Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Powracając do zamku, Roederer spotkał kamerdynera, podążającego z wezwaniem od królowej. Pragnął on bardzo rozmówić się z Marją-Antoniną, wiedział bowiem, iż w tej chwili stanowiła ona prawdziwą siłę zamku.
Roederer był zadowolonym, że monarchini oczekuje nań w miejscu oddalonem, gdzie będzie mógł mówić swobodnie.
Poszedł tedy za Weberem.
— Wasza królewska mość rozkazała mnie przywołać, rzekł wchodząc.
Posłyszawszy otwierające się drzwi, obróciła się żywo.
— Tak panie!... jesteś jednym z najpierwszych urzędników miasta, obecność twoja w zamku jest puklerzem dla króla; chcę cię więc zapytać, czego się spodziewać, a czego lękać się mamy.
— Spodziewać się możemy bardzo mało, lękać powinniśmy się wszystkiego, Najjaśniejsza Pani!...
— Więc lud idzie rzeczywiście na zamek?
— Przednia jego straż jest już na placu Karuzelu i parlamentuje ze Szwajcarami.
— Parlamentuje?... Kazałam wszak wydać rozkaz Szwajcarom, aby siłę odparli siłą; czyżby chcieli być nieposłusznymi?
— Nie Najjaśniejsza pani; Szwajcarzy umrą na swoich stanowiskach.
ROZDZIAŁ XXXI. — I my również, mój panie; Szwajcarzy są żołnierzami w służbie króla, król żołnierzem w służbie monarchji.
Roederer nie odpowiedział ani słowa.
— Weberze, zawołała królowa, sprowadź mi którego z oficerów zamkowych, pana Maillardot, pana de la Chesnaye lub...
Chciała powiedzieć: „pana de Charny“, lecz się powstrzymała. Weber wyszedł.
— Gdyby Wasza królewska mość raczyła zbliżyć się do okna, mogłaby sama osądzić sytuację.
Królowa z widocznym wstrętem postąpiła ku oknu, odsłoniła firanki i zobaczyła Karuzel a nawet podwórzec królewski, zapełniony ludźmi w piki zbrojnymi.
— Boże mój!... zawołała, cóż ci ludzie tam robią?
— Parlamentują, Najjaśniejsza pani.
— Weszli aż na podwórzec zamkowy!
— Musiałem zyskać na czasie, aby Wasza królewska mość mogła się namyślić.
W tej chwili drzwi się otworzyły.
— Wejdź! wejdź!... zawołała królowa, nie uważając do kogo mówi.
Wszedł Charny.
— Przybywam na rozkazy Waszej królewskiej mości.
— A, to pan! nie potrzebuje się o nic pytać pana, gdyż przed chwilą powiedziałeś mi, że nam pozostaje....
— Co podług pana de Charny, spytał Roederer, pozostaje?...
— Umrzeć! rzekła królowa.
— Zatem, Najjaśniejsza pani, lepszem jest to, co ja proponuję.
— Oh! na moję duszę, nic nie wiem, westchnęła królowa.
— Co pan proponuję?... spytał Charny.
— Odprowadzić króla do Zgromadzenia.
— Nie jest to śmierć, rzekł Charny, ale hańba!
— Czy pan słyszysz?... zawołała królowa.
— Spróbujmy, odpowiedział Roederer, czy się nie znajdzie coś pośredniego.
Zbliżył się Weber.
— Mało znaczę, rzekł, i wiem że jest zbytnią z mej strony śmiałością odzywać się w tem zebraniu; ale przywiązanie moje natchnęło mnie dobrą może radą... Możeby zażądać tylko deputacji od Zgromadzenia dla czuwania nad bezpieczeństwem króla?
— Na to się zgadzam rzekła królowa. Panie de Charny! jeżeli zgadzasz się także na tę propozycję idź proszę, przedstaw ją królowi.
Charny skłonił się i wyszedł.
Po chwili Weber przyniósł odpowiedź króla.
Król zgadza się, a panowie Champion i Dejoli udają się zaraz do Zgromadzenia, aby mu oznajmić żądanie.
— Lecz cóż oni tam robią?... patrz pan, rzekła królowa.
— Co takiego, Najjaśniejsza pani? spytał Roederer.
Oblegający zabawiali się łowieniem Szwajcarów.
Roederer spojrzał, lecz nim jeszcze miał czas rozpoznać, co się działo, rozległ się wystrzał z pistoletu, a potem straszliwa kanonada.
Zamek zadrżał, jakby zachwiany w fundamentach.
Królowa krzyknęła i cofnęła się, ale wiedziona ciekawością podstąpiła znów do okna.
— Oh! patrz pan! patrz!... wołała z zaiskrzonemi oczyma, uciekają! pobici! Mówiłeś, panie Roederer, że tylko nam Zgromadzenie pozostaje!...
— Przez litość, dla siebie samej, Najjaśniejsza pani, rzekł Roederer, racz udać się za mną.
Królowa szła za swoim przewodnikiem, nie mogąc zdać sobie sprawy z jego zamiarów.
Galerja była zabarykadowana w połowie swej długości i przecięta na trzy części. Dwustu do trzystu ludzi broniło jej i mogło cofnąć się do Tuilleries za pomocą zarzuconego mostu, który ostatni z uciekających mógł zwalić nogą na ziemię.
Królowa wbiegła na balkon i nie potrzebowała lunety, aby zobaczyć co się działo.
Armja powstańcza zbliżała się długą ścieśnioną kolumną, zakrywając całą przestrzeń wybrzeża.
Przedmieście St. Marceau łączyło się przez Pont-Neuf z przedmieściem Ś-go Antoniego.
Wszystkie dzwony Paryża biły zapamiętale na trwogę. Wielki dzwon Notre-Dame tłumił swoim grubym głosem inne dźwięki bronzu.
Jaskrawe słońce odbijało tysiącami promieni o lufy strzelb i ostrza lanc.
Następnie, jakby odgłos dalekiej burzy, dochodził głuchy turkot dział artylerji.
— No i cóż?... Najjaśniejsza pani?... zapytał Roederer.
Około pięćdziesięciu osób zebrało się wrazi z królem. Królowa rzuciła bystrem spojrzeniem na otaczających; chciała tem spojrzeniem dosięgnąć serc, aby zobaczyć, ile tam jeszcze mogło się znaleźć poświęcenia. Później oniemiała biedna kobieta, nie wiedząc do kogo się zwrócić, ani jaką zacząć modlitwę. Wzięła dziecię i pokazywała je oficerom szwajcarskim, oficerom gwardji narodowej i szlachcie; nie była to już królowa, błagająca o tron dla swego dziecka, była to matka w rozpaczy, pośród płomieni wołająca: „Moje dziecko! kto ocali moje dziecko?...“
Król rozmawiał przez ten czas pocichu z syndykiem Roedererem.
Dwie grupy, bardzo różne, zebrane były około dwóch osób koronowanych. Grupa około króla była zimna, poważna, złożona z radców zdających cię podzielać zdanie Roederera; grupa około królowej zapalona, gwałtowna, liczna, składała się z młodych wojskowych, potrząsających kapeluszami, porywających za szable, uśmiechających się do delfina, całujących na kolanach suknię królowej i przysięgających umrzeć za nią i za jej dziecko.
W zapale tym królowa zaczerpnęła trochę nadziei.
— Więc pan mówisz, że mam się udać do Zgromadzenia?
— Najjaśniejszy Panie, odparł z pokłonem Roederer, takie jest moje zdanie.
— Idźmy zatem, panowie!... rzekł król, tu nie mamy już co robić.
Królowa westchnęła, wzięła delfina na ręce, zwróciła się do pani de Lamballe i pani de Tourzel i powiedziała:
— Chodźcie, panie, skoro król tego żąda!
Król postępował pośród dwóch szeregów Szwajcarów.
Nagle z prawej strony posłyszano ogromny hałas. Drzwi, wychodzące na Tuillieries od strony pawilonu Flory, wyparto, masa ludu wiedząc, że król udaje się do Zgromadzenia, rzuciła się do ogrodu. Człowiek, który zdawał się prowadzić całą tę bandę, niósł za sztandar głowę zatkniętą na lancę.
Kapitan wstrzymał pochód i kazał wziąć na cel.
— Panie de Charny!... zawołała królowa, jeżeli będziesz widział, że mnie porywają ci nędznicy, zabij mnie, proszę cię o to...
— Nie mogę ci tego przyrzec, Najjaśniejsza Pani, odpowiedział Charny.
— Dlaczego?... krzyknęła królowa.
— Bo nim cię dotknie czyja ręka ja już żyć nie będę!
— Patrzcie... rzekł król, to głowa tego biednego Mandata, poznaję ją!
Banda zbójców nie śmiała się zbliżyć, lecz obrzucała obelgami króla i królowę. Padło kilka wystrzałów, jeden Szwajcar został zabity, jeden raniony.
Nowy wypadek zaszedł na drodze pochodu królewskiego; była to znaczna masa ludzi, którzy z groźnemi gestami, potrząsając bronią, stali na schodach i na tarasie, kędy trzeba było przejść, aby się dostać z ogrodu Tuileries do Maneżu.
Niebezpieczeństwo było tem większe, iż Szwajcarzy nie mogli utrzymać się w szeregu.
Kapitan rozkazał im przeciskać się przez lud; powstała taka wściekłość, że Roederer zawołał:
— Panie, strzeż się! narażasz na śmierć króla!
Wstrzymano pochód i posłano uprzedzić Zgromadzenie, że król szuka u niego schronienia.
Zgromadzenie wysłało deputację, a jej widok podwoił wściekłość ludu.
Słyszano tylko powtarzane obelgi: „Precz z panią Veto, precz z Austrjaczką! Detronizacja lub śmierć!“.
Dzieci zrozumiawszy, że to przedewszystkiem matka ich była zagrożoną, przycisnęły się do niej.
Mały delfin pytał:
— Panie de Charny, dlaczego ci wszyscy ludzie zabić chcą mamę?
Człowiek kolosalnego wzrostu, uzbrojony w lancę i krzyczący głośniej od innych: „Precz z Veto! na śmierć Austrjaczkę!“ usiłował dosięgnąć to króla, to królowę.
Eskorta szwajcarska była potrochu odsuwaną; rodzina królewska miała już tylko przy sobie tych sześciu szlachty, którzy z nimi wyszli z pałacu, pana de Charny i deputację, którą przysłało Zgromadzenie.
Przeszło trzydzieści kroków trzeba było jeszcze zrobić w pośród ściśniętego tłumu.
Widocznem było, iż czyhano na życie Ludwika XVI-go, a przedewszystkiem na życie królowej.
Przy wejściu na schody walka się rozpoczęła.
— Panie!... zawołał Roederer do pana de Charny, schowaj szpadę do pochwy, albo za nic nie ręczę!
Charny usłuchał, nie wyrzekłszy ani słowa.
Grupę królewską uniesiono, jak bałwany unoszą łódź wśród burzy i pociągnięto ku Zgromadzeniu.
Król zmuszonym był odepchnąć człowieka, który mu przyłożył pięść do twarzy; mały delfin przyduszony krzyczał i wyciągał ręce jakby wołając pomocy.
Jakiś człowiek rzucił się i wyrwał go z rąk matki.
— Panie de Chamy, mój syn!.. krzyknęła królowa, na Boga, ratuj mojego syna!
Charny postąpił kilka kroków za człowiekiem, unoszącym dziecię, lecz zaledwie odsłonił królowę, gdy dwie lub trzy ręce wyciągnęły się ku niej, a jedna schwyciła za chustkę, która jej piersi zakrywała.
Królowa krzyknęła.
Charny zapomniał o zaleceniu Roederera i szpada jego wydobyta z pochwy zniknęła cała w ciele człowieka, który śmiał podnieść rękę na monarchinię.
Tłum zawył z wściekłości widząc padającego jednego ze swoich, i gwałtowniej rzucił się na grupę królewską.
Kobiety krzyczały:
— Zabijcie tę Austrjaczkę, dajcie nam ją, abyśmy ją zamordowały! Na śmierć! na śmierć!
I dwadzieścia rąk gołych wysunęło się, chcąc schwycić Marję-Antoninę.
Lecz ona, oszalała z boleści, nie myślała o swojem niebezpieczeństwie; krzyczała tylko: mój syn! mój syn!
Zbliżono się prawie do progu Zgromadzenia, tłum wytężył ostatnie usiłowania, czuł, iż mu się wymknie ofiara.
Charny był tak ściśnionym, iż mógł tylko uderzać rękojeścią szpady.
Nagle spostrzegł pomiędzy temi zaciśniętemi i grożącemi pięściami, rękę uzbrojoną pistoletami i celującą do królowej.
Wypuścił szpadę, schwycił za pistolet, wyrwał go trzymającemu i wystrzelił w piersi najbliższego z nacierających.
Człowiek ten padł trupem na ziemię.
Charny schylił się po swoją szpadę, lecz ta była już w ręku jednego z buntowników, usiłujących ugodzić królowę.
Chamy rzucił się na zabójcę.
W tej chwili królowa wchodziła za królem do przedsionka Zgromadzenia: była ocaloną! Gdy się za nią drzwi zamknęły, na progu tychże drzwi Charny padł uderzony sztabą żelaza w głowę i piką w piersi.
— Jak moi bracia!... wyszeptał padając, biedna Andrea!...
Przeznaczenie Oliviera de Charny spełniło się, tak samo jak Izydora i Jerzego.
Przeznaczenie królowej miało się spełnić dopiero.
W tejże chwili straszliwy huk wystrzałów artylerji oznajmił, że powstańcy bój z zamkiem rozpoczęli.