Józef Balsamo/Tom VIII/Rozdział C
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Balsamo |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Wende i spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Joseph Balsamo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VIII Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnik ciekawy jest zapewne, dlaczego nazywamy pana Flageot prokuratorem, gdyż dotychczas był tylko adwokatem?
Postaramy się to pokrótce wytłumaczyć.
Od niejakiego czasu trwały wakacje w parlamencie i adwokaci mieli bardzo mało zajęcia. Pan Flageot, człowiek przewidujący, ułożył się z prokuratorem, panem Guildou w ten sposób, że ten odstąpił mu całą swą klientelę za dwadzieścia pięć tysięcy liwrów. Na pytanie w jaki zaś sposób biedny nasz adwokat mógł zapłacić taką sumę, odpowiadamy, że zaślubił swą gospodynię Małgorzatę, która w końcu 1770 roku, może na trzy miesiące przed usunięciem pana Choiseul’a, odziedziczyła pokaźny spadek.
Flageot już kilka razy zajaśniał wymową, jako prokurator i miał już pewien rozgłos w Paryżu.
Zwrócił on też uwagę Rafté’go, który go bardzo potrzebował w sprawie księcia d’Aiguillon.
Pomimo nowej godności, skromny Flageot nie wyprowadził się z małej wąskiej uliczki Petit-Lion-Saint-Sauveur.
Żona jego, pani Małgorzata, przywiązana była do swego domku i nie dała się mężowi stąd ruszyć. Richelieu wzdrygnął się, wjeżdżając w brudny kąt, któremu miasto nadało szumną nazwę ulicy.
Nareszcie zajechał, ale ze zdziwieniem ujrzał przed bramą drugą karetę, z której wyjrzała głowa kobieca.
Pomimo lat siedmdziesięciu pięciu, Richelieu był galantem i wyskoczył pospiesznie z powozu, aby dopomóc wysiadającej damie. Nieszczęście widocznie prześladowało marszałka, bo zamiast młodej i ładnej twarzy, którą spodziewał się ujrzeć, spostrzegł starą, pomarszczoną kobietę. Zapóźno się było cofać, Richelieu więc bez wahania podał jej rękę.
— Widziałem już kiedyś tę babę — pomyślał marszałek, a głośno zapytał:
— Czy pani dąży do pana Flageot?
— Tak, książę.
— Pani mnie zna? — wykrzyknął niemile zdziwiony.
— O! kto nie zna marszałka Francji, księcia Richelieu? Nie byłabym kobietą.
— Ten grat uważa się za kobietę — szepnął marszałek, równocześnie szarmancko się kłaniając.
— Czy mogę zapytać z kim mam honor mówić?
— Jestem hrabiną de Béarn — odparła stara, oddając niski ukłon wśród zabłoconej uliczki, o trzy kroki od otwartego kanału w którym chętnieby ją widział elegancki magnat.
— Zachwycony jestem, że dzięki przypadkowi, mogę znać szanowną panią. Zapewne masz hrabino jaki proces?
— O tak, książę, mam tylko jeden proces, ale jaki! Zapewne słyszałeś pan o nim?
— Być może... a tak, proces... przeciw...
— Saluces’om — dokończyła hrabina.
— A, ów słynny proces o którym ułożono znaną piosenkę.
— Piosenkę? — spytała urażona stara — jaką piosenkę.
— Ostrożnie, hrabino, tu jest otwór, można wpaść w niego, idź pani uważnie.
Stara usłuchała, książę szedł za nią.
— O! to bardzo zabawna piosenka!...
— Z powodu mego procesu?
— Tak, lecz może ją znasz, hrabino?
— Pierwszy raz o niej słyszę.
— Na nutę „Burbonki“:
„Wyświadcz mi łaskę, hrabino,
I wskaż mi drogę jedyną
Jak się pozbyć kłopotu!...“
To są słowa niby pani Dubarry.
— Ależ to impertynencja...
— Cóż chcesz, hrabino, piosenkarze niczego nie uszanują. W następnych zwrotkach, ty, pani, odpowiadasz:
„Mam upór i stare narowy,
Lecz któż mi wynajdzie gotowy
Sposób, wygrania mej sprawy?“
— Przebacz, pani! jeśli fałszywie zaśpiewałem, ale te schody tak mnie zmęczyły, że ledwie dyszę. Nareszcie jesteśmy.
Marszałek zadzwonił. Otworzyła im pani Małgorzata, która dotychczas pełniła czynności odźwiernej, kucharki i pokojówki.
Para nasza wprowadzona została do gabinetu pana Flageot, który w tej chwili dyktował coś swemu dependentowi.
— A! to pani! Bernardet, podaj krzesło pani hrabinie! Jeśli się nie mylę, mam szczęście oglądać u siebie księcia Richelieu!... krzesło dla pana marszałka!
— Panie Flageot, jakże tam idzie mój proces? — spytała stara.
— Właśnie nim się zajmowałem w tej chwili.
— Jestem panu bardzo wdzięczna.
— Sprawi to wrażenie w całem mieście.
— Ostrożnie... ostrożnie...
— O! nie będziemy ich oszczędzali...
— Może książę się śpieszy, to ja poczekam...
— Panie marszałku! — rzekł, Flageot zwracając się do Richelieu’go — przebacz, ale musiałem naprzód zająć się panią...
— Przebaczam... wogóle, chciałem się tylko dowiedzieć...
— Zapewne o akta, które pan Rafté mi powierzył?
— Tak, no i o tym procesie, procesie, procesie... do licha, wiesz przecież, panie Flageot, o jakim procesie chcę mówić...
— O procesie, co do majątku w Chapenat.
— No cóż wygramy? Bardzoby to ładnie było z pańskiej strony.
— Zła sprawa, marszałku, proces przed rokiem nie będzie chyba rozstrzygnięty.
— Hm... Dlaczego?
— Okoliczności, książę, czy znasz pan dekret króla?
— Jaki? król wydaje ich mnóstwo.
— A no ten, który nas obchodzi w tej sprawie.
— Ten... znam.
— Odpowiemy więc na to, paląc okręty.
— Spalić okręty parlamentu? mój drogi, to coś zawiłego, wytłumacz się jaśniej, nie wiedziałem, że parlament posiada okręty.
— Może pierwsza izba odmawia spisania protokołu? — przerwała rozmowę hrabina: słuchająca z zajęciem.
— Toby jeszcze nic nie znaczyło.
— Może i druga izba?
— Co tam obwijać w bawełnę, obie izby postanowiły wcale nie sądzić, dopóki król nie wycofa księcia d’Aiguillon.
— Ba! — zawołał marszałek, klasnąwszy w ręce.
— Nie sądzić... czego? — spytała wzruszona klientka.
— Ależ... procesów.
— Nie będą sądzili mego procesu — wykrzyknęła pani de Béarn z najwyższem przerażeniem.
— Naturalnie, ani paninego, ani też procesu księcia.
— Ależ to bezczelność! Nieposłuszeństwo królowi!
— Pani — odparł patetycznie adwokat — król się zapomina, my idziemy za jego przykładem.
— Panie Flageot, dostaniesz się do Bastylji, pamiętaj, pamiętaj.
— Pójdę śpiewając, hrabino, a za mną pójdą wszyscy.
— Zwarjował! słowo daję — rzekła stara do księcia.
— Wszyscy jesteśmy poczęści zwarjowani — odparł Flageot.
— A to ciekawe!
— Ależ mówiłeś mi przed chwilą, panie Flageot, że zajmowałeś się moim procesem — odezwała się hrabina, nie dając jeszcze za wygraną.
— Powiedziałem prawdę. Oto, co już napisałem.
Wyrwał dependentowi arkusz papieru i przeczytał głośno.
„Stracili wszystko, majątek, stanowisko... łatwo się domyślić, co przecierpieli. Złożono w me ręce sprawę, od której wygrania zależy cala przyszłość tej pierwszej w kraju rodziny. Hrabina Aniela Karolina Weronika de Béarn przez swe talenty, wykształcenie, mająca prawo do zajmowania dawnego stanowiska, zamierzała wystąpić przeciw swym wrogom, gdy dekret...
Tu stanąłem łaskawa pani.
— Panie Flageot — rzekła hrabina — już od 40 lat znam twą rodzinę, to jest twego zacnego ojca, a teraz jestem twą klientką. Zarobiłeś ode mnie na pewno jakie dziesięć, dwanaście tysięcy liwrów.
— Pisz to, pisz... co pani mówi — zawołał adwokat do swego dependenta.
— Od dziś wycofuję się od ciebie, straciłeś we mnie dobrą klientkę.
Flageot był jak piorunem rażony, widocznie nie spodziewał się tego, ale, zdobywając się na zimną krew, wstał i rzekł poważnie:
— Bernardet, oddaj akta pani hrabinie.
— Hrabino — szepnął Richelieu do ucha sąsiadce — nie namyśliłaś się dobrze.
— Nad czem?
— Odbierasz akta od tego zdolnego adwokata, dlaczego?
— Oddam mą sprawę innemu.
Pan Flageot podniósł oczy ku niebu, jakby je brał na świadka swej niewinności.
— Ależ, pani — ciągnął dalej marszałek pocichu — jeśli wogóle sądy zamknięte, to wszystko jedno, który adwokat się tem zajmie.
— Zatem to bunt?
— Czy sądzisz, hrabino, że Flageot byłby na tyle głupim, ażeby się sam narażać? ma się rozumieć, że wszyscy adwokaci się zbuntowali.
— A co pan zrobisz ze swą sprawą?
— Ja mówię, że Flageot jest człowiekiem rzadkiej uczciwości i pewny jestem, że akta moje są u niego świetnie umieszczone.
— Nie darmo, książę, nazywają cię wielkim umysłem — rzekł z wdzięcznością Flageot.
— Zobowiązujesz mnie, panie adwokacie.
— Bernardet — wykrzyknął zachwycony adwokat — zapisz ten dobry uczynek księcia.
— Proszę nie rób tego chłopcze — odrzekł skromnie dyplomata — każdy dobry uczynek powinien być spełniony w tajemnicy. Skromność moja dziwi panią zapewne?
— Ja mówię, iż mój proces musi być sądzony i musi nim być! powtarzam!
— Chyba król przyśle do parlamentu lekką kawalerję, szwajcarów etc. — odrzekł Flageot zuchwale.
— Zatem sądzisz pan, iż król wpadł bez wyjścia? — spytał cicho Richelieu adwokata.
— Niema sprawiedliwości i sądu we Francji, to jakby nie było chleba.
— Tak pan sądzisz?
— Zobaczysz, marszałku.
— Ale król się rozgniewa.
— Jesteśmy na to przygotowani.
— Nawet na wygnanie?
— Nawet na śmierć, tacy jak my, nie cofają się — dodał patetycznie Flageot, uderzając się w piersi.
— Rzeczywiście — rzekł głośno Richelieu — to kiepska sprawa.
— Co mnie to wszystko obchodzi! — mówiła ze złością stara.
— Zdaje mi się, że znam osobą, któraby mogła pomóc pani. Ale to pytanie, czy zechce?
— Któż to?
— Ależ pani chrzestna córka.
— O! o! pani Dubarry?
— Tak, właśnie ona.
— Kto wie, to dobra myśl.
Książę przygryzł wargi.
— Pojedziesz pani do Luciennes?
— Natychmiast.
— Lecz hrabina Dubarry nie może przełamać postanowienia parlamentu.
— Powiem jej, że proces mój musi być rozstrzygnięty. A zdaje mi się, iż po usłudze, jaką jej oddałam, nie może mi niczego odmówić. Dla niej to drobnostka. Powie królowi, że sobie tego życzy. Jego Królewska Mość odwoła się do kanclerza, a kanclerz wiele może. Panie Flageot, pozostawiam ci swój proces, będziemy mogli działać prędzej, niż myślisz.
Adwokat wstrząsnął głową z niedowierzaniem.
Richelieu stał zamyślony.
— Jeżeli jedziesz pani do Luciennes, to złóż pięknej hrabinie i ode mnie uszanowanie.
— Chętnie, książę.
— Jesteśmy towarzyszami niedoli; prosząc w swojej sprawie, prosić pani będziesz tem samem i za mnie, możesz nawet powiedzieć, że to ja radziłem ci się odwołać do dobroci czarującej pani Dubarry.
— Owszem, owszem. Dowidzenia, moi panowie.
— Podaj mi rękę, zejdziemy razem. Dowidzenia, panie Flageot.
Marszałek wsadził hrabinę do karety.
— Rafté jednak ma słuszność — myślał przez drogę książę — tacy, jak Flageot zrobią rewolucję. Bogu dzięki, znów jeżdżę na dwóch koniach. Jestem stronnikiem dworu i stronnikiem parlamentu. Pani Dubarry mało zna się na polityce, niedługo musi upaść. Gdyby zaś zachciało się hrabinie dłużej panować, ha! mamy na to sposób: nasza mała z Trianon. Ej ten Rafté to szelma mądry lis! zrobię go szefem departamentu, gdy zostanę ministrem...