Klub Pickwicka/Rozdział pięćdziesiąty szósty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Klub Pickwicka |
Wydawca | Wydawnictwo J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Zakłady Graficzne „Feniks“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | The Posthumous Papers of the Pickwick Club |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Pan Pickwick siedział samotnie i rozmyślał o wielu rzeczach, między innemi, w jaki sposób mógłby pomóc młodemu małżeństwu, którego niepewna przyszłość była powodem nieustannej jego troski i zmartwienia, gdy Mary wpadła szybko do pokoju i zbliżywszy się do stołu, powiedziała z ożywieniem:
„Proszę pana! Pan Samuel jest na dole i zapytuje, czy może wejść ze swoim ojcem?“
„Naturalnie“, odpowiedział pan Pickwick.
„Dziękuję panu“, powiedziała Mary, idąc ku drzwiom.
„Sam nie dawno tu jest, co?“ zapytał pan Pickwick.
„Niedawno, proszę pana“, zapewniała Mary gorąco. „Przyszedł przed chwilą! Powiedział, że już nie będzie prosił więcej o urlop!“
Mary albo spostrzegła się, że oznajmiła tę ostatnią wiadomość z większym zapałem, niż wymagała tego konieczność, albo może zauważyła życzliwy uśmiech na obliczu pana Pickwicka — ale nagle przestała mówić. Spuściła głowę i bardzo uważnie zaczęła się przyglądać swemu malutkiemu fartuszkowi, z o wiele większem zajęciem, niż miała po temu powody.
„Powiedz mu niech zaraz przyjdzie!“ powiedział pan Pickwick.
Mary, najwyraźniej bardzo zadowolona, wybiegła z pokoju.
Pan Pickwick przeszedł się parę razy po pokoju, gładząc podbródek, potem powiedział do siebie głosem melancholijnym i łagodnym:
„Ha! Będzie to najlepsza nagroda za jego wierność. Niech tak się stanie, w imię Boże. Taki już los starych kawalerów, że muszą patrzeć, jak osoby otaczające ich, zawierają inne związki i oddalają się. Nie mam prawa żądać, by ze mną stało się inaczej. Nie, nie!“ dodał weselej, „byłoby to egoizmem i niewdzięcznością. Powinienem się cieszyć, że mi się nadarza sposobność, by się nim zająć. Bardzo się cieszę“.
Pan Pickwick był jeszcze pogrążony w tych rozmyślaniach, gdy zapukano do drzwi trzy czy cztery razy, zanim pukanie usłyszał. Filozof szybko usiadł, przybrał natychmiast wesołą twarz, i zawołał:
„Proszę wejść“.
Po chwili ukazał się Sam Weller, w towarzystwie swego ojca.
„Cieszę się, żeś powrócił, Samie. Jak się pan ma, panie Weller?“
„Bardzo dobrze, dziękuję panu“, odrzekł wdowiec. „Spodziewam się, że i panu dobrze się wiedzie?“
„O, doskonale! Dziękuję panu“.
„Chciałbym pomówić z panem parę słów, jeżeli może mi pan udzielić jakich pięciu minut“, rzekł pan Weller.
„Dlaczegożby nie?“ rzekł pan Pickwick. „Samie, podaj ojcu krzesło“.
„Dziękuję ci, Samiwelu, mam już“, rzekł pan Weller, biorąc sobie krzesło. „Bardzo dziś mamy piękny dzień“, dodał stary gentleman, kładąc kapelusz na podłodze zanim usiadł.
„Bardzo piękny, jak na tę porę“, odpowiedział pan Pickwick.
„Prześliczna pogoda, dawno takiej nie pamiętam“, zaczął znów pan Weller. Doszedłszy do tego punktu rozmowy, dostał gwałtownego napadu kaszlu, a gdy ten ustał, zaczął głową i mruganiem dawać znaki, to groźne, to błagalne, swemu synowi, który uparcie ich nie dostrzegał.
Pan Pickwick, zauważywszy, iż stary woźnica jest zakłopotany, udał, iż bardzo jest zajęty rozcinaniem kart jakiejś książki i czekał cierpliwie, aż Weller wyjaśni cel swej wizyty.
„Nigdy nie widziałem tak nieznośnego chłopca, jak ty, Sammy“, powiedział wreszcie wdowiec, spoglądając na syna z wielkiem oburzeniem. „Nigdy w życiu“.
„Cóż on zrobił?“ zapytał pan Pickwick.
„Nie chce zacząć, panie; wie dobrze, iż nie umiem należycie wyrazić się, gdy trzeba powiedzieć coś szczególnego, a stoi jak słup. Widzi, żem ugrzązł na samym początku drogi, że zajmuję panu drogi pański czas, robi ze mnie śmieszną figurę, że się aż wstydzić muszę, a nie chce mi dopomóc ani słowem. To nie po synowsku, Samiwelu“, dodał, ocierając pot z czoła, „wcale nie po synowsku“.
„Powiedziałeś, że chcesz mówić“, odrzekł Sam, „a skądże mogłem wiedzieć, że uwięźniesz, zanim jeszcze zaczniesz?“
„Widziałeś dobrze, że nie mogę ruszyć z miejsca, że jadę złą drogą, że włażę między płoty, rowy i tym podobne historje, a nie chcesz mi podać ręki, by pomóc. Wstydzę się za ciebie, Samiwelu“.
„Rzecz ma się tak, proszę pana“, zaczął Samuel z ukłonem; „mój ojciec podniósł swój fundusz...“
„Bardzo dobrze, Samiwelu! Bardzo dobrze!“ przerwał Weller, kiwając z zadowoleniem głową. „Nie miałem zamiaru być dla ciebie surowym, Sammy! Bardzo dobrze! Tak należało zacząć! Teraz dojdziemy do końca!“
Pan Weller kiwnął kilkanaście razy głową dla okazania swojej wdzięczności, i ze skupioną miną czekał na dalsze sprawozdanie Sama.
„Możesz usiąść, Samie“, powiedział pan Pickwick, widząc, że się zanosi na dłuższą rozmowę niż przypuszczał.
Sam znowu się skłonił i usiadł. Gdy ojciec obejrzał się, ciągnął dalej:
„Ojciec podniósł pięćset trzydzieści funtów!“
„Wszystko skonsolidowane“, dodał pan Weller starszy.
„To nic nie znaczy, czy skonsolidowane, czy nie“, powiedział Sam. „Pięćset trzydzieści funtów — tyle wynosi suma, co?“
„Gadasz jak z nut, Samie“, powiedział pan Weller.
„Do tego dołączył sumę ze sprzedaży oberży i domu...“
„Statki, zapasy, prawo trzymania oberży...“, dodał Weller.
„...co stanowi razem“, ciągnął Sam, „tysiąc sto siedemdziesiąt funtów“.
„Naprawdę?“ zdumiał się pan Pickwick. „Cieszę się, że pan zrobił tak dobry interes!“
„Niech pan zaczeka jedną minutę“, rzekł Weller, błagalnie wznosząc rękę. „Wal dalej, Samiwelu“.
„I bardzo życzy sobie“, zaczął Sam z widocznem wahaniem, „życzy sobie bardzo ulokować tę kwotę w pewnem miejscu, bo jeżeli będzie ją nosił przy sobie, to albo pożyczy ją pierwszemu lepszemu, albo wyda wszystko na konie, albo zgubi gdzie pugilares w drodze, słowem, w ten czy inny sposób zrobi z siebie mumję egipską“.
„Bardzo dobrze, Samiwelu“, przerwał Weller, z takiem zadowoleniem, jak gdyby syn oddawał najwyższe pochwały jego rozsądkowi i przezorności. „Bardzo dobrze“.
„Otóż z tych powodów“, mówił Sam dalej, mnąc swój kapelusz, „stary zebrał wszystkie pieniądze... i przyszedł tu ze mną, by powiedzieć... to jest, by ofiarować — czyli, innemi słowami...“
„By powiedzieć“, zawołał Weller zniecierpliwiony, „że moneta ta na nic mu się nie przyda. Będę teraz regularnie jeździć dyliżansem, a ponieważ nie wiem, gdzieby ją podziać, chyba że będę płacił konduktorowi, by mi jej pilnował, albo włożę w jaką kieszeń w dyliżansie, coby mogło się stać pokusą dla przejeżdżających. Jeżeliby pan zechciał się nią zaopiekować, tobym był panu wielce obowiązany. Może“, dodał Weller, wstając i szepcząc do ucha panu Pickwickowi, „może posłuży ona do spłacenia części tej kary sądowej... Słowem, proszę, byś pan zechciał zatrzymać ją u siebie, dopóki jej nie zażądam“.
To rzekłszy, Weller położył swój pugilares na kolanach pana Pickwicka, chwycił za kapelusz i wybiegł z pokoju z szybkością, której nie można było spodziewać się po człowieku takiej tuszy.
„Samie! Zatrzymaj go!“ zawołał pan Pickwick spiesznie. „Biegnij i zaraz mi go tu przyprowadź. Panie Weller! Stój pan!“
Sam zrozumiał, iż nie może nie usłuchać rozkazu pana Pickwicka. Pochwycił więc ojca za ramię, gdy ten chciał już schodzić nadół, i przyprowadził go z powrotem.
„Mój drogi przyjacielu“, rzekł filozof, biorąc go za rękę; „takie zaufanie wzrusza mię“.
„Niema powodu, proszę pana“, odrzekł Weller z uporem.
„Ale zapewniam pana, mój przyjacielu, iż mam więcej pieniędzy, niż mi potrzeba; daleko więcej, aniżeli człowiek w moim wieku wydawać może“.
„Nikt nie wie, ile może wydać, dopóki nie spróbuje“, filozoficznie zauważył pan Weller.
„Być może; ale ponieważ nie chcę robić takiej próby, nie mogę więc przypuszczać, by mi zabrakło pieniędzy, i proszę, byś pan wziął je z powrotem, panie Weller“.
„Bardzo dobrze“, odparł stary stangret z kwaśną miną. „Tylko uważaj, Samiwelu, co mówię: zrobię z temi pieniędzmi jakiś krok rozpaczliwy, zupełnie rozpaczliwy, Samiwelu!“
„Tego nie radzę“, odrzekł Sam.
Weller pomyślał chwilkę, potem zapiął surdut z stanowczą miną i powiedział:
„Wydzierżawię rogatkę[1]“.
„Co?!“ zawołał Sam.
„Rogatkę“, odrzekł Weller, zaciskając zęby. „Będę celnikiem przy rogatce. Pożegnaj twego ojca, Samiwelu; resztę życia poświęcę rogatce“.
Była to groźba tak straszliwa, a Weller powiedział tak stanowczo, że ją wykona, i tak głęboko był zmartwiony odmową pan Pickwicka, iż zacny filozof po krótkim namyśle powiedział:
„No, no, panie Weller, zatrzymam pańskie pieniądze. Rzeczywiście, może będę umiał lepiej ich użyć, niż pan.“
„Rozumie się!“ odrzekł Weller, wypogadzając czoło. „O to mi chodziło“.
„Nie mówmy o tem więcej“, odrzekł pan Pickwick, chowając pugilares do swego biurka. „Serdecznie jestem panu zobowiązany. A teraz niech pan usiądzie; chciałbym zasięgnąć pańskiej rady“.
Uśmiech triumfu, który wykrzywił nietylko twarz, ale ręce, nogi i całą osobę Wellera, gdy pugilares został zamknięty, ustąpił miejsca najmajestatyczniejszej powadze, gdy usłyszał te słowa.
„Sam“, rzekł pan Pickwick, „zostaw nas na chwilę“.
Sam wyszedł natychmiast.
Potężny stangret miał minę niezwykle myślącą, ale zarazem i zdumioną, gdy pan Pickwick zaczął w następujący sposób:
„Nie jest pan, jak sądzę, wielkim zwolennikiem małżeństwa?“
Weller potrząsnął głową; nie był poprostu w stanie przemówić, gdyż myśl, iż może jaka niegodziwa wdowa zawróciła głowę panu Pickwickowi, sparaliżowała mu język.
„Idąc tu po schodach“, mówił filozof dalej, „zapewne zauważył pan pewną młodą dziewczynę?“
„Widziałem“, odpowiedział Weller krótko.
„Co pan o niej sądzi? Mówiąc szczerze, czy podoba się panu?“
„Zbudowana dobrze, więź proporcjonalna, miarę trzyma“, odrzekł stangret z miną znawcy.
„Tak, tak, to ładna dziewczyna, ale co pan sądzi o jej zachowaniu z tego, co pan widział?“
„Hm! Ruchy dobre, panie, posuwiste“.
Pan Pickwick niebardzo rozumiał, co Weller chciał przez to powiedzieć, ale z tonu domyślił się, iż były to ulubione wyrażenia stangreta, gdy kogo chciał pochwalić, i dlatego był tak zadowolony, jakby otrzymał dodatnią odpowiedź.
„Ta dziewczyna bardzo mię interesuje“, powiedział pan Pickwick.
Weller odkaszlnął.
„Chcę przez to powiedzieć, że interesuje mię o tyle, że chciałbym, by była szczęśliwą; rozumie mię pan?“
„Najzupełniej“, odrzekł Weller, który nierozumiał nic a nic.
„Dziewczyna ta jest zakochana w Samie“.
„W Samiwelu?“ zapytał ojciec.
„Tak“.
„To rzecz naturalna“, rzekł po chwili namysłu, „to rzecz naturalna, ale trochę niepokojąca. Trzeba, by Sammy miał się na ostrożności“.
„Co pan przez to rozumie?“ zapytał pan Pickwick.
„Musi uważać, by nic jej nie przyrzekł“, odparł pan Weller. „Musi uważać, by w chwili czułości nie przyrzekł jej czego, coby potem służyć mogło za pretekst do procesu o złamanie przyrzeczenia małżeństwa. Z temi rzeczami igrać nie można, panie Pickwick. Kobiety, kiedy raz na kogo zarzucą sieć, to już potem niewiadomo jak się wywikłać; ani się człowiek opatrzy, a już go złapały. Ja tak samo ożeniłem się pierwszy raz, panie Pickwick; a Samiwel jest następstwem tego błędu“.
„Niebardzo mi pan dodaje tem otuchy“, rzekł pan Pickwick, „ale sądzę, że najlepiej załatwić tę rzecz odrazu. Nietylko ta młoda dziewczyna jest zakochana w pańskim synu, ale i Samuel jest w niej zakochany, panie Weller“.
„A to miłe rzeczy dla ojcowskiego ucha!“ odezwał się pan Weller.
„Przekonałem się o tem niejednokrotnie“, mówił dalej filozof, nie zważając na wykrzyknik Wellera, „i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Teraz wyobraź pan sobie, że chciałbym, by się pobrali, i zająłbym się ich losem? Co pan myślałby o tem, panie Weller?“
Najpierw Weller skrzywił się okropnie, usłyszawszy propozycję, zmierzającą do małżeństwa człowieka, którym się bądź co bądź interesował; ale gdy pan Pickwick przedstawił mu całą rzecz, kładąc nacisk na ten fakt, że Mary nie jest wdową, stary stał się przystępniejszy, tembardziej, że Mary bardzo przypadła mu do gustu i, mówiąc nawiasem, nawet już zerkał na nią wcale nie po ojcowsku; wkońcu oświadczył więc, iż nie chce bynajmniej sprzeciwiać się życzeniom pana Pickwicka i zawsze z przyjemnością pójdzie za jego radą. Wtedy nasz zacny przyjaciel przywołał swego służącego.
„Samie“, powiedział odkaszlnąwszy, „twój ojciec i ja rozmawialiśmy tu o tobie“
„O tobie, Samiwelu“, powtórzył Weller, tonem protekcyjnym.
„Nie jestem tak ślepy, Samie“, mówił dalej filozof, „by oddawna nie dostrzec, iż do pokojówki pani Winkle czujesz coś więcej niż przyjaźń“.
„Słyszysz, Samiwelu?“ dodał Weller, tym samym tonem arbitralnym, co przedtem.
„Sądzę, panie“, odrzekł Samuel, zwracając się do pana Pickwicka, „iż niema w tem nic złego, gdy młody człowiek okazuje pewne względy młodej dziewczynie, która niewątpliwie jest ładna i przyzwoita“.
„Oczywiście“, rzekł pan Pickwick.
„Ani odrobiny“, dodał Weller głosem przyjaznym, ale poważnym.
„Nietylko, że nie widzę nic złego w tej rzeczy tak naturalnej“, zaczął znów pan Pickwick, „ale chciałbym poprzeć twoje zamiary i pomóc ci. Dlatego to rozmawiałem z twoim ojcem, a ponieważ jestem zdania...“
„Wobec tego, że rzeczona osoba nie jest wdową“, wtrącił Weller w formie komentarza.
„I wobec tego, że osoba ta nie jest wdową“, powtórzył z uśmiechem pan Pickwick, „pragnę okazać ci wdzięczność za twe przywiązanie, umożliwiając ci poślubienie tej dziewczyny, i chcąc zająć się tem, byś mógł zapewnić twej rodzinie niezależny byt. Dumny będę“, mówił dalej pan Pickwick, którego głos, drżący dotąd, powrócił znów do swego zwykłego brzmienia, „dumny będę i szczęśliwy, gdy będę mógł twoje dalsze życie uczynić przedmiotem mej wdzięcznej i żywej troski“.
Przez kilka minut trwało głębokie milczenie, po którem Sam przemówił głosem cichym i przerywanym, pomimo to jednak, stanowczym.
„Bardzo jestem panu obowiązany za tę propozycję, prawdziwie godną pana, ale nic z tego nie będzie“.
„Nic nie będzie?“ zawołał pan Pickwick ze zdumieniem.
„Samiwelu!“ zawołał Weller z godnością.
„Powiadam, że nic z tego nie będzie“, powtórzył Sam głosem nieco podniesionym. „Bo cóżby się z panem stało?“
„Mój kochany chłopcze“, rzekł pan Pickwick, „zmiany, które ostatnio zaszły w życiu moich przyjaciół, zmienią zupełnie i mój tryb życia w przyszłości. A przytem starzeję się i potrzebuję wypoczynku i spokoju; podróże moje skończyły się Samie“.
„Skąd to można wiedzieć, panie?“ odparł Sam. „Teraz się panu tak wydaje; ale przypuśćmy, że zmieni pan zdanie, co jest bardzo możliwe, gdyż ma pan w sobie ogień dwudziestopięcioletniego młodzieńca; cóż wtedy zrobi pan beze mnie? Nie, panie, to nie może być, nie może!“
„Bardzo dobrze, Samiwelu! W tem, co mówisz, jest wiele racji“, zauważył Weller zachęcającym tonem.
„Mówię po długim namyśle, Samie, i pewny, że słowa dotrzymam“, zaczął znów pan Pickwick, pochyliwszy głowę. „Nowe widownie owych wędrówek są dla mnie zamknięte! Moje włóczęgowskie życie skończyło się“.
„Niech będzie, panie“, odparł Sam. „A więc tem bardziej będzie pan potrzebował kogoś, kto pana rozumie, kto wie, jak pana rozweselić. Jeżeli chce pan mieć jakiegoś bardziej gładkiego, obytego służącego ode mnie, to zgoda, niech go pan bierze; ale czy mi pan będzie płacił, czy nie, czy da mi pan mieszkanie, czy będę miał u pana co jeść, czy nie, czy spotkam się z pańskiem uznaniem, czy nie, — Sam Weller, którego pan wziął ze starej oberży w Borough, zawsze będzie przy panu, niech się dzieje, co chce. I choćby było najgorzej a ludzie byli dla mnie jeszcze bardziej bezwzględni, nic mi w tem nie przeszkodzi“.
W końcu tej deklaracji, wygłoszonej z wielkiem wzruszeniem przez Sama, ojciec jego zerwał się z krzesła i zapomniawszy o wszelkich względach na czas, miejsce i przyzwoitość, podniósł kapelusz do góry i trzykrotnie krzyknął:
„Hurra!“
„Mój kochany Samie“, rzekł pan Pickwick, gdy pan Weller usiadł, nieco zawstydzony swym entuzjazmem; „mój kochany Samie, powinienbyś też mieć wzgląd i na tę dziewczynę“.
„Ja, panie, mam wzgląd na nią; opowiedziałem jej, w jakiem znajduję się położeniu, a ona przyrzekła mi czekać, aż będę się mógł z nią ożenić. Spodziewam się, że dotrzyma słowa (gdyby nie dotrzymała to nie byłaby kobietą, jakiej mi potrzeba, a w takim razie nie będzie czego żałować!) Pan zna mnie dawno; jestem zdecydowany i nic nie zmieni mego postanowienia“.
Któżby mógł zwalczać takie postanowienie? W każdym razie nie pan Pickwick. Bezinteresowne przywiązanie tych dwóch skromnych przyjaciół napełniało w tej chwili pana Pickwicka większą dumą i radością, aniżeli dziesięć tysięcy zapewnień przyjaźni najznakomitszych osób w świecie.
Podczas gdy ta rozmowa odbywała się w pokoju pana Pickwicka, przy drzwiach oberży zatrzymał się mały jegomość w tabaczkowym fraku, a za nim szedł służący z walizeczką. Zamówiwszy sobie łóżko na noc, jegomość zapytał garsona czy niejaka pani Winkle mieszka tutaj? na co garson odpowiedział, oczywiście, twierdząco.
„Czy jest sama?“ zapytał jegomość.
„Zdaje mi się, że tak“, odpowiedział garson. „Zaraz zawołam jej pokojówkę...“
„Nie potrzebuję pokojówki“, szybko zawołał jegomość. „Zaprowadź mię do jej pokoju, nie anonsując!“
„Ależ, panie!“
„Czyś głuchy?“
„Nie, proszę pana!“
„Więc słuchaj uważnie, jeśli łaska. Słyszysz, co mówię?“
„Słyszę, proszę pana“.
„Doskonale! Zaprowadź mię do pokoju pani Winkle, nie anonsując!“
To mówiąc, staruszek wsunął garsonowi pięć szylingów i szybko spojrzał mu w oczy.
„Doprawdy panie“, powiedział garson. „Nie wiem czy...“
„Przecież zrobisz to, co mówię!“ powiedział jegomość. „Lepiej zrób to zaraz! Oszczędzimy drogiego czasu!“
Było coś tak spokojnego i stanowczego w mowie starca, że garson wsadził pięć szylingów do kieszeni i bez słowa zaprowadził go na górę.
„Ten pokój?“ zapytał staruszek. „Możesz odejść!“
Garson odszedł, dziwiąc się, ktoby to mógł być i czego mógł tu chcieć? Staruszek zaczekał, aż garson zniknie mu z oczu, poczem zapukał.
„Proszę!“ powiedziała Arabella.
„Hm, głos miły“, mruknął staruszek, „ale to jeszcze nic!“ To mówiąc otworzył drzwi i wszedł. Arabella, która siedziała z robótką, wstała i spojrzała na nieznajomego, nieco zmieszana — ale ze zmieszaniem było jej bardzo do twarzy.
„Proszę, niech pani nie wstaje“, powiedział nieznajomy, zamykając drzwi. „Pani Winkle, jeżeli się nie mylę?“
Arabella skinęła głową.
„Która wyszła za mąż za Nataniela Winkle, syna kupca z Birmingham?“ mówił dalej nieznajomy, przypatrując się jej z wyraźnem zaciekawieniem.
Arabella znów skinęła głową i niespokojnie spojrzała dokoła, jakby chciała kogo przywołać na pomoc.
„Widzę, że moja wizyta dziwi panią“, rzekł stary.
„Nie mogę temu zaprzeczyć“, odpowiedziała młoda kobieta.
„Pozwoli pani, że wezmę sobie krzesło“, rzekł nieznajomy, siadając i najspokojniej wyjmując z kieszeni okulary. „Pani mnie nie zna?“ mówił dalej, wpatrując się w nią tak uważnie, aż poczuła się nieswojo.
„Nie, panie“, odrzekła nieśmiało.
„Tak“, rzekł stary, lekko kołysząc lewą nogą. „Pani nie może mnie znać. Ale może zna pani moje nazwisko?“
„Bardzo pana przepraszam“, odpowiedziała Arabella, drżąc cała, chociaż nie wiedziała, dlaczego. „Czy nie zechce mi go pan przypomnieć?“
„Zaraz, droga pani, zaraz“, odpowiedział nieznajomy, który wciąż jeszcze nie odwracał oczu od jej twarzy. „Pani niedawno wyszła zamąż?“
„Tak, panie“, rzekła Arabella ledwo dosłyszalnym głosem, poczem odłożyła robótkę; lecz zdenerwowanie jej jeszcze wzrosło, gdy myśl, która jej już przedtem zaświtała, zaczęła się jej narzucać coraz mocniej.
„Nie zwracając uwagi mężowi swemu na to, iż wypada naprzód powiadomić o tem jego ojca, od którego w zupełności zależy?“
Arabella przyłożyła chustkę do oczu.
„Nie zadawszy sobie nawet tyle trudu, by się jaką boczną drogą dowiedzieć, co stary myśli o tej sprawie, która przecież i jego może w wysokim stopniu interesować?“ ciągnął dalej nieznajomy.
„Temu nie mogę zaprzeczyć“, rzekła Arabella.
„I nie będąc ze swej strony w stanie zapewnić mężowi dostatecznych dochodów, któreby mogły być rekompensatą za środki utrzymania, jakich oczywiście nie cofniętoby mu, gdyby ożenił się w myśl życzeń jego ojca?“ dodał stary gentleman. „Chłopcy i dziewczęta nazywają to bezinteresownem przywiązaniem, aż dopóki sami nie mają chłopców i dziewcząt, a wtenczas patrzą na to innem, nie tak pogodnem okiem“.
Arabella gorzko płakała, a na swe usprawiedliwienie przytoczyła, że jest młoda i niedoświadczona; tylko miłość skłoniła ją do tego kroku, a niemal od dzieciństwa pozbawiona była rad i opieki rodziców.
„To źle“, zaczął znów stary, ale już łagodniejszym tonem, „to bardzo źle. To było romantyczne, ale to nie jest godne człowieka interesu; to głupie“.
„Ja sama jestem temu winna, tylko ja“, odrzekła biedna Arabella, płacząc.
„Nonsens! Sądzę, że pani temu niewinna, iż on się w pani zakochał... Ale zresztą“, dodał nieznajomy, wpatrując się w Arabellę, „i on nie bardzo winien: bo co mógł innego zrobić?“
Ten mały komplement, a może dziwny sposób, w jaki go stary pan wypowiedział, a może inny ton w odnoszeniu się do Arabelli — znacznie bardziej przyjazny, niż przedtem — może wreszcie wszystkie te trzy okoliczności razem, sprawiły, że pani Winkle uśmiechnęła się przez łzy.
„Gdzie jest mąż pani?“ zapytał nagle stary, chcąc ukryć śmiech, który omal nie rozjaśnił jego twarzy.
„Spodziewam się go lada chwila... Namówiłam męża, by się trochę przeszedł dziś rano. Bardzo jest nieszczęśliwy i przygnębiony tem, że niema wiadomości od ojca.
„Przygnębiony?“ rzekł stary pan. „A dobrze mu tak!“
„Obawiam się, że to przeze mnie“, rzekła Arabella; „naprawdę, bardzo mi ciężko na sercu, bo tylko ja ponoszę winę za jego obecne położenie“.
„Niech się nim pani tak bardzo nie przejmuje“, odparł stary gentleman. „Dobrze mu tak. Bardzo mię to cieszy — jesli chodzi o jego osobę“.
Zaledwie stary pan wymówił te słowa, gdy na schodach dały się słyszeć kroki, które, zdawało się, i Arabella i nieznajomy poznali odrazu. Staruszek zbladł, lecz zadał sobie trud, by wyglądać spokojnie, potem wstał, gdy pan Winkle wszedł do pokoju.
„Mój ojciec!“ zawołał, cofając się.
„A tak, ojciec!“ odrzekł stary. „No, co mi masz do powiedzenia?“
Pan Winkle milczał.
„Myślę, że wstydzisz się twego postępowania?“ ciągnął stary dalej.
Pan Winkle wciąż jeszcze nic nie mówił.
„Czy wstydzisz się twego postępowania?“ powtórzył stary. „Odpowiadaj: tak czy nie?“
„Nie, ojcze“, odrzekł pan Winkle, obejmując Arabellę; „nie wstydzę się ani za siebie, ani za moją żonę“.
„Doprawdy?!“ zawołał starzec ironicznie.
„Przykro mi, że zrobiłem coś, czem mogłem osłabić życzliwość ojca dla mnie; ale muszę powiedzieć zarazem, iż nie mam powodów, by wstydzić się mego wyboru, tak, jak ojciec nie może mieć powodu, by wstydzić się takiej synowej“.
„Daj mi rękę, Natanielu“, powiedział staruszek wzruszonym głosem, „A ty chodź, niech cię uściskam, mój aniele! Bo, pomimo wszystko, śliczna z ciebie synowa!“
Po paru minutach pan Winkle poszedł do pana Pickwicka i przedstawił go swemu ojcu, poczem obaj gentlemani przez dobre pięć minut ściskali sobie ręce.
„Panie Pickwick“, rzekł staruszek otwarcie i bez ceremonji. „Serdecznie dziękuję panu za pańską dobroć wobec mego syna! Jestem żywego charakteru, a gdy był pan u mnie, byłem zirytowany niespodziewaną wiadomością. Teraz przekonałem się osobiście, jak rzeczy stoją, i jestem bardzo zadowolony. Czy mam pana przeprosić, panie Pickwick?“
„O bynajmniej“, zawołał pan Pickwick. „Gdyż obecnie zrobił pan to, czego jedynie brakowało do mego szczęścia“.
Tu nastąpiło nowe ściskanie rąk, trwające przez nowe pięć minut, oraz wzajemne komplementy, które pozatem, że były komplementami, miały tę szczególną wartość, że były szczere.
Sam odprowadził ojca, jak mu nakazywał obowiązek, do Belle Sauvage, a wróciwszy, spotkał na podwórzu pyzatego chłopca, który przyniósł list od panny Emilji Wardle.
„Słuchajno“, powiedział Joe, wyjątkowo jak na niego rozmowny. „Śliczna dziewczyna z tej Mary? Co? Bardzo ją kocham!“
Pan Weller nie dał słownej odpowiedzi, ale nadzwyczaj zdziwiony tem, co usłyszał, zrazu wpatrywał się w pyzatego chłopca około minuty. Potem wziął go za kołnierz, odprowadził do rogu ulicy, kopnął go kolanem w sposób niewinny i najzupełniej ceremonjalny, poczem pogwizdując wrócił do hotelu.