Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIV.
MATKA I CÓRKA.

Przez ten czas Katarzyna śpieszyła do matki. Wyszedłszy z wąskiej ulicy, skręciła na lewo w ulicę Lormet, po której przebyciu poszła ścieżką przez pole do Pisseleu.
Wszystko było dziś bolesnem wspomnieniem dla Katarzyny, idącej tą drogą.
A najpierw, ten mały mostek, na którym Izydor ostatni raz ją pożegnał, gdzie padła zemdlona, dopóki nie znalazł jej Pitoux zimnej, zlodowaciałej.
Następnie bliżej folwarku stała wierzba wydrążona, w której Izydor chował swoje listy.
Dalej jeszcze, to małe okienko, przez które wchodził do niej Izydor i gdzie Billot celował do młodego człowieka, tylko fuzja dzierżawcy na szczęście chybiła.
Nakoniec wprost bramy folwarcznej ciągnęła się droga do Boursonnes, którą Katarzyna tak często przebiegała, którą znała tak dobrze i którą Izydor przybywał!...
Ileż to razy w nocy, oparta o swoje okienko, z oczami utkwionemi w drogę, czekała z bijącem sercem, a spostrzegłszy w cieniu kochanka, zawsze wiernego, zawsze punktualnego, czuła ustępujące ściśnienie piersi i ręce jej wyciągały się do niego.
Dziś on już umarł, lecz przynajmniej ręce jej przyciskały do piersi jego dziecię.
Cóż powiedzą ludzie o jej wstydzie, o jej niesławie?...
Czy tak piękne dziecko mogłoby kiedykolwiek wstydem lub niesławą okryć swoją matkę?...
To też szybko i bez obawy weszła do folwarku.
Wielki pies zaszczekał, gdy nadeszła, lecz nagle, poznawszy swoją panię, zbliżył się do niej na całą długość łańcucha, podniósł się na tylnych łapach i wydawał radosne krzyki.
Na ujadanie psa, jakiś człowiek wyszedł z domu.
— Panna Katarzyna!... wykrzyknął,.
— Ojciec Clouis!... zawołała równie zdziwiona Katarzyna.
— A!... jak dobrze, żeś przyszła, kochana panienko... rzekł stary, bardzoś tu potrzebna!...
— A cóż moja biedna matka?... spytała Katarzyna.
— Niestety!... ani lepiej, ani gorzej i prędzej gorzej, niż lepiej. Gaśnie poczciwa kobieta!...
— Gdzież jest?...
— W swoim pokoju.
— Sama?...
— O, nie!... nie pozwoliłbym na to. Do licha, niech się panienka nie gniewa, ale tu w panny nieobecność trochę się rządziłem, ten czas, który spędziłaś w mojej biednej chacie, trochę mnie zbliżył do was, zdawało mi się, że mi rodzina przybyła; kochałem was bardzo, ciebie i tego biednego pana Izydora!...
— Więc wiesz już?... rzekła Katarzyna, ocierając łzy.
— A, tak!... zabity, poległ za królowę, tak samo, jak pan Jerzy. Ale cóż, panna chcesz, toć ci zostawił to piękne dziecię, nieprawdaż?... Trzeba płakać po ojcu, a uśmiechać się do syna.
— Dziękuję ci, ojcze Clouis... rzekła Katarzyna, podając mu rękę; lecz gdzie moja matka?...
— Jest w swoim pokoju, jak ci powiedziałem, z panią Clement, która i ciebie pilnowała w chorobie.
— Czy ma jeszcze przytomność moja biedna matka?... spytała z obawą Katarzyna.
— Zdaje się czasem, że ma i to wtenczas, gdy wymówię twoje imię, panno Katarzyno. Używano tego sposobu i działał on do dnia onegdajszego, lecz od tej pory nie daje już oznak przytomności, nawet gdy mówię o tobie.
— Chodźmy, chodźmy, ojcze Clouis!.., rzekła Katarzyna.
— Wejdź, panienko... wyrzekł stary, otwierając drzwi od pokoju chorej.
Katarzyna zapuściła wzrok w głąb pokoju. Matka jej leżała w łóżku, osłoniętem firanką zieloną, wełnianą, oświeconem lampką o trzech płomykach, jakie dotąd jeszcze widzieć można po folwarkach, pilnowana, jak to już powiedział ojciec Clouis, przez panią Clement.
Ta, siedząc w fotelu, pogrążona była w drzemce, właściwej pilnującym chorych, w drzemce, która trzyma środek między snem a czuwaniem.
Biedna matka Billot, nie zdawała się zmienioną, tylko jej cera stała się białą, jak kość słoniowa.
Można było myśleć, że spała.
— Matko!... moja matko!... krzyknęła Katarzyna, rzucając się na łóżko.
Chora otworzyła oczy, zwróciła głowę do Katarzyny, odbłysk przytomności zaświecił w jej oczach, usta wyszeptały niezrozumiałe dźwięki, których niepodobna było powiązać, oderwane od całości myśli; ręka jej podniosła się, chcąc dopełnić dotknięciem brak wzroku i słuchu, lecz wysilenie to było nad siły, poruszenie ustało, oczy się zamknęły i ręka zaciężyła, jak martwa, na głowie Katarzyny, klęczącej przy łożu matki, która powróciła do zdrętwienia, z jakiego jak prąd galwaniczny, wyrwał ją głos córki.
Z dwóch tych letargów, ojca i matki, jak dwie błyskawice z przeciwnych dwóch horyzontów, wypłynęły dwa przeciwne sobie uczucia.
Ojciec Billot ocknął się z omdlenia, aby odepchnąć Katarzynę; matka Billot wyszła z odrętwienia, aby przyciągnąć córkę do siebie.
Przybycie Katarzyny wywołało wzburzenie w folwarku.
Billota, a nie córki, oczekiwano.
Katarzyna opowiedziała o wypadku Billota, że w Paryżu jest również tak samo bliskim śmierci, jak żona jego w Pisseleu.
Katarzyna weszła do swego panieńskiego pokoiku, którego wspomnienia wiele łez jej wycisnęły. Tu przeżyła piękne sny dziecięce, gwałtowną namiętność młodej dziewczyny i wracała z rozdarłem sercem wdowy!...
Od chwili swego powrotu, Katarzyna objęła w tym domu, tak potrzebującym uporządkowania, władzę, jaką jej niegdyś udzielił ojciec, z uszczerbkiem matki.
Ojciec Clouis, otrzymawszy wynagrodzenie i podziękowanie, odszedł do swej nory, jak nazywał kamienną chatę „Clouise“.
Nazajutrz doktór Raynal przybył na folwark.
Przychodził on tam co drugi dzień, tylko z obowiązku sumienia, bo nie miał już nadziei; wiedział dobrze, że nic pomóc nie może i że tego życia, które gasło, jak lampa, wypalająca resztę oliwy, żadne usiłowanie ludzkie nie ocali.
Ucieszył się bardzo, zobaczywszy Katarzynę.
Katarzyna przez ośm dni i nocy nie opuściła łóżka matki, chyba tylko, aby pójść do kolebki swego dziecka.
W nocy z ósmego dnia na dziewiąty, gdy młoda dziewczyna czuwała przy łożu kochanej, która podobna do łodzi niknącej i zagłębiającej się w morzu, tonęła powoli w wieczności, drzwi od pokoju chorej otworzyły się, i Pitoux stanął na progu.
Na jego widok Katarzyna zadrżała, sądziła, że ojciec jej umarł.
Lecz chociaż nie wesoła, twarz Ludwika Pitoux, nie miała przecież wyrazu, zwiastującego żałobną wiadomość.
W samej rzeczy Billot miał się coraz lepiej, od pięciu dni doktór ręczył za niego, a w dzień wyjazdu Ludwika, miał być przeniesiony do mieszkania doktora.
Od chwili wyjścia z niebezpieczeństwa Billota, Pitoux oświadczył, iż wraca niezwłocznie do Pisseleu.
Nie obawiał się teraz o dzierżawcę, lecz o Katarzynę.
Pitoux przewidywał, iż skoro się Billot dowie o stanie, w jakim się znajduje jego żona, jakkolwiek słaby, będzie chciał jechać natychmiast do Villers-Cotterets; a cóżby się stało, gdyby tam zastał córkę?
Doktór Gilbert nie ukrywał wcale przed Pitoux wrażenia, jakie sprawiło na rannym zbliżenie się biednej kobiety do łoża.
Było widocznem, iż w umyśle jego pozostał ślad tego widzenia, jak pozostaje w pamięci po przebudzeniu wspomnienie przykrego snu.
W miarę, jak rozum jego wracał, chory rzucał w koło siebie oczyma, w których niknęła obawa, a pobłyskiwała nienawiść.
Sądził zapewne, iż lada chwila ukaże się fatalne zjawisko.
Nie wyrzekł wprawdzie ani słowa, ani razu nie wspomniał imienia Katarzyny, lecz doktór Gilbert zbyt głębokim był badaczem, aby nie odgadł, nie wyczytał wszystkiego.
Skoro zatem Billot zaczął przychodzić do zdrowia, wysłał Anioła Pitoux na folwark; on powinien był przestrzec Katarzynę.
Pitoux miał na to dwa lub trzy dni czasu, gdyż doktór nie chciał przed tym terminem oznajmić choremu o smutnej nowinie, jaką przyniósł Pitoux.
Objawił Katarzynie swoje obawy, jakiemi był przejęty na myśl, gdyby ją Billot tu zastał, lecz Katarzyna oświadczyła, że gdyby ją ojciec chciał nawet zabić przy łożu umierającej, nie odejdzie, nie zamknąwszy powiek swej matce.
Pitoux głęboko jęknął na to oświadczenie, lecz nie mógł znaleźć słów, aby ją przekonać.
Pozostał więc, gotów w razie potrzeby, stanąć między ojcem i córką.
Dwa dni i dwie noce tak upłynęły, podczas których życia matki Billot ulatywało z każdym tchem.
W dziesięć dni chora już nie jadła, utrzymywano ją tylko, posilając od czasu do czasu łyżką buljonu.
Niktby nie myślał, iż można żyć tak małym posiłkiem, prawda, że to biedne ciało tak mało żyło!
Podczas nocy z dnia 10-go na 11-ty, w chwili, gdy już oddechu wcale dostrzec nie można było, chora zaczęła się ożywiać, ręce i usta się poruszyły, oczy otworzyły się szeroko.
— Moja matko! moja matko!... krzyknęła Katarzyna i rzuciła się do drzwi, aby przynieść dziecko.
Możnaby powiedzieć, że Katarzyna pociągała duszę matki za sobą; gdy wróciła z dzieckiem na ręku, znalazła matkę obróconą ku drzwiom.
Oczy chorej pozostały mocno otwarte i nieruchome.
Po chwili oczy te zajaśniały, usta wydały krzyk, ręce się wyciągnęły.
Katarzyna padła na kolana przy łóżku matki.
Naówczas zaszło coś nadzwyczanego. Matka Billot podniosła się na poduszce, wyciągnęła zwolna ręce nad głową Katarzyny i jej dziecka, poczem z wysileniem, podobnem temu, jakie musiał uczynić syn Krezusa:
— Błogosławię was, moje dzieci!... powiedziała.
I upadła na poduszki, a głos jej zamarł i wzrok zagasł.
Nie żyła.
Oczy pozostały otwarte, jakby biedna matka, nie napatrzywszy się dosyć za życia na swą córkę, chciała na nią patrzeć z poza grobu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.