Jezuici w Polsce (Załęski)/Tom I/058

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Załęski
Tytuł Jezuici w Polsce
Podtytuł Walka z różnowierstwem 1555—1608
Wydawca Drukarnia Ludowa
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Indeks stron


§. 57. Kamarylla królewska. — Nadworni Jezuici.

Każdy król ma i musi mieć najbliższe otoczenie dworskie, bo przebywać w królewskim zamku osamotniony jak pustelnik nie może. W podróżach też swoich, zmieniając nierzadko rezydencyą, potrzebuje rady i pomocy w sprawach publicznych. Podkomorzowie, marszałek nadworny, podkanclerzy lub kanclerz, rejent kancelaryi, referendarze i sekretarze, przyboczna rada senatorów od sejmu naznaczonych, oto najbliższe otoczenie królewskie. Innego Zygmunt nie miał. Rzecz jasna, że wszystkich tych równem zaszczycać zaufaniem, jednakowo cenić i zdanie ich ważyć nie mógł, boć to zależało od indywidualności każdego, od zdolności, przymiotów charakteru i poświęcenia dla króla; miał więc i musiał mieć, jak każdy król, każdy władca, każdy nawet wyższy urzędnik jednych zaufańszych od drugich; rzecz także jasna, że i szukał rady, polegał więcej na zdaniu tych, których więcej cenił i którym więcej ufał. Takimi byli: podkanclerzy ks. Jan Tarnowski, wojewoda Tęczyński, a potem od 1606 r. podkanclerzy Stanisław Miński, marszałkowie w. nadw. Jędrzej Opaliński, Zygmunt Myszkowski, podkomorzy Teodor Denhoff i inni. Tych nazywano z przekąsem „regalistami“, a w połączeniu z Andrzejem Bobolą i panną Mejerin zaliczano do kamarylli królewskiej. Rokoszanie i niektórzy historycy nasi zaliczyli do nich i Jezuitów nadwornych.
Za przykładem królów Portugalii, Hiszpanii, Francyi, cesarza i arcyksiążąt rakuskiego domu, a wreszcie króla Batorego, Zygmunt III powołał na dwór swój Jezuitów w roli kaznodziei, spowiedników i pedagogów swych synów. W języku zakonnym nazywali się oni Patres aulici, nadworni Ojcowie, a także i ci, którzy w roli teologów i spowiedników przebywali u boku biskupów, magnatów, niektórych nawet zacnych matron, zakonu dobrodziejek, nosili tę nazwę. Instytut zakonu, oceniając niebezpieczeństwa grożące stąd karności zakonnej, sławie i pokojowi zakonu, opisał bardzo surowemi prawami Patres aulicos, prowincyałów zaś zobowiązał do czuwania nad ścisłem ich wykonaniem. Mieszkać powinni w kolegiach i domach zakonnych, a nie przy dworze, poddani jak wszyscy inni regule i władzy rektorskiej. Jakoż OO. Gołyński i Skarga mieszkali w domu św. Barbary w Krakowie, a dochodzili do zamku. Połączone to było z wielu niedogodnościami, więc 1591 za pozwoleniem jenerała zamieszkali obydwaj a potem z O. Zygmuntem Ernhoferem, spowiednikiem królowej Anny, i dwoma braćmi, Janem Wekselniczem, przezwanym także Bąkoliczem i Maciejem Zberowskim, na zamku w osobnym domku przy księżach katedralnych. Była to pierwsza residentia aulica, o której wzmianka w katalogach[1].
Wskutek jednak ordynacyi jenerała Akwawiny 1602 r., o której niżej będzie mowa, już 1603 r. zamieszkali w nowej rezydencyi przy budującym się kościele św. Piotra i pozostali tam aż do przeniesienia rezydencyi królewskiej do Warszawy 1609 r. Otóż Patres aulici, Jezuici dworscy, nie należeli do „kamarylli“, ale prędzej do kółka domowego króla, który jako mąż wierny i dobry ojciec rodziny, z usposobienia łaskawy i dobroduszny, a od lat chłopięcych nawykły Jezuitów widzieć w najbliższem otoczeniu swojem i swej drogiej matki, chętnie w familijnem gronie przebywał, a nie rzadko i Jezuitów do niego zapraszał, wiele rozmawiał, nawet z braciszkami pożartował. Ze roztrząsanie spraw publicznych z takich ściśle rodzinnych zebrań wykluczone było, to jasna, boć król, jak każdy mąż publiczny lub urzędnik państwowy, wypoczynku i wytchnienia w nich szukał, był zresztą małomowny, zamknięty w sobie, nie wywnętrzał się łatwo i przed byle kim.
Skarga w swym diariuszu, który znamy tylko z wyjątków u Wielewickiego, wspomina nie raz, że był na obiedzie u króla JM., że mówiono tam, jak to zresztą u stołów pańskich bywa, o tej i owej sprawie publicznej lub wypadku dnia; oprócz Skargi byli u stołu i inni zacni goście, o jakichś więc tajemnych konszachtach, intrygach, które do tego słowa „kamarylla“ zazwyczaj są przywiązane, mowy być nie może. Znając choćby tylko z „kazań sejmowych, wzywań do pokuty obywateli korony Polskiej“ szeroką miłość ojczyzny Skargi, jego szlachetne o wielkim stylu pojmowanie władzy i obowiązków króla, rządu i praw poszanowania, jego rozumne a praktyczne poglądy i polityczną intuicyą sięgającą daleko i głęboko, proroczo prawie w wnętrze Polski i jej stosunki z ościennemi państwy, toby chyba życzyć sobie wypadało, aby król jak najczęściej o sprawach publicznych z tym kapłanem nadwornym rozmawiał, do rady swej wzywał i głosu jego słuchał. Niestety, nie było tak. Do roku 1606 przynajmniej, do rokoszu, Jezuici dworscy trzymali się zdala od wszelkiej ingerencyi do spraw publicznych, wymawiali się od wszelkich protekcyi, chociaż ich o nie nachodzono, a gniewano się, że ich odmawiają, skoro Skarga na kazaniu wiślickiem wobec króla, 36 senatorów, 7.000 rycerstwa uroczyście mógł oświadczyć: „w świeckie polityczne sprawy my się z królem JM. nie wdawamy, bo to nie nasz rozum, ani się tego uczym... O moi panowie, z zazdrości albo heretyckiej waśni to na nas kładziecie; abyśmy się w rzeczy i rządy świeckie wdawali, dowieść tego nigdy nie będziecie mogli“. O protekcyach tak mówił: „Drudzy rozumiejąc o łasce pańskiej ku nam, wdają nas w przyczyny i prośby do króla JM. o wakancye i pożytki swoje, do których tak jest zapalczywe ubieganie, iżby się drudzy i piecuchom i masztelarzom królewskim kłaniali, by tam o pomocy swej poczuli. Zamykać się przed nimi trudno i grubo je przyjmować nie przystojno. Jednak niech sami powiedzą, jako ich odprawujem. Jam kilkakroć i na kazaniach tę odprawę ich opowiadał; nie kłamam przed Bogiem, i ci co słyszeli wyświadczyć mi mogą, żem mówił i jeszcze mówić będę: nie chodźcie do nas o wakancye i pożytki swoje; macie urzędy, kancelarye, sekretarze; na spowiedź do nas i duchowne porady i pociechy przychodźcie... Dowieść na mnie nie mogą, abym co komu uprosił, bo się za tak u króla JM. wdzięcznego i udatnego nie mam, anim jest, ani być chcę. Jeden jednak na się grzech powiem: woźnicy króla JM. który mnie kilkanaście lat woził i ze mną się u dworu zestarzał, a nigdy mnie nie przewrócił, uprosiłem wielką wakancye w żupach groszy 20 na tydzień, aby w starości głodem nie umarł. Jeżelim tem zgrzeszył, proszę odpuszczenia... Nasi dworscy szkodliwem o nas mniemaniu napojeni są. Mniemają, aby Pan dziecięciem był, a wszystko czynić miał o co proszą, a gdy się wymawiamy a nie prosim, jedni się gniewają, a drudzy rozumieją, żeśmy im szkodzili“[2].
O. ks. Gołyńskim spowiedniku króla przez lat 13, zmarłym w 53 roku życia w Sandomierzu 1599 r., świadczy Wielewicki, że chociaż miał wielkie zachowanie i łaskę u króla, to bardzo skromnie jej używał. Ale ta łaskawość królewska stała się powodem ciężkich na niego i na zakon nienawiści, bo rozumiano mylnie, że to co się im u króla nie podobało, król czyni za radą i direkcyą spowiednika[3]. To też O. Gołyńskiemu duszno było w atmosferze dworskiej. „Ja sobie bardzo tęsknię przy tym dworze, pisał do przyjaciela swego X. Reszki w Rzymie, d. 20 października 1588. By mi to WM. u jenerała naszego mógł wyprosić, żebym się sam mógł o to starać u króla JM., juźbych za WM. do śmierci Pana Boga prosił. Ciężko na nas tym dworem się bawić“[4]. O. Skarga jak wiemy na kilka zawodów wypraszał się ze dworu króla JM. Snać więc tym Ojcom i myśl nie postała zajmować się polityką i dworskiemi intrygami.
Po Gołyńskim przez lat 10 był spowiednikiem króla O. Fryderyk Bartcz, towarzyszył mu w wojnie moskiewskiej i umarł w obozie pod Smoleńskiem 1609, zarażony tyfusem od żołnierzy niemieckich, którym duchowne niósł posługi[5]. Kapłanowi tej miary nie intrygi dworskie ani kamarylla w głowie.
Zkąd jednak urosło to mniemanie, że Jezuici należą do kamarylli dworskiej i mieszają się do polityki? Miało ono swe źródło w tem, że nie rozróżniano fundamentu, podstaw religijno-moralnych państwa, jakiemi są wiara, dobre obyczaje, sprawiedliwość, od budowy państwa czyli konstytucyi, praw, wolności, urządzeń rzpltej. Że powtóre, nie chciano zrozumieć tego, iż sprawy państwowo-polityczne prowadzone być powinny w zgodzie z podstawami państwa, a więc z religią, moralnością, sprawiedliwością. Mieszać się do tych podstaw było obowiązkiem Jezuitów, ale i do spraw państwowo-politycznych o tyle o ile sposób ich prowadzenia psuł, podkopywał podstawy państwa, naruszał wiarę, obyczaje, sprawiedliwość. I wtenczas ci, którym ta moralna, ściśle kapłańska interwencya Jezuitów u króla, urzędów, wpływowych osób, w pismach lub na ambonie, nie była na rękę, krzyczeli w niebo głosy: „Jezuici mieszają się do polityki, intrygują, precz z nimi“.
Dzięki temu także porokoszowa opozycya rządowa za Zygmunta III, tj. heretycy z het. p. l. Krzysztofem Radziwiłłem na czele i malkontenci Katolicy, którym przewodniczył książę Zbaraski, nie przestawała Jezuitów pomawiać o mieszanie się do polityki i sympatye austryackie, o chciwość i dążenie do rozwielmożnienia się i zagarnięcia pod siebie wszystkiego i wszystkich, bo nawet episkopatu, tak dalece, że uchwały synodów prowincyonalnych i dyecezalnych wpływom i inspiracyom Jezuitów przypisywano[6].
Echem tej opinii anti-jezuickiej jest historyk biskup przemyski Piasecki, który w swej kronice twierdzi, że „Jezuici w prywatnych rozmowach z królem, do których droga stała im zawsze otworem, naprzykrzając się królowi, tak go ścisnęli, że wszystko za ich radami czynił, a nadzieje i obawy dworzan tylko od ich faworu zależały. Ba nawet w sprawach publicznych podsuwali królowi co ma postanowić, i to z tem większem rzpltej niebezpieczeństwem, że do tej poufałości z królem przypuszczeni bywali ludzie (spowiednik zwłaszcza i kaznodzieja), wzięci od szkół i mistrzostwa nowicyuszów a politycznych spraw nieświadomi zupełnie. I to było jedyną przyczyną błędów, popełnionych nietylko w sprawach domowych, ale i w publicznych, jak postępowanie króla w sprawach w Moskwie, Szwecyi, Inflantach. A jednak miano to prawie za zbrodnię świętokradztwa, gdyby ktoś ich czyny lub mowy śmiał zganić i nikomu z tych, którzy im nie przyklaskiwali, nie stał otworem wstęp do dygnitarstw“. Ta wszechpotęga Jezuitów na dworze królewskim miała sojusznika i narzędzie w osobie podkomorzego Boboli. „Ale spuścili nieco z tonu, utraciwszy tego Bobolę († 1616), sztuczek ich takich sposobne narzędzie“[7].
Kto zbyt wiele dowodzi, niczego nie dowodzi. Widoczna a niedorzeczna przesada w świadectwie Piaseckiego nie zraziła historyków późniejszych; przyjęli je za credo antijezuickie: Niemcewicz, Siarczyński, Bandtke, Krzyżanowski, Moraczewski, Schmitt, Szujski, Bobrzyński, Kubala itd. itd. i wszyscy, co z nich wypisali drugorzędni historycy i publicyści. Nazwano Jezuitów „doradcami“, ba nawet „ministrami“ Zygmunta III, pod których tchnieniem król ten oddawał się „mrzonkom politycznym“, dopuścił się „jawnej zdrady“, a Polską rządził tak niezdarnie, że „czego się tknął, wszystko mu się nie udało“.
Widzieliśmy, że do rokoszu Zebrzydowskiego nimi nie byli; Skargi świadectwo wiślickie w tej mierze jest przekonywujące. Więc chyba tylko po rokoszu, od sejmu pacyfikacyjnego 1609 począwszy. Rzecz uderzająca, że z partyi opozycyjnej, a temsamem anti-jezuickiej, nikt nigdy nie wymieni! żadnego Jezuitę „doradcę, ministra“ króla IM. Rzecz zbywano ogólnikiem „Jezuici“, a przecie niepodobna, aby nie wiedzieli o nich współcześni i nazwisk ich nie podali potomności. Wymieniano przecie innych zaufanych doradców króla: Opalińskiego, Mikołaja Wolskiego, Myszkowskiego, obydwóch Potockich, wreszcie pannę Mejerin i królową Konstancyą, która w ostatnich zwłaszcza latach miała zupełnie owładnąć królem itd., ale Jezuity nie wymieniają ani jednego. Jeżeli w onej przybocznej radzie królewskiej siedział, jakimże cudem się ukrył? jeżeli ich było kilku, wielu, dlaczegóż choćby o jednym, przynajmniej nazwisko do potomności nie przeszło? Oni mi na to: Jezuici, Frydryk Bartcz, Michał Bekań, Jakób Markwart, byli spowiednikami króla; Jezuici: Skarga, Mateusz Bembus, Walenty Fabrycy, Walenty Tarło, Sebastyan Lejszczewski byli kaznodziejami króla; Jezuici: Lejszczewski, Przemysław Rudnicki, Jakób Markwart, Adam Hennik (Hennicius), byli edukatorami królewiczów; Jezuici: Fredler, Seidel, byli spowiednikami królowej Konstancyi i panny Mejerin, a te dwie kobiety rządziły królem pod starsze jego lata. Piasecki napomknął nawiasowo, że „do poufałości z królem przypuszczeni byli jego spowiednicy i kaznodzieje“. Zgoda na to, byli tem wszystkiem, ale jaki dowód, jaki dokument historyczny istnieje, że ci sami, lub inni, byli nadto „doradcami, ministrami“ króla?[8]. Takiego dowodu ani dokumentu nie ma — ja sumiennie, szczerze, dla mojej własnej informacyi w archiwach zakonnych szukałem — i nie znalazłem. Więc jeżeli takiego dokumentu niema, jakiem prawem i jakiem czołem historyk odważa się twierdzić, że Jezuici byli „doradcami, ministrami“ króla, a doradzali mu „mrzonki“ polityczne? O. Argenti w swym liście do Zygmunta (str. 42) przypomina mu, że podczas sejmu 1613 w Warszawie, mając oficyalne jako wizytator u króla posłuchanie, dopraszał się na mocy urzędu swego od niego, aby mu król szczerze powiedział, czy Jezuici, zwłaszcza nadworni, istotnie do spraw politycznych się mieszają lub z radami swemi się mu narzucają? Król mu na to: „Nie prawdą jest, jakoby się Jezuici do polityki mieszali; nie prawdą jest, jakoby się do wakansów i nominacyi wtrącali, nicby nie wskórali, bo ja mam swoje racye i swój sposób promowowania. Baśnie to, na podejrzeniach i domysłach oparte, nie należy na nie zważać“. Niepodobna, żeby Zygmunt takiego wyznania nie uczynił, skoro się na nie w publicznem piśmie do króla powołuje wizytator zakonu. Jest to przynajmniej tyle poważny dokument historyczny, jak twierdzenia Piaseckiego. Argenti zaklinał króla, aby nigdy żadnych rad, ani intercesyi, gdyby pochodziły od Jezuitów, nie przyjmował.
Nuncyusz Honorat Visconti, który pięć lat bawił przy dworze polskim, a więc jeszcze za Zygmunta III, w relacyi swej do kard. Barberini 1636, zauważył trafnie, że „spowiednik królewski, który w innych krajach, mianowicie w Hiszpanii i Flandryi, ma wielkie znaczenie i wpływ na sprawy publiczne, w Polsce niczem się innem nie trudni, tylko sumieniem królewskiem“, że „królowi w tym wolnym kraju każdy może robić na przekór“, że „jeżeli król polski ma jakie zamiary, nie może ich nikomu powierzyć i musi się radzić własnego rozumu, zwłaszcza jeżeli te nie zgadzają się zupełnie z interesem stanu szlacheckiego, bo w takim razie nie byłoby bezpiecznie zwierzyć się komu — dla ogólnej wady Polaków, nie umiejących dotrzymać sekretu“. A na 40 prawie lat przedtem, ale już za Zygmunta III, inny nuncyusz, Malaspina, dowodził słusznie, że „w Polsce nie dosyć jest przekonać króla, trzeba jeszcze przekonać senat i mnóstwo szlachty, obłąkanej prawie zbyteczną wolnością“[9].
W rzeczy też samej Jezuici na dworze Zygmunta pełnili każdy swój obowiązek i nie mieszali się do żadnych rad, ani politycznych intryg. Być mogło, że król, naradziwszy się z senatorami lub radcami szwedzkimi, a nie umiejąc sobie uformować z rozstrzelonych ich zdań wypadkowego zdania, w rozterce lub wątpliwości sumienia zasięgał zdania i rady spowiednika swego. Ależ i na to ten spowiednik był, judex, magister et medicus animae, jak uczy każdy podręcznik teologii moralnej. Być nawet może, że król tę lub ową sprawę poddał pod zbadanie i sąd teologów jezuickich, że przy obsadzaniu wakansów, zwłaszcza przy nominacyi biskupów lub opactw, zasięgał od nich, jak od wielu innych, informacyi, bo chciał mieć ludzi prawych i pobożnych na tych urzędach i godnościach, a sprawy publiczne, przy wadliwem zwłaszcza prawodawstwie polskiem, wikłały się nieraz z sobą i wprawiały w kolizyą sumienie królewskie. W takim razie wolno było królowi to, co dozwolone każdemu katolikowi, radzić się i pójść za radą spowiednika lub światłego teologa. Przypuścić można i to, że czynili to samo panowie radni, posiadający zaufanie króla, zazwyczaj i oni z szacunkiem i zaufaniem dla Jezuitów, gdy król ich wotów w sprawie trudnej, kolidującej z sumieniem obywatela i nadwornego radcy, zażądał. Są to wszelako przypuszczenia, hipotezy, a nie dokumenta, bo i przeciwna hipoteza również możliwa, że w danej kwestyi, np. szwedzkiej, albo Lisowczyków, król już miał zdanie i sumienie uformowane i spowiednika wcale o radę nie pytał. Na przypuszczeniach i domysłach budować apodyktyczne zdanie „Jezuici byli doradcami, ministrami Zygmunta“ i to złymi, jest co najmniej lekkomyślnością.
Przeciwnie — wszystko przemawia za tem, że po rokoszu, po inwektywach i napaściach na ks. Skargę za to, że w obronie powagi i władzy królewskiej stawał i niedorzeczne prawa polskie krytykował, Jezuici byli jeszcze ostrożniejsi i wstrzemięźliwsi i unikali nawet cienia pozoru mieszania się do spraw publicznych, zwłaszcza zaś Patres aulici. Napominał zresztą jenerał Akwawiwa prowincyałów, aby wykonania dekretów kongregacyi V i ordynacyi jego dla spowiedników królewskich dopilnowali ściśle[10], w sierpniu zaś 1612 przysłał O. Jana Argenti jako wizytatora do Polski i Litwy.
Zdaje się, że nawet sam król Zygmunt unikał troskliwie i nie chciał widzieć jakiegokolwiek mieszania się Ojców do spraw państwowych. Dowodem tego wydalenie ze dworu O. Bembusa, królewskiego po Skardze, a więc od kwietnia 1512 r., kaznodziei. Szeroka wielkopolska natura O. Bembusa, męża nauki, wymowy, energi, żarliwości niepospolitej, nie nadawała się snad do życia dworskiego, gdzie każde słowo, ruch każdy, tembardziej czyn każdy, rozważony i odważony być musi. Cieszył się niemałym wpływem u króla JM. po śmierci podkomorzego Jędrzeja Boboli, pokojowy jego Kurlandczyk Teodor Dinhof (Denhof), protestant wtenczas, i używał tego wpływu na popieranie sprawy dyssydentów w Polsce. O. Bembus „młot heretyków“, miażdżący ich potęgą słowa na ambonie, wprawnem i ciętem piórem w pismach, nie mógł na to patrzeć obojętnie. Użył więc pośrednictwa królowej i królewicza, aby Dinhofa z dworu wysadzić. Przyszło stąd do nieporozumień między nimi a królem, upartym jak zawsze w swem zdaniu i upodobaniu. Odium tych nieporozumień spadło na Jezuitę, a Dinhof w odwecie wszelkiemi sposobami starał się O. Bembusa kim innym zastąpić. Przedstawiał więc królowi, jak ten Jezuita rozwielmożnił się na dworze, jaki mir i powagę posiada u dworzan, iż on a nie król zdaje się być pierwszą tu osobą, zakłuca spokój rodziny królewskiej, lekceważy sobie urząd kaznodziei królewskiego, bo bez istotnej potrzeby, jedynie dla zaspokojenia ciekawości, uprosił sobie u króla i jenerała zakonu pozwolenie zwiedzenia Rzymu, że bardzo być może, iż po za tą ciekawością ukrywa się misterna intryga, że więc bezpieczniej pozbyć się tego Jezuity z dworu. Na domiar złego O. Bembus w kazaniach swych „mówił niejedno, co się królowi, królowej a także królewiczowi nie podobało“, nie obwijał w bawełnę, a w wyrażeniach swoich bywał, jak na tak wykwintne auditorium, nieco za śmiały.
W jesieni 1618 r. wybrał się do Rzymu istotnie nie w innym celu jak pobożnego turysty. Odradzano mu tej podróży pod tę właśnie porę, gdy król Zygmunt rozgoryczony był na papieża Pawła V i sekretarza stanu kard. Borghese o to, że pomimo jego przedstawień, próśb nawet, nuncyuszowi polskiemu Rangom odmówiono kardynalskiego kapelusza, chciano go dać każdemu innemu, kogo król przedstawi, byle nie temu, o którego się on uparł. Otóż zdaje się, że O. Bembus nie upoważniony od króla, a podobno wbrew jego zakazowi, będąc w Rzymie, traktował tę czy inne sprawy królewskie z kuryą rzymską, przynajmniej rumor był taki, rozpuszczony przez Dinhofa, co obraziło mocno króla. Gdy więc 24 listopada 1518 r. O. Bembus stanął z powrotem w Warszawie, dowiedział się z niemałem swem zdziwieniem, że oznajmiono prowincyałowi, podówczas O. Argenti, wolę króla JM., iż O. Bembusa na dworze swym mieć nie chce, a na kaznodzieję królewskiego wzywa tego, który go pod niebytność w Rzymie zastępował, O. Walentego Fabrycyusza (Grozę Kowalskiego).
Uczony to był kapłan, przez lat 16 profesor poezyi, retoryki, filozofii i teologii, charakteru łagodnego i wielkiej pobożności. Kazania jego, pomimo że „w myślach słuchaczów zawsze jakoby kolce zostawiały“, że obrażały wielu, tak, iż go przełożeni przyostrzej o to upominali[11], przypadły do gustu królowi i dworu, pozostał też na kaznodziejstwie królewskiem aż do śmierci 1628 r. pomimo, że przez jakiś czas wzrok stracił zupełnie i dopiero na kilka lat przed śmiercią znów go odzyskał. I był to widok rozrzewniający, gdy ciemnego starca prowadzono na ambonę, a on ledwo usta otworzył, jako prorok natchniony, z werwą młodzieńca w podziwienie wprawiał dostojne swe auditorium[12].
Wina jednak O. Bembusa musiała być żadną albo małoznaczącą, skoro prowincyał O. Argenti ujął się o honor jego i dopraszał się u króla, aby go w łasce i pożegnawszy życzliwie, od dworu odprawił, a podarunki, które on królowi od papieża i sekretarza stanu przywiózł, uprzejmie przyjął. Rok prawie cały targować się musiał prowincyał z „zaciętym“ i w swej niełasce Zygmuntem, który wreszcie zgodził się na pożegnanie i na przyjęcie podarku od Pawła V, czcząc w nim papieża, ale nie chciał przyjąć prezentu od kardynała Borghese. Dopiero więc z końcem 1619 r. mógł O. Bembus ucałować rękę królewską i pożegnać, złożył potem pożegnalną wizytę królowej i królewiczowi, wręczył im podarunki od papieża i sekretarza stanu, i odjechał do Poznania, aby objąć rektorstwo tamtejszego kolegium, które krom nazwy, było akademią nauk[13].
Z tego jednego szczegółu każdy snadno pojmie, jak wielkiej roztropności i wstrzemięźliwości zażywać musieli dworscy Jezuici. O intrygach politycznych i kamaryllach ani myśleć mogli; król zaś Zygmunt III zanadto był sumienny, aby ich wbrew dekretom instytutu i rozporządzeniom jenerała do spraw politycznej natury używał.
Pilnowali oni zajęcia i obowiązku swego, i wysilali się na to, zwłaszcza kaznodzieja i teolog królewski, aby dźwigać sprawę katolicką budującym przykładem króla i królewskiego domu. Podnosi ten przykład Skarga w kazaniach swoich: bo „na honor króla JM., jako na jasną pochodnię i górę wysoką, Korona wszystka patrzy i z dobrych się przykładów buduje i naprawia“.
Jakoż dwór królewski był we wszystkich szczegółach swoich wzorem katolickiego domu. Lekkomyślnym, hulaszczym animuszom klasztorem się wydawał. Niemniej pozostanie prawdą, że regis ad exemplum totus componitur orbis, król i dwór jego nadaje ton społeczeństwu całemu, nie tylko w modzie i zwyczajach, ale i w religijności; szkołą jest zepsucia lub cnoty, niewiary lub pobożności. Zrazu więc przez etykietę dworską lub rygor marszałkowski, potem z upodobania i przekonania, senatorowie i pany, dworzanie i służba stawali się dobrymi katolikami. Wzgląd na ludzi, brak cywilnej odwagi, wady charakteru polskiego, w przykładzie króla i dworu znajdowały lekarstwo. Już i magnat dumny i szlachcic butny nie wstydził się klęczeć godzinę przed Najśw. Sakramentem, pójść z świecą w ręku w orszaku procesyjnym, należeć do bractw religijnych, spowiadać się, pościć i modlić, być jednem słowem wierzącym i praktykującym wiarę katolikiem, bo wiedział, że król JM. i dwór jego to czyni, więc też powoli ten katolicki zwyczaj i obyczaj zaprowadził u siebie na swoim pańskim dworze lub szlacheckim dworku. W oczach też różnowierców katolicka wiara, wyznawana tak szczerze, jawnie i bezwzględnie przez króla i otoczenie jego, zyskiwała na szacunku i powadze, a gmin pospolity, mieszczaństwo, cieszyło się i radowało, że pobożnego ma pana, błogosławiło mu i utwierdzało się w swej wierze. Patres aulici utrzymując króla i dwór jego w zasadach moralności i pobożności, służyli tem samem ogólnej sprawie katolicyzmu w Polsce i nie myśląc może o tem, usuwali różnowierstwu walną podporę.





  1. Archiv. Prov. Pol. Catalogi breves. Wielewicki I, 142.
  2. Kazanie wiślickie, część pierwsza.
  3. I, 269.
  4. Grabowski. Starożytności polskie II, 430 Siedm listów O. Gołyńskiego do ks. Reszki posła królewskiego w Rzymie przytacza Grabowski. Śladu w nich niema jakiejkolwiek politycznej roli lub intrygi. Donosi o tem, co na dworze i w Polsce wszyscy wiedzieli, pisze o obrazach, relikwiarzach agnus Dei, o pensyi dla X. Reszki, dlaczego go niedochodziła i t. p. prywatnej natury sprawach.
  5. Wielewicki III, 11.
  6. Cichocki, Alloquia Osiecensia.
  7. Chronica Gestorum in Europa singuliarum 358.
  8. Czy nawet nadawali się do tego? O spowiedniku n. p. króla O. Bekanie czytam pod r. 1622: „Starzec to 72 letni, cierpi na podagrę, noszą go w krześle, pamięć mu nie dopisuje“. Kaznodzieja król. O Wal. Fabrycy „ma lat 65, ciemny prawie na oba oczy, kaznodzieją jest króla od 1617 r. Spowiednik królowej O. Seidel ma lat 51, cierpi na kamień, średnich zdolności. O jednym O. Markwarcie, najprzód nauczycielu królewiczów polem spowiedniku króla, czytam pod tymże 1622 r. ma lat 56, dobrych zdolności, sądu, roztropności i doświadczenia. To samo zdanie o O. Henniku, który od 1630 uczył królewiczów łaciny (Archiv Prov. Pol. catalogus II). Nie takichby ludzi postawiono przy dworze, gdyby z nich „radców i ministrów królewskich“ mieć chciano. A nadto ci Patres aulici lubo mieszkali na zamku, ale w oddzielnym gmachu i stanowili osobną rezydencyą nadworną liczną dosyć, bo każdy miał swego brata zakonnego dla usługi. Nie mogli też kiedy chcieli pójść na pokoje królewskie, ale prosić musieli o posłuchanie, albo gdy wezwani zostali przez króla. (Archiv. Prov. Pol. Catalogi breves).
  9. Relacye nuncyuszów II, 222, 191, 221, 77.
  10. Jak nad zachowaniem nietylko tych, ale innych przepisów zakonnych czuwali prowincyałowie, pokazuje się z listu prowincyała Piotra Fabrycego do jenerała Akwawiwy z Krakowa d. 30 marca 1609 r. pisanego: „Co się tyczy Ojców nadwornych, to ks. Skarga dostaje od króla na wikt dla siebie i towarzyszy 24 złp. tygodniowo, które dla wypróżnionego skarbu nieregularnie wypłacają. Oprócz tego, co roku dają im sukno i odzież, którą oni nie potrzebując jej tyle, czasem sprzedają. Dostają też czasem od magnatów jałmużnę na msze św. Słychać było z jakąś ze strony naszych przymówką, że dawniej ks. Skarga za pozwoleniem Wielebności waszej jakieś role (folwark) zakupił dla bratanków swoich, także inni nadworni księża, że rozdają jałmużnę. Nie wiem też, czy to dobrze (zgodne z instytutem), że król i królowa na ich ręce przesyłają jałmużny do szpitala i innych pobożnych zakładów“.
    Jest regułą, żeby Jezuici sami, bez towarzysza nie odwiedzali nikogo. Fabrycy żądał, aby i nadworni Jezuici wezwani do dworu, towarzysza z sobą brali; ks. Skarga w imieniu wszystkich dworskich Ojców oparł się temu, dowodząc, „że to się stać nie może i że powody tego wytłumaczy przed Wielebnością Waszą. Nalegałem wszelako, aby to się nie działo zwyczajnie, tylko bardzo rzadko, aby ich samych nie posyłano. Mają u siebie pieniądze, bo ks. Skarga tylko wikt im daje, resztę zaś na swe potrzeby, albo na druk książek obracają. Na przyszłość prowadzić będą i składać rachunki. Ks. Skarga bez mej wiedzy dał 500 złp. prowincyałowi litewskiemu na kupno jakiejś wioski dla warszawskiego domu“. (Archiw Prov. Pol. Epistolae t. I). Jeżeli więc w tych podrzędnych sprawach przełożeni czuwali tak ściśle nad zachowaniem instytutu, to jakże mogli patrzeć przez palce na naruszenie instytutu w tak ważnej, doniosłej dla zakonu sprawie jak mieszanie się do polityki, należenie do kamarylli królewskiej?
  11. Wielewicki IV, 141.
  12. Wypraszał się i on od dworu dla swego kalectwa oczu i starości, ale król go nie puścił, mówiąc: „możesz wybornie kazać pomimo utraty wzroku z tego coś dawniej czytał i czegoś się nauczył“. (Wielewicki IV, 240).
  13. Wielewicki III, 245, 249.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Załęski.