prowadzącej do drzwi od ulicy. Była jeszcze piękniejszą niż kiedykolwiek, biedna Katarzyna, w żałobnem ubraniu, na którego widok Pitoux wydał drugie głębokie westchnienie.
Katarzyna wyprzedziła młodzieńca do małego pokoiku, wychodzącego na ogród; w tym pokoju, który wraz z kuchnią i gabinetem do ubierania się, stanowił całe mieszkanie Katarzyny, znajdowało się łóżko i kołyska.
Dziecię spało.
Katarzyna podniosła zasłonę i odsunęła się, aby dozwolić Ludwikowi Pitoux zajrzeć do kołyski.
— O! jaki piękny mały aniołek!... zawołał Pitoux, składając ręce, i jakby rzeczywiście znajdował się przed aniołem, ukląkł i ucałował rączki dziecka.
Pitoux został prędko wynagrodzony za to, co uczynił, gdyż uczuł na twarzy swojej włosy Katarzyny i usta jej przycisnęły się do jego czoła.
Matka oddała pocałunek dany synowi.
— Dzięki ci, Pitoux!... rzekła... od ostatniego pocałunku, jaki otrzymał od swego ojca, nikt, oprócz mnie, nie pocałował biednego dziecka.
— O! panno Katarzyno!... szepnął Pitoux, olśniony i wstrząśnięty, jak iskrą elektryczną pocałunkiem młodej dziewczyny.
A przecież w tym pocałunku była tylko cała świętość i wdzięczność miłości macierzyńskiej!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.