Kapitan Czart/Tom II/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII

Najgłębszy spokój panował dokoła Saint — Sernin.W samej wiosce wszystko również spoczywało w śnie i milczeniu. W żadnem oknie światło nie płonęło, a że i na chmurnem niebie nie świeciły ani gwiazdy, ani księżyc, trzeba więc było dobrze znać miejscowość, aby nie zbłądzić wśród ciemności.
Ben Joel służył towarzyszowi swemu za przewodnika.
Dostali się obaj nie bez trudności na plac przed kościołkiem, nie spotkawszy żywej duszy na drodze. Kilkadziesiąt kroków zaledwie dzieliło ich od plebanii.
Przed wykonaniem zamachu, który w ich przekonaniu miał już być ostatnim i wieńczącym całe dzieło, zbóje odbyli małą naradę.
Dwiema drogami mogli byli dosłać się do mieszkania księdza: przez drzwi i przez okno.
Drzwi były krzepkie, z podwójnych desek dębowych i prawdopodobnie stawiłyby silny opór. Mogli byli w ostateczności zapukać do tych drzwi, poczem otworzyłaby je gospodyni, z którą łatwoby im przyszło załatwić się.
Ale krzyki służącej zbudziłyby sąsiadów i sprowadziły im na kark całą ludność wioski.
Pozostawało okno.
To okno Ben Joel znał dobrze. Tędy właśnie owego ranka wyszedł, a właściwie został wyrzucony z gościny u proboszcza.
Przystęp do okna nie był trudny. Co więcej, wejście niem przedstawiało tę ważną korzyść, że wprowadzało ono odrazu do sypialni księdza.
— A więc oknem! — postanowił Rinaldo, gdy mu towarzysz okoliczności te przełożył.
— Potrzebne światło!— zauważył cygan.
— Już o tem pomyślałem.
— Masz latarkę?
— Nie, lecz mam krzesiwo; z chaty zaś wieśniaka wziąłem trochę pakuł, Wystarczy nam to, zanim odszukamy lampę.
— A więc dalej! Ja wejdę pierwszy.
Podsunęli się pod sam mur plebanii.
Rinaldo oddał wówczas Ben Joelowi też samą przysługę, jakiej niedawno w tem miejscu zażądała Marota od Castillana. Nadstawił plecy, po których tamten wspiął się do okna.
Cygan, trzymając się muru, stanął w zagłębieniu framugi i całą siłą nacisnął ramę okna, która nacisku nie wytrzymała, gdyż osłabiło już ją niedawne pchnięcie — potężnego księżowskiego ramienia.
Okno otworzyło się na całą szerokość.
W tejże chwili dał się słyszeć w pokoju ruch jakiś, którego cygan, zajęty swą robotą, nie zauważył.
— Dalej — hop! — zawołał przyciszonym głosem,wyciągając rękę do Rinalda.
Ben Joel był bardzo silny i sługa Lembrata bez obawy sile jego zaufał. Pochwycił jego rękę i, szarpnięty silnie wgórę, wsparł się stopami o mur. Następnie cygan wciągnął go obiema rękami do pokoju.
— Do roboty! — rzekł Rinaldo, gdy tylko poczuł grunt stały pod stopami.
Podczas dy Ben Joel błądził po sypialni, szukając poomacku lampy, Rinaldo zatlił przy pomocy krzesiwa pakuły.
Po chwili znaleźli i zapalili lampę, a gdy tylko płomień jej zabłysnął, rozejrzeli się instynktownie dokoła siebie.
Firanki nad łóżkiem były zasunięte i lekki podmuch — zapewne wiatru, wpadającego przez otwarte okno — zdawał się nieznacznie je poruszać.
Ben Joel wskazał towarzyszowi palcem szafę dębową.
— Tam? — zapytał Rinaldo.
— Tak.
Ben Joel wziął lampę i skierował się w stronę łóżka, Rinaldo postępował zaraz za nim.
Nagle obaj stanęli w miejscu, skamieniali z przerażenia.
Firanki poruszyły się żywiej i widoczne było, że już tym razem nie od wiatru.
Jednocześnie w głębi pokoju dał się słyszeć suchy trzask — trzask odwodzonego kurka od pistoletu.
Rinaldo stanął, zatrzymując Ben Joela, i wyciągnął do połowy z pochwy sztylet.
Z ręką na głowicy sztyletu zatopił w łóżku wzrok przenikliwy — wzrok strzelca, badającego oczyma krzak, w którym domyśla się ukrytej zwierzyny.
Ale w pokoju zapanowała napowrót cisza głęboka.
I jak myśliwy, omylony w przewidywaniach, Rinaldo szepnął pogardliwie:
— Nic tam niema.
W chwili, gdy zabierał się iść dalej, firanki przy łóżku rozsunęły się gwałtownie i wychyliła się z pomiędzy nich postać groźna.
— I cóż, panowie? — przemówiła ta postać — decydujcie się! Już od kwadransa obserwuję was, chcąc dowiedzieć się o celu waszych miłych odwiedzin!
Przy tych słowach zeskoczył z łóżka Cyrano, zupełnie ubrany, ze szpadą w jednej ręce, z pistoletem w drugiej i postąpił śmiało ku zbójcom.
Nie mogąc wymówić ani jednego słowa groźby lub tłumaczenia, takim strachem śmiertelnym przejęło ich to zjawisko, cofnęli się w przeciwny koniec pokoju.
— Jakóbie! Jakóbie! — zakrzyknął na cały głos Cyrano.
Rinaldo i Ben Joel odzyskali w jednej chwili krew zimną.
— Nie wzywaj pan daremnie księdza proboszcza — odezwał się szydersko cygan — zajęty jest w tej chwili gdzie indziej.
— A! — zawołał jednocześnie sługa hrabiego Rolanda — bardzo nam przyjemnie spotkać tu pana, panie Cyrano.
I wydobywszy nieznacznie pistolet, zmierzył prosto w poetę i wystrzelił.
Długa krwawa kresa wystąpiła na policzku Cyrana.
Śmierć zajrzała mu w same oczy.
Rzucił się w stronę okna, aby przeciąć łotrom odwrót, a jednocześnie, nie celując prawie, nacisnął cyngiel pistoletu.
Straszny krzyk wściekłości, przytłumiony w tejze chwili głuchym jękiem, odpowiedział na huk jego wystrzału.
Jednocześnie rozległ się łoskot padającego na podłogę ciała.
Zanim Cyrano mógł rozpoznać, który to z wrogów poległ od jego kuli, lampa została zrzucona na ziemię i— zagasła.
Szlachcic przybrał postawę obronną i czekał.
W mroku nic się nie poruszało i najlżejszy głos me wychodził znikąd — prócz słabych westchnień, wydawanych przez ranionego.
— Poddaj się! — zawołał rozkazująco poeta.
Szmer oddalających się szybko kroków był odpowiedzią na to pytanie.
Kroki te zmierzały w stronę drzwi.
Cyrano uderzył kilkakrotnie z całej siły nogą w podłogę.
Głos jakiś odpowiedział mu zdołu, a w chwilę później drzwi otworzyły się i stanął w progu Castillan z lampą w ręce.
— Długo budzić cię trzeba! — rzekł z gniewem poeta.
Sulpicjusz nie miał czasu odpowiedzieć.
Ben Joel rzucił się na niego z podniesionym nożem, torując sobie przejście.
Castillan w braku broni przytknął mu do samej twarzy płonącą lampę.
Olśniony i oparzony cygan rzucił się wtył i wprost upadł w ramiona Cyrana, który ścisnął go krzepko, przywołując Castillana do pomocy.
Sulpicjusz postawił lampę na stole i zabrał się również do Ben Joela, który w mgnieniu oka został rozbrojony i związany, i nie mógł już niczem przeciwnikom swym zagrażać.
Wówczas dopiero Cyrano zajął się Rinaldem. Leżał on z twarzą zwróconą do ziemi; na podłodze przy nim połyskiwała kałuża krwi.
— Nie żyje! — rzekł poeta. — To byłaby szkoda. Zmusilibyśmy go do mówienia.
Raniony głucho zajęczał.
Cyrano uniósł go i rozpiął mu kaftan na piersiach.
Rinaldo ugodzony został w lewą stronę piersi.
— Zgubiony! — szepnął do siebie poeta, który znał się na ranach, — Próbujmy jednak przywrócić go do przytomności.
Złożono umierającego na łóżku; poczem Cyrano przypomniał sobie księdza i zaniepokoił się o niego.
— Gdzie Jakób? — zapytał.— Czyżby piekielny hałas, który tu czyniliśmy, nie był w stanie go przebudzić?
Castillan pobiegł do małej izdebki, gdzie proboszcz udał się na spoczynek, odstępując swego łóżka przyjacielowi.
Wiemy już, że nie mógł znaleźć w niej nikogo.
Cyrano w jednej chwili zrozumiał, czy też domyślił się, co się stało.
Pochwycił drugi pistolet, nabił go i, przystąpiwszy do Ben Joela, który leżał związany na podłodze, rzekł zimno:
— Gdzie ksiądz? Jeżeli nie odpowiesz, zanim zmówię „Ojcze nasz“, daję słowo szlachcica, łeb ci roztrzaskam!
Ben Joel znajdował się w położeniu, w którem trudno odmawiać. Wzrok Cyrana wyraźniej jeszcze, niż jego słowa, upewniał go, że ta pogróżka nie jest czczą.
Wyznał zatem wszystko.
Gospodyni i Marota, które prawie od samego początku tej sceny znajdowały się w sąsiednim pokoju, otrzymały natychmiast polecenie, aby razem z Castillanem pośpieszyły na pomoc księdzu Jakóbowi.
Cyrano pozostał sam na straży więźnia i ranionego, uważając za obowiązek zaopiekowania się tym ostatnim.
W tem miejscu wyjaśnić należy zagadkę nie spodziewanego powrotu Sawinjusza.
Wtrącony w Tuluzie do więzienia, mógł był tam siedzieć bardzo długo z przyczyny nadzwyczajnej opieszałości ówczesnej procedury sądowej,gdyby nie to, że pierwszy akt tej tragikomedii rozegrał się przed oczyma hrabiego de Colignac.
Ten ostatni, zaraz za powrotem do zamku, nie omieszkał zasięgnąć u wójta wiadomości o przebiegu całej sprawy.
Sławetny Cadignan, dumny ze swej zdobyczy, opowiedział z przechwałkami o wszystkiem, nie wyłączając ucieczki z pod klucza.
Ostatni szczegół uspokoił hrabiego, który w ciągu trzech dni nie kłopotał się o przyjaciela, wiedząc, że po odzyskaniu wolności łatwo da sobie radę...
Ale czwartego dnia rano przybył do zamku wójt i z nadzwyczajną radością, której nie starał się nawet pokrywać, oświadczył:
— A widzi wielmożny pan, że miałem słuszność, przestrzegając wielmożnego pana przed tamtym gościem. To jest wielki przestępca, wielmożny panie! Dowiodą tego wielmożnemu panu sędziowie z Tuluzy!
— Co pleciesz, mości wójcie! Cyrano potrafił zadrwić z was i dziś już nie dosięgnie go wasza głupota.
— Nieprawda! Drapnął z Colignac, ale go przyłapali w Tuluzie, gdzie siedzi za kratą i czeka na spalenie.
— Niech diabli spalą ciebie razem z twymi przyjaciółmi! — zaklął nieżartem już rozgniewany hrabia.
I nie zwlekając, zaraz po wyproszeniu za drzwi wójta, kazał zaprzęgać i pośpieszył do Tuluzy.
Stosunki miał tam wielkie, dzięki czemu w ciągu dwóch dni potrafił naprawić, co nabroił głupi wójt, i uzyskał uwolnienie Sawinjnsza.
Doznane przeciwności w najwyższym stopniu rozdrażniły tego ostatniego, który cierpiał najbardziej z tej przyczyny, że tyle czasu traci nadaremnie.
Hrabia dobrze nabił kiesę, którą tuluzańscy przedstawiciele sprawiedliwie do dna wypróżnili, podarował przyjacielowi jednego ze swych najlepszych koni i wyprawił go do Saint-Sernin.
Marota spotkała Cyrana na drodze, nietrudno zaś jej przyszło poznać go z portretu, jaki nakreślił jej Castillan.
Zresztą, z wrodzoną sobie śmiałością, zapytała go o nazwisko, a okazawszy kartkę Sulpicjusza, łatwo skłoniła do pośpiesznej jazdy. Poeta i cyganka przybyli jeszcze tego samego dnia wieczorem do Saint-Sernin. Ich to właśnie spostrzegli, ale nie poznali, Ben Joel i Rinaldo, gdy kończyli ucztować w przydrożnej oberży.
W tej chwili Ben Joel leżał skrępowany i bezwładny, Rinaldo zaś dogorywał: Cyrano przeto miał prawo nazywać się panem położenia.
Nie zapomniał on jednak, że walka niezakończona jeszcze i że Manuel przebywa w więzieniu, a Roland triumfuje.
Teraz już nie lękał się zapasów. Alboż nie miał w rękach pisma hrabiego de Lembrat, tej najstraszniejszej broni przeciwko hrabiemu Rolandowi?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Była pierwsza po północy, gdy Castillan powrócił, prowadząc z sobą księdza Jakóba.
Proboszcz był niezmiernie zawstydzony swą porażką; pozwolił, aby dwaj nędznicy wywiedli go w pole, jak dziecko.
Cyrano pocieszał go, jak mógł i oznajmił mu wreszcie, że licha komedia, której padł ofiarą, zmieniła się w rzeczywistość.
Przed kilku godzinami wzywano księdza do umierającego, który okazał się naprawdę zdrowym i silnym; teraz będzie świadkiem chwil rzeczywiście ostatnich jednego z autorów owej zasadzki.
Ben Joela zamknięto w małej, pozbawionej okien piwniczce, gdzie miał czekać cierpliwie zmiłowania Bergeraca; trzej zaś przyjaciele, to jest: Sawinjusz, Jakób i Castillan skupili się przy łożu, na którem spoczywał Rinaldo.
Już od kilku chwil służący odzyskał przytomność i przerażone jego oczy błądziły dokoła, przenosząc się z jednego na drugiego z obecnych. Niewątpliwie umysł jego, zmieszany zbliżającą się śmiercią, nie pozwalał mu zdawać sobie dokładnej sprawy z tego, co miał przed sobą.
Zdawało mu się może, iż marzy, i brał za wytwór sennej wyobraźni rzeczywiste istoty, które stały przed nim i przemawiały do niego.
Cyrano hypnotyzował go bystrym, utkwionym weń wzrokiem, ale pod siłą tego wzroku umierający odzyskał chwilowo świadomość obecności.
Źrenice jego zabłysły, brwi ściągnęły się, zdradzając wysiłek myśli, z piersi wydarło się głębokie, przeciągłe westchnienie.
Cierpiał, a razem z cierpieniem powróciła mu przytomność.
— Panie Cyrano! — odezwał się głosem tak słabym, że w uszach słuchaczów brzmiał jak szmer niewyraźny.
Sawinjusz przystąpił i, kładąc dłoń swą na jego ręce, jakby dla przekonania go, że ma do czynienia z człowiekiem żyjącym, nie z cieniem, przemówił uroczyście:
— Stoisz w obliczu śmierci, Rinaldo. Pojednaj się z Bogiem. Pozostawi ci on, spodziewam się, dość czasu, abyś mógł naprawić wyrządzone innym krzywdy.
Teraz przyszła kolej na księdza Jakóba, który przystąpił do umierającego, spełniając obowiązek kapłański.
Castillan i Sawinjusz usunęli się chwilowo na stronę i kapłan mógł wysłuchać spowiedzi Rinalda.
W tej strasznej i wzniosłej chwili, gdy nędznik czuł że ma ziemię opuścić i że czeka nań groźna otchłań wieczności, duch jego ugią się pod ciężarem spóźnionych wyrzutów sumienia.
Usta jego, przywykłe. do bluźnierstwa, szeptały instynktownie słowa modlitwy i wpatrywał się wzrokiem winowajcy, który oczekuje od sędziów wolności lub potępienia.
Gdy Rinaldo dał już odpowiedź na wszystkie pytania spowiednika, gdy usta księdza odmówiły nad nim ostatnią modlitwę i udzieliły ostatniego błogosławieństwa, Castillan i Sawinjusz przywołani zostali zpowrotem do pokoju.
— Człowiek ten — oświadczył im kapłan — umiera skruszony, żałujący za grzechy i rozgrzeszony. Co chcecie, aby dla was jeszcze uczynił?
— Czy jesteś w stanie pisać? — zapytał Sawinjusz umierającego.
Rinaldo uczynił głową znak przeczący.
— A podpisać się potrafisz? — zadał poeta nowe pytanie.
— W takim razie spiszemy przy tobie twój testament, twą wolę ostatnią.
Rinaldo roześmiał się gorzko.
— Chyba moje wyznanie — szepnął.
— Tak, wyznanie. Zanim staniesz przed potężnym sądem Boga, pozostawisz w naszych rękach świadectwo, stwierdzające występne knowania, których hrabia de Lembrat był twórcą, a ty wykonawcą; poświadczysz istnienie dowodów, okazujących niewinność Manuela, tych dowodów, które hrabia zniszczył, czy też ukrył, i odejdziesz z tego świata z sumieniem czystem, z duszą z brudów ziemskich omytą, z przeświadczeniem że pozostawiasz nam środek naprawienia krzywd i niesprawiedliwośc, do których spełnienia pośrednio się przyczyniłeś.
Rinaldo zebrał siły, aby dopełnić żądanego aktu.
Opowiedział jak najwierniej wszystko, co zaszło od chwili, gdy w pałacu hrabiego de Lembrat zamieszkał Manuel; odsłonił wszystkie podstępy i wyjawił wszystkie tajemnice swego pana.
W miarę jak mówił, Cyrano wyznania jego spisywał.
Gdy skończył, poeta odczytał raz jeszcze głośno ten akt i podsunął papier Rinaldowi, który u spodu położył drżącą ręką swój podpis.
— Przyprowadź Ben Joela — rzekł Cyrano do swego sekretarza.
Castillan wyszedł i powrócił po chwili, popychając przed sobą związanego cygana.
— Czytaj to — rozkazał Sawinjusz, podsuwając mu pod oczy wyznanie Rinalda.
— Przeczytam wszystko, czego jasny pan ode mnie zażąda — wyjąkał pokornie zbój, z tą uległością dobroduszną, którą objawiał zawsze, ile razy znalazł się w rękach silniejszego.
I przeczytał.
— Teraz podpisz.
— Podpiszę wszystko, co jasny pan rozkaże — powtórzył tym samym, co poprzednio, tonem.
— Masz — rzekł wówczas Cyrano do księdza Jakóba — zachowaj to pismo. Przyda się nam ono w odpowiedniej chwili.
Proboszcz, który wykonywał ze ślepą ufnością wszystkie zlecenia przyjaciela, wziął podany sobie akt, złożył go i, nic nie mówiąc, wsunął do kieszeni w sutannie.
— Jasny panie!-zwrócił się Ben Joe! do Cyrana-co jasny pan zamierza zrobić ze mną?
— Posłać cię na szubienicę!
Nędznik począł drzeć i nogi ugięły się pod nim. Jakby zamierzał rzucić się do stóp szlachcica.
— Podły tchórzu!— wykrzyknął Cyrano z najwyższą wzgardą. — Tak bardzo zatem lękasz się o swą skórę? Uspokój się; możesz ją jeszcze ocalić.
— W jaki sposób?-zapytał prędko cygan, czepiając się rozpaczliwie słabego promyka nadziei.
— Oddając mi swą księgę rodzinną.
— Dam ją jasnemu panu — zapewnił cygan.
— Dobrze. Jest ona w Paryżu, nieprawda?
— Tak, jasny panie.
— Udamy się tam zatem jutro, w twojem zaszczytnem towarzystwie, Castillanie, odprowadź tego człowieka.
Potem, zbliżając się do księdza, który czuwał przy Rinaldzie, zapytał:
— Czy masz jaką nadzieję?
— Mam nadzieję, że Bóg mu przebaczył — odrzekł kapłan głosem poważnym.
Sawinjusz spojrzał na Rinalda. Leżał nieruchomo z głową na piersi opadłą, Nie żył już.
Pochowano go nazajutrz na małym miejskim cmentarzyku, nieopodal od pięknego folwarku, którego właścicielem zostać się spodziewał.
Ben Joel, któremu było bardzo niewygodnie w ciemnej i ciasnej piwniczce, rozmyślał w czasie swej samotności o ostatnich przeciwnościach losu i próbował tworzyć nowe plany.
Nigdy jeszcze nie dokuczało mu w tym stopniu, co teraz, pragnienie zemsty. Nawet chciwość ustępowała w jego duszy przed nienawiścią, jaką żywił do Cyrana.
— Kochany Jakóbie — rzekł Cyrano do proboszcza, uprzedzając go o swym bliskim odjeździe zapraszam cię na ślub Ludwika de Lembrat z paną Gilbertą de Faventines, a co więcej, proszę cię, aby z twoich rąk otrzymali oni błogosławieństwo na drogę życia. Urządź zatem w ten sposób swoje interesa, abyś mógł za dwa tygodnie udać się do Paryża. Zkolei ja tobie ofiaruję gościnność u siebie.
Ksiądz Szablisty trochę się wymawiał; ale wkońcu przyjął zaproszenie, i Cyrano odjechał, zadowolony z tego obrotu sprawy.
Ben Joel został przywiązany do wierzchowca Rinalda. Straż nad nim powierzono Castillanowi, i mała karawana skierowała ku Paryżowi.
Nie zapomnijmy dodać, że w orszaku znajdowała się również Marota.
Zwróciła się ona do Cyrana z prośbą, aby pozwolił jej towarzyszyć sobie, i poeta, któremu podobała się jej pustacka wesołość i który cenił ją za oddaną wspólnej sprawie przysługę, z chęcią na to przystał.
Ben Joel, dostrzegłszy w chwili odjazdu Marotę, cisnął jej jedno z tych wściekłych spojrzeń, które wyrażają więcej niż długie przemowy.
Tancerka poprzestała na wzruszeniu ramionami, oraz na przesłaniu Castillanowi spojrzenia i uśmiechu, które sekretarzowi poety kazały ostatecznie zapomnieć o wstydzącej roli, jaką odegrał w Romorantin.
Cyrano odzyskał w zupełności swój świetny humor.Postanowił obrócić drogę na Colignac. Nie przedłużało to jej zbytecznie, jadąc zaś tamtędy, mógł był poeta podziękować czulej i swobodniej przyjacielowi swemu za wyświadczoną sobie przysługę, oraz pokłonić się raz jeszcze sławetnemu Cadignanowi, swemu najserdeczniejszemu — wrogowi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.