Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Maryla
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lepsza w kwietniu jedna chwilka,
Niż w jesieni całe grudnie...
Wielcy ludzie mają ten przywiléj czy téż tę niekorzyść, że każdy uważa się za uprawnionego do badania gruntu ich głowy i serca; że każdy radby wiedzieć, jakie pierwiastki złożyły się na utworzenie tego gienijuszu, który podziwiamy. Mówimy tu o miłości. O zagranicznych pisarzach mamy pod tym względem całe foliały, o największym naszym poecie — ledwie kilka kartek.
Jak wszyscy nasi i nie nasi poeci, Mickiewicz był bardzo wrażliwy na urok piękna niewieściego; znamy kilka postaci, ku którym serce jego zabiło przyśpieszonym tętnem, ale najpierwszą i na twórczość poetycką
najbardziéj wpływową była niewątpliwie ta, co natchnęła poetę przepysznemi obrazami zawiedzionéj, cierpiącéj miłości w Dziadach.
Jeden z uniwersyteckich kolegów Mickiewicza, Tomasz Zan, wielki wielbiciel płci pięknéj, ku czci której „promionki“ swego ducha w najróżnorodniejsze rymy zestrzeliwał, bawił poprzednich wakacyj u przyjaciela swego Michała Wereszczaki w Tuhanowiczach. Jest to wieś w powiecie nowogródzkim, na południe od Nowogródka, w pobliżu Płużyn i jeziora Świteź. Zan zachwycał się bezwątpienia i pięknością jeziora, ale więcéj jeszcze pięknością siostry swego przyjaciela Maryi, którą przezwał, ówczesnym zwyczajem zdrabniania imion, na wzór sielankowych poetów, Marylą. Pisał on mnóstwo wierszy do niéj i o niéj, jako o istocie arcy-poetyckiéj i opowiadał cuda o téj Świteziance. Otóż jadąc do Tuhanowicz na wakacye w r. 1818 namówił i Mickiewicza, ażeby także odwiedził spólnego kolegę i przyjaciela, Michała Wereszczakę. Nasz Adam nie był w owéj porze tak posępny i melancholiczny, jak go sobie czytelnicy Dziadów zwykli wyobrażać; owszem lubił być wesołym, kiedy się znajdował ze swojemi, mianowicie z Zanem, Czeczottem, Malewskim, i „dziwnie przyjemnym“ był natenczas. Jego piękna twarz, koralowe usta, namiętne oczy, gęsty hebanowy włos, miły dźwięk mowy, pewność siebie bez zarozumiałości i niepospolita bystrość czyniły tego 20-letniego młodzieńca nader miłym towarzyszem wogóle a témbardziéj na wsi. Do Tuhanowicz przyjechali Zan i Mickiewicz nad wieczorem w sobotę, a więc w dzień Maryi. Gospodarzy w domu nie było; wyszli bowiem na gospodarską przechadzkę w pole. Zan chciał tymczasem pokazać koledze dom i swój dawny pokoik, w którym mieszkał za pierwszą bytnością. Tu ich zajął widok, którego się nie spodziewali. Na poręczach dwu krzeseł, ustawionych w środku pokoju, leżała deska do prasowania; na niéj stos kołnierzyków, chusteczek kobiecych i szeroka różowa szarfa; wyprasowana zaś już i wyświeżona na niedzielę biała sukienka wisiała u drzwi na zawiasie. W pokoiku nie było nikogo, gdyż prasująca dziewczyna dopiero co poszła właśnie po nową duszę do żelazka... Zan utrzymywał nie na żarty, że Adam, nim obaczył Marylę, którą wracającą z przechadzki na pół drogi wkrótce spotkali, już się naprzód w jéj sukience zakochał... Jak silne wrażenie wywarł na 20-letnim studencie ten prosty i tak zwyczajny widok, wiedzą czytelnicy Pana Tadeusza zaraz z początku księgi pierwszéj tego arcydzieła.
Maryla, będąca o rok tylko młodszą od Adama, już wtedy miała konkurenta w osobie Wawrzyńca Puttkamera[1]), zamożnego obywatela z Lidzkiego. Nie należy go sobie wyobrażać wedle niektórych ustępów w Dziadach jako starego bogacza, jako jaśnie pana, który najsłodsze uczucia kochanków goryczą i rozpaczą zatruwał. Jak świadczą znający go zblizka, Lorens (tak go w poufałém gronie nazywano) nietylko z powierzchownéj urody i wewnętrznego nastroju ducha, ale nawet z całego przebiegu i okoliczności życia, był „najpoetyczniejszym typem naszego szlacheckiego młodzieńca, co przecież w niczém, pod względem moralnym, tak w rodzinnych jak w społecznych stosunkach, nie ubliżało dojrzalszemu typowi obywatela-męża“. Miał on wówczas lat 24 skończonych.
Nietylko zatém ze względu na „dobrą partyą”, ale także zapewne i ze szczerego przywiązania, Marya Wereszczakówna mogła skłaniać swe serce ku Puttkamerowi. Ale wiadomo, jak u nas panny na wydaniu lubią korzystać z czasu, który im do zamążpójścia zostaje, jak lubią rozmarzyć się trochę, zanim przejdą do prozy życiowéj. Maryla żyła w chwili, gdy nawet i do skromnych dworków szlacheckich zachodziły odgłosy usposobienia sentymentalnego, które wśród wyższych klas towarzyskich panowało. Mając serce miękkie i wrażliwe, czytaniem sielankowych wierszy roztkliwione, rada była zapewne spożytkować czas swojéj wolności dziewiczéj na zamianę spojrzeń i słów z poetycznym studentem, ani myśląc oczywiście, żeby to mogło ją do czegokolwiek obowiązywać. Pozostałe dwa urywki listów Maryli do Adama świadczą, że była-to kobieta wychowana w okresie sentymentalności, przywykła używać wyrazów cudzoziemskich i wyrażeń francuskich, ceniąca w utworach poetów czułostkowość przedewszystkiém. Oto jeden urywek, który wybornie pod tym względem jéj usposobienie maluje: „Ponieważ pan przedsiębierzesz tłómaczyć nanowo Wertera; chciejże poprawić w tém dziele wady Getego, który zepsuł złém zakończeniem najpiękniejszy romans. Nadaj więcéj sentymentalności Werterowi, aby ten zakładał swe szczęście w uczuciach serca i był najszczęśliwszym z ludzi, chociaż nie zdawał się nim być w oczach świata. Ja zgadzam się z panem, iż nieszczęścia niektóre są szczęściem, lecz nie dla wszystkich, bo nie każdy jest tego sposobu myślenia, co my”. Szczegółów dokładniejszych i perypetyj miłosnych nie znamy. Wiemy tylko, że Puttkamer otwarcie zapytał swego rywala, czy myśli starać się o rękę Maryi, że poeta usunął się dobrowolnie, że ślub Maryli z Puttkamerem odbył się 2 (14) lutego 1821 r. i że poeta pozostał z nowém małżeństwem w równie przyjaznych stosunkach, jak był poprzednio. Pierwsze widzenie się Adama z Marylą po jéj zamęściu nastąpiło podobno dopiero na wiosnę roku 1822 w Wilnie, gdzie poeta bawił wtedy za urlopem i zajmował się ogłoszeniem swoich ballad i romansów, rozgoryczając w sobie boleść zawiedzionéj miłości czytaniem poezyj namiętnych. W domu Puttkamerów bywał dość często razem z przyjaciołmi swemi Zanem lub Czeczottem. Wówczas-to zapewne zaproszony został przez młodą parę do odwiedzenia jéj na wsi, niedaleko Wilna, w Bolciennikach. Wybrał się tam na Zielone Świątki i przepędził czas jakiś. O tych odwiedzinach i wogóle o stosunku swoim do Maryli pisał w tym czasie do jednego z serdecznych towarzyszów: „Dziennik mojego życia i zatrudnień arcy-monotonny i krótki: śpię, a częściéj nie śpię, chodzę wiele, piszę wiersze i komentarze, a raczéj pisałem, bo teraz mniéj coraz; czas schodził prędko; widziałem się kilka razy z Maryą, bawiłem z nią dwa tygodnie. Jéj widok i rozmowy najwięcéj mnie uspokajają. Co daléj będzie, nie wiem!” W liście zaś do Maryi, pisanym w czerwcu, niebawem po owéj w Bolciennikach bytności, stara się utrzymać ton swobodny: „Z listu Pani... dowiadujemy się, iż po naszym odjeździe Pani byłaś nieco chorą. Powtórzyliśmy z téj okoliczności litanią tylekroć śpiewaną w Bolciennikach, iż należałoby więcéj szanować zdrowie, drogie tylu osobom... Muszę wytłomaczyć się z nierzetelności, za którą tak prędko zostałem ukarany, nie poczuwając się do winy. Ballady moje dawno już byłyby w Bolciennikach, ale dziś ledwo uzyskałem bilet z cenzury. Posyłam tymczasem egzemplarz, jaki mi się nawinął, dla pana Wawrzyńca; inne zaś, przeznaczone dla Pani i dla Tuhanowicza, są jeszcze w oprawie; chyba więc za dni kilka pójdą w drogę. Spodziewam się, iż Panią jeszcze znajdę w Bolciennikach. Przepraszam jeszcze za nudy, których byłem przyczyną, niedobrze wybrawszy książkę do lektury. Dowiedziałem się teraz, iż tłomacz francuski Goethego, oprócz imion, nic w przekładzie nie zostawił; na niego więc spada wina. Tymczasem wdzięczen jestem za grzeczne: chacun son goût i, jeśli broszurkę moję (tj. ballady) tenże los co Goethego spotka, zamawiam sobie tęż samę ekskuzę... Życzę Pani dobrego zdrowia i wesołości“.
W wierszu „Do M...“ pochodzącym z tych czasów, pocieszał się poeta tém przeświadczeniem, iż zawsze i wszędzie wspomnienie jego nie odstąpi ukochanéj:
Jak cień tém dłuższy, gdy padnie zdaleka,
Tém szerzéj koło żałobne roztoczy,
Tak moja postać, im daléj ucieka,
Tém grubszym kirem twą pamięć pomroczy.
Na każdém miejscu i o każdéj dobie,
Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,
Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,
Bom wszędzie cząstkę méj duszy zostawił.
W tém przekonaniu nie mylił się Adam. Marya i Puttkamer zachowali najprzyjaźniejsze dla niego uczucia, a ulubioną piosnkę białoruską, którą poeta i Maryla śpiewywali razem, zaczynającą się od wierszy:
Da czeres moj dwor, da czeres moj dwor
Da cieciera lacieła...
Nie dau mnie Boh, nie dau mnie Boh,
Kaho ja chacieła!...
Sama kompozytorka nie brała bynajmniéj bardzo na seryo całéj melancholii tkwiącéj w pieśni i zawsze z tkliwością wielką była dla swego męża, który stał się jednym z najgorliwszych wielbicieli talentu Adama, broniąc go wobec Śniadeckich zarówno w Wilnie jak w Jaszunach, dopóki wszystkich przyjaciół i znajomych na wiarę swoję nie nawrócił.
Cierpienia jednak poety nie umniejszyły się przez to. Lat parę był w stanie nienormalnym; zdrowie mu nie służyło; próbował się rozerwać. W listach do przyjaciół odzywał się nieraz żartobliwie, ale były to próżne usiłowania; serce jego i cały stan duszy podobny był (wedle wyrażenia Zana) do lasu, w którym pożoga przeszła. I Marya również odczuła chwilowo silne skutki tego potężnego uczucia. Zan, który był pośrednikiem pomiędzy obojgiem i korespondencyą im ułatwiał, pisze do przyjaciół na początku r. 1823, kiedy się drukował drugi tomik poezyj Mickiewicza: „Adam cierpko do mnie piszący niegdyś za myśl w rozdziałku wywiedzioną o niestateczności uczuć człowieka, już zaprzestał korespondencyi ze mną, ma tylko z Janem (Czeczottem) drukarską... Marya czasem pisuje, spuszcza się na moje rady i niektóre usiłuje dopełniać; pocieszam ją i rozrywam rozumniejszemi rozdziałami. Byliśmy z Janem u niéj w Bolciennikach całą dobę; jéj stan uniesienia i uczuć bardzo go zajął; ja surowego przed nią udaję a pobłażenie (sic) nieobacznością pokrywam. Nie widzieli się z sobą od listopada i to na dobro; głuche uspokojenie może do harmonii władze przywiedzie“. W maju zaś tegoż roku donosił: „Usiłowałem i usiłuję uczuciom Adama i Maryi nadać pogodniejsze dążenie, nie jestem pewny skutku zupełnego, zdaje mi się atoli, że ich cierpienia złagodzone. I z nim i z nią w tym widoku koresponduję; ona mię drogim i dobrodziejem nazywa... Czytałeś Upiora, przeczytasz Dziady; nie wielebym co miał pisać o Adamie; sądzę, że może niewczesne wyjawienie się ze swojemi miłosnemi uczuciami niezbyt pochlebne i przyjemne czyni na wielu wrażenie. W czasie świąt oni byli w Wilnie przez dwa prawie tygodnie; usiłowania moje na uspokojenie poszły w niwecz; nie wiem co daléj, tak to wszystko daleko i nieszczęśliwie zaszło tak, że niegdyś obrońca miłości, ledwobym otwartéj przeciwko niéj nie wypowiedział wojny“.
Jakiemi urokami umiała Maryla podbić serce poety — nie wiemy. Więcéj posiadamy danych o brzozie, zasadzonej ręką Mickiewicza opodal owéj sławnéj altany, która była „kolebką i grobem jego szczęścia“ — aniżeli o duszy kochanéj przez niego kobiety. A przecież, cokolwiekbądź przypuścimy o ubieraniu kochanek poetów w szaty własnego ich ducha; cokolwiek zechcemy powiedzieć o niewybredności niedoświadczonego, świeżego i niewinnego serca w 20 roku życia; głębokie i długotrwałe uczucie, jakiém Mickiewicz przejęty był dla Maryi, musiało mieć źródło choć nie w przymiotach jéj umysłu, to najniezawodniéj — serca. Jeżeli zdaniem tych, którzy „zimnym cyrklem chcą mierzyć piękności zalety,“ była to sobie zwyczajna szlachcianka („at sobie kobieta...”),wychowana wedle sentymentalnego wzorca w zaciszu wiejskiego dworku; jeżeli oprócz Nowéj Heloizy i kilku innych romansów, będących wówczas w modzie jak np. Walerya baronowéj Krüdener, nie zdołała podążyć nawet okiem za orlim lotem poety: — to musiało tam być coś w charakterze kobiety, co braki owe wynagradzało.
W parę lat po smutnéj rozłące, na wiosnę 1823, kiedy go odwiedził Odyniec, poeta deklamował mu tłómaczenie z Byrona: „Pożegnanie Child-Harolda“. Słowa: „Czegóż mam płakać, za kim i po kim, kiedy nikt po mnie nie płacze“ — przypomniały mu dzieje jego serca; wzruszony, zbladł jak chusta i upadł na ziemię w omdleniu. Kiedy ogłosił drugi tomik swoich poezyj tegoż 1823 r.[2], zwrócił się do swéj Maryi, nazywając ją „siostrą swoją;“ przypomniał, że oni pobratani „nie krewnym łańcuchem, ale umysłem i duchem;“ prosił ją, „by inném okiem spojrzała w przeminione lata i pamiątki kochanka przyjęła z rąk brata“. A gdy w r. 1824 miał się nazawsze z Litwy oddalić, przypomniał w jéj sztambuchu, pod datą 22 października, znane słowa Dantego, że niema większéj boleści nad rozpamiętywanie czasów szczęśliwych wśród nędzy i pod tém mottem skreślił smętny czterowiersz:
Bolesne mię dni błogich wspomnienie spotyka,
Chociaż mię dziś Marya w swój imionnik przyjmie;
Bo gdym do swego Maryą wpisał imionnika,
Wpisałem tylko jéj imię.
Postać Maryi długo, bardzo długo jeszcze przesuwała się przed oczyma duszy poety: w snach i widzeniach zjawiała się jak niebianka — („więcéj boska, bo więcéj piękną być nie zdoła“); ścigała go wszędzie, czy był w gronie przyjaciół, czy na stepach akermańskich, czy wśród arystokratycznego towarzystwa w Odesie, Moskwie czy Petersburgu, czy wreszcie na szczytach gór Alpejskich... Napróżno starał się rozerwać, napróżno się pocieszał, że, gdy podniesie bardon, „namiętność w zapomnienia pogrąży się toni;“ napróżno przyznawał sam sobie, że ten najnieszczęśliwszy, „kto nie kocha — że kochał, zapomnieć nie zdoła...“. Jeszcze 25-go września 1829 r. (w jedenaście lat po poznaniu się z Maryą), wstąpiwszy na szczyt Splügen (w Alpach), zamarzył o szczęściu, jakiegoby mógł doznawać, będąc tu razem z ukochaną, i nietyle może z goryczą, ile ze smutkiem wołał:
Nigdy więc, nigdy z tobą rozstać się nie mogę!
Morzem płyniesz i lądem idziesz za mną w drogę.
Na lodowiskach widzę błyszczące twe ślady
I głos twój słyszę w szumie alpejskiéj kaskady;
I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam
I postać twoję widzieć lękam się i żądam.
Co więcéj, jeszcze 2 stycznia 1832 pisząc z Poznania do Ignacego Domejki i wzmiankując o dawniejszym tegoż „smutnym“ liście, który odebrał w Rzymie, dodaje: „Było tam kilka słów Maryi. Widok jéj ręki tak mnie upoił, że płakałem jak dziecko. Pierwszy to był płacz od pożegnania się z Czeczottem i Zanem. Nie będziemy już nigdy widzieć się ze sobą. Ale powiedz jéj, że ona zawsze ma w sercu mojém miejsce, z którego nikt jéj nigdy nie usunął i gdzie jéj nikt nie zastąpi“.
Całkiem pospolita kobieta tak silnego uczucia wzbudzićby nie zdołała.
Postarajmy się, obok tych nielicznych świadectw, zmozajkować postać Maryli z dosyć znacznych urywków, jakie napotykamy w pojedyńczych poezyach, balladach, sonetach i w Dziadach. Zastrzegam tylko, że obraz będzie niedokładny, ułamkowy.
Co do postaci zewnętrznéj dwa jedynie szczegóły wymienić tu mogę: Maryla miała oczy niebieskie i „złote włosów pierścienie jak zwiędła cyprysu gałązka“. Była piękna, bogata (ojciec „pierwszy urzędnik w powiecie“), „tłumem gardziła bez braku,“ „choć jéj kto kocham mówił po sto razy, nie rzekła nawet i lubię“. Jest to rys nadzwyczaj ważny: nie była płochą, zalotną, wyróżniała się od wielkiego ogółu swoich rówienniczek: pozwalała przypuszczać, że za wyższym goni ideałem. Była tak czuła „jako na trawce wiosenne puchy, które lada zefiru zwiewają podmuchy i lada rosa obrywa;“ a od cienia smutku ukochanego jéj wesołość gaśnie. Nie składała atoli żadnych przysiąg, nie dawała obietnic; kochanek nawet „przez sen nie miał nadziei“. Wprawdzie Gustaw w przystępie obłąkania nazywa ją „wyrodkiem niewiasty;“ wyrzuca jéj zaślepienie złotem i „honorów świecącą bańką wewnątrz pustą“; przeklina ją, że „sercem oziębłém, obojętną twarzą, wyrzekła słowo jego zguby;“ — ale w chwilach przytomności musi wyznać, że ona była niewinna. Zgrzeszyła może brakiem woli, energii, nie chcąc się sprzeciwiać rozkazowi rodziców; a może téż fatalność tylko należałoby obwinić, że ona kochała go jak brata jedynie, jak przyjaciela... Może kochanek ulegał złudzeniu i oburzał się potém na lubą, że go „chce wciągnąć w rozmowy potoczne, wczorajsze, zawczorajsze i zaprzeszłoroczne...“
Maryla wychodzi za mąż. „Dość było wyrazu, — powiada poeta — ażeby postać godna równać się z niebiany, zamieniła się w posąg z lodu uciosany!“ Są-to słowa strony pokrzywdzonéj: przyjmujemy je więc z pewną nieufnością. Chcielibyśmy posłuchać także i Maryli. Niepodobieństwo! — musimy się domyślać. Jesteśmy w ogrodzie. Altana: miejsce pamiętne w dziejach miłości. W oknach pałacu czy dworku światło jarzące. Przemknęło się coś w bieli. To Maryla w sukni ślubnéj. A tam daléj oparty o drzewo stoi kochanek blady, zrozpaczony. Ona zrywa gałązkę cyprysu, podaje smutnemu. „To wszystko, co nam tu na ziemi zostaje“ — mówi. Ale to niedosyć. Potrzeba pocieszyć kochanka, wskazać mu jakiś cel wyższy. „Człowiek nie jest stworzony na łzy i uśmiechy“ — powiada. Pomyśl o kraju, o ludziach, twoich spółbraciach, pracuj dla nich; zapomnij o swojém zmartwieniu; zważ na to, że w życiu masz spełnić wzniosłe zadanie. „Ta myśl wielka pomniejsze zapały przystudzi...“ Gdy wymawiała te słowa, które jéj miłość sprowadzały do znaczenia drobnostki, może łzy zalewały jéj gardło, może przeczuwała, że stanie się głazem. Na razie słowa te odzywały się gorzką ironią w sercu kochanka, bo jéj „tchnienie rozwiało już owe kształty olbrzymie,“ został się „cienik, mara blada:“
Zrobiwszy mię komarem — mówi — chce zmienić w Atlasa,
Dźwigającego nieba kamienném ramieniem!..“
Słowa Maryli wydawały mu się szyderstwem, chłodnemi i pospolitemi ogólnikami, które się wypowiada w braku słów serdecznych, gorących. Przebaczmy mu; „tak prędko przebiegł gościniec tak długi;“ zaledwie uśmiechnęło się szczęście, już je musiał opłakiwać; ze szczytu spadł w głębię. Gdy miną pierwsze paroksyzmy bólu, uzna prawdę słów Maryli i stanie się bohaterem narodu — nie Gustawem już, ale Konradem. Wówczas nie będzie „cieniem lubéj postaci;“ — nie zjawi się w noc Dziadów na wezwanie guślarza, na prośbę kochanki, która przyjdzie po latach i pytać się oń będzie. Raz tylko rzuci okiem na błonia wspomnień i ukaże wielką ranę na czole... Kobieta pozna wówczas cały ogrom tego, co straciła; zapłacze strasznie i modlić się będzie do Boga, ażeby jéj ukochanego po drogach życia prowadził... Przeklinać jéj niepodobna; żałować — można. Jaka będzie w przyszłości — nie wiemy; nie radzibyśmy podzielać gorączkowych przypuszczeń Gustawa:
Niewinna, nieznająca, niewiedząca, głucha,
Jaką będzie? — Wstyd mówić, choć mię nikt nie słucha.
- ↑ Dotychczas, opierając się na opowiadaniach Odyńca, utrzymywano powszechnie, iż Maryla była wówczas już zaręczoną; dopiero w końcu r. 1885 syn Maryli, Stanisław hr. Puttkamer, zaprzeczył temu stanowczo w liście do p. W. Bełzy, autora szkicu p. n. „Maryla i jéj stosunek do Mickiewicza“ (Lwów, 1885).
- ↑ W spisie prenumeratorów można było czytać nazwisko: Marya Puttkamer.